środa, 11 marca 2015

10. I have to

Rozdział dedykuję Idze – pomysłodawczyni i protoplaście Iris – wszystkiego najlepszego nasza hot 17!
***
      Blondyn wciągnął nosem chłodne, nocne powietrze. Zakuło go trochę w delikatne nozdrza, ale poczuł nikłą woń innego wilka. Otworzył oczy i skierował wzrok na chłopaka, który opierał się nonszalancko o swoje terenowe auto i polerował krótki, ząbkowany nóż.
      – Wilkołak – odezwał się blondyn. – Jakieś cztery mile na zachód.
      Drugi zdawał się nie interesować jego słowami. Wciąż całą jego uwagę pochłaniała broń.
      – Chase? Polujemy na niego? – blondyn zaczynał tracić cierpliwość. Zmarszczył czoło i podszedł do przyjaciela.
      Chase podniósł nóż na wysokość oczu i przyjrzał mu się uważnie.
      – Wiesz, że zależy mi tylko na tej gadzinie – odezwał się w końcu, a jego delikatny głos brzmiał dziwnie, tworząc tak drastyczne zdanie. Odciągnął wzrok od noża i zwrócił go na Gavina. – Na Zoey Dust.
      Blondyn westchnął i ze smutkiem zagryzł wargę. Wiedział, ile dla jego przyjaciela znaczy to zadanie, a fakt, że cała rodzina jest przeciw niemu, tylko potęguje chęć pomocy mu. Gavin był takim typem chłopaka, który dbał o swoich.
      – Ale z drugiej strony małe polowanko nie zaszkodzi – uśmiechnął się zadziornie Chase, a Gavin bez słowa wskoczył do auta.
***
      Malia ziewnęła. Chciała już wyjść od ojca, wrócić do Stilesa i zasnąć u jego boku, jak co noc, ale nie mogła. Peter nalegał, by poczekała na owego tajemniczego gościa, który był już bardzo blisko. Lecz nic nie mogła poradzić na lepiące się oczy i mięśnie domagające się odpoczynku.
      Gdy jej głowa niemal sięgnęła już oparcia od kanapy, po schodach zszedł Peter. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem i odezwał się.
      – Dzwoniłem. Zaraz tu będzie.
      – Zaraz, czyli teraz, czy za dwadzieścia minut? – spytała, nieco mamrocząc, na co jej ojciec uśmiechnął się lekko.
      W tym momencie otworzyły się drzwi i pewnym krokiem wszedł przez nie wysoki chłopak. Był mniej więcej w wieku Malii, może starszy, szczupły, o rozmierzwionych ciemnych włosach i czujnym, zielonym spojrzeniu. Uśmiechnął się do dziewczyny, na co ta zmarszczyła brwi. Do chłopaka podszedł Peter z szerokim uśmiechem i uścisnął jego dłoń.
      – Miło cię znów widzieć, Michael – oznajmił Hale.
      – Mnie również – odparł tamten i po powitaniu Petera spojrzał na jego córkę. – A oto słynna Malia. Miło mi cię poznać – posłał jej szeroki uśmiech, na co odpowiedziała niemrawym grymasem.
      – Kim jesteś? – spytała.
      – Jest potrzebny – uciął wszelkie pytania Hale. – Jedyne, co musisz wiedzieć to, że nazywa się Michael i że nam pomoże.
      – Pomoże w czym? – może to ta późna pora, a może po prostu nie mogła się na niczym skupić.
      Oczy Michaela błysnęły groźnie.
      – Pomoże w zabiciu Zoey Dust.
***
      We wnętrzu sporego pokoju o fiołkowych ścianach rozległo się parsknięcie śmiechem. Zoey podniosła wzrok znad książki i zerknęła, co tak rozbawiło jej przyjaciółkę. Chloe, leżąca na sąsiednim łóżku, wyszczerzyła się widząc jej zdziwione spojrzenie. W dłoni ściskała telefon, a jej fioletowa narzuta leżała skołtuniona w nogach łóżka.
      – Kira do mnie napisała – odezwała się. – Scott chciał jej pomóc w kontrolowaniu mocy, a ona niechcący przepaliła czajnik – znów parsknęła śmiechem.
      – Nie wiedziałam, że pozostajesz z Kirą w tak dobrych stosunkach – Zoey nie była w stanie ukryć zaskoczenia. Chloe wzruszyła ramionami.
      – Ona uważa, że powinniśmy się lepiej poznać i współpracować. Planuje zrobić imprezę, by nas zintegrować.
      – Nie sądzę, bym ja i Malia w jednym pokoju były dobrym pomysłem – odparła czarnowłosa, powracając wzrokiem do książki.
      Chloe westchnęła teatralnie i nakryła głowę poduszką. Zoey przewróciła oczami, a jej wzrok mimowolnie padł na bordową bluzę Stilesa, zajmującą znaczące miejsce w nogach jej łóżka. Dziewczynę przeszedł dreszcz i postanowiła skupić się na lekturze.
      Niezbyt jej to wyszło. Srebrne tęczówki przemykały żwawo po literach, nie rozumiejąc ich sensu. W głowie wciąż miała rozmowę ze Stilesem w szpitalu, a w duszy troskę o niego.
      Doszła do wniosku, że jest inny. Gdy ostatni raz go widziała był pełen energii, pomysłów i optymizmu. Teraz jego nadpobudliwość gdzieś zniknęła, nie żartuje jak kiedyś, stał się bardziej pesymistyczny. Była niemal na sto procent pewna, że to wina opętania przez japońskiego demona. Zniszczył go. Zniszczył Stilesa Stilinskiego. Zniszczył tego, kogo kochała najbardziej na świecie, pozostawiając jedynie niewielką namiastkę. Gdyby była wredna, uznałaby, że jego ofiara nic nie zmieni, bo prawdziwy Stiles już od dawna nie żyje. Jednak wiedziała, że on gdzieś tam jest. To, że ona się zmieniła, nie znaczy, że on nie mógł pozostać starym sobą.
      Wtem rozległ się dźwięk dzwonka. Zoey i Chloe spojrzały na siebie, bo dziwnym było dzwonienie o tej porze do ich domu położonego w środku lasu. Po krótkiej walce na spojrzenia Zoey zsunęła się z łóżka z cichym westchnięciem. Z tryumfalnym uśmiechem Chloe powróciła do swojego zajęcia.
      Czarnowłosa dreptała boso po ciepłej drewnianej posadzce, jednocześnie opatulając się swetrem. Zbiegła po schodach i stanęła przed drzwiami. Odgarnęła włosy i otworzyła je. W ułamku sekundy jej znudzone spojrzenie zmieniło się nie do poznania. Wytrzeszczyła oczy i nieznacznie otworzyła usta.
      – Stiles? – wydusiła z siebie.
      Chłopak uśmiechnął się lekko i pokiwał głową.
      – Cześć, Zoey. Mogę wejść?
      Przez umysł dziewczyny przeleciały miliony myśli. Tak. Nie. Nie jesteś tu bezpieczny. Nie ma Keiry. Wejdź. Kocham cię. Uciekaj. Zostaw mnie. Zostań.
      Skinęła głową i odsunęła się, by go wpuścić. Modliła się w duchu, aby skądś nie wyskoczył Atticus i, by nie zaczął rzucać jakimiś dziwnymi tekstami. Nim zamknęła drzwi wejściowe rozejrzała się jeszcze po korytarzu, ale jak na razie ani śladu po Mitchellu.
      Natomiast Stiles rozglądał się z zaciekawieniem, trzymając niedbale ręce w kieszeniach.
      – Przyjemnie tu – skwitował, gdy omiótł wzrokiem drewnianą boazerię holu.
      Zoey bez słowa wskazała mu salon. Chłopak zerknął jeszcze na nią ukradkiem i posłusznie ruszył w stronę wskazanego pomieszczenia. Dziewczyna wzięła głęboki wdech, po czym weszła za nim. Siedział już rozwalony na sporej beżowej kanapie. Jego pozycja wydawała się być rozluźniona, ale Zoey czuła podwyższone tętno, widziała ściągnięte mięśnie. Był zdenerwowany.
      Powoli podeszła do kanapy i usiadła niedaleko.
      – Co cię sprowadza? – odezwała się po chwili, mając nadzieję, że brzmi normalnie.
      – Nasza ostatnia rozmowa – odparł. – Chciałbym ją jakoś sprostować, przekonać cię... – zaczął, ale nie dane mu było skończyć.
      W Zoey zawrzało.
      – Chcesz ot tak dać się zabić! – wrzasnęła, ponosząc się z kanapy, jak oparzona. Nie dbała już o to, czy zbiegnie tu Chloe, czy zjawi się Atty.
      Stiles zamrugał, dostrzegłszy płomienie migoczące w jej oczach. Wiedział, że jest autentycznie wściekła.
      – To pomoże nam wszystkim... Pamiętasz starcie z wilkołakami Nyx? Nie umarliście tylko dlatego, że ona tego nie chciała. Potrzebujecie tej mocy – powiedział twardo, odważnie patrząc w jej oczy.
      Poczuła, jak złość wypełnia jej żyły niczym ogień. Zacisnęła pięści. Nie mogła pozwolić na to, by wybuchnąć. Nie tu. Nie przy nim.
      – Nie masz pojęcia o naszej mocy – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
      Teraz to Stiles wstał.
      – Nie chcę żebyście zginęli! Czy to jest takie złe?! – wrzasnął w jej stronę.
      Czuły słuch Zoey wyczuł, że Chloe zmierza ku schodom. Nie. Nie potrzebuje świadków.
      Wzięła głęboki wdech i skupiła się na liczeniu.
      – Nie – powiedziała w końcu. – Po prostu nie.
      – Witajcie! – do pokoju zamaszystym krokiem wszedł zadowolony Atticus.
      Stiles nie ukrywał tego, że przewrócił oczami. Atty zmrużył na niego oczy, ale wciąż się uśmiechał.
      – Co się tu wyrabia? – spytał, patrząc to na Zoey, to na Stilesa.
      – Nic – odpowiedzieli na raz.
      Atticus zagwizdał.
      – Gdybyście byli parą pomyślałbym, że zerwaliście, ale w takiej sytuacji... O co poszło? – spojrzał na Zoey z wyczekiwaniem.
      Dziewczyna westchnęła  i wzniosła oczy do nieba.
      – Stiles uparł się żeby być ofiarą w rytuale – odpowiedziała.
      Stilinski zdziwił się, ze to zdanie nie wywołało absolutnie żadnego zaskoczenia na twarzy chłopaka. Z drugiej strony ta trójka wciąż go zaskakuje.
      – Mhm – odparł Atticus. Zaraz potem przeniósł spojrzenie na Stilesa.
      Zoey uniosła brew, bo to spojrzenie nie zwiastuje niczego dobrego.
      – Jesteśmy podobni – uśmiechnął się Atticus, obejmując ramieniem Stilesa. – Obaj jesteśmy wiernymi przyjaciółmi kogoś, kto stał się krwiożerczą bestią. Z tym, że ty masz wilkołaka, a ja...
      – Atticus! – syknęła Zoey i rzuciła swojemu przyjacielowi mordercze spojrzenie. Nie dość, że tu przychodzi, to jeszcze zbyt dużo mówi...
      Chłopak uniósł ręce w obronnym geście.
      – Spokojnie, ja nic nie mówię, mała.
      – Nie mów tak do mnie – mruknęła, ale jej wzrok nie był już tak wściekły, jak chwilę temu. – Zresztą jestem od ciebie starsza.
      – Tylko o dwa miesiące – żachnął się Atticus.
      Stiles wodził wzrokiem od jednego do drugiego, nie mogąc do końca pojąć dziejącej się sceny. Zoey znów westchnęła i spojrzała na niego. Jej srebrne oczy były nieugięte.
      – Nie – wydobyło się z jej ust, ciche jak ostatnie tchnienie.
      – Ja mogę zostać ofiarą – wypalił Atticus.
      Zarówno Dust, jak i Stilinski spojrzeli na niego jak jeden mąż. W dwóch parach oczu czaiło się niedowierzanie. Atty wzruszył ramionami.
      – Jeśli fakt, iż wykrwawię się na śmierć na starożytnym drzewie zamiast ciebie pomoże komuś, to czemu nie?
      Zoey myślała, że śni.
      – Ale wiesz, że umrzesz na śmierć? – spytał Stiles.
      Atticus zaśmiał się i pokiwał głową.
      – Na śmiertelną śmierć.
      Zoey nie wiedziała kogo ma za większego idiotę. Ale z drugiej strony... Nie. Choć...
      Wiedziała, że to okrutne. Atticus był jej przyjacielem, powinna pragnąć go chronić. Najbardziej na świecie. Tak, jak on chronił ją. Ale z nich dwóch wolała by to Atticus umarł. Przeraziła ją ta chęć.
      – Co tak milczysz? – odezwał się Atty, świdrując ją wzrokiem. – Jak ja umrę to okej, ale jak on to drzesz się na wszystkich? – w jego głosie nie było wyrzutu. Raczej rozbawienie. Ale to stwierdzenie i tak tylko upewniło ją w tym, że stała się potworem.
      – Zoey? – odezwał się Stiles, lekko wyciągając dłoń w jej stronę.
      Dziewczyna przeszła przez pokój z prędkością, przez którą praktycznie jej nie dostrzegł. Nachyliła się do ucha Atty'ego.
      – Przepraszam cię – po czym wybiegła z salonu.
      Atticus usłyszał jeszcze tupot jej stóp na schodach, trzaśnięcie drzwiami i początek histerii. Zwrócił spojrzenie na gościa.
      – No, popatrz jak to się skończyło. Przybyłeś, by przekonać ją do swojego poświęcenia, a ostatecznie to ja umrę – zaśmiał się. – To zabawne – dodał, po czym odwrócił się.
      Stiles stał chwilę zdezorientowany ty, co właśnie zaszło. Wtem głowa Atty'ego wyłoniła się zza ściany.
      – Drzwi już poznałeś. Zapoznaj się z nimi lepiej po drugiej stronie – mruknął, po czym mrugnął i odszedł.
***
      – Mówię ci, to był anioł – przejęty głos Liama unosiła gładka tafla jeziora niedaleko domku Lydii.
      Wszystko, co mówił chłopak Isaac traktował bardzo sceptycznie. Nie miał pojęcia kiedy zorientował się, że zgodził się na niańczenie młodszego wilkołaka. A ten jedyne o czym mówił, to ten anioł z jeziora. Lahey wcisnął dłonie głębiej w kieszenie i przybrał najbardziej znudzoną minę, jaką tylko umiał, zanim znów zaszczycił Dunbara spojrzeniem.
      – Był piękny. O włosach jak krew, roztaczała się wokół niego aura... – Liam mówił i mówił, a Isaac coraz bardziej się nudził.
      – Może po prostu zacząłeś krwawić. Trochę się poszarpałeś z tymi łańcuchami – mruknął.
      Młodszy gwałtownie potrząsnął głową.
      – Nie. To był anioł – oznajmił, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
      Zbadali już ponad połowę linii brzegowej jeziorka i Isaac wciąż nie widział w tym sensu. A rozochocony Liam wszędzie widział ślady obecności swojego anioła.
      – Skoro istnieją wilkołaki, to anioły też! – wykrzyknął, głosem odkrywcy co najmniej nowej świetnej cukierni.
      – Nie byłabym taka pewna – rozległ się wysoki rozbawiony głos, dobiegający od strony jeziora.
***
      Malinowe usta zaciśnięte w wąską linię, zmarszczone czoło i czujne zielone oczy. Tak wyglądała Lydia Martin, gdy sprężystym krokiem zmierzała w kierunku lecznicy dla zwierząt. Chłodny wiatr muskał jej nogi odziane jedynie w cienkie beżowe rajstopy, a czarna spódnica lekko szeleściła. Dziewczyna zacisnęła dłoń na torebce i przygryzła wargę. Nie była pewna czy uzyska tutaj odpowiedzi na dręczące ją pytania.
      Gdy przekroczyła próg wiedziała dokładnie o co chce zapytać. Nie pozwoli sobie przerwać. Poza tym naprawdę pragnie pomóc Parrishowi. W tym młodym policjancie było coś, co nie pozwalało jej odejść zbyt daleko.
      Nie znalazłszy nikogo w korytarzu rudowłosa udała się do pokoju zabiegowego. Dopiero tam zastała Deatona. Uśmiechnął się lekko na jej widok, ale wiedziała, że nie podoba mu się to, iż tu jest.
      – Witaj, Lydio – odezwał się i przestał przelewać niebieskawą ciecz z jednej fiolki do drugiej.
      – Nie przyszłam na pogaduchy – odparła.
      Weterynarz oparł się o blat i skrzyżował ramiona na piersi.
      – Domyślam się. Czego chcesz?
      – Mam pytania. Potrzebuję odpowiedzi – oznajmiła z nadzieją w głosie.
      Deaton posłał jej smutne spojrzenie.
      – Niestety, ja nie jestem w stanie ci ich udzielić.
      Lydia zmarszczyła brwi.
      – Jak to nie? Zawsze, gdy coś się dzieje, wiesz dokładnie, jak należy postąpić. Wiesz, kim ktoś jest jeszcze zanim ktokolwiek zacznie się domyślać. Wiesz, czym leczyć rany. Wiesz, jak wejść do podświadomości. Wiesz, kim jest Nogitsune. Wiesz wiele rzeczy, ale jakoś nigdy się z tym nie zdradzasz – wymieniała, podnosząc głos. Narastała w niej złość i irytacja na człowieka, który wie wiele, ale nie ma najmniejszej ochoty im o tym powiedzieć. – Mógłbyś nam wiele wyjaśnić, uczynić jaśniejszym, ale nie chcesz!
      Deaton jedynie patrzył na nią i milczał. Dziewczyna zmierzyła go poirytowanym spojrzeniem i ruszyła w kierunku wyjścia.
      – Lydio – odezwał się, gdy jej dłoń dotykała klamki. – To czego szukasz powinno być w Bestiariuszu. Jeśli nie Stiles go ma, to ktoś z jego domu.
      Lydia nawet na niego nie spojrzała. Skinęła jedynie głową i wyszła na zimne, jesienne powietrze. Znalazłszy się już w swoim ślicznym małym autku odetchnęła głęboko. Deaton był zagadką, ale tylko zawraca sobie tym głowę. Scott pilnuje całej tej hołoty, Stiles myśli tylko o Zoey albo o Malii. Wszyscy martwią się o wilkołaki i nierozpoznanych nadnaturalnych, a ona dodała sobie jeszcze Parrisha i Deatona. Ale z drugiej strony w końcu była geniuszem, kto ma dać radę, jak nie ona?
      Odpaliła silnik i ruszyła w kierunku domu Stilesa. On też się zmienił. Zasadniczo wszyscy się zmienili. W sobie samej Lydia również dostrzegała różnice. Już nie była tą popularną dziewczyną, która niczym się nie przejmowała. Teraz była banshee, pragnącą za wszelką cenę chronić przyjaciół.
      Ale Stiles...
      Był taki jakiś szary. Nie w sensie odcienia skóry, tylko osobowości. Jakby Nogitsune wydobył jego wewnętrzny mrok, a ukrył radość. Niby ma Malię, a miłość powinna mu pomóc, z tym, że... Lydia nie widziała różnicy.
      Nim się obejrzała stała już pod jego domem. Wyskoczyła z auta i dotarła na ganek. Poprawiła włosy, pukając do drzwi.
      Cisza.
      Zadzwoniła do drzwi, przestępując z nogi na nogę. Robiło się coraz zimniej, ale skrycie miała nadzieję, że obejdzie się bez śniegu.
      Drzwi się otworzyły. Za klamkę trzymała niewysoka, brązowowłosa dziewczyna, której ciemne oczy zlustrowały uważnie Lydię, jakby była potencjalnym zagrożeniem. Banshee nim nie są, prawda?
      – Cześć? – odezwała się Martin i wyciągnęła dłoń. – Iris, tak? – znała kuzynkę Stilesa ze słyszenia. Wiedziała kim była, więc nie widziała przeszkód, by się z nią nie przywitać.
      Iris zmierzyła ją jeszcze jednym spojrzeniem, po czym odezwała się.
      – Czego chcesz?
      I wtedy Lydia to poczuła. Falę krzyków, bólu i cierpienia, jakie płynęło od jej umęczonego ja. Wokół Iris unosiła się aura śmierci, przedwcześnie zabranych dusz, zakończonych żyć. Lydia straciła oddech. Musiała chwycić się framugi drzwi i walczyć o każdy wdech. Przez ten chór agonii przedostawał się również cichy krzyk samej Iris, będącej niegdyś Igą. Zwykłej nastolatki przemienionej w coś, co musi mordować, bo tak po prostu ma być. Zwykłej nastolatki nie mogącej się z tym pogodzić. Zwykłej nastolatki cierpiącej przez samą siebie.
      Lydia zebrała się w sobie i bez słowa powróciła do swojego auta. Postanowiła, że już nigdy nie stanie tak blisko kuzynki przyjaciela. To było fizycznie niemożliwe dla niej, jako banshee. Poza tym przerażała ją ilość zabitych przez tę dziewczynę.
      Odpowiedzi znajdzie gdzieś indziej.
***
      Tego dnia Derek po prostu leżał na kanapie w swoim mieszkaniu i czytał. Rzadko oddawał się tak przyziemnym przyjemnościom, ale w pewnym momencie mordowania masz po prostu dość. Docierał do kulminacyjnego momentu powieści, gdy usłyszał delikatnie kroki i odsuwanie drzwi. Uniósł wzrok znad lektury i musiał powstrzymać się, by się nie uśmiechnąć.
      Do pokoju niepewnie wchodziła Iris. Jej długie ciemne włosy tworzyły kasztanowy wodospad, a błyszczące oczy zerkały raz po raz spod rzęs. Usiadła niedaleko na kanapie i powiedziała.
      – Lydia u mnie była. To znaczy chyba chciała być u Stilesa, ale trafiła na mnie. Zobaczyła mnie i niemal zeszła nam na ganku – opowiedziała, a w jej oczach Derek dostrzegł szczery strach. – Nic jej nie zrobiłam, przysięgam.
      Hale odłożył książkę na stolik obok kanapy i pochylił się w jej stronę.
      – Spokojnie. Ona po prostu rozwija się jako banshee. Wyczuwa aurę. Ty, jako niekontrolująca się nimfa zabiłaś w swoim życiu wiele osób. Lydia po prostu to wyczuła i musiała nie wytrzymać. Brzmi to strasznie, ale jest całkiem normalne – Derek próbował uśmiechnąć się krzepiąco, ale wyszedł z tego grymas. Nie chciał, by dziewczyna tak się tym martwiła. W krótkim czasie stała się dla niego wyjątkowo istotna.
      Iris wzięła głęboki wdech.
      – Okej, spróbuję. A ty? Masz jakieś wieści? – spytała, opierając się o kanapę.
      Derek skrzywił się.
      – Będą kłopoty. Widziałem ostatnio dwóch chłopaków w wieku Scotta. Jeden jest wilkołakiem, i to bardzo młodym, czuć to na odległość, a drugi to łowca – gdy to powiedział oczy Iris wytrzeszczyły się.
      – Ale nie Hood? – spytała cicho.
      Derek pokręcił głową.
      – Młodszy, mniej doświadczony, mniej zajadły. Ale sam fakt, iż polują razem jest niepokojący. Wilkołak i łowca jako drużyna? To nie wróży nic dobrego. Nawet jeśli są tak głupi jak ci dwaj – zaśmiał się lekko.
      Kąciki ust Iris drgnęły lekko.
      – To co? Z tym naszym treningiem. To mam na myśli.
      Derek uśmiechnął się.
      – Musisz być bardzo zdesperowana – uznał, za co otrzymał kuksańca w ramię.
      – Po prostu po tylu latach mam dość bycia poza kontrolą.
      Hale wstał i spojrzał na dziewczynę wyczekująco. Zamrugała i również wstała.
      – Jak wiesz przemianę wywołuje księżyc lub wzrost tętna. Musisz po prostu kontrolować bicie serca i to nauczy cię kontroli nawet podczas pełni – oznajmił, a Iris pokiwała głową. – Co powoduje wzrost tętna?
      – Złość...
      – Na to przyjdzie czas później. Coś innego?
      – Strach? – odparła niepewnie.
      Derek w mgnieniu oka wyciągnął pazury i machnął ręką na wysokości jej twarzy. Błyskawicznie kucnęła, a jej serce zaczęło pompować krew wymieszaną z adrenaliną z zabójczą prędkością. Wyprostowała się powoli, wlepiając przestraszone oczy w Dereka. Ten nie mógł oderwać wzroku od drobnych wzorków wijących się po jej twarzy, zielonych i żywych jak pnącza.
      – Co to miało być?! – syknęła, a jej oczy powoli przestawały być całe czarne.
      – Strach – uśmiechnął się Derek. – Strach oblałaś. Co jeszcze wywołuje szybszy puls? – spytał, jakby właśnie nie usiłował jej zabić.
      Dziewczyna cofnęła się o kilka kroków, tak na wszelki wypadek, i zaczęła myśleć.
      – Umm... nie wiem. Stres?
      Derek w kilku krokach znalazł się jedynie parę centymetrów od niej.
      – Jakiego rodzaju stres? – spytał cicho.
      Iris oblała się rumieńcem. Wiedziała, że jej serce bije teraz w zawrotnym tempie oraz zdawała sobie sprawę z jego czułego słuchu. Żadna z tych rzeczy nie pozwalała jej uspokoić się. Przełknęła ślinę.
      – Nie wiem... – odezwała się, ale jej głos przypominał bardziej szept.
      Derek przybliżył twarz i patrzył jej w oczy.
      – Czyli absolutnie ci to nie przeszkadza?
      Nie, wcale jej nie przeszkadza, że naruszasz jej wszelką możliwą prywatność. Że jesteś tak blisko, że ma ogromną ochotę cię pocałować, choć boi się tego.
      Iris nie myśli już o bijącym sercu, o znakach na jej ciele, o czarnych oczach. Po prostu robi to, na co ma ochotę.
***
      Znów zapadł zmierzch. Stary Louis Wagner niemal stracił już nadzieję, że ktoś zechce wynająć jego sypiący się domek letniskowy. Nie docierały do niego rady rodziny, że w zimie nikt nie będzie chciał mieszkać w rozwalającym się drewnianym domku. A tu proszę! Młody, zdecydowany, porządny chłopak z miłym uśmiechem, jedną walizką i odpowiednią ilością gotówki chce się wprowadzić z marszu. Stary Wagner zaciera ręce na czający się zysk, a chłopak grzecznie czeka na klucze. Gdy je otrzymuje, kulturalnie dziękuje i rusza w kierunku nowego lokum.
      Przekręciwszy klucz w zamku i pozbywszy się pierwszego ataku kaszlu spowodowanego zakurzonym budyneczkiem chłopak postawił walizkę na podłodze i rozejrzał się. Czeka go mnóstwo sprzątania, ale wie, że warto.
      Nie po to szukał jej przez pół kraju, by teraz zrezygnować. Śledził Iris Smith aż od Seattle i oto trafił do małego, zapomnianego i bardzo nieludzkiego Beacon Hills. Lecz co to dla niego. Radził sobie w Salem, Los Angeles, Londynie i Rzymie. Pochodzi z najlepszej rodziny łowców w Stanach.
      Nazywa się Hood, a oni nigdy się nie poddają.
__________________________________________
Witajcie! Co myślicie? Pisałam ten rozdział kilka dni i mam wrażenie, że jest jednym z lepszych. Tyle się wydarzyło! Każda postać ma swoją historię, jak widać i uwierzcie, to jest bardzo trudne to zaplanowania :O. A która historia najbardziej Wam się podoba?
Pozdrawiam i życzę miłego dnia :D


4 komentarze:

  1. przepraszam, że taki byle-jaki komentarz, ale po prostu mnie zatkało :o

    OdpowiedzUsuń
  2. I jestem!
    Po pierwsze: Zoles <3333333333 :)))
    W końcu! W końcu coś się dzieje z tą dwójką! Atty nie będzie żadną ofiarą, wim to. To nie w twoim stylu, takie bezlitosne uśmiercanie bohaterów.
    Po drugie: Luke jest zły! Luke jest Gavinem! O LOL!
    Po trzecie: strasznie mało Scotta, no!
    Masz rację, dużo się działo i dzieje nadal. Podczas czytania tego rozdziału cały czas miałam takie: OMG, to się nie dzieje naprawdę!
    Mam nadzieję, że 11 będzie równie dobry (jakby w ogóle mogło być inaczej).
    :)
    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak wgl, to ładny ten nowy szablon. Bardziej pasuje niż poprzedni.

      Usuń
    2. W końcu dostałam moje zamówienie! Też mi się podoba :)

      Usuń