piątek, 20 marca 2015

11. Human Sacrifice

      Ledwo słońce wyłoniło się zza horyzontu i zabarwiło niebo na ognistą pomarańcz, a Logan Hood był już na nogach. W dużej, ciemnej bluzie z kieszenią na brzuchu trzymał śrubokręt, a w dłoni niósł sporą skrzynkę. Nie był przyzwyczajony do takich lasów, jak w okolicach Beacon Hills – rzadkich, ze słabym runem i niemal zerową warstwą krzewów, ale nie narzekał, bo raz w życiu głupie liście nie zasłonią najważniejszego celu w jego życiu.
      Zatrzymał się obok sporej sosny i postawił skrzynkę koło stopy. Wydobył z niej nieduże czarne coś i zaczął przykręcać do drzewa. Zadowolony pokiwał głową i ruszył w stronę kolejnego drzewa. Kamery mrugały czerwonymi oczami, rejestrując wszystko wokół. Logan doskonale wiedział, co robi. Najpierw namierzy nimfę, potem na nią zapoluje. I udowodni wszystkim, że miał rację.
      Z całej siły uderzył pięścią w stuletni dąb spokojnie rosnący obok. Nikt mu nie wierzył, że nimfy jeszcze tu występują... A teraz będzie miał dowód.
***
      Stiles w nie najlepszym humorze kończył śniadanie. Iris przyglądała mu się z drugiego końca stołu, lekko zaniepokojona. Odkąd wrócił wczoraj od Zoey był jakiś nie swój. Sama Iris, co prawda, nie znała dziewczyny, ale to zdaje się jest ta... Ta, która wywołała tyle zamieszania.
      Iris powoli podeszła do Stilesa i usiadła obok.
      – Mogę cię odwieźć – zaproponowała cicho. – Źle wyglądasz... Może chcesz zostać w domu?
      Stiles obrzucił ją krótkim spojrzeniem i westchnął.
      – Nie mogę. Ale możesz jechać ze mną – dodał, po chwili wahania.
      Iris ucieszyła się mimo wszystko. To był mały kroczek w ich kuzynowskiej relacji. Poczekała, aż Stiles skończy i ruszyła z nim do jego jeepa.
      – Wiesz... – zaczęła. – Jeśli mogę ci jakoś pomóc...
      Stiles popatrzył na nią swoimi ciemnobrązowymi oczami i uśmiechnął się lekko.
      – Właściwie to możesz. Weź udział w rytuale. Ty i Derek.
      Dziewczyna zasiadła za kierownicą i popatrzyła na niego krzywo.
      – W rytuale? To brzmi trochę... przerażająco.
      Stiles machnął ręką.
      – Grecka bogini księżyca złoży w ofierze przyjaciela Zoey, choć to miałem być ja, ale ona woli jego – wzruszył ramionami.
      Iris zamarła z dłonią w połowie drogi do stacyjki.
      – Że co?
      Stiles pokiwał głową gwałtownie.
      – Właśnie! Też się zdziwiłem, że nie chce mnie złożyć w ofierze, tylko własnego przyjaciela. Przydałbym się na coś, ale Zoey uważa inaczej.
      – Miałam na myśli fakt, iż w ogóle chciałeś umrzeć – wtrąciła się Iris, a jej dłoń w końcu dotarła do stacyjki. W jednej chwili dotarło do niej, że by chronić Stilesa, musi wkraść się do jego otoczenia. Czyli nieważne, jak źle to brzmi, musi wziąć udział w rytuale.
      – Oh... – Stiles zmieszał się. – No wiesz, jako człowiek jestem raczej mało przydatny.
      – Nie mów tak – poprosiła jego kuzynka, gdy wyjeżdżali spod domu.
      – Już się nie boisz wychodzić z domu? – Stiles zmienił temat.
      Iris wzruszyła ramionami.
      – Wychodzę i jeszcze nic mi się nie stało, poza tym spotykanie z ludźmi sprawia, że jeszcze nikogo nie zabiłam, więc czemu nie?
      – Byłe alfy to jednak w niewielkim stopniu ludzie – mruknął Stiles.
      Iris parsknęła nerwowym śmiechem.
      – Widzę, że twój dawny humor powoli wraca.
      – Tak – westchnął i zerknął za okno. – Ale z drugiej strony dawno nie widziałem Malii.
      Iris jedynie pokiwała głową. Gdyby ta rozmowa miała miejsce wczoraj, powiedziałaby, żeby rzucił Malię, a spróbował pogadać z Zoey, bo oboje zachowują się, jakby ich życia nie mogły istnieć osobno. Ale teraz... To przez nią Stilinski jest w niebezpieczeństwie. Choć z drugiej strony jego radość powraca...
      Dziwna sprawa.
      – Jesteśmy – oznajmiła, parkując przed budynkiem szkoły.
      Wtem jej wzrok padł na wysokiego, dobrze zbudowanego chłopaka o ciemnych włosach, który z zaciętą miną rozmawiał z dwójką rozbawionych nastolatków. Iris skuliła się na swoim miejscu, a jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Oczy nienaturalnie rozszerzyły się, a na twarzy zaczęły pojawiać się żyłki typowe dla jej rasy.
      Stiles gapił się na nią z lekko otwartymi ustami.
      – Co jest...?
      – Widzisz go? – syknęła, wskazując drżącym palcem na chłopaka, który w tym momencie podszedł do innej uczennicy.
      Stiles pokiwał głową. Iris przeniosła na niego przerażony wzrok.
      – To jest Logan Hood. Łowca. Polował na mnie niemal połowę mojego nadnaturalnego życia, czyli jakieś dwa lata z kawałkiem. Wygląda jak dzieciak, ale jest cholernie niebezpieczny, wyrachowany i podstępny. Myślałam, że mnie nie znajdzie, jednak myliłam się. Nie jest zagrożeniem dla was, bo uparł się, by zabić mnie. Prawdopodobnie już wie, kto jest kim w waszym mieście. Błagam. Za nic w świecie mnie nie wydajcie.
      Stiles zwrócił wzrok na chłopaka, a potem znów na swoją kuzynkę.
      – Ochronimy cię. Musimy sobie pomagać.
      Posłał jej pokrzepiający uśmiech i, jak gdyby nigdy nic, wysiadł z auta i ruszył w stronę szkoły. Iris wzięła głęboki oddech, usiłowała opanować nerwy i nie wyjechać spod szkoły z piskiem opon, co na pewno zwróciłoby uwagę Hooda.
***
      Gavin jęknął. Nienawidził dużych skupisk ludzkich odkąd się przemienił. Miał wrażenie, że wszyscy widzą w nim potwora, tylko dlatego, że na jednym polowaniu ugryzł go wilkołak. Na szczęście Chase go nie odtrącił. Co więcej, postanowił, że od dziś będą polować tylko we dwóch, co bardzo ucieszyło młodego wilkołaka. Ale na tym plusy się kończyły.
      Chase ubzdurał sobie, że zapoluje na tę dziewczynę, która uciekła mu w Wielkiej Brytanii. Ponoć była bardzo cenna dla Łowców, ale nikt mu nie wierzył. I wtedy przemiana Gavina jakby spadła mu z nieba. Dzięki wilczego węchowi z łatwością znalazłby ją. I w ten sposób trafili do Beacon Hills.
      Przyjaciel Gavina czuł się bardzo swobodnie wśród nastolatek, które otaczały go ze wszystkich stron, gdy tylko przekroczył próg, a sam Gavin niekoniecznie. Czuł się osaczony i skrępowany. Kroczył parę metrów za Chase'm i wianuszkiem dziewczyn wzdychających nad jego urodą. I do Gavina parę się uśmiechnęło, ale to jedynie go przeraziło. Odkąd sam był istotą, na którą polował całe życie nigdzie nie czuł się bezpieczny.
      – Co tam? – Chloe podeszła do Atty'ego, który grzebał w swojej szafce. – Słyszałam waszą wczorajszą pseudorozmowę...
      Atticus zaszczycił ją spojrzeniem. Jego oczy wydały jej się inne. Nawet nie tyle smutne, co jakby innego koloru.
      – Ona myśli, że jest potworem – westchnął.
      – Czyli jak zwykle – skwitowała Chloe, opierając się o szafki. – Przecież to Zoey. Ona nigdy nie akceptowała tego, kim jest.
      – Ale wiesz, ona taka jest tylko rok. Ty od zawsze, ja wiem, kim powinienem być... U niej nigdy nic nie było jasne.
      Chloe pokiwała głową ze zrozumieniem.
      – Atty...
      Chłopak zamknął szafkę i spojrzał na nią. Lekki uśmiech majaczył na jego ustach.
      – Ty zginiesz, prawda? – jej duże bursztynowe oczy wyrażały tak wielką ilość przeróżnych uczuć, że ciężko mu było wyłapać pojedyncze.
      – Tak.
      Złość. Żal. Smutek. Wyrzut. Strach. Miłość.
      Coś w nim drgnęło. Stała tu przed nim, jak co dzień, niewypowiedzianie śliczna i niezwykła, a on zrozumiał to w chwili, gdy postanowił umrzeć.
      – Chloe... – otworzył usta, ale w tym momencie pojawiła się Zoey.
      – On tu jest! – wrzasnęła, wpadając na Chloe. Miała rozbiegany wzrok i przyspieszone tętno.
      Blondynka niechętnie odwróciła wzrok od Atticusa. Kochała swoją przyjaciółkę, ale w tamtym momencie była na nią wściekła. Dopóki nie dostrzegła przerażenia na jej twarzy.
      – Kto? – spytał Atty.
      – Chase Bloom – odparła, po czym skrzywiła się.
      – On jest uroczy – mruknęła blondynka. – I jego kolega, Gavin, również. Nie wyglądają na groźnych.
      Atticus spojrzał na nią krzywo, a Zoey nadal była przerażona.
      – On tylko tak wygląda. Polował na mnie, gdy byłam w Wielkiej Brytanii. To łowca. Okrutny i zły.
      – Skąd wiesz?
      Wzrok Zoey zaczął pożerać podłogę.
      – Spotykałam się z nim...
      – O, proszę! Nasza mała, uciekająca przed sobą i uczuciem do Stilesa Zoey spotykała się z brytyjskim łowcą. Nie mogę – Atty parsknął śmiechem.
      Chloe spiorunowała go spojrzeniem.
      – Oceniaj mnie, jeśli chcesz, ale on nie jest aż taki inteligentny, jak mu się wydaje, więc jest zagrożeniem głównie dla mnie. Pochodzi z rodziny aroganckich brytyjskich łowców. Gdy się dowiedział, kim jestem, ruszył za mną w pościg. W międzyczasie jego przyjaciel został ugryziony i cholernie łatwo im mnie namierzyć.
      – Dlaczego ta ofiara jest nam aż tak potrzebna... – jęknęła pod nosem Chloe. Zoey spojrzała na nią przepraszająco.
      – Okej, moje panie. Poświęcę się. Dla was wszystko – objął je Atticus, ale cała trójka wiedziała, że to nie powinno toczyć się takim torem. Po prostu nie powinno.
***
      Stiles zdyszany dopadł Scotta i Kirę. Malii, jak zwykle nie było w okolicy. Niepokoiło go jej zachowanie, ale nie było najważniejsze.
      – Iris rozpoznała nowego łowcę – wydyszał, gdy przyjaciele zaszczycili go spojrzeniem. – Kręcił się pod szkołą.
      Kira pokiwała głową.
      – Widziałam. Wysoki, ciemnowłosy. Pytał o nią. Powiedziałam, że nie znam.
      – Niebezpieczny? – Scottowi zależało na szczegółach.
      – Iris twierdzi, że uparł się na nią, więc chyba nie, ale prawdopodobnie prześwietlił już wszystkich niczym rentgen. Oprócz tego zorientowałem się wczoraj, że Pula Śmierci już nie działa. Musieliśmy coś zepsuć kiedyś – wzruszył ramionami.
      – Choć tyle dobrego – uśmiechnął się Scott.
      – No, nie wiem. Malia wciąż jest u Petera, a to nie wróży niczego dobrego...
      Miny jego przyjaciół zrzedły.
      – A jak wasze ćwiczenia? – spytał Stiles.
      Kira oblała się rumieńcem.
      – Tym razem przepaliła przewody elektryczne w moim domu. Ej, skoro Pula Śmierci już nie obowiązuje, to można by te pieniądze wykorzystać...
      Stiles wzruszył ramionami.
      – To kasa Dereka, nie zapominajmy o tym. Choć ci ludzie z Eichen ciągle do nas piszą. Tata już nic nie ogarnia, bo jest jeszcze Parrish... I te wilkołaki...
      – Ah, właśnie! Rozmawiałem z Atticusem. Kazał mi skontaktować się z Luną. Rytuał wykonujemy dziś, nie ma na co czekać.
      Stiles wytrzeszczył oczy.
      – Nie jest ci głupio, że to on ma zginąć?
      Scott popatrzył  na niego smutnymi oczami.
      – Wolę byś to nie był ty. Czasem tak trzeba.
      – Nie wydaje wam się, że ta Luna przyniesie więcej zła, niż dobra?
      – Ja po prostu chcę, by moi przyjaciele żyli – oznajmił Scott twardo. – Nawet jeśli ktoś przy tym zginie. Powinieneś go zrozumieć, sam chciałeś, byśmy cię zabili...
      – Ale to ja bylem zagrożeniem! – warknął Stiles.
***
      Minęła połowa lekcji, a Zoey stała obok szafki Chloe i gapiła się pustym wzrokiem przed siebie.
      – To wszystko jest nie tak – jęknęła.
      Chloe zatrzasnęła szafkę i przytaknęła.
      – To prawda. To powinno być prostsze. Przecież praktycznie rzecz biorąc jesteś najpotężniejszą istotą na ziemi – zerknęła na nią. Miała jeszcze nadzieję na to, że uratuje Atty'ego. Że poleci i pokona wilkołaki Nyx. Czasem była wyjątkowo naiwna.
      – Chloe... Przepraszam. Ja... To coś czym ja... – pokręciła głową i spuściła wzrok.
      Nagle w ich polu widzenia pojawił się wysoki chłopak o kasztanowych włosach i jasnych oczach. Uśmiechnął się szeroko. Nie przypominał tego łowcy, przed którym przestrzegał wszystkich Stiles, więc dziewczyny nie spięły się. Jedynie popatrzyły na niego znudzonym wzrokiem.
      – Witajcie, jestem Michael i jestem nowy. Zechciałybyście mi pokazać salę biologiczną?
      Chloe poczuła dziwne wibracje. Jakby coś od niego biło. Coś niedobrego. Skrzywiła się i fuknęła. Pachniał również jakoś dziwnie. Trochę jak Keira albo Scott... Nie umiała tego ocenić.
      Zoey nawet na niego nie spojrzała.
      – Pierwsze drzwi na lewo tamtym korytarzem – mruknęła Chloe, mierząc uważnie Michaela wzrokiem.
      Ten podziękował, wciąż z powalającym uśmiechem, po czym odszedł. Gdyby Chloe nie śledziła go uważnie wzrokiem, nie zorientowałaby się, że w połowie drogi dołączyła do niego dziewczyna.
      Malia Hale.
***
      Liam nie mógł się skupić przez cały dzień i nawet dźganie ołówkiem Chloe mu nie pomogło. Zarobił jedynkę, ale to wszystko wina tej dziewczyny... Dziewczyny z jeziora, którą spotkali z Isaaciem. Okazało się, że w dniu pełni uratowała go syrena. Najprawdziwsza rudowłosa syrena o imieniu Ariel. Zabawne, nieprawdaż?
      Dla Isaaca nie było w tym nic cudownego, ale dla Liama, który dopiero co wkroczył w świat nadnaturalnych spotkanie z syreną było niezwykłe. Miała długi ogon pokryty łuskami i bawiła ją ta cała sytuacja.
      Mason uznał, że Liam się zakochał i za wszelką cenę chciał wydobyć od niego informację w kim. Ale Liam Dunbar się nie zakochał. Był zafascynowany istotą Ariel i chciał ją jedynie lepiej poznać.
***
      Lydia bawiła się długopisem całą matematykę. Próbowała się skupić, bo logarytmy były dla niej cholernie nudne. Poza tym po głowie wciąż chodziła jej zagwozdka związana z Parrishem i Bestiariuszem. Przejechała długopisem po dolnej wardze, podczas gdy Stiles rozwiązywał równanie.
      Trzeba pomyśleć. Kto będzie miał informacje na temat istot nadprzyrodzonych?
      Stiles skończył. Nauczycielka wezwała Malię.
      Dziennik Argentów zniknął, więc potrzeba kogoś innego.
      Malia wciąż rozwiązuje zadanie.
      Lydia wodzi długopisem po policzku i wzdycha.
      Może innych Łowców?
      Malia ściera źle zrobione zadanie.
      Z tego, co wie Lydia, w Beacon Hills pojawiło się dwóch nowych łowców. Do Logana Hooda lepiej się nie zbliżać, według kuzynki Stilesa, więc został Chase.
      Malia w końcu odchodzi od tablicy.
      Lydia zerka na następne zadanie. Logarytm przy podstawie siedem z osiemdziesięciu dwóch. To jest rozwiązanie. Nauczycielka bierze Atticusa do tablicy.
      Poderwać Chase'a, by zdobyć Bestiariusz? Niegłupie. Wtedy mogłaby pomóc Parrishowi.
      Atticus udaje niezdarnego i upuszcza kredę. Klasa parska śmiechem, a Lydia zapisuje rozwiązanie w zeszycie i znów oddaje się rozmyślaniom.
      Według Zoey ten łowca jest tak tępy, że nawet, gdyby Scott zmienił się przed nim w wilkołaka, nie zorientowałby się. Warto spróbować, banshee nie są ważne.
      Lydia uśmiecha się pod nosem, a Atticus odchodzi od tablicy. Logarytm przy podstawie siedem z osiemdziesięciu dwóch.
***
      Zoey przełknęła ślinę. Robiło się już ciemno, niedługo wykonają rytuał, ale ona po prostu musiała tu przyjść. W drżącej dłoni trzymała bluzę Stilesa. Chciała ją oddać, zanim wszyscy zobaczą, czym jest. Nie była pewna, jak będzie wyglądać wzrost mocy i bała się, że przemieni się przy wszystkich. Przy Stilesie.
      Choć ręce jej drżą, puka do drzwi.
      Otwiera je Iris. Zoey cofa się o krok i wpatruje się w kuzynkę Stilesa. Wyciąga dłoń z bluzą w stronę Iris.
      – Przyszłam oddać.
      Iris bierze ubranie i obserwuje podejrzliwie dziewczynę.
      – A ty to...?
      – Zoey Dust – odpowiada. Nie chciała spotkać nikogo z rodziny Stilesa. Nikogo, komu byłaby winna przeprosiny za śmierć chłopaka, gdyby nie Atty... Kto wymyślił jej takie życie?
      W brązowych oczach Iris (tak bardzo podobnych do Stilesowych) rozkwitła złość, wręcz nienawiść. Zoey cofnęła się jeszcze o krok, niemal spadając ze schodów.
      – Nigdy więcej się tu nie pojawiaj – syczy w jej kierunku Iris. Jej oczy są całkowicie czarne.
      Zoey odwraca się i puszcza biegiem. Ona wie. Wie, co chciał zrobić Stiles. Wie, że większość problemów mają przez nią. Po co tu wracała? Miała go chronić, a tymczasem...
      Chloe twierdzi, że to nie jej wina. To Nemeton i jego moc ściąga tu tyle nadprzyrodzonych. A fakt, iż tu są oznacza tyle, że mogą go chronić, skoro Zoey się tak uparła.
      Dlaczego jej życie jest takie popaprane?
      Czasem byłoby prościej, gdybyś powiedziała im, kim jesteś – to ulubione zdanie Chloe, Keiry, Atticusa i praktycznie każdej osoby, która o niej wiedziała. Ale ona nie mogła.
***
      Logan zdążył nieco uprzątnąć swoje nowe lokum i przy mdłym świetle świecy pisał zawzięcie w swoim dzienniku.
      Dzień drugi od przybycia do Beacon Hills. Kamery założone na powierzchni około jednej czwartej całego Parku Beacon Hills. Potem zajmę się resztą. Rozpuściłem również plotkę, że Iris Smith jest moją siostrą, która uciekła z domu. Jak dotąd nikt nie przyznał, że ją kojarzy, ale biorę pod uwagę również możliwość ukrywania jej przez sprzymierzeńców.
      Dokonałem również szybkiej analizy istot uczęszczających do Beacon Hills High School. Namierzyłem kilka wilkołaków, kotołaka, kojotołaka, banshee, kitsune. Kilka osób wykazuje również moce nadnaturalne, ale nie umiem ich rozgryźć. Zajmę się nimi później. Wartym notatki jest fakt, iż znajduje się tu Prawdziwy Alfa – rzadkie zjawisko.
***
      Las wyglądał niezwykle mrocznie o tej porze. Księżyc oświetlał go smutnym srebrnym blaskiem, jakby płakał nad losem Atticusa. Zoey nie była w stanie podnieść wzroku, gdy szła na samym końcu pochodu złożonego z ich dziwnej kompanii. Na samym przodzie kroczyła zadowolona z siebie Luna, rozpraszając mrok lasu swoim blaskiem. Za nią szedł Atticus. Niby rozluźniony, jednak kurczowo ściskał dłoń Chloe, idącej tuż obok. Na twarzy dziewczyny nie było widać żadnych emocji, co jedynie bardziej go przerażało. Następnie w luźnej gromadce kroczyli Scott, Kira, Isaac, Liam, Derek, Iris i Malia. Wszyscy zerkali co chwilę na Iris, jakby nigdy w życiu jej nie widzieli. Derek objął ją opiekuńczo ramieniem, ale ta odepchnęła go i podniosła głowę. Nie będzie się już chować.
      Tuż przed Zoey szedł Stiles z rękami wciśniętymi w kieszenie. Chciał porozmawiać z czarnowłosą, ale nie wiedział kiedy. Rozumiał, jak ciężka była to dla niej sytuacja. Zastanawiało go, dlaczego wolała, by to Atty zginął, a nie on. Nie mógł tego rozgryźć, bo odpowiedź, która nasuwała mu się non stop była zbyt absurdalna.
      Ona przecież nie mogła go kochać. Nie mogła, prawda?
      – Jesteśmy – Luna klasnęła w dłonie, zatrzymując się przed Nemetonem. Wszyscy zmierzyli wzrokiem ścięte drzewo. Niektórzy wściekli, niektórzy smutni, inni obojętni.
      – Ofiara, do mnie – dodała.
      – Grzeczniej – syknęła Chloe, mierząc wzrokiem Lunę. Ta przewróciła oczami.
      Atticus podchodzi wolno do Nemetonu, mierząc go wzrokiem. Oczy ma szeroko otwarte, wszyscy słyszą przyspieszone bicie jego serca. Przełyka ślinę i siada na pieńku. Luna szybko zjawia się obok niego.
      – Kładź się – nakazuje.
      Chłopak patrzy jeszcze po twarzach przyjaciół i kładzie się na Nemetonie. Czuje delikatny prąd bijący od drzewa. Luna powoli okrąża go, układając ramiona i nogi tak, by tworzyły gwiazdę.
      – Ustawcie się w kręgu wokoło niego – mówi do zebranych.
      Najtrudniej ruszyć z miejsca Zoey. Chloe patrzy na nią i głaszcze po ramieniu w geście wsparcia. Jednak nic nie jest w stanie odsunąć ogromnych, wypalających dziurę w duszy Dust wyrzutów sumienia. To jej wina, że jej przyjaciel zaraz umrze. To dzięki jego krwi ich moce wzrosną. Jest skłonna poświęcić przyjaciela, bo się zakochała w śmiertelniku. Śmiertelniku, który uwielbia pakować się w nadnaturalne konflikty. W śmiertelniku, który jest wątły i patykowaty, a sarkazm to jego jedyna ochrona. Choć nie była pewna czy warto. Ostatnio był inny, ale miała nadzieję, że dzięki rytuałowi powróci dawny Stiles. Ale za jaką cenę.
      W końcu wszyscy stoją tak, jak trzeba. Luna podnosi coś błyszczącego i zaczęła śpiewać. Jej głos wżyna się w delikatne uszy zebranych. Brzmi tak, jakby miała kilka głosów. Uczestnikom ciężko jest nie marszczyć czół z bólu. Atticus leży spokojnie, nawet się śmieje. Nie słyszy tego.
      Wtem Luna zbliża ostrze i nacina nadgarstek chłopaka. Ten wciąż się śmieje. Zoey wymienia spojrzenia z Chloe. Obie są przerażone. Reszta uczestników jest bardziej zaaferowana śpiewem Luny.
      Jej głos wzbiera na sile, gdy zbliża się do drugiej ręki chłopaka. Z jednej po drzewie spływa czerwona krew. Wiatr się wzmaga i targa włosami Zoey. Serce podchodzi jej do gardła, gdy musi patrzeć na to wszystko.
      Luna dochodzi już do nóg Atticusa, a on leży bezwładnie. Ma zamknięte oczy. Nie oddycha, a jego krew plami pieniek i trawę wkoło Nemetonu.
      Zoey czuje, jakby ktoś wyrwał jej serce, podeptał i wrzucił w ogień. Chce się ruszyć, ale nie może. Wszyscy inni kołyszą się, niczym w transie, a ona tylko patrzy na przyjaciela. Martwego przyjaciela.
      Luna kończy rytuał. Ciało Atticusa jest blade i nieruchome. Wiatr, który znikąd pojawił się w lesie targa już niemal ciałami zebranych. Zoey nie czuje niczego nowego. Nadal jest cholernie nieszczęśliwa.
      – I co?! – krzyczy do Luny. Ta patrzy jedynie błyszczącymi oczami na martwego Atticusa.
      Wtem jego krew zaczyna świecić. Blask, który znikąd pojawił się w środku ciemnego lasu, przyćmił nawet samą Lunę. Wszyscy padli na ziemię, trzymając się na powieki.
      Zoey zamrugała i jej wzrok wyostrzył się. Nie rozglądała się na jęczących przyjaciół, jedynie wpatrywała się w martwego Atticusa. Luna gdzieś zniknęła.
      Z zakrwawionej ziemi zaczęły wyrastać drobne roślinki. Pędy wiły się w górę, coraz szybciej. W takim samym tempie Zoey czuła, jak staje się silniejsza. Blask krwi malał, a rośliny pięły się w górę. Gdy dotarły do bladego i zimnego ciała Atticusa, poczęły oplatać go, jakby był częścią drzewa. W chwilę pokryły połowę jego ciała, a w lesie zrobiło się ciemno.
      Oczy Zoey nie świecą w ciemności, jak wilkołaków. Jej oczy widzą podczerwień. Nie mogła im wierzyć, gdy ciało Atty'ego zamiast przerażającego błękitu, zaczęło stawać się czerwone.
______________________
Okej, w końcu finisz!
Nie do końca pamiętam, co tu napisałam, więc jeśli macie jakieś wątpliwości – powiedzcie. Tak dużo się tu dzieje, że sama już nie ogarniam haha.


1 komentarz:

  1. Twój blog został dodany do Katalogu Euforia. Pozdrawiam, Repesco.

    OdpowiedzUsuń