poniedziałek, 14 grudnia 2015

19. Change

      Ostre liście krzaków, w których siedzę, kują niemiłosiernie. Dodatkowo swędzi mnie nos. Trudno. Ciemnozielona sukienka do kolan jest już cała w ziemi i jakichś miejscowych roślinkach. Tak to jest jak się wymyka z balu i leci za pierwszym lepszym kretynem, który nigdy na ciebie nie spojrzy, co Zoey? Poprawiam rajstopy, które i tak już w połowie się podarły i wytężam wzrok. Keira twierdzi, że niedługo wszystko stanie się łatwiejsze, nie będę się budzić w nocy z tym okropnym popiołem w płucach i takie tam.
      O! Stiles! Moje źrenice rozszerzają się gwałtownie, serce zaczyna trzepotać w piersi, a w brzuchu rozlewa się przyjemne ciepło. Zaraz potem czuję ukłucie w serce, bo chłopak rozgląda się zdezorientowany. Szuka Lydii. Widziałam jak tu biegła. To obrzydliwe z jej strony, że tak go olewa. Jakby za mną tak latał...
      Coś przemknęło w ciemnym lesie na lewo ode mnie. Aż mi serce podskoczyło do gardła. Ale zdaje się najniebezpieczniejszą osobą tu jestem ja, więc czym się martwić? Wracam do obserwowania Stilesa.
      Wtem do moich nozdrzy dociera zapach obcej istoty. Wilkołak. Alfa.
      Nawet nie zauważam kiedy, już pędzę w stronę wroga. Widzę, jak się czai na Lydię... i Stilesa. Nie do końca wiem, co robię, gdy rzucam się na trzykrotnie większego wilka. Boli. Boli, jak ten szapie moją skórę, jak rozrywa żyły i tętnice, boli, wgryza się w szyję, ręce, nogi. Ale najbardziej boli świadomość, że nie ocaliłam go.
      Zoey zerwała się z łóżka oblana zimnym potem. Ta scena odtwarza się w jej głowie raz po raz co noc tylko po to, by ją prześladować. Otarła wierzchem dłoni czoło, po czym uznała, że musi się umyć. Wysunąwszy się spod kołdry, zorientowała się, że Chloe nie ma w jej łóżku. Zmarszczyła brwi, ale ruszyła do łazienki. Tam przystanęła, bowiem jej myśli zamiast pamiętnej balowej nocy zapełnił głos Chloe.
      - Jak ty to sobie wyobrażasz, Milo? - Chloe syknęła do telefonu, zamknięta w łazience. Zoey oparła się o ścianę i podjęła decyzję, by podsłuchiwać. - Niby teraz kotołaki potrzebują swego Felis, tak? Jak możesz?! Akurat teraz?! Wiesz, co tu się dzieje?! Wszyscy giną, Zoey jest podejrzewana, ogólnie rozpierducha! - Była bliska krzyku. Zoey zastanowiło, dlaczego kotołaki wzywają swoją Felis. Musiało się stać coś ważnego, bowiem Felis to jedna z najwyżej postawionych kotołaków. Niemal władca.
      Nagle Chloe zamilkła, a po chwili otworzyła gwałtownie drzwi łazienki.
      - Zoey?! Jak możesz podsłuchiwać! - syknęła oburzona, rozłączając się z Milo. Zoey wzruszyła ramionami.
      - Miałam koszmar i chciałam się opłukać z potu.
      - Koszmar? - Mina Chloe natychmiast złagodniała. - Znowu śniła ci się noc przemiany?
      Zoey pokiwała głową. To tamtej nocy ugryzienie alfy Petera Hale'a doprowadziło do totalnej przemiany Zoey Dust. Jej geny się ujawniły, przepowiednia banshee wypełniła, a ona umarła i powstała jak feniks z popiołów.
      - Łazienka twoja. - Chloe ruszyła do sypialni, poprawiając kosmyk włosów.
      - Jedziesz do nich? - spytała Zoey, niemal zamykając drzwi łazienki.
      - Nie wiem jeszcze, ale chyba tak.
      - Kiedy?
      - Jutro rano. Przepraszam. Przeproś Atticusa ode mnie. Nie chcę was zostawiać, ale...
      - Rozumiem - odparła sucho Zoey. - Masz swoich poddanych, wiem.
      - Przepraszam.
***
      - Ona tak dziwnie na wszystkich patrzy - mruknął Scott, który od dłuższego czasu czujnym spojrzeniem taksował nową dziewczynę w szkole. Alicelyn Arrow o włosach koloru prochu strzelniczego w niemal morderczy sposób spoglądała na co drugą osobę. Po bliższej analizie czujnego węchu Scotta patrzyła tak na każdą nadnaturalną osobę. Co nasuwało pewnie skojarzenia.
      - A może to ona zabiła Malię? - pomyślał na głos. Stiles odwrócił się i krzywo zerknął na Alicelyn.
      - Myślisz? - mruknął tylko. Nie był pewien, co mówić w tej kwestii. Z jednej strony czuł, że powinien bronić Zoey, z drugiej nie chciał okłamywać samego siebie. Nawet jeśli to ona, to co?
      - Nie wiem. - Westchnął. - Mam dosyć tych rozważań, tego strachu o wasze życie i liczenia nowych wrogów. Kiedy to się skończy?
      - Kiedy Nyx nam odpuści, a biorąc pod uwagę jej nieśmiertelność, to nigdy - odparł. Scott jedynie spiorunował go spojrzeniem.
      - Jak zwykle sarkastyczny - odparł, ale po jego twarzy przemknął cień uśmiechu. Dawny Stiles wracał i McCall miał dziwne wrażenie, że to zasługa Zoey.
      Stilinski tylko przewrócił oczami.
      - Naprawdę myślisz, że to Zoey? - spytał cicho, patrząc gdzieś przed siebie. - Ona byłaby w stanie to zrobić? Do niedawna wstydziła się tego, kim jest i co? Nagle uznała, że mogłaby zabić Malię? - Teraz patrzył prosto w oczy przyjacielowi, mrużąc lekko oczy.
      - Na naszych oczach spaliła Aclesa i zabiła tego łowcę - odparł Scott tonem nieznoszącym sprzeciwu. Niemal warczał.
      - Zrobiła to, by ratować twój mały włochaty zad, wiesz? Między innymi! Gdyby nie ona, już dawno wszyscy bylibyśmy trupami.
      - Gdyby nie ona, nigdy nie bylibyśmy na celowniku, Stiles - wycedził.
      - Nieprawda. - Obaj gwałtownie od siebie odskoczyli i spojrzeli na przybyłą. Obok stała Zoey, niepewnym wzrokiem skacząc od jednego do drugiego. Scott jakby nie mógł znieść jej widoku.
      - On polował na ciebie, Scott. Był sobowtórem, a te najpierw pożerają ofiarę, by się w nią potem zmienić. Wtedy, gdy otumanił cię chloroformem, próbował to zrobić.
      Scott obrzucił ją spojrzeniem spode łba. Zoey jedynie wlepiała w niego spokojne srebrne tęczówki, jakby nie licząc na jakąkolwiek litość. Jakby po prostu chciała go o tym poinformować.
      Zoey tylko jeszcze chwilkę patrzyła na niego ze smutnym wyrazem twarzy, po czym odeszła w stronę damskich toalet. Stiles odprowadził ją przygnębionym spojrzeniem. Czuł się rozdarty i całkiem bezradny.
      Stojący niedaleko Liam tylko warknął cicho, obrzucając czarnowłosą ostrym spojrzeniem.
      - Uspokój się, wilczku! - skarciła go Evelyn i lekko trzepnęła po głowie. Dunbar był nieco zdezorientowany jej wybuchem, w końcu znał dziewczynę niecały miesiąc. Ta zmarszczyła nos i powróciła do wertowania książki od matematyki, którą trzymała. Od czasu pamiętnego konkursu nie daje nikomu być lepszym od niej. A już zwłaszcza Atticusowi.
      Stojący tuż za nią Gavin jedynie westchnął. W ciągu tych trzech tygodni spokoju ich spore stado podzieliło się na dwie grupki: ich, młodzików i tych, którzy siedzą w nadnaturalnych sprawach Beacon Hills od dawna. Wszystko fajnie tylko Liam strasznie się niecierpliwił, by w końcu móc zarządzić jakąś ważną misją, a w mniemaniu Gavina ten narwany chłopak niezbyt się do tego nadawał. Wiecznie skupiona i zajęta Evelyn również. A on sam po prostu nie chciał.
      - Mam! - wykrzyknął nagle Liam, którego jasne spojrzenie przesunęło się po mijającej ich niskiej, szczupłej Azjatce. Dziewczyna nawet nie zwróciła na to uwagi.
      - Zamknij się, zjebie - syknęła Evelyn, nawet nie unosząc spojrzenia znad kartek. - Niektórzy próbują się uczyć.
      - Zjebie? Co to za słownictwo, panno idealna? - odparł kąśliwym tonem Liam. Gavin jedynie przewrócił oczami.
      - Adekwatne do poziomu twojej osoby. - Chłopak niemal warknął na te słowa, a jego oczy błysnęły na żółto w półmroku korytarza.
      - Mów - poprosił w chwili ciszy, która nagle zapadła, Gavin.
      Liam, lekko zaskoczony tym, że chłopak też wydaje z siebie jakieś dźwięki, odpowiedział.
      - Zasadzimy się na tę Yumiko, co to na nią Scott patrzeć nie może! - oznajmił uradowany własnym geniuszem.
      Evelyn aż uniosła wzrok znad podręcznika.
      - Chodzi ci o tę niebieskowłosą Azjatkę, która nas mijała? - spytała z niedowierzaniem w głosie. Liam dumny pokiwał głową. Ta znów go trzepnęła. - Było się głośniej drzeć, debilu!
      - To nie jest taki zły pomysł. - Gavin wzruszył ramionami, przy czym lekko poprawił swoją pozycję. Zarówno Liam, jak i Evelyn, odwrócili się zaskoczeni. - I tak nie mamy, co robić, a ona mogłaby być dobrym treningiem.
      Po chwili, w czasie której oboje trawili jego zdanie, Liam uśmiechnął się tryumfalnie, a Evelyn tylko westchnęła głośno.
      - Skoro tak chcecie - mruknęła tonem, który sugerował, że i tak sama będzie musiała wszystko zrobić.
***
      Zoey czuła, że nie są w stanie jej ufać. Czuła ich krzywe spojrzenia na sobie, gdy choćby pojawiła się w polu widzenia. Zabiła Malię? Czy nie? Jest zagrożeniem? Zdradziła? Pokazała potęgę  Nyx? Zoey nie była pewna czy jest w stanie znieść te wszystkie pytania wiszące w powietrzu. Najbardziej bolały ją spojrzenia tej jednej osoby. Scotta. On nie był w stanie pojąć, jak można kogoś zabić. Tym bardziej kogoś z własnego stada. Choć w sumie nie było pewne, że to ona. To mógł być każdy. Ta seryjna morderczyni albo dziwny zabójca z lasu. Nie musiała to być Zoey. Prawda?
      Ich stado podzieliło się na dwa obozy: tych, co są pewni, że Zoey zabiła oraz tych, którzy wierzą w jej niewinność. Strasznie bolało, gdy Atticus wypowiedział się jako ten, co jest niemal pewny jej winy. Posłał jej przepraszające spojrzenie i wzruszył ramionami, mówiąc:"Dziwiłbym się jakbyś to nie była ty". Myślała, że się rozpłacze wtedy. Mówił to z takim spokojem, jakby od dawna na to czekał.
      - Hej, wszystko w porządku? - Usłyszała nad sobą. Zmarszczyła brwi. Siedziała zamknięta w kabinie damskiej toalety, a ten głos był zdecydowanie męski. Już miała wstać i opieprzyć podglądacza, gdy zrozumiała, że nie ma na to ochoty. Nawet ogień w jej żyłach zamarzł. Czuła się dziwnie opuszczona i zimna.
      - Mam nadzieję, że nie połknęłaś tam żadnych tabletek, bo z pierwszej pomocy miałem ledwo B - mruknął ponownie chłopak za drzwiami. Zoey parsknęła cichym śmiechem, co zabrzmiało nieco jak dławienie się.
      - Wymiotujesz? Jezu, kolejna bulimiczka. Kobieto, jesteś piękna i bez tego...
      - Zamknij się - syknęła, dusząc w sobie śmiech. - Próbuję pogrążać się we własnej marnej egzystencji, a ty mi przeszkadzasz.
      Chłopak na chwilę zamilkł.
      - Rozśmieszyłem cię? - spytał, a jego głos dochodził jakby z bliższej odległości. Zoey pomyślała, że zapewne usiadł na ziemi.
      - Trochę - przyznała, uśmiechając się lekko.
      - To dobrze. Czemu tu siedzisz?
      Westchnęła. Zawsze miała milczeć, zawsze ukrywać jakiś sekret. To jej najsilniejsze wspomnienia związane z każdą osobą. Rodzice uczyli jak się ukrywać, Atty i Chloe chowali ją i siebie razem z nią, przed Stilesem chowała swoje uczucia, przed światem siebie. A teraz co? Ma ochotę wygadać wszystko pierwszemu lepszemu chłopakowi zza drzwi? Naprawdę chce być tak nieodpowiedzialna?
      - Po prostu życie mi się pokiełbasiło - mruknęła. Ku jej oburzeniu rozmówca się roześmiał.
      - Kto dziś mówi "pokiełbasiło"? Wyłaź i chodź ze mną. Na takie smutki najlepszy jest LARP.
      Zoey uszy drgnęły na dźwięk tego słowa. Co innego być kimś nadprzyrodzonym, a co innego udawać z innymi, że się nim jest. Dziewczyna wstała, otrzepała ubranie, chwyciła torbę i otworzyła drzwi kabiny.
      - Wyglądasz tragicznie - uznał chłopak. Posłała mu jedynie krzywe spojrzenie. Ruszyła do umywalek, by jako tako się ogarnąć. Resztki łez nadal zamazywały jej widok, a rozmazany tusz z pewnością czynił ją brzydszą od zombie.
      W połowie jej ciężkiej walki z tuszem zerknęła na odbicie w lustrze swojego rozmówcy. Był to całkiem wysoki, szczupły chłopak z burzą rudych włosów, piegami na haczykowatym nosie i wydatnych kościach policzkowych. Szybko odwrócił spojrzenie zielonych oczu, kiedy dostrzegł jej wzrok.
      - Jesteś Zoey Dust, prawda?
      Drgnęła. O co mu chodzi? Czyżby nawet zwykli ludzie wiedzieli o podejrzeniach? Pociągnęła nosem. Tak, zdecydowanie był człowiekiem. Tragicznie ubranym w sweter w romby, ale jednak człowiekiem.
      - Tak. Czemu pytasz? - mruknęła, starając się nie pokazywać żadnych uczuć. Wróciła do tuszowania rzęs.
      Rudzielec zmieszał się, nerwowo pogładził kark, po czym pokręcił głową.
      - No mówże - ponagliła go, coraz bardziej będąc ciekawą.
      - No dobra! Po prostu jesteś rozpoznawalna - wypalił. - Ty, McCall, Stilinski, Martin i reszta. Niegdyś tylko za Lydią szaleli ludzie, teraz kojarzą wszystkich. Nawet Stilinskiego, co jest dosyć dziwne.
Po twarzy Zoey przemknął cień uśmiechu.
      - Ale z czego jesteśmy znani? - spytała, chowając tusz do plecaka. Odwróciła się do rudzielca i zaczęła przyglądać mu się natarczywie.
      Chłopak spłonął rumieńcem od szyi po same czubki uszu.
      - No wiesz... Jesteście... Po prostu.
      Zoey miała ochotę parsknąć śmiechem i jednocześnie się rozpłakać. Chłopak był tak uroczy w swoim zachowaniu, przy czym dokładnie rozumiała czemu i ta świadomość sprawiała jej przykrość. Widziała, że mu się podoba. Tak samo ona zachowywała się przy Stilesie. I z grubsza dalej się zachowuje.
      - A wracając do twoich problemów - odezwał się znów chłopak, tym razem śmielej. - Bądź silna, a nic cię nie zagnie. Nie można być wiecznie cichym i słabym, prawda?
      I kto to mówi! Mały, cichy kujonek! Ale Zoey była mu wdzięczna. Podniósł ją na duchu. Zawsze była taka, jak on. Cicha, słaba. Umiała nienawidzić własnej natury i ukrywać uczucia. Teraz już taka nie jest. Nigdy więcej nie będzie słaba. Jest najsilniejszym stworzeniem na ziemi, odważyła się powiedzieć Stilesowi, co czuje, a on to odwzajemnia! Czego jeszcze można się bać? Że przyjaciele ją znienawidzą? Wtedy okazałoby się, że nigdy nimi nie byli. Smutne, ale prawdziwe. Keira się jej nie wyrzekła, mimo wszystkiego, co zrobiła. Chloe i Atticus szukali jej przez cały rok, kiedy znikła. To jej rodzina. A Stiles? Mówił wiele razy, że dokładnie pamięta to, co robił Nogitsune i strasznie przez to cierpiał, ale wybaczono mu to. To samo zrobił w stosunku do niej. Wybaczył jej. Jeśli Scott nie umie, trudno. Obejdzie się bez niego.
      - Zawiesiłaś się czy jak? - Rudzielec znów przybrał pozę wyluzowanego chłopaka, co nieco kontrastowało z jego swetrem w romby. I, och, nasunął na oczy duże okulary w czarnych oprawkach. Istna esencja z kujona.
      - Wszystko dobrze. - Uśmiechnęła się, na co ten spuścił wzrok. Trudno. - Właściwie to jak się nazywasz? I co właściwie robiłeś w damskiej toalecie?
      Rudy zachichotał nerwowo, po czym potarł nos wierzchem dłoni.
      - W męskiej śmierdzi, a że jest środek lekcji uznałem, że nikt się nie zorientuje. A nazywam się Daniel Welsh.
      Znów potarł nos. Tik nerwowy?
      - Miło poznać. - Uśmiechnęła się ponownie. W ciągu tych pięciu minut robiła to częściej, niż przez ostatnie trzy tygodnie. - To jak z tym LARPem?
***
      Atticus zdecydowanie nie lubił myśleć. Nie był idiotą, ale kiedy zbyt dużo dumał, dochodził do dziwnych wniosków. Dlaczego tu jesteśmy? Dlaczego jesteśmy, jacy jesteśmy? Dlaczego je się kanapki grubszą częścią bułki do góry? Co to w sumie za różnica?
      Potrząsnął głową.
      Nie to był powód, dla którego został w domu, ignorując wszelkie prawa, zasady czy obowiązki. Przeżył ostre spojrzenie Keiry, więc wszystko przeżyje. W zamian za pozwolenie na zostanie w domu dał jej szeroki uśmiech i rzadką roślinę rosnącą wokół jej podręcznej lodówki na krew. Jakiż z niego dżentelmen.
      Tak czy inaczej, gdy tylko sprawa Aclesa i Logana Hooda została zamknięta, Atticus nie mógł przestać myśleć o dziwnej istocie, która zaatakowała śpiącą Zoey. Każdemu innemu ten szczegół w otoczeniu tak istotnych zdarzeń jak ujawnienie się Dust czy dwie śmierci w ciągu kilku minut, a potem przybycie kolejnych morderców, by umknął. Ale nie jemu. Mimo, iż był święcie przekonany, że to Zoey zabiła Malię (no bo serio? Kto inny tak bardzo pragnąłby jej śmieci? Chyba, że ją wrabiają...), nadal kochał swoją przyjaciółkę i nie chciał, by  w nocy ktoś podrzynał jej gardło. Dlatego niedawno wyhodował rosiczki patrolujące okolicę. Szybko opanował swoją moc, w końcu to Atty.
      Odkaszlnął. Te wiekowe księgi Keiry pewnie są starsze niż ona sama. Swoją drogą ile ona ma lat? Lepiej nie pytać w sumie. Zatrzasnął jedną z ludzkiej skóry, napisaną krwią i wyciągnął się na krześle. Cisza o stworach z pazurami wilkołaka i oczami wampira.
      - Ile ty tu możesz siedzieć, Atty? - Usłyszał głos za sobą, po czym po biurze jego protektorki rozległ się dźwięk siorbania. Atticus skrzywił się.
      - Musisz to pić przy ludziach? - jęknął.
      Keira mlasnęła i błysnęła kłami w uroczym uśmiechu. Mimo tego, iż wyglądała na trzydzieści parę lat, nadal bywała młodzieńczo słodka. Słodka i przerażająca.
      - Przy ludziach? -spytała, unosząc brew.
      - Ledwo Chloe wyjechała, a ta już wykorzystuje słabości mego gatunku. Rodzice prosili byś się mną zajęła, a nie mnie dobijała. - Wampirzyca jedynie przewróciła oczami, słysząc udawaną rozpacz w głosie chłopaka.
      - Czego ty tam szukasz w moich zbiorach?
      - Jakichś stworzeń z cechami kilku gatunków - mruknął, odsuwając od siebie nadpaloną wersję Biblii po grecku.
      - A konkretniej?
      Atticus odwrócił się na skórzanym obrotowym krześle, po czym odparł.
      - Oczy wampira, pazury wilkołaka.
      Keira na moment zamarła. Krótki moment, ale jednak zauważalny nawet dla niedoskonałych zmysłów Atticusa. Chłopak lekko zmrużył oczy. Ona coś wie.
      - No, mów - ponaglił ją lekceważącym ruchem ręki.
      - Kiedy ja nic nie wiem - mruknęła, powracając do siorbania krwi ze swojego kubka. Atticus widział, jak się denerwuje. Mimo że była wampirem, wciąż miała w sobie ludzkie odruchy. Dodatkowo beznadziejnie kłamała.
      - To pójdę do Petera Hale'a. - Atty wyciągnął  inną kartę. - On mi powie.
      Keira wybuchnęła suchym śmiechem.
      - O ile jego chory synalek cię wcześniej nie rozszarpie. Dziwię się, że ten dzieciak jeszcze nikogo nie zabił. - W jej głosie było coś, czego Atticus nigdy nie słyszał, a znał ją całe życie. Opiekowała się nim od małego, odkąd łowcy zabili jego rodziców. Słyszał to natomiast w snach ze swoją matką. To była tęsknota. Nuta, bo nuta, ale jednak.
      - Czemu miałby kogokolwiek zabijać? Nie powiesz mi, że ktokolwiek w tej rodzinie był zdolny do jakichkolwiek ciepłych uczuć. Że niby mogli kochać Malię? Była ich marionetką przecież. Lalką w rękach mistrza i jego ucznia. Teraz jedynie mają pretekst, by zaczaić się na Zoey. A ja nadal nie wiem, co ją zaatakowało. Podobnie nie wiemy, kim jest Michael. Przypadek? Nie sądzę.
      Keira przez chwilę skanowała go wzrokiem błękitnych jak niebo tęczówek, po czym wyszła, mrucząc:
      - To kochane jak ty się o nie troszczysz.
      I tyle.
      Atticus zamyślił się. Ona wie naprawdę dużo. Chyba źle ocenił jej zdolności do ukrywania prawdy.
____________________________________________
Serdecznie przepraszam za tak długą obsuwę! Jest mi wstyyyd ;_; po prostu nie miałam pomysłów na poszczególne sceny i zanim uznałam, żeby pisać na żywioł, był już koniec listopada huh. Na szczęście coś przyszło mi do głowy i nie musiałam zabijać moich kochanych bohaterów :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz