niedziela, 15 lutego 2015

8. More and more

      Na stacji benzynowej paliły się światła, świadczące o tym, iż ktoś jest w pobliżu i pilnuje, jednakże cisza przebijała powietrze swoim krzykiem. Zielone neony migały irytująco, gdy podjechał samochód. Ot, proste czarne autko. Zgasiwszy silnik wysiadł z niego wysoki, postawny mężczyzna z kilkudniowym zarostem. Podrapał się po głowie i zaczął tankować.
      Co jakiś czas ziewał, a ciemne sińce pod oczami sugerowały, że jest bardzo zmęczony, niemal zasypia na stojąco. Nie zauważył, że w krzakach niedaleko coś się poruszyło.
      Skończył tankować, po czym rozejrzał się i namierzywszy kasę, ruszył w jej kierunku. Zapłacił, kupił jeszcze gumę, mrugnął do kasjerki i ruszył z powrotem do auta.
      Tuż za drzwiami stanął jak wryty. O jego czarne autko opierała się wysoka, blondwłosa dziewczyna. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie i podszedł do dziewczyny. W ciemności jej włosy zdawały się lśnić, a gdy się uśmiechnęła, facet pomyślał, że ma szczęście.
      – Witaj – zamruczał w jej kierunku, a ona tylko zmierzyła go wzrokiem, wciąż się uśmiechając.
      Mężczyzna nie zmieszał się brakiem reakcji, wręcz przysunął się bliżej. Dziewczyna tylko na to czekała. Jej szeroki uśmiech zamienił się w paszczę pełną ostrych zębów, drobne dłonie w zaostrzone pazurami kotwice, które wbiły się w skórę ofiary. Mężczyzna nie miał nawet jak krzyknąć, dziewczyna od razu rozerwała mu krtań. Jego czerwona posoka trysnęła na jej zielonkawą skórę, pokrytą łuskami.
***
      Ostre światła ulic Nowego Jorku oświetlały dwie sylwetki, jeszcze nie mężczyzn, ale już nie chłopców. Niemal jednakowego wzrostu blondyn i brunet – obaj w opinii publicznej uznani byliby za słodkich i uroczych. Brunet o rozwichrzonej czuprynie szedł z przodu, jakby dowodząc. Gdy się uśmiechał widać było dołeczki w policzkach, ale teraz jego ciemne jak mahoń oczy wypatrywały w skupieniu ruchu. Lewa dłoń majaczyła blisko, ukrytego pod płaszczem, noża.
      Blondyn ewidentnie się denerwował. Usiłował przygryźć wargę, ale kolczyk tam umieszczony mu na to nie pozwalał. Nerwowo wpatrywał się w czarne niebo. Na skórze czuł gęsią skórkę. Nie chciał tu być, ale przyjaciel miał bardzo dominujący charakter.
      – Czujesz coś? – spytał brunet, również zerknąwszy w niebo.
      Blondyn pociągnął nosem.
      – Nic prócz smrodu. Jej tu nie ma, Chase – odparł, wzruszając ramionami.
      – Znajdę ją – oznajmił chłopak. Brzmiało to bardzo uroczyście, jakby składał przysięgę. – Znajdę ją i osobiście odrąbię głowę temu wybrykowi natury. A ty mi pomożesz, Gavin.
      Gavin drgnął, ale starał się tego nie okazać. Chase bywał bardzo porywczy, ale to w końcu jego przyjaciel. Nawet jeśli polował na zmiennokształną. Na dziewczynę, która była niemal taka sama, jak Gavin.
***
      Iris wciąż czuła dreszcze na myśl o tym, co działo się w Beacon Hills High School. Nie potrafiła pojąć, dlaczego ktoś w tak okrutny sposób chciał wymordować wszystkich jej podobnych. Ponadto jej strach o rodzinę tylko rósł. Jeśli Stiles nie przestanie zadawać się z nadnaturalnymi może zginąć. Iris nie mieściło się to w głowie. Może i była niewiele starsza od niego, ale wiedziała jakie żniwo może zebrać jedna istota nieludzka. Co dopiero cała jego paczka. Ona po prostu nie chciała znaleźć swojego kuzyna wypatroszonego na drzewie.
      Od tego natłoku myśli nie umiała wysiedzieć w miejscu. Poza tym, odkąd wróciła od Dereka również on chodził jej po głowie. Był jedyną osobą, która wiedziała, kim jest. Iris bardzo zależało na tym, by nikt inny nie miał dostępu do tej informacji. Chociaż podsumował nimfy jako piękne i niebezpieczne, co było w sumie komplementem. Iris zarumieniła się na wspomnienie tego, jak blisko był młody wilkołak. Tak blisko, jak wszystkie jej ofiary... Ale przecież przeżył. Nawet jej pomógł. Przerwał działanie księżyca. Była mu wdzięczna i cieszyła się na tę więź, która między nimi się tworzy.
      Podniosła się ze swojego łóżka i postanowiła przejść po domu. Znowu. Nadal unikała otartych przestrzeni, zwłaszcza, że od Hale'a wie jak blisko już jest Hood. A on jest niebezpieczny. Śmiertelnie.
      Na korytarzu przeczesała włosy palcami i westchnęła. Jej wzrok mimowolnie padł na drzwi pokoju Stilesa. Wahała się tylko chwilkę. Nie minęła minuta, a już stała na środku jego sypialni i gapiła się na Stilesową tablicę ze sznurkami, notatkami, rysunkami i różnymi teoriami.
      Była, lekko mówiąc, przerażona. Nie dość, że chłopak przyjaźni się z nadnaturalnymi, to jeszcze pomaga im, szuka innych, naraża się. Nie mogła oderwać wzroku od tego dowodu na to, że Stilesowi życie niemiłe.
      Wtem jej wzrok padł na mały, skórzany notes. Chwyciła go i przekartkowała. Bestiariusz.
      On ma bestiariusz.
      B e s t i a r i u s z.
      Nie myśląc zbyt wiele chwyciła książkę i wyszła z pokoju chłopaka. Zbiegła na dół i rzuciła się do butów.
      – Dokąd się wybierasz? – usłyszała głos za sobą i, gdyby nie była wyczulona na dźwięki i zapachy, przeraziłaby się.
      – A co ty tu robisz, Derek? – mruknęła, nie przerywając sznurowania obuwia.
      Odrzuciła włosy i łypnęła na niego podejrzliwie.
      – Powstrzymuję cię, hipokrytko – odparł.
      Iris spojrzała na niego krzywo.
      – Nie wiem, co chcesz z tym zrobić. Obstawiam, że ukryć, by nikt cię nie rozpoznał. Jesteś hipokrytką, Iris. Chcesz chronić Stilesa przed takimi jak ty, przy czym mieszkasz tutaj.
      Patrzyła tylko jak stoi w korytarzu i wpatruje się w jej oczy. Cały zapał gdzieś znikł.
      – Poza tym Stilesa nie trzeba chronić. Radzi sobie doskonale już tyle czasu – przemawiał do niej łagodnie, jakby była spłoszoną sarną.
      – Bez kłów i pazurów jesteś nawet przekonujący – odezwała się, jednocześnie porzucając wcześniejsze plany.
      Derek uśmiechnął się.
      – Jesteście podobni. Ty i Stiles.
      Iris wzruszyła ramionami.
      – Jesteśmy rodziną. I dlatego nie chcę go skrzywdzić...
      – Pomogę ci – zaoferował, zanim zdążyła posmutnieć, – Pomogę ci się kontrolować.
      Dziewczyna nabrała podejrzeń.
      – Dlaczego właściwie się tak o mnie troszczysz?
      Wlepiała w niego wzrok, a on spuścił swój.
      – Nie wiem. Czuję, że powinienem.
      Ciemnobrązowe tęczówki Iris gapiły się prosto w zielone oczy Dereka, usiłując wyczytać z nich prawdziwe zamiary wilkołaka. Lecz nie mogły doszukać się ani nutki kłamstwa.
      – Dobrze – odezwała się. – Pomóż mi.
      Derek jedynie uśmiechnął się, i gdy Iris mrugnęła, już go nie było. Zamiast tego drzwi wejściowe otworzyły się zamaszyście. Smith odwróciła się gwałtownie i przeklęła. Powinna była usłyszeć, że Stiles i wujek wracają. Oni stanęli nagle, zaskoczeni, że nie siedzi u siebie.
      – Hej? – mruknął Stiles, odkładając kurtkę.
      Iris widziała w jego oczach, że coś się zmieniło. Jego stosunek do niej stał się bardziej zdystansowany, choć już wcześniej praktycznie nie rozmawiali.
      – Musimy porozmawiać, Iris – odezwał się szeryf głosem profesjonalnego policjanta. Coś mocno nie grało.
      Dziewczyna posłusznie udała się do salonu i usiadła na kanapie. Ojciec i syn stanęli przed nią i rzucili na stolik kartkę. Kartkę pełną nazwisk. W tym jej.
      – Wiesz, co to jest? – spytał szeryf, siadając.
      Stiles nie ruszył się, tylko przyglądał podejrzliwie.
      Iris pokręciła głową.
      – To jest Pula Śmierci. Są na niej nazwiska wszystkich nieludzi w Beacon Hills wraz z cenami za ich śmierć – wyjaśnił Stiles, a dziewczynę przeszedł dreszcz.
      Wiedzą.
      – Pytanie zasadnicze brzmi, kim jesteś – kontynuował.
      Obaj patrzyli na nią, jak na potencjalną morderczynię, którą w zasadzie była. Odebrała życie niewinnym, tylko dlatego, że dawno temu ktoś ją  podrapał. Krew za krew, ale w jakich proporcjach.
      Iris wzięła głęboki wdech. Toczyła wewnętrzną walkę. Powiedzieć czy nie powiedzieć. Z drugiej strony raczej jej nie wyrzucą z krzykiem za drzwi, w końcu Stiles przyjaźni się z wilkołakami...
      – Ja... – odezwała się. Wahała się aż do końca. – Jestem... czymś...
      – A konkretnie? – naciskał Stiles.
      Iris przygryzła wargę.
      – Nimfą – wypłynęło z jej ust, a wraz z tym słowem poczuła ulgę. Nie musiała się już ukrywać. Przynajmniej nie przed rodziną.
      Ale zarówno młody, jak i starszy Stilinski patrzyli na nią mocno zdziwieni.
      – Nimfy są jak mitologiczne syreny, chcą krwi przy czym są piękne. Ale nie posiadamy piór, tylko pędy wijące się po całym ciele. Bardziej odpowiednią nazwą na nas byłyby driady... – odpowiedziała, bez ładu i składu.
      Stiles pokiwał wolno głową.
      – To ciebie Scott i Isaac spotkali w lesie podczas pełni? – spytał.
      Z mglistych wspomnień pamiętała, że tak, więc pokiwała głową.
      – Ponoć byłaś wściekła – uśmiechnął się lekko.
      – Nie byłam – zaprzeczyła gwałtownie. – To pełnia każe mi szukać krwi. Nie umiem tego kontrolować...
      – To dlatego uciekłaś? – odezwał się szeryf, patrząc uważnie na siostrzenicę. – Bo zabijałaś?
      Iris spuściła głowę.
      – Tak. W każdym mieście przebywałam jedynie miesiąc, do kolejnej niewinnej ofiary...
     W tym momencie zabrzmiał telefon. Szeryf odebrał, zmarszczył czoło, po czym wstał.
      – Muszę wyjść. Znaleziono kolejne zwłoki. W krzakach niedaleko stacji benzynowej. Mam nadzieję, że to nie ty – spojrzał jeszcze na Iris, po czym wyszedł.
      – To nie ja – odezwała się, a oczy zaszły jej łzami. – To naprawdę nie ja...
      – Spokojnie, mamy więcej podejrzanych – mruknął Stiles i również wyszedł.
      A ona tak siedziała i płakała, bo znów wszyscy mieli ją za potwora.
***
      Scott trochę się denerwował. I to bynajmniej nie z powodu potencjalnego ataku, ale z powodu czegoś na kształt randki z Kirą. Przełknął ślinę i zerknął na pana Yukimurę, który patrzył na niego z ukosa. McCall był mu wdzięczny, że nie zabronił córce spotykania się z nimi, choć mógł uznać to za niebezpieczne. W końcu była jego jedynym dzieckiem.
      W końcu Kira zjawiła się w holu. Olśniła go uśmiechem i przywitała się.
      – To gdzie idziemy? – spytała, patrząc na niego raz po raz.
      – Na spacer – wzruszył ramionami, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, cisnącego się na usta.
      Chwycił dziewczynę za rękę i wyszli w mrok.
***
      Iris kichnęła. Znajdowała się w zakurzonym mieszkaniu Dereka. Nadal miała beznadziejny humor, ale uznała, że jeśli ma się nad sobą użalać, to niech robi to wraz z wilkołakiem i bestiariuszem. Nie miała pewności , czy jej postępowanie było choć w najdrobniejszym stopniu logiczne.
      Poprawiła się na kanapie i zerknęła na Hale'a. Przeglądał książkę już niemal setny raz. Na twarzy malowało mu się skupienie wymieszane z fascynacją. Poza tym w mdłym świetle wyglądał bardzo tajemniczo.
      – Nie piszą tu zbyt wiele – oznajmił, po czym zerknął na nią. To bursztynowe spojrzenie przeszyło go na wskroś. – Posłuchaj. "Niewiele wiadomo o tych tajemniczych leśnych stworzeniach. Ustaliliśmy jedynie, że gatunek ten dostosowuje się w zależności od środowiska. W Grecji były to syreny, w lasach Ameryki nimfy, w lasach Europy driady. Są nieprzyzwoicie piękne, co pomaga im zdobywać ofiary. Krwiożercze to zbyt mało, by określić ich żądze. Pod żadnym pozorem nie wahaj się – zabij od razu."
      Gdy skończył spojrzał uważnie na Iris. Nie wyglądała na przerażoną.
      – Jak widać to nie do końca prawda – odpowiedziała na jego zaniepokojone spojrzenie. – Poza tym nie wiedziałam, że znasz łacinę.
      Derek zaśmiał się.
      – To akurat było po angielsku. Wiem, że taka nie jesteś. Zresztą, to łowcy, oni wszystko mają za najgorsze zło, a w gruncie rzeczy większość z nas jest całkiem sympatyczna.
      – O ile tylko nie szaleje nad nami księżyc – zaśmiała się, a on jej zawtórował. – Jak chcesz mnie nauczyć kontroli?
      – Normalnie. Będziesz się zmieniać celowo oraz powtarzać mantrę uspokajającą, gdy będę cię denerwował – oznajmił Derek, a Iris wydało się, że bawi go nieco ta perspektywa.
      – Brzmi to tak... prosto – odparła.
***
      Scott miał wrażenie, że co jakiś czas, zwłaszcza, gdy Kira jest speszona, czuje na skórze drobne rażenia prądem. Z jednej strony było to urocze, z drugiej bolesne i przypominające o tym, że dziewczyna nie ma pojęcia jak kontrolować swoją moc.
      Ścisnął jej rękę i zerknął na nią. W lekkiej księżycowej poświacie wyglądała pięknie. Jej elektryczna aura idealnie pasowała do momentu.
      Miał zamiar pochylić się i ją pocałować, ale usłyszał szmer.
      Nie był to bynajmniej szmer, jaki zwykł wydawać wiatr. Był to szmer mówiący:"Jestem czymś wielkim i złym. Lepiej uciekajcie". Scott nadstawił uszu i spiął się. Kira poparzyła na niego zdezorientowana.
      – Co...? – zdążyła jedynie wykrztusić, bo Scott rzucił ją na ziemię.
      Sam przeturlał się w bok i chwilę później już szczerzył kły na przybysza. A przeciwnikiem nie był byle kto. Wielki, biały wilk patrzył na dwójkę i szczerzył kilkucentymetrowe kły. Z jego czarnych oczu biła żądza krwi. Scott wiedział w jakim są niebezpieczeństwie. Ten wilkołak osiągnął wyższy poziom – mógł zmieniać się w wilka. Oznaczało to mniej więcej tyle, że już oboje mogą kopać sobie groby, o ile coś nie stanie się bardziej interesujące dla wilkołaka.
      Scott planował stać się bardziej atrakcyjny niż Kira, by odciągnąć niebezpieczeństwo od dziewczyny, ale biały wilk skoczył nad nimi i popędził w las. Niewiele myśląc, McCall pobiegł za nim, zostawiając swoją dziewczynę samą w lesie.
      Długo bestii gonić nie musiał, bo odnalazł ją po chwili, jak rozszarpywała gardło mężczyźnie w średnim wieku. Sądząc po stroju, wybrał się na jogging. Nagle wilk uniósł zakrwawiony łeb i spojrzał na lewo. W krzakach błysnęły gadzie ślepia.
      Scott poczuł pulsujący ból w okolicy uszu, jakby coś gwizdało na niemożliwie wysokiej częstotliwości. Jego czułe wilcze uszy cierpiały, co dopiero uszy tego wilka. Biała bestia skuliła się i popędziła w las. Istota o gadzich oczach wyłoniła się z krzaków i oczom Scotta ukazała się wysoka, smukła postać, cała pokryta wężową skórą, błyszczącą w świetle księżyca. Wpatrywała się w martwego biegacza i wyszczerzyła ogromne zęby. Nie były jak kły. One wszystkie miały kilka centymetrów długości! Przypomniało się Scottowi wendigo i zebrało mu się na wymioty. Gadzia istota pochyliła się nad trupem i rozpoczęła konsumpcję.
      Bez zastanowienia ruszył w drogę powrotną, mając nadzieję, że bieg odpędzi mdłości. Przynajmniej teraz nie miał wątpliwości, że z kanimą nie mają do czynienia.
***
      Następnego dnia Kira zjawiła się w szkole jakby nigdy nic. Uznała, że w jej życiu nic już nie będzie normalne i nie powinna z tego powodu panikować. Choć z drugiej strony to, co opowiedział Scott brzmiało przerażająco. Stiles również nie miał dobrych wieści, jeśli chodzi o jego kuzynkę. Ogólnie, wszyscy czuli, że jest coraz gorzej. Do tego dochodziła jeszcze fochnięta Malia, bliżej nierozpoznani Atticus i Zoey oraz parę rzeczy, o których zapewne nie mieli pojęcia.
      Stiles raz po raz wyciągał z kieszeni pogiętą kartkę z Pulą Śmierci i po raz enty pytał przyjaciół kto mógłby być gadziną z lasu. Nie wspominając już o białym wilku.
      – Pytałem o to Dereka dziś rano – oznajmił McCall. – Ale on nie zna nikogo takiego. Powiedział tylko tyle, że to niezwykle potężny wilkołak, aż boję się pomyśleć o jego alfie.
      – Nie podoba mi się to, ale może powinniśmy jednak współpracować z Luną – odezwała się Lydia, krzyżując ramiona na piersi. – Wybacz, Stiles.
      Chłopak wzruszył ramionami.
      – Nie – odpowiedział twardo Scott. – Nic takiego nie będzie mieć miejsca. Poza tym ona jest podejrzana.
      – Scott – uciął jego wywody Isaac. – Myślę, że prędzej czy później i tak się zgodzimy.
      – Ja również chciałbym poświęcić cię na Nemetonie, Lahey – mruknął Stiles, ale uśmiechnął się. Chciał pomóc przyjaciołom. Zwłaszcza, że Malia jest na niego zła.
      Isaac przewrócił oczami.
      – Jeśli mam to zrobić musi być nas jak najwięcej – kontynuował Stilinski. – Proponuję porozmawiać z Zoey, Atticusem i Chloe.
      – Przypomnę ci, że nie mamy pojęcia czy to nie Zoey jest gadziną panoszącą się po Beacon Hills – syknęła Lydia.
      – Proszę cię. Biega tutaj tyle istot nadnaturalnych. To mało prawdopodobne, by to akurat ona była tym czymś – odparł Stiles, choć nie był tego taki pewny.
      – Widziałem jej oczy. Były gadzie – mruknął Isaac. – To pasuje do tego, co widział Scott.
      – Myślicie, że Chloe i Atticus przyjaźniliby się z nią, gdyby była takim czymś? – zapytał Stiles, usiłując przekonać wszystkich, włącznie z sobą.
      – Wiesz, przyjaźń jest silna. Przecież nie odtrąciliśmy cię jako Nogitsune – Scott spojrzał na niego poważnie. – Jesteśmy jak bracia. Może one również.
      – Może...
      Wtem Stiles dostrzegł Malię. Stała na drugim końcu korytarza i nie omijała jego wzroku tak, jak wcześniej. Straciwszy zainteresowanie dyskusją, ruszył w jej kierunku. Nie zdążył otworzyć ust, gdy podszedł dziewczyna już mówiła.
      – Wiem, że zrobiliście to dla mojego dobra, bla bla bla... – wywróciła oczami. – Spotkałam się z nim. Nie powiedział nic ciekawego.
      – Z Peterem? – wydusił z siebie Stiles. Patrzył na swoją dziewczynę z niedowierzaniem.
      – Tak. Co w tym dziwnego? – wyczuwał pewien chłód w jej postawie. Chyba nie do końca mu wybaczyła. – I przepraszam cię za pełnię. Nie wiem jak to się mogło stać.
      – Nic się nie stało – odparł automatycznie i zagarnął ją w objęcia.
      Poczuł ulgę, gdy Malia odwzajemniła uścisk.
***
      – Aż mną coś trzęsie, no! – syknęła Zoey, przy czym marszczyła czoło. Atticus westchnął i wzniósł oczy ku niebu.
      – To nie patrz – mruknął.
      Dziewczyna zignorowała go.
      – Ona go niemal zabiła! Potem nie zauważyła nawet krwi na jego twarzy! Ona jest taka... ugh! – ścisnęła dłoń w pięść, a sok, który znajdował się w trzymanym kartoniku oblał jej rękę. Ciecz zasyczała i po chwili znikła.
      – Uspokój się, Zoey, bo zaraz coś podpalisz – mruknęła Chloe. Ta z kolei starała się nie rzucić czymś w stolik Liama. Odkąd dowiedział się, że Gomez jest kotołakiem, gapił się na nią ile wlezie.
      Obie te sytuacje sprawiały, że dziewczyny były niezwykle drażliwie, co niezmiernie bawiło ich przyjaciela, który miejscami bywał zbyt złośliwy.
      Zoey obrzuciła Atticusa wściekłym spojrzeniem. Jego, a nie Chloe.
      – Nie jest ci za zimno, Atticus? – syknęła, niemal paląc go wzrokiem.
      Chłopak zignorował fakt, iż został niesłusznie oskarżony i wyszczerzył zęby.
      – Ani trochę... – odparł, ale jego wypowiedź przerwało irytujące drapanie.
      Oboje spojrzeli na Chloe. Obie dłonie zakończone pazurami wbijała w stolik.
      – Już nie mogę! Nie jestem jakimś cholernym obrazem w muzeum! Zaraz tam pójdę i rozerwę mu gardło. Ciekawe czy po tym również się zregeneruje...
      – Chloe, przestań – Zoey chwyciła ją za przedramię. – To nie ma sensu. Ta złość...
      – Jesteście dziewczynami. Wasz gatunek tak już ma – mruknął Atticus, za co został utopiony, wypatroszony i poćwiartowany wzrokiem obu dziewczyn. – Ja na waszym miejscu cieszyłbym się życiem. Wiecie, że w ogóle je mam.
      – Co ty tam wiesz – Chloe machnęła ręką. – Jak dotąd to my musiałyśmy cię bronić, bo jesteś słabym człowiekiem.
      – Już niedługo – odparł. – Myślę, że powinniśmy zbierać się na chemię – dodał, patrząc na Zoey. – Miłej zabawy z wilkołaczym Romeo, Chloe.
      Blondynka nie miała już nawet siły podnieść na niego wzroku. Zoey zebrała swoje rzeczy, uśmiechnęła się lekko do przyjaciółki i ruszyła za chłopakiem.
      – Swoją drogą to cholernie idiotyczna sytuacja – zaczął. – Nie prościej by było, gdybyś zadurzyła się w kimś innym?
      – A ty? – spytała, nie podnosząc wzroku. – A ty umiałbyś nagle zakochać się w kimś innym, niż Chloe?
      Atticus zdębiał.
      – Skąd ty...
      Zoey parsknęła śmiechem.
      – Tyle czasu się przyjaźnimy. Prędzej czy później musiałeś się w którejś z nas zakochać, bo na geja to mi nie wyglądasz.
      Atticus uśmiechnął się zmieszany.
      Gdy dotarli do sali chemicznej otworzył szarmancko drzwi przed przyjaciółką, na co ta wybuchnęła śmiechem. Zoey zajęła swoje miejsce i krytycznym spojrzeniem zmierzyła fiolki umieszczone na ich ławce przez nauczycielkę. Zapowiadało się doświadczenie. Niedobrze.
      Atty zajął miejsce chwilę później.
      – Widziałem Malię i Stilesa. Chyba się pogodzili – mruknął cicho. Chyba nie chciał już jej dopiec i była mu za to wdzięczna.
      Chwilę później rozbrzmiał dzwonek i do klasy wparowała nauczycielka. Tłumaczyła chemicznym językiem co konkretnie będą robić, ale Zoey nie umiała się skupić na jej słowach i wyjątkowo dziś, to Atticus mieszał ingrediencje. Wyglądał przy tym na szczerze zadowolonego.
      Dopóki czegoś nie pomylił. Fiolka zaczęła dymić i bulgotać. Na sekundę przed wybuchem Zoey wyciągnęła obie ręce przed przyjaciela. Błysnął płomień. Wilcze oczy Scotta widziały wszystko niemal w zwolnionym tempie. Bez problemu dostrzegł to, że ręce Zoey nie mają nic przeciwko ogniu, przy czym stają się lekko zielone i migają łuską. Gdy mrugnął znów były różowe i ludzkie. Przełknął ślinę. Czyżby to ona była istotą z lasu?
      – Atty, żyjesz? – Dust pochylała się nad Atty'm, który oczywiście spadł z krzesła podczas jej brawurowej akcji ratowniczej.
      – Wszystkie pięknie, szkoda tylko, że widzieli twoje ręce – oznajmił, podnosząc się z ziemi.
      Nauczycielka nawet nie raczyła spojrzeć, czy nic im się nie stało.
      – Widzieli? – Zoey zerknęła w stronę Scotta.
      Atticus pokiwał głową.
      – Nawet ja widziałem, a to prawie jakby ślepy...
      – Cholera – mruknęła dziewczyna.
***
      Scott był cały w nerwach. Czekał przed szkołą, aż wszyscy się zbiorą. Przed chwilą zarejestrował jak Zoey, Atticus i Chloe opuszczają szkołę. Chciał ich jak najszybciej śledzić. Po tym, co stało się na chemii, nie miał wątpliwości.
      – Jesteś pewien, że dobrze się czujesz? – spytała Kira. – Nigdy nie byłeś taki przejęty...
      – Musimy dorwać tę gadzinę – przerwał jej.
      Lydia westchnęła.
      McCall pomachał, widząc Stilesa, Malię i Isaaca wychodzących ze szkoły. Zarządził natychmiastowy pościg, gdy tylko do niego dotarli. Stiles nie był przekonany, natomiast na ustach Malii widniał największy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział. Lahey zdawał się mieć do wszystkiego dystans. Nic nowego.
      Śledząc trójkę przyjaciół dotarli do ścieżki, która skręcała w las, co tylko podjudziło przypuszczania Scotta.
      – Dlaczego nas śledzicie? – rozległo się gdzieś z góry, gdy zagłębili się w las.
      Przyjaciele unieśli wzrok i zobaczyli Chloe bujającą nogami z gałęzi rosnącej dobre dziesięć metrów nad ziemią. Po reszcie nie było śladu.
      – Zoey zabiła człowieka – odpowiedział Scott, zmieniając się w wilkołaka.
      – Owszem, zabiła wielu ludzi – przytaknęła Chloe. Stiles się tego nie spodziewał.
      – Mam na myśli konkretnego człowieka. Widziałem wczoraj jak go zjadła – kontynuował McCall, warcząc cicho.
      – Tamtego biedaka zabiło coś innego – rozległo się z drugiej strony. Na równie wysokiej gałęzi siedziała sama Zoey. – Nie ja.
      – Widziałem gadzie oczy! – wrzasnął Scott. – Ty takie masz!
      – A czy tylko jeden wilkołak ma czerwone oczy? – odparła. – To, co widziałeś nie należy do mojego gatunku.
      – Jak to nie?
      Chloe zeskoczyła z drzewa i wylądowała miękko za nimi. Jej jasne oczy były zmrużone, wyglądała jak wściekły kot.
      – Po pierwsze, Zoey nie zabiła nikogo od dobrych kilku miesięcy, a po drugie tamtego człowieka zabił wilkołak, a nie stworzenie jej pokroju.
      Dust również zeskoczyła z drzewa. Stiles nie mógł przyswoić jej widoku delikatnie lądującej na leśnej ściółce.
      Wtem z lasu wyskoczyło coś ogromnego i włochatego. Rzuciło się na Zoey i przewróciło ją, wysuwając pazury. Nim ktokolwiek zdążył zareagować z lasu wyskoczyło kilka innych równie wielkich wilków. W tym jeden biały...
      Scott, Isaac oraz Malia niemal natychmiast się przemienili. Kira nie wiadomo skąd wyciągnęła dwa krótkie ostrza. Cała czwórka rzuciła się do obrony. Chloe cięła pazurami niemal na oślep, byleby tylko uwolnić Zoey ze szponów brązowego wilka.
      Stiles i Lydia mimo nakazów przyjaciół nie mogli się ruszyć. Patrzyli na tę krwawą scenę, jakby w zwolnionym tempie.
      – Uciekajcie! – znikąd pojawił się Atticus, chwycił ich oboje za łokcie i pociągnął w tył, w stronę ulicy.
      Na jedną ranę zadaną przez Scotta przypadało osiem ran zadanych jemu. Regenerował się w takim samym tempie, w jakim uzyskiwał nowe obrażenia i widział, że jego przyjaciele mają podobnie. Mimo to był pod wrażeniem, że tak długo wytrzymują atak potężnych wilkołaków.
      Nagle napastnicy zmienili zdanie. Zostawili innych w spokoju i okrążyli Scotta. Dwie wielkie łapy przyszpiliły go do wilgotnej leśnej ziemi, a biały wilk pochylił się nad nim. Wyciągnął jeden pazur i zbliżył go do przedramienia chłopaka. Dwa wolne wilkołaki z łatwością odpychały ataki przyjaciół Scotta. Biała bestia wbiła ostrze w skórę młodego McCalla i przejechała nim parę razy. Chłopak był zbyt przytłumiony strachem i adrenaliną, by czuć ból. Gdy napastnik skończył po prostu odwrócił się i zniknął w lesie. Podobnie zrobiły pozostałe wilki.
      Scott tylko leżał. Nie rozumiał, co się stało.
      – Scott, jesteś cały? – dopadła go Kira. Padła obok niego na kolana i zaczęła go oglądać. – Wygląda na to, że nic ci nie krwawi, prócz...
      Chłopak podniósł się z cichym westchnięciem. Zerknął na swoje przedramię. Biały wilk wyrył na nim półksiężyc i literę "N".
      – Nyx. To byli jej słudzy – wymamrotał.
      – Luna mówiła, że tak się stanie – mruknął Isaac.
      W niedużej odległości znajdowały się Chloe i Zoey, obie zakrwawione i zdyszane, ale wszystko doskonale słyszące.
      – One miały zostawić wiadomość – odezwała się Zoey, pochodząc bliżej. – Widzicie. Pogrywają z nami. Pokazują, że to ona nimi rządzi – wskazała na przedramię Scotta.
      Chłopak popatrzył po swoich przyjaciołach.
      – Chyba naprawdę musimy przyjąć propozycję Luny...
______________________________________
Dwa tygodnie! Dwa! Jak ja mogłam do tego dopuścić? ;_; W każdym razie akcji będzie coraz więcej (i postaci niestety też, jestem samobójczynią), wątków, tajemnic etc.
Pozdrawiam cieplutko o wpół do trzeciej :D


10 komentarzy:

  1. paskudo, pisz, gdy publikujesz nowy rozdziaaał -.-

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie, jak mogłaś do tego dopuścić! Prawie codziennie obsesyjnie tu zaglądałam i nic! Nawet nie wiesz jaką frajdę sprawiłaś mi tym rozdziałem. I chociaż w ankiecie zaznaczyła Stilesa to Atty był teraz zdecydowanie bardziej interesujący.

    Boże, jak Malia mnie irytuje. W serialu też jej nie lubię, ale tutaj...
    Mam ochotę ją zabić, zakopać, odkopać, sklonować, a potem zabić wszystkie klony. Widzisz jakie mordercze odruchy wywołuje u mnie twoja twórczość?
    Nyx i Nyks. Dostrzegam podobieństwo :D
    Pisz szybko kolejny rozdział bo umieram z ciekawości.
    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że wzbudzam takie skrajne emocje :D. Stiles się u mnie stoczył - nie mam pojęcia co się z nim dzieje (ani jak to naprawić, łoho, mamy problem).
      Podobieństwo między Nyksami to mieszanina przypadku i mojego zamiłowania do mitologii (ale w sumie podobieństwo jest hah!)

      Usuń
    2. Proponuję większą dozę sarkazmu, kłótnię z Malią/inną dziewczyną i trochę więcej Zoe i Stilesa.

      Usuń
    3. Dziękuję za radę :D

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Właśnie go piszę, ale nie wiem kiedy będzie bo mam jakieś 20%

      Usuń
  4. Proszę o szybsze pisanie następnych rozdziałów, ponieważ przestanę czytać. A tego nie chcemy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja proszę o nie wtrącanie się w moje życie, bo zamknę się w sobie i przestanę pisać. A tego nie chcemy!
      Jak zwykle kochana i złośliwa - Ja.

      Usuń
    2. Ej ty, Anonimowy! Rozluźnij poślady, co? Bo spiny tutaj nie chcemy.

      Usuń