niedziela, 1 listopada 2015

18. I can everything | part two

      Isaac jęknął przeciągle. Naprawdę nie wierzył, że aż tyle to trwa. Normalnie jego rany goiły się w okamgnieniu, a teraz... Leżał w tym nieszczęsnym mieszkaniu któryś tydzień i dopiero zaczął zauważać blizny. Zmarszczył brwi i padł z powrotem na poduszki. Jasnozielona kanapa z beżowymi dodatkami była jego ulubionym miejscem do narzekania na swój marny los. Reszta mieszkania jakoś niespecjalnie przypadła mu do gustu. Zbyt "babcina", jak mawiał.
      – Znowu cię boli? – odezwała się Iris, która weszła do pokoju z parującą miską zupy i zmartwionym wyrazem twarzy. Po wydarzeniach przed chatką Aclesa znalazła Isaaca w lesie. Był w tragicznym stanie. Razem z Derekiem zabrała go do ich nowego lokum i zajęła się chłopakiem. Wtedy właśnie odkryła, że Rytuał dał jej więcej niż tylko skrzydła. Potrafiła leczyć, co było dla niej niemałym szokiem. Całe życie miała się za potwora, stworzenie zdolne jedynie do siania śmierci i zniszczenia, a teraz okazało się, że może pomagać ludziom!
      – Trochę, ale przeżyję – odparł Isaac, podnosząc się do pozycji siedzącej z niemałym sykiem. Iris wiedziała, że nie udaje. To kompletnie nie pasowało do charakteru chłopaka, który znała dzięki opowiadaniom Dereka. Uśmiechnęła się do niego przelotnie, po czym udała się do swojego pokoju.
      Podeszła do dużego łóżka z jasną narzutą, skąd zabrała swoją komórkę. Odblokowując ekran, stanęła przy oknie. Zero nieodebranych połączeń. Zero nieprzeczytanych wiadomości. Przeklęła cicho. Przecież mówił, że przyjedzie...
      Zrezygnowana opuściła dłoń i zamyśliła się, zerkając na zewnątrz. Pojawił się pierwszy śnieg. Marny, bo marny, ale zawsze. Brakowało jej zieleni, lasu i gałęzi smagających liśćmi po twarzy. W końcu nie musiała uciekać i całą sobą pragnęła czuć świat. Niekoniecznie śnieg. Dodatkowo martwiła się Stilesem. Niby wszystko się uspokoiło, Zoey nie była już niebezpieczna, zyskała zaufanie Smith poprzez zabicie jej prześladowcy, a mimo to Iris nadal czuła w środku dziwny niepokój. Jakby do końca było jeszcze daleko.
      Nie chciała już walczyć. Miała dosyć. Chciała powoli pracować, odpokutowywać winy i zbierać pieniądze na odbudowę domu Stilinskich. Pragnęła zwykłego życia, miłości...
      – Tu jesteś. – Do pokoju wszedł Derek, niemal przyprawiając Iris o zawał. Zerknęła przez ramię na mężczyznę i uśmiechnęła się delikatnie. Czy to, co między nimi się wytworzyło, to miłość? Hale objął ją od tyłu i przytulił. – Szukałem cię. – Pocałował ją w policzek.
      Iris przeszedł dreszcz.
      – Czemu? – spytała cicho.
      – Chciałem spytać czy chcesz angażować się w sprawy dzieciaków. Wiesz, stada Scotta i Zoey...
      – Oczywiście! – przerwała mu, wyplątując się z objęć. – Tam jest Stiles, więc i ja – oznajmiła, twardo patrząc w zielone oczy. Derek uśmiechnął się, a w spojrzeniu mogła dostrzec czułość.
      – Dobrze. – Mina nieco mu zrzedła, po czym wziął głęboki wdech. – W nocy zadzwoniła do mnie Keira i powiedziała, że znalazła Zoey w lesie całą we krwi. Jak wiesz od Elsy Nyx rzuciła na nią jakiś urok albo coś w tym stylu i ta nie mogła się kontrolować. Od razu pobiegłem sprawdzić pierwszą osobę, którą mogłaby zabić, gdyby ktoś przejął nad nią władzę. Malia Hale zaginęła. Podejrzewam, że nie żyje.
      Iris uniosła dłoń do ust.
      – Przecież oni jej nie wybaczą! Nieważne, że Malia od dawna knuje z ojcem i bratem. Należała niegdyś do stada i... to twoja kuzynka! – Kręciła głową z dezaprobatą. – Zoey jest w beznadziejnej sytuacji. Jeśli to ona.
      Derek pokiwał głową.
      – Niby wszystko wskazuje na nią, jednak nie mamy pewności. Keira jest pewna, że rozpozna zapach, który miała na sobie Zoey w tę noc. Z tym, że wszystkie rzeczy Malii ma Peter... Trudna sprawa. No i czyją wziąć stronę? – Hale podrapał się po głowie. – Nie wiem.
      Iris po prostu go przytuliła.
      – Obydwie wydały mi się zbyt niebezpieczne dla Stilesa – wyznała, przyciskając policzek do jego klatki piersiowej. – Ale wiem, że Zoey bardzo go kocha i nie pozwoli, by stała mu się krzywda, co mi udowodniła, broniąc go. Wezmę jej stronę, a nie zdrajczyni Malii. Przepraszam.
***
      Zoey siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku. Z mokrych włosów skapywała woda, powoli mocząc koc, który pokrywał mebel. Dziewczyna po prostu gapiła się w kąt pokoju. Wciąż czuła się brudna. Niemal nie wychodziła spod prysznica. Czuła na sobie krew... W sumie nawet nie wiedziała czyją. Nie pamiętała nic z tamtej nocy. Co gorsza zniknęła wtedy Malia. I parę innych osób, ale to ta jedna najbardziej martwiła Dust. A co jeśli ją zabiła? Nawet będąc pod kontrolą Nyx, jednak zabiłaby. I to kogo?
      Zacisnęła zęby, bo łzy już cisnęły jej się do oczu. Ledwo przestała myśleć o sobie jako o potworze, a tu znów nim jest. Czy to się kiedyś skończy?
      Poprawiła luźny ręcznik tak, by zakrywał biust i pozwoliła skrzydłom się rozłożyć. Nie ma co dłużej ich ukrywać, poza tym to dosyć męczące. Zerknęła na swoje dłonie. Mieniły się odcieniami szmaragdu, a szpony były jasne i bardzo ostre. Czy to nimi zabiła Malię? Czy to była jej krew?
      – Zoey? – Do jej uszu dotarło ciche pukanie kłykciami o framugę drzwi. Uniosła wzrok i zmierzyła gadzim spojrzeniem stojącą tam postać. Keira opierała się jedną dłonią o wejście, drugą mając ułożoną na biodrze. Jak zwykle ubrana w czerń od góry do dołu, blada, a jej błękitne oczy skrzyły się lekko. Zoey dostrzegła w nich podziw i prychnęła. Wiedziała o fascynacji Keiry smokami i nie ukrywała, że nieco ją to irytuje.
      – Czego chcesz? – syknęła, po chwili uświadamiając sobie, że zrobiła to nieco zbyt ostro.
      – Przyszłam zobaczyć jak się masz – odparła wampirzyca, podchodząc bliżej, ale nie wchodząc w słabe promienie światła, którym udało się przedrzeć przez zasłonięte szczelnie okna. – Popadasz w depresję chyba – uznała, siadając obok nastolatki.
      Zoey tylko westchnęła.
      – Słuchaj, wszyscy szukają winnych. Derek, szeryf...
      – Co?! – pisnęła Dust, gwałtownie przenosząc wzrok na Keirę. – On nie może! Znienawidzi mnie! Uzna, że Stiles nie powinien...
      – Spokojnie! – wrzasnęła błękitnooka. Po chwili ciszy i znoszenia uporczywego spojrzenia dziewczyny kontynuowała. – Nikt cię nie podejrzewa. Derek szuka innych nadnaturalnych możliwości, a szeryf, jak to on, próbuje wytłumaczyć to po ludzku. – Nieco kłamała. Tak naprawdę Zoey była bardzo podejrzana w oczach Dereka, a prócz niego o zaginięciu Malii i kilkorga innych dzieciaków wiedziała tylko policja.
      – A Stiles? I Chloe? Atticus? – Zoey spuściła wzrok i objęła się ramionami. Cofnęła przemianę, bo miała dosyć zawadzania skrzydłami o żyrandol.
      – Przyjaciele cię nie zostawią. Wybaczyli Stilesowi bycie Nogitsune, Isaacowi dołączenie do Dereka, Gavinowi pomaganie Chase'owi. Dacie radę.
      – Chciałabym w to wierzyć – mruknęła Zoey, poddając się poczuciu winy.
***
      – Faktycznie jest ich mniej. Da się normalnie przejść korytarzem – uznał Atticus, na co Chloe sprzedała mu kuksańca w ramię.
      – Zaginęło tylko kilkoro. Właśnie, Atty, zaginęło. A to niedobrze. – Chłopak tylko machnął ręką.
      – Przecież wiem. Po prostu jestem chamem. – Wyszczerzył się i złapał ją bezceremonialnie za rękę. Ta już miała coś powiedzieć, gdy po prostu poczuła ciepło w środku i uśmiechnęła się.
      Zmierzali w stronę klasy Evelyn i Gavina. Mitchell jak zwykle był w wyśmienitym nastroju, natomiast Chloe ciągle coś dręczyło. Dziwnie zniknięcia miejscowych dzieciaków, w tym Malii, znalezienie Zoey w podejrzanych okolicznościach z dziwną amnezją... To nie dawało jej spokoju. Zbyt wiele osób było w to zamieszanych, zbyt łatwo Nyx odpuściła. A właściwie w mniemaniu Chloe – nie odpuściła. Ona się czai, jest tchórzem, czekając na odpowiednią okazję.
      – Chyba muszę iść – oznajmiła, nagle zatrzymując się, czym zaskoczyła Atticusa.
      – Co?
      Chloe patrzyła przed siebie, nieco pustym wzrokiem, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia, zostawiając Atty'ego tam, gdzie stał. Tuż przed szkołą wpadła na Stilesa.
      – Twój ojciec tam, gdzie zawsze? – spytała, nie trudząc się o żadne powitania.
      – Tak, właśnie do niego zmierzałem – odparł Stilinski, odwracając się na pięcie. Oboje ruszyli do zaparkowanego niedaleko błękitnego jeepa. – Jak Zoey? – spytał chłopak, odpalając silnik.
      – Marnie. – Chloe oparła łokieć na podłokietniku auta. – Jak zwykle sobie nie radzi. – Westchnęła i przewróciła oczami. – Nie zrozum mnie źle. Kocham ją jak siostrę, znamy się od lat, ale denerwująca jest z tym użalaniem się nad sobą. Jest smokiem i już. Powinna zacząć szukać pozytywów.
      Stiles milczał.
      Do komisariatu dojechali w kilkanaście minut. Kilku funkcjonariuszy obrzuciło ich groźnym spojrzeniem, bo jakby nie patrzeć byli na wagarach.
      – Się masz, tato! – wrzasnął Stiles, ledwo przekroczywszy próg.
      Szeryf zmierzył syna zmęczonym spojrzeniem.
      – Co ty tu robisz, Stiles? I Chloe? – dodał, widząc blondynkę. – Mam tyle rzeczy na głowie. Dziwne morderstwa, zaginiony Gomez, ta psychopatka, co kochała mordować. Raz w życiu to nie jest nadnaturalna sprawa. Przynajmniej ta jedna.
      Stiles rzucił się do przeglądania papierów i zdjęć przyklejonych do ściany, podczas gdy w głowie Chloe wciąż rozbrzmiewało jedno zdanie. Zaginiony Gomez. Czyżby jej daleki kuzyn już tu był? To znaczy był zanim zaginął. Prawdopodobnie widział już coś nieludzkiego. Niech to. Miał być jako jedyny wolny od tego. Jako jedyny wolny od klątwy kotołactwa, więc i tego nadnaturalnego półświatka. Ale nie, musiał zostać policjantem i sam się do owego półświatka pakować. Przeklęty Rafael.
      – Kiedy zaginął Gomez? – zapytała. Szeryf nawet na nią nie spojrzał.
      – Trzy tygodnie temu. Tuż po tym jak uciekła nam ta psychopatka, Isabelle Markowski.
      – Gomez? To jakaś twoja rodzina? – zainteresował się Stiles, po czym przeniósł wzrok na ojca. – Easy wam uciekła? Ona jest bardziej popaprana niż Deucalion i Nogitsune razem wzięci! A jest jedynie człowiekiem. Przynajmniej z tego, co wiem.
      Szeryf posłał synowi pobłażliwe spojrzenie.
      – Dlaczego nie zachciałeś zostać lekarzem? – zadał sam sobie pytanie, po czym powrócił do raportów.
      Kieszeń Chloe zabrzęczała. Dziewczyna wyciągnęła komórkę i rzuciła okiem na połączenie przychodzące. Milo. Odrzuciła połączenie.
***
      To nie był pierwszy raz, kiedy pazury ujrzały światło dzienne w dzień inny niż pełnia, ale Alan się jakoś tym nie stresował. Po prostu musi uspokoić serce i wszystko będzie dobrze. Ale jeśli jesteś w środku lasu i nie do końca wiesz, gdzie jest wyjście, masz prawo się denerwować. A on jako młody zmiennokształtny denerwował się łatwo.
      Szum liści sprawił, że chłopak podskoczył. Właściwie sam nie wiedział, co tu robił. Wybiegł z domu po kłótni z matką, bowiem nie mógł powstrzymać żądzy krwi, a nie chciał jej skrzywdzić. Teraz miał wrażenie, że wszystko chce skrzywdzić jego. Miał tylko czternaście lat, do cholery, nic nie wiedział o życiu.
      Kopnął w pobliski pień.
      – Teraz to na pewno się zgubiłem! – warknął sam na siebie.
      – Owszem – odpowiedział mu wysoki głos. Odwrócił się i zobaczył wysoką dziewczynę o latynoskiej urodzie.Uśmiechała się do niego. Była kilka lat starsza i bezsprzecznie niezła.
      – Hej. – Alan uśmiechnął się głupkowato. – Pomożesz mi?
      – Oczywiście. – Dziewczyna wydawała się być uradowana. Jedynie w głębi jej oczu błyskała nienawiść.
      Mina nieco zrzedła Alanowi, gdy zobaczył, że parę drzew dalej stoi chłopak. Wyglądał jak brat niezłej laski przed nim, ale miał ściągnięte brwi i założone ręce.
      – Nie patrz na niego – powiedziała słodkim głosem, wyciągając dłoń w kierunku Alana. Chłopak posłusznie zaszczycał spojrzeniem tylko ją.
      Dean zamknął oczy. Nie chciał patrzeć jak Alicelyn krzywdzi tego chłopca. I po co? Tylko dlatego, że dzieciak ma nadprzyrodzone moce. Jego przyjaciółka ma się za zbawiciela świata i po prostu wyżyna każdego nadnaturalnego jakby sama do nich nie należała. A należała.
      W chwili, gdy Dean się odwrócił, po lesie rozszedł się wrzask bólu i rozpaczy należący do Alana. Śmiech Alicelyn, gdy wypruwała mu flaki szponami nie mógł opuścić głowy chłopaka. Dlaczego taki jest jego los? Skończyć z psychopatyczną morderczynią?

1 komentarz:

  1. Wow!!! Boskie, czekam na więcej. Niedawno odkryłam twojego bloga i już mnie zaciekawił więc będę wpadać częściej!!!
    Zapraszam też do mnie mam nadzieję, że ci się spodobają :)
    1. http://zawszebedziemyrazem.blogspot.com/
    2. http://kolvinamilosczakazana.blogspot.com/

    Buziaczki i weny
    XOXO
    Maya Redbird

    OdpowiedzUsuń