Od
tej pory narracja będzie w czasie teraźniejszym. Moim zdaniem brzmi
to lepiej i jest przyjemniejsze w odbiorze.
Zoey
nie wierzy własnym oczom. Plama, która do niedawna była zimnym,
martwym (de facto niebieskim) Atticusem, powoli staje się żółtawa,
pomarańczowa. Dziewczyna słyszy jak jej przyjaciele oddychają
ciężko i wie, że są zdezorientowani. Wtem od strony Nemetonu
rozchodzi się tak silny blask, że nawet Zoey jest zmuszona
zmarszczyć się i zacisnąć powieki. Nie mija chwila, a silny
podmuch powietrza odrzuca zebranych we wszystkie strony świata.
Iris,
gdy tylko czuje, że może się ruszyć, zdezorientowana, przerażona
i oślepiona puszcza się biegiem w las. Derek, którego odrzut zbyt
mocno zbliżył do powalonego drzewa, rozejrzał się, potarł dłonią
bolący kark i popędził za dziewczyną.
Reszta
zgromadzonych pojękuje i krzywi się wśród paproci. Gdy Zoey znów
jest w stanie spojrzeć na miejsce, w którym wykrwawił się
Atticus, nie dowierza własnym zmysłom. Chłopak siedzi na pieńku i
szczerzy się do niej. Nogi ma skrzyżowane, a na rękach żadnych
śladów po rytuale. Jego, jak zwykle, roztrzepane włosy porusza
lekko wiatr.
Chloe
rzuca się na niego ze zduszonym okrzykiem:"Atty!", a Zoey
jedynie uśmiecha się szeroko i patrzy po reszcie. Większość
podniosła się już z zimnej ziemi. Część ogląda siebie,
natomiast znacznie większa grupka zerka zdezorientowana na Atticusa.
Do
Zoey podchodzi Stiles, co dziewczyna przyjmuje z lekkim rumieńcem i
ucieczką wzrokiem.
– Oszukałaś
mnie – oświadcza, jak tylko staje dostatecznie blisko.
Dust
zerka na niego z zaskoczeniem.
– Słucham?
– pyta, zamrugawszy kilkakrotnie.
Stiles
śmieje się.
– Mówiłaś,
że zginę i co? – wskazuje otwartą dłonią na Atticusa, który
ze szczerą radością rozmawia ze Scottem, obejmując Chloe w pasie.
Zoey czuje się zakłopotana.
– Zginąłbyś
– odpowiada.
Stiles
marszczy czoło, opuszczając dłoń. Przestępuje z nogi na nogę,
zerkając przy tym pytająco na dziewczynę.
– Atticus
pochodzi ze specyficznej rodziny... Podobnie jak Derek – tłumaczy
Zoey, wpatrując się w swoje buty. Jakby tu powiedzieć prawdę, nie
mówiąc jej?
– Masz
na myśli familię pełną sadystycznych i psychopatycznych
wilkołaków, pragnących władzy? – komentuje Stiles. Zoey parska
śmiechem.
– Nie.
Chodzi mi o rodzinę, w której każdy kimś jest. Konkretnym kimś.
Ale u niego trzeba było bodźca, jak widać.
Stiles
powoli kiwa głową.
– A
dlaczego nie chcesz powiedzieć, kim jest?
Dziewczyna
wzdycha. Właśnie orientuje się, że Malia patrzy w ich stronę z
bliżej nieokreślonym, ale z pewnością nieprzyjaznym grymasem.
– To
jego sprawa. Nie jestem upoważniona mówić o tym światu...
– A
ty? – pyta, nieco wchodząc jej w słowo.
Zoey
przenosi spojrzenie niemal srebrnych tęczówek na jego brązowe i
czuje, jak krew napływa jej do policzków.
– Co
ja?
Wydaje
jej się, że chłopak się zbliża. Ale nie robiłby tego w
obecności Malii, prawda?
– Kim
ty jesteś?
Te
trzy słowa wzbudzają w niej niemały wstręt. Ale wstręt do samej
siebie.
– Niczym
wspaniałym – odpowiada, po czym odchodzi, nie mając ochoty na
więcej osobistych pytań. Stiles wpatruje się w jej plecy i
zastanawia, co powiedział nie tak.
Malia
marszczy czoło i kręci głową z dezaprobatą. Sprawdziwszy, czy
nikt jej nie obserwuje, ucieka w mroczny las.
Na
polance wokół Nemetonu pozostało już niewiele osób. Scott i Kira
nie mogą przestać wpatrywać się w ręce Atticusa, Liam dołącza
do nich nieśmiało, a Isaac, jak zwykle, patrzy na wszystko ze
znudzonym dystansem. Zoey wciska dłonie w tylne kieszenie ciemnych
jeansów i nachyla się do Chloe, która zdążyła już obezwładnić
się z uścisku, dopiero co uśmierconego, Atty'ego.
– Jak
to się właściwie stało?
Chloe
wydyma dolną wargę, jednocześnie wzruszając ramionami.
– To
wina tego czegoś, co sprawia, że ja jestem kotołakiem, a ty... No,
chyba magia. Tak sądzę – odpowiada w końcu.
Zoey
odwraca się jeszcze raz w stronę pozostawionego samemu sobie
Stilesa. Chłopak patrzy w ich kierunku z uśmiechem, na co kąciki
ust dziewczyny automatycznie się unoszą.
– Wybacz
mi, Atty, ale cieszę się, że to jednak ty byłeś ofiarą –
rzuca w kierunku przyjaciela, szczerząc zęby.
Atticus
zachichotał, bo faktycznie dobrze się stało i pierwszy raz widział
ją aż tak szczęśliwą.
– A
czujecie się jakoś lepiej? – pyta, patrząc po twarzach tych,
którzy nie uciekli. Scott marszczy brwi, zorientowawszy się, że
Malia ich zostawiła.
– Nie
wiem – odzywa się Kira i zerka na swoje dłonie. – Może byśmy
sprawdzili? – proponuje i odsuwa się parę metrów od przyjaciół.
Rozkłada ręce i skupia się. To trwa może ułamek sekundy.
Ogromny, jasny piorun wyskakuje z kończyn dziewczyny i uderza w
krzaki, rozświetlając przy tym spory kawał lasu. Przyjaciele
odskakują, zaskoczeni. Sama Kira jest w lekkim szoku, uśmiecha się
niemrawo.
– U
nas pewnie niewiele się zmieniło – mówi Scott, patrząc po
twarzach innych wilkołaków. – A co z wami? – pyta, patrząc na
Chloe.
Blondynka
wzrusza ramionami, a jej dłoń delikatnie splata się z dłonią
Atty'ego.
– Siła,
szybkość, czyli wszystko to, czego brak wam, psiaczki –
odpowiada, szczerząc malutkie kły.
– A
ty? – Scott przenosi wzrok na Atty'ego.
Chłopak
uśmiecha się tajemniczo, puszczając dłoń Chloe. Odsuwa się
kilka kroków i kuca. Nawet Zoey pochyla się, zaciekawiona tym, co
zrobi. Atticus unosi jedną dłoń i uśmiecha się delikatnie. Mija
parę minut. Liam zaczyna przestępować z nogi na nogę, a Isaac
przestał skupiać uwagę na tym, co się dzieje.
Wtem
Kira gwałtownie wciąga powietrze. Parę centymetrów pod dłonią
Atty'ego z mchu zaczyna wyłaniać się mała roślinka. Jej
cieniutka, zielona łodyżka pnie się w górę, jak na filmie w
przyspieszonym tempie. Rozwija listki i wciąż rośnie. Chłopak
zabiera dłoń i zerka na gapiów.
– Jedyna
zmiana we mnie to to – oznajmia, wskazując na swoje uszy. Są
teraz nieco dłuższe i bardziej spiczaste. – Oraz mam teraz
oczy w kolorze intensywnej zieleni – mruga do Zoey i Chloe.
Dziewczyny
chichoczą, a Scott i jego przyjaciele patrzą raz po raz, to na
Atticusa, to na roślinkę.
– Więc
jesteś... – zaczął Isaac.
– Elfem
– dokończył Mitchell. – Genetycznie nim jestem. Stąd byłem
niemal na pięćdziesiąt procent pewny, że nie umrę –
wyszczerzył zęby w kierunku Stilesa.
– Pięćdziesiąt?
– Stilinski unosi brew.
– Nigdy
nic nie wiadomo, a teraz wiem, że perspektywa śmierci pociąga
kociaki – mruga do Chloe, na co ta przewraca oczami, ale z
uśmieszkiem czającym się na ustach.
***
Iris
pędzi przez las, nie zważając na liście i gałązki chłoszczące
ją po niemal całym ciele. Wie, że jej oczy są teraz depresyjnie
czarne, a skórę pokrywają wijące się wzorki przedstawiające
motywy roślinne. Biegnie, bo nie jest do końca pewna, co się
właśnie stało. I słyszy czyjeś kroki. Tak, to również jest
powód.
Nagle
staje jak wryta i z szeroko otwartymi oczami wpatruje się w coś, a
raczej w kogoś, znajdującego się blisko skraju lasu. Jest niemal
niewidoczna dla niego, ale wszystko doskonale widzi.
Nie
musiała przyglądać się jego umięśnionej sylwetce i ciemnym
włosom, by wiedzieć, że stoi zaledwie parę metrów od Logana
Hooda – łowcy, który poluje na nią od dawien dawna. Zimny,
paraliżujący strach rozlał się po jej ciele przez samą
świadomość jego obecności. A gdy dostrzega, co robi, tłumi
krzyk.
Niewiele
starszy od Stilesa Logan ciągnie za sobą ciemny worek. Noc ukrywa
przed światem krew pokrywającą zarówno jego, jak i jego ubranie.
Ale Iris doskonale ją czuje. Jest ludzka. A chłopak bez
najmniejszych oznak jakichkolwiek uczuć po prostu ciągnie zwłoki,
by je gdzieś wyrzucić.
Iris
nie ma pewności, ale podejrzewa, że ta osoba zginęła, bo Hood
szuka jej. Nimfy, która nie umiała nad sobą panować i mordowała.
Zabijała starych i młodych, winnych i niewinnych. Dzieci.
Nagle
wokół jej tułowia zaciskają się silne ramiona. Gdyby nie znajomy
zapach wilkołaka, Iris już dawno uciekłaby. Ale obecność Dereka
uspokajała ją.
– Chodź
ze mną – szepcze jej do ucha.
***
Logan
z obrzydzeniem wyrzuca dzisiejsze ubrania do śmieci, po czym dorzuca
zapałkę. Musiał zakopać gdzieś kierowcę miejskiego autobusu, bo
straszył go policją. Nie musi mieć jeszcze glin na głowie.
Schowawszy się do swego domku, ogarnia wzrokiem pomieszczenie.
Zachowuje je we względnym porządku, choć jego matka już dawno
uznałaby to miejsce za melinę. Chłopak wzdycha, sięga po
przygotowane wcześniej danie z mikrofalówki i siada do biurka.
Odpala komputer i wkłada do ust dwie łyżki zupy. Ekran rozbłyska,
myszka przesuwa się na folder o nazwie "Kamery", po czym
klika. Logan ze znudzeniem klika raz po raz, a obraz na ekranie
pokazuje jedynie inne miejsca w lesie. Dopiero kamera 045 przedstawia
cokolwiek.
Zaintrygowany
łowca odkłada łyżkę i chwyta słuchawki. Na ekranie, w ciemności
majaczą sylwetki dwóch chłopaków. Jeden niesie ze sobą kuszę i
kołczan, a drugi posępnie wpatruje się w ziemię. Pierwszy ma
ewidentnie ciemniejsze włosy i właśnie nakłada strzałę na
kuszę.
– Mówię
ci jeszcze trochę i ta bestia będzie nasza – chłopak strzela, po
czym przeklina. Sięga po kolejną strzałę. – Daj mi jakiś
tydzień i zielona łuskowata skóra Zoey Dust będzie wisieć nad
kominkiem.
– Dlaczego
tak ci na niej zależy? – odzywa się drugi chłopak, wciskając
dłonie głębiej w kieszenie. – Nie prościej byłoby wrócić i
udobruchać nasze rody? Przyjęliby nas, jako łowców...
– Nikt
by cię nie przyjął, Gavin – warczy tamten, na chwilę tracąc
zainteresowanie swoją bronią. – Jesteś wilkołakiem. Prędzej
cię zabiją, niż sprawdzą kim jesteś. Dla nich nie ma już ich
kochanego synka, porządnego łowcy. Dla nich istniejesz już tylko
jako ofiara. Chyba, że przyniesiemy im truchło rzadkiego, ognistego
potwora. Wtedy to co innego...
Logan
zdejmuje słuchawki z dezaprobatą. Łuski i ogień? To niemożliwe.
One wyginęły już dawno. Na tym świecie się nie ostały...
***
Następny
dzień Lydia rozpoczyna od mówienia do siebie w lustrze. Jest
najlepsza. Jest najpiękniejsza. Jest pożądana. Nie za bardzo
podobała jej się perspektywa podrywania Chase'a Blooma, by ukraść
jego Bestiariusz, ale to był jej najlepszy (i jedyny) pomysł, jak
pomóc Parrishowi. Co prawda, od czasu ataku z benzyną nic się z
nim nie działo, ale nigdy nie wiadomo.
Lydia,
wyglądająca ogólnie jak ósmy cud świata, wchodzi pewnym krokiem
do szkoły. Zdębiałych Scotta i Stilesa mija bez słowa, nie może
wyjść z roli. Staje przed Chase'm i zatrzaskuje jego szafkę. Ten
przenosi na nią zdezorientowany i lekko poirytowany wzrok, ale gdy
dostrzega, kogo ma przed sobą, uśmiecha się lekko.
– Witaj,
piękna – odzywa się. Lydia ma ochotę parsknąć śmiechem, bo on
w ogóle nie podejrzewa z kim rozmawia.
Zamiast
tego chichocze głupiutko i trzepocze rzęsami.
– Masz
może ochotę na kawę czy coś? – Chase kontynuuje, tym razem
ukazując zęby. Martin już wie, że chłopak zrobi wszystko, co
tylko zechce.
– Co
Lydia robi z nimi? – pyta Zoey, wytrzeszczając oczy i chowając
się nieco za Stilesem.
Scott
wzrusza ramionami, a Atty pogwizduje.
– Dywersja.
Lubię to.
Chloe
mierzy go zdziwionym spojrzeniem i poprawia torbę. Zoey mocniej
zaciska palce na ramionach Stilesa i przesuwa się tak, by stać za
nim i szafkami jednocześnie.
– Dywersja?
– Scott unosi brwi.
Atticus
kiwa entuzjastycznie głową, ale nie rozwija swojej myśli. Chloe i
Zoey szybko o tym zapominają, przyzwyczajone do takiego zachowania
przyjaciela, ale Scott i Stiles czują się mocno zdezorientowani.
– A
co z Malią? Tak szybko wczoraj poszła – McCall patrzy na
przyjaciela z niepokojem.
Stiles
wzdycha i automatycznie traci dobry humor.
– Nie
wiem. Wydaje mi się, że Peter ma na nią zły wpływ. Ignoruje nas
wszystkich.
Chloe
już miała się odezwać, ale w ostatniej chwili gryzie się w
język. To chyba nie jest najlepszy moment, by mówić, że Malia
zadaje się z dziwnym, z pewnością nieczłowiekiem, Michaelem.
***
Na
krótko przed końcem piątej lekcji na korytarzu pojawia się
starszy mężczyzna. Wygląda jak woźny, pcha wózek i z pewnością
został zatrudniony na zastępstwo za pana Hanksa. Nowy woźny jest
wysoki, z nieogoloną twarzą i żółtawymi zębami. Na plakietce
widnieje "G. Acles". I niby wszystko jest w porządku,
gdyby nie to, że prawa dłoń mężczyzny ściska chusteczkę
nasączoną niczym innym, jak chloroformem.
Rozbrzmiewa
dzwonek. Ze szkoły na ostatnie promienie słońca, wypadają
uczniowie. Zoey zostawiła Chloe z Atticusem, bo już nie mogła
znieść ich maślanych oczu i ciągłych komentarzy. Wcześniej
zorientowała się, że Scott zamierza wyjść na zewnątrz, więc
ruszyła za nim. Długo się w sobie zbierała, ale podjęła
decyzję, że powie mu, kim jest.
Zoey
zatrzymuje się i rozgląda. Nie może zlokalizować Scotta. Kątem
oka dostrzega, jak starszy mężczyzna przytrzymuje nieprzytomnego
chłopaka i chowa chustkę do kieszeni. Sama ta sytuacja jest dziwna,
co dopiero fakt, iż tym chłopakiem jest Scott.
Zoey
zrywa się do biegu i dopiero za rogiem dociera do woźnego,
uprowadzającego McCalla. Dziewczyna nie za bardzo rozumie, co się
dzieje, ale jeśli ktoś z jej przyjaciół potrzebuje pomocy...
Wyskakuje
w górę i opada cicho tuż przed woźnym. Ten nie bardzo przypomina
człowieka. Jego usta pełne są ogromnych zębów. Przypomina
dziadka Katherine. Zoey już w ogóle się nie krępuje. Warczy cicho
na porywacza i pozwala, by ogień wypełniał jej żyły. Czuje, jak
jej twarz obrasta łuską i rzuca się na woźnego. Ten puszcza
Scotta i odsuwa się w bok. Dziewczyna jest szybsza. Zamachuje się
ręką pełną pazurów. Drapie przedramię mężczyzny. Ten szybko
ocenia sytuację i rzuca się do ucieczki.
Zoey
uspokaja się i dopiero podchodzi do Scotta.
– No,
Scott. Jesteś wilkołakiem. To na ciebie długo nie działa –
mówi, klepiąc go po twarzy.
Chłopak
w końcu odzyskuje przytomność. Zoey pomaga mu się podnieść, po
czym zastanawia się, czego chciał od niego ten człowiek. Lub
raczej to coś.
***
Chloe
siedzi na swojej ławce i śmieje się w głos. Na jej krześle
znajduje się Atticus, który właśnie wywołał u niej owy atak
śmiechu. Parę ławek dalej Liam wciąż przypomina sobie wczorajszą
noc. Wszystko jest dla niego takie nowe i dziwne.
Wtem
do klasy wkracza ktoś nowy. Chłopak podnosi wzrok i widzi burzę
blond włosów należącą do dziewczyny średniego wzrostu. Nowo
przybyła przygląda się wszystkim zielonymi tęczówkami z
tajemniczym uśmiechem. Liam nie może oderwać od niej wzroku,
podobnie, jak większość chłopaków zgromadzonych w klasie.
Dziewczyna uśmiecha się słodko do Masona, zajmującego ławkę
obok Liama, a ten przewraca oczami i przesiada się z grymasem na
twarzy.
– Hej
– wymyka się Liamowi. Blondynka uśmiecha się do niego, a jemu
bardzo ciężko jest odwrócić wzrok. – Jestem Liam.
– Juliette
– odpowiada dziewczyna.
***
– To
wszystko komplikuje! – krzyk Michaela niesie się echem po kryjówce
Petera. Do tego chłopak uderzył z całej siły dłonią w blat, co
sprawiło, że Malia podskoczyła na swoim miejscu, na kanapie.
– To
tylko trójka łowców... – mruczy dziewczyna, ale Michael
gwałtownie jej przerywa.
– To
aż trójka łowców! W dodatku tych dwóch uparło się na Zoey! Nie
możemy jej osłabiać, gdy oni mogą przywłaszczyć sobie wszystkie
zasługi! – znów uderza w blat. Malia obawia się, że mebel długo
nie pociągnie. – I jeszcze ona się pojawiła! – warknął,
mierząc morderczym spojrzeniem ścianę.
Malia
marszczy czoło.
– Kto?
– Upiór
– Michael wypluwa z siebie to słowo, jakby miało go udusić
podczas snu.
Malia
dalej nie rozumie o co mu chodzi. Chłopak przewraca oczami z
poirytowaniem.
– Upiór
– powtarza. – Istota bardzo niebezpieczna, lubiąca rozkochiwać
w sobie ludzi, by potem żywić się ich energią życiową.
Nadnaturalni mają gorzej. Upiory potrafią pochłaniać naszą
energię i używać jej.
Malię
przeszedł dreszcz.
– Wiesz,
ja chyba wrócę do domu... – odzywa się, a Michael tylko macha
ręką.
– Idź
– mówi. – Ja i tak muszę pomyśleć.
Rozdział świetny ^^
OdpowiedzUsuńi dłuuugi ;)
czekam na next ;)
zapraszam do mnie
http://victoria-and-david-real-love.blogspot.com/
Zaczynam oceniać bloga! :D
OdpowiedzUsuńW ciągu najbliższych dni pojawi się informacja o dodaniu oceny.
Pozdrawiam,
Klemens z KE
Ocena pojawi się dzisiaj o północy! Zapraszam :)
UsuńKlemens z Katalogu Euforia
23 year-old Dental Hygienist Harlie Wyre, hailing from Maple enjoys watching movies like Vehicle 19 and Macrame. Took a trip to Historic City of Ayutthaya and drives a Sonata. ich wyjasnienie
OdpowiedzUsuń