Na
stacji benzynowej paliły się światła, świadczące o tym, iż
ktoś jest w pobliżu i pilnuje, jednakże cisza przebijała
powietrze swoim krzykiem. Zielone neony migały irytująco, gdy
podjechał samochód. Ot, proste czarne autko. Zgasiwszy silnik
wysiadł z niego wysoki, postawny mężczyzna z kilkudniowym
zarostem. Podrapał się po głowie i zaczął tankować.
Co
jakiś czas ziewał, a ciemne sińce pod oczami sugerowały, że jest
bardzo zmęczony, niemal zasypia na stojąco. Nie zauważył, że w
krzakach niedaleko coś się poruszyło.
Skończył
tankować, po czym rozejrzał się i namierzywszy kasę, ruszył w
jej kierunku. Zapłacił, kupił jeszcze gumę, mrugnął do kasjerki
i ruszył z powrotem do auta.
Tuż
za drzwiami stanął jak wryty. O jego czarne autko opierała się
wysoka, blondwłosa dziewczyna. Mężczyzna uśmiechnął się do
siebie i podszedł do dziewczyny. W ciemności jej włosy zdawały
się lśnić, a gdy się uśmiechnęła, facet pomyślał, że ma
szczęście.
– Witaj
– zamruczał w jej kierunku, a ona tylko zmierzyła go wzrokiem,
wciąż się uśmiechając.
Mężczyzna
nie zmieszał się brakiem reakcji, wręcz przysunął się bliżej.
Dziewczyna tylko na to czekała. Jej szeroki uśmiech zamienił się
w paszczę pełną ostrych zębów, drobne dłonie w zaostrzone
pazurami kotwice, które wbiły się w skórę ofiary. Mężczyzna
nie miał nawet jak krzyknąć, dziewczyna od razu rozerwała mu
krtań. Jego czerwona posoka trysnęła na jej zielonkawą skórę,
pokrytą łuskami.
***
Ostre
światła ulic Nowego Jorku oświetlały dwie sylwetki, jeszcze nie
mężczyzn, ale już nie chłopców. Niemal jednakowego wzrostu
blondyn i brunet – obaj w opinii publicznej uznani byliby za
słodkich i uroczych. Brunet o rozwichrzonej czuprynie szedł z
przodu, jakby dowodząc. Gdy się uśmiechał widać było dołeczki
w policzkach, ale teraz jego ciemne jak mahoń oczy wypatrywały w
skupieniu ruchu. Lewa dłoń majaczyła blisko, ukrytego pod
płaszczem, noża.
Blondyn
ewidentnie się denerwował. Usiłował przygryźć wargę, ale
kolczyk tam umieszczony mu na to nie pozwalał. Nerwowo wpatrywał
się w czarne niebo. Na skórze czuł gęsią skórkę. Nie chciał
tu być, ale przyjaciel miał bardzo dominujący charakter.
– Czujesz
coś? – spytał brunet, również zerknąwszy w niebo.
Blondyn
pociągnął nosem.
– Nic
prócz smrodu. Jej tu nie ma, Chase – odparł, wzruszając
ramionami.
– Znajdę
ją – oznajmił chłopak. Brzmiało to bardzo uroczyście, jakby
składał przysięgę. – Znajdę ją i osobiście odrąbię głowę
temu wybrykowi natury. A ty mi pomożesz, Gavin.
Gavin
drgnął, ale starał się tego nie okazać. Chase bywał bardzo
porywczy, ale to w końcu jego przyjaciel. Nawet jeśli polował na
zmiennokształną. Na dziewczynę, która była niemal taka sama, jak
Gavin.
***
Iris
wciąż czuła dreszcze na myśl o tym, co działo się w Beacon
Hills High School. Nie potrafiła pojąć, dlaczego ktoś w tak
okrutny sposób chciał wymordować wszystkich jej podobnych. Ponadto
jej strach o rodzinę tylko rósł. Jeśli Stiles nie przestanie
zadawać się z nadnaturalnymi może zginąć. Iris nie mieściło
się to w głowie. Może i była niewiele starsza od niego, ale
wiedziała jakie żniwo może zebrać jedna istota nieludzka. Co
dopiero cała jego paczka. Ona po prostu nie chciała znaleźć
swojego kuzyna wypatroszonego na drzewie.
Od
tego natłoku myśli nie umiała wysiedzieć w miejscu. Poza tym,
odkąd wróciła od Dereka również on chodził jej po głowie. Był
jedyną osobą, która wiedziała, kim jest. Iris bardzo zależało
na tym, by nikt inny nie miał dostępu do tej informacji. Chociaż
podsumował nimfy jako piękne
i niebezpieczne, co
było w sumie komplementem. Iris zarumieniła się na wspomnienie
tego, jak blisko był młody wilkołak. Tak blisko, jak wszystkie jej
ofiary... Ale przecież przeżył. Nawet jej pomógł. Przerwał
działanie księżyca. Była mu wdzięczna i cieszyła się na tę
więź, która między nimi się tworzy.
Podniosła
się ze swojego łóżka i postanowiła przejść po domu. Znowu.
Nadal unikała otartych przestrzeni, zwłaszcza, że od Hale'a wie
jak blisko już jest Hood. A on jest niebezpieczny. Śmiertelnie.
Na
korytarzu przeczesała włosy palcami i westchnęła. Jej wzrok
mimowolnie padł na drzwi pokoju Stilesa. Wahała się tylko chwilkę.
Nie minęła minuta, a już stała na środku jego sypialni i gapiła
się na Stilesową tablicę ze sznurkami, notatkami, rysunkami i
różnymi teoriami.
Była,
lekko mówiąc, przerażona. Nie dość, że chłopak przyjaźni się
z nadnaturalnymi, to jeszcze pomaga im, szuka innych, naraża się.
Nie mogła oderwać wzroku od tego dowodu na to, że Stilesowi życie
niemiłe.
Wtem
jej wzrok padł na mały, skórzany notes. Chwyciła go i
przekartkowała. Bestiariusz.
On
ma bestiariusz.
B
e s t i a r i u s z.
Nie
myśląc zbyt wiele chwyciła książkę i wyszła z pokoju chłopaka.
Zbiegła na dół i rzuciła się do butów.
– Dokąd
się wybierasz? – usłyszała głos za sobą i, gdyby nie była
wyczulona na dźwięki i zapachy, przeraziłaby się.
– A
co ty tu robisz, Derek? – mruknęła, nie przerywając sznurowania
obuwia.
Odrzuciła
włosy i łypnęła na niego podejrzliwie.
– Powstrzymuję
cię, hipokrytko – odparł.
Iris
spojrzała na niego krzywo.
– Nie
wiem, co chcesz z tym zrobić. Obstawiam, że ukryć, by nikt cię
nie rozpoznał. Jesteś hipokrytką, Iris. Chcesz chronić Stilesa
przed takimi jak ty, przy czym mieszkasz tutaj.
Patrzyła
tylko jak stoi w korytarzu i wpatruje się w jej oczy. Cały zapał
gdzieś znikł.
– Poza
tym Stilesa nie trzeba chronić. Radzi sobie doskonale już tyle
czasu – przemawiał do niej łagodnie, jakby była spłoszoną
sarną.
– Bez
kłów i pazurów jesteś nawet przekonujący – odezwała się,
jednocześnie porzucając wcześniejsze plany.
Derek
uśmiechnął się.
– Jesteście
podobni. Ty i Stiles.
Iris
wzruszyła ramionami.
– Jesteśmy
rodziną. I dlatego nie chcę go skrzywdzić...
– Pomogę
ci – zaoferował, zanim zdążyła posmutnieć, – Pomogę ci się
kontrolować.
Dziewczyna
nabrała podejrzeń.
– Dlaczego
właściwie się tak o mnie troszczysz?
Wlepiała
w niego wzrok, a on spuścił swój.
– Nie
wiem. Czuję, że powinienem.
Ciemnobrązowe
tęczówki Iris gapiły się prosto w zielone oczy Dereka, usiłując
wyczytać z nich prawdziwe zamiary wilkołaka. Lecz nie mogły
doszukać się ani nutki kłamstwa.
– Dobrze
– odezwała się. – Pomóż mi.
Derek
jedynie uśmiechnął się, i gdy Iris mrugnęła, już go nie było.
Zamiast tego drzwi wejściowe otworzyły się zamaszyście. Smith
odwróciła się gwałtownie i przeklęła. Powinna była usłyszeć,
że Stiles i wujek wracają. Oni stanęli nagle, zaskoczeni, że nie
siedzi u siebie.
– Hej?
– mruknął Stiles, odkładając kurtkę.
Iris
widziała w jego oczach, że coś się zmieniło. Jego stosunek do
niej stał się bardziej zdystansowany, choć już wcześniej
praktycznie nie rozmawiali.
– Musimy
porozmawiać, Iris – odezwał się szeryf głosem profesjonalnego
policjanta. Coś mocno nie grało.
Dziewczyna
posłusznie udała się do salonu i usiadła na kanapie. Ojciec i syn
stanęli przed nią i rzucili na stolik kartkę. Kartkę pełną
nazwisk. W tym jej.
– Wiesz,
co to jest? – spytał szeryf, siadając.
Stiles
nie ruszył się, tylko przyglądał podejrzliwie.
Iris
pokręciła głową.
– To
jest Pula Śmierci. Są na niej nazwiska wszystkich nieludzi w Beacon
Hills wraz z cenami za ich śmierć – wyjaśnił Stiles, a
dziewczynę przeszedł dreszcz.
Wiedzą.
– Pytanie
zasadnicze brzmi, kim jesteś – kontynuował.
Obaj
patrzyli na nią, jak na potencjalną morderczynię, którą w
zasadzie była. Odebrała życie niewinnym, tylko dlatego, że dawno
temu ktoś ją podrapał. Krew za krew, ale w jakich
proporcjach.
Iris
wzięła głęboki wdech. Toczyła wewnętrzną walkę. Powiedzieć
czy nie powiedzieć. Z drugiej strony raczej jej nie wyrzucą z
krzykiem za drzwi, w końcu Stiles przyjaźni się z wilkołakami...
– Ja...
– odezwała się. Wahała się aż do końca. – Jestem...
czymś...
– A
konkretnie? – naciskał Stiles.
Iris
przygryzła wargę.
– Nimfą
– wypłynęło z jej ust, a wraz z tym słowem poczuła ulgę. Nie
musiała się już ukrywać. Przynajmniej nie przed rodziną.
Ale
zarówno młody, jak i starszy Stilinski patrzyli na nią mocno
zdziwieni.
– Nimfy
są jak mitologiczne syreny, chcą krwi przy czym są piękne. Ale
nie posiadamy piór, tylko pędy wijące się po całym ciele.
Bardziej odpowiednią nazwą na nas byłyby driady... –
odpowiedziała, bez ładu i składu.
Stiles
pokiwał wolno głową.
– To
ciebie Scott i Isaac spotkali w lesie podczas pełni? – spytał.
Z
mglistych wspomnień pamiętała, że tak, więc pokiwała głową.
– Ponoć
byłaś wściekła – uśmiechnął się lekko.
– Nie
byłam – zaprzeczyła gwałtownie. – To pełnia każe mi szukać
krwi. Nie umiem tego kontrolować...
– To
dlatego uciekłaś? – odezwał się szeryf, patrząc uważnie na
siostrzenicę. – Bo zabijałaś?
Iris
spuściła głowę.
– Tak.
W każdym mieście przebywałam jedynie miesiąc, do kolejnej
niewinnej ofiary...
W
tym momencie zabrzmiał telefon. Szeryf odebrał, zmarszczył czoło,
po czym wstał.
– Muszę
wyjść. Znaleziono kolejne zwłoki. W krzakach niedaleko stacji
benzynowej. Mam nadzieję, że to nie ty – spojrzał jeszcze na
Iris, po czym wyszedł.
– To
nie ja – odezwała się, a oczy zaszły jej łzami. – To naprawdę
nie ja...
– Spokojnie,
mamy więcej podejrzanych – mruknął Stiles i również wyszedł.
A
ona tak siedziała i płakała, bo znów wszyscy mieli ją za
potwora.
***
Scott
trochę się denerwował. I to bynajmniej nie z powodu potencjalnego
ataku, ale z powodu czegoś na kształt randki z Kirą. Przełknął
ślinę i zerknął na pana Yukimurę, który patrzył na niego z
ukosa. McCall był mu wdzięczny, że nie zabronił córce spotykania
się z nimi, choć mógł uznać to za niebezpieczne. W końcu była
jego jedynym dzieckiem.
W
końcu Kira zjawiła się w holu. Olśniła go uśmiechem i
przywitała się.
– To
gdzie idziemy? – spytała, patrząc na niego raz po raz.
– Na
spacer – wzruszył ramionami, nie mogąc powstrzymać uśmiechu,
cisnącego się na usta.
Chwycił
dziewczynę za rękę i wyszli w mrok.
***
Iris
kichnęła. Znajdowała się w zakurzonym mieszkaniu Dereka. Nadal
miała beznadziejny humor, ale uznała, że jeśli ma się nad sobą
użalać, to niech robi to wraz z wilkołakiem i bestiariuszem. Nie
miała pewności , czy jej postępowanie było choć w
najdrobniejszym stopniu logiczne.
Poprawiła
się na kanapie i zerknęła na Hale'a. Przeglądał książkę już
niemal setny raz. Na twarzy malowało mu się skupienie wymieszane z
fascynacją. Poza tym w mdłym świetle wyglądał bardzo tajemniczo.
– Nie
piszą tu zbyt wiele – oznajmił, po czym zerknął na nią. To
bursztynowe spojrzenie przeszyło go na wskroś. – Posłuchaj.
"Niewiele wiadomo o tych tajemniczych leśnych stworzeniach.
Ustaliliśmy jedynie, że gatunek ten dostosowuje się w zależności
od środowiska. W Grecji były to syreny, w lasach Ameryki nimfy, w
lasach Europy driady. Są nieprzyzwoicie piękne, co pomaga im
zdobywać ofiary. Krwiożercze to zbyt mało, by określić ich
żądze. Pod żadnym pozorem nie wahaj się – zabij od razu."
Gdy
skończył spojrzał uważnie na Iris. Nie wyglądała na przerażoną.
– Jak
widać to nie do końca prawda – odpowiedziała na jego
zaniepokojone spojrzenie. – Poza tym nie wiedziałam, że znasz
łacinę.
Derek
zaśmiał się.
– To
akurat było po angielsku. Wiem, że taka nie jesteś. Zresztą, to
łowcy, oni wszystko mają za najgorsze zło, a w gruncie rzeczy
większość z nas jest całkiem sympatyczna.
– O
ile tylko nie szaleje nad nami księżyc – zaśmiała się, a on
jej zawtórował. – Jak chcesz mnie nauczyć kontroli?
– Normalnie.
Będziesz się zmieniać celowo oraz powtarzać mantrę uspokajającą,
gdy będę cię denerwował – oznajmił Derek, a Iris wydało się,
że bawi go nieco ta perspektywa.
– Brzmi
to tak... prosto – odparła.
***
Scott
miał wrażenie, że co jakiś czas, zwłaszcza, gdy Kira jest
speszona, czuje na skórze drobne rażenia prądem. Z jednej strony
było to urocze, z drugiej bolesne i przypominające o tym, że
dziewczyna nie ma pojęcia jak kontrolować swoją moc.
Ścisnął
jej rękę i zerknął na nią. W lekkiej księżycowej poświacie
wyglądała pięknie. Jej elektryczna aura idealnie pasowała do
momentu.
Miał
zamiar pochylić się i ją pocałować, ale usłyszał szmer.
Nie
był to bynajmniej szmer, jaki zwykł wydawać wiatr. Był to szmer
mówiący:"Jestem czymś wielkim i złym. Lepiej uciekajcie".
Scott nadstawił uszu i spiął się. Kira poparzyła na niego
zdezorientowana.
– Co...?
– zdążyła jedynie wykrztusić, bo Scott rzucił ją na ziemię.
Sam
przeturlał się w bok i chwilę później już szczerzył kły na
przybysza. A przeciwnikiem nie był byle kto. Wielki, biały wilk
patrzył na dwójkę i szczerzył kilkucentymetrowe kły. Z jego
czarnych oczu biła żądza krwi. Scott wiedział w jakim są
niebezpieczeństwie. Ten wilkołak osiągnął wyższy poziom –
mógł zmieniać się w wilka. Oznaczało to mniej więcej tyle, że
już oboje mogą kopać sobie groby, o ile coś nie stanie się
bardziej interesujące dla wilkołaka.
Scott
planował stać się bardziej atrakcyjny niż Kira, by odciągnąć
niebezpieczeństwo od dziewczyny, ale biały wilk skoczył nad nimi i
popędził w las. Niewiele myśląc, McCall pobiegł za nim,
zostawiając swoją dziewczynę samą w lesie.
Długo
bestii gonić nie musiał, bo odnalazł ją po chwili, jak
rozszarpywała gardło mężczyźnie w średnim wieku. Sądząc po
stroju, wybrał się na jogging. Nagle wilk uniósł zakrwawiony łeb
i spojrzał na lewo. W krzakach błysnęły gadzie ślepia.
Scott
poczuł pulsujący ból w okolicy uszu, jakby coś gwizdało na
niemożliwie wysokiej częstotliwości. Jego czułe wilcze uszy
cierpiały, co dopiero uszy tego wilka. Biała bestia skuliła się i
popędziła w las. Istota o gadzich oczach wyłoniła się z krzaków
i oczom Scotta ukazała się wysoka, smukła postać, cała pokryta
wężową skórą, błyszczącą w świetle księżyca. Wpatrywała
się w martwego biegacza i wyszczerzyła ogromne zęby. Nie były jak
kły. One wszystkie miały kilka centymetrów długości!
Przypomniało się Scottowi wendigo i zebrało mu się na wymioty.
Gadzia istota pochyliła się nad trupem i rozpoczęła konsumpcję.
Bez
zastanowienia ruszył w drogę powrotną, mając nadzieję, że bieg
odpędzi mdłości. Przynajmniej teraz nie miał wątpliwości, że z
kanimą nie mają do czynienia.
***
Następnego
dnia Kira zjawiła się w szkole jakby nigdy nic. Uznała, że w jej
życiu nic już nie będzie normalne i nie powinna z tego powodu
panikować. Choć z drugiej strony to, co opowiedział Scott brzmiało
przerażająco. Stiles również nie miał dobrych wieści, jeśli
chodzi o jego kuzynkę. Ogólnie, wszyscy czuli, że jest coraz
gorzej. Do tego dochodziła jeszcze fochnięta Malia, bliżej
nierozpoznani Atticus i Zoey oraz parę rzeczy, o których zapewne
nie mieli pojęcia.
Stiles
raz po raz wyciągał z kieszeni pogiętą kartkę z Pulą Śmierci i
po raz enty pytał przyjaciół kto mógłby być gadziną z lasu.
Nie wspominając już o białym wilku.
– Pytałem
o to Dereka dziś rano – oznajmił McCall. – Ale on nie zna
nikogo takiego. Powiedział tylko tyle, że to niezwykle potężny
wilkołak, aż boję się pomyśleć o jego alfie.
– Nie
podoba mi się to, ale może powinniśmy jednak współpracować z
Luną – odezwała się Lydia, krzyżując ramiona na piersi. –
Wybacz, Stiles.
Chłopak
wzruszył ramionami.
– Nie
– odpowiedział twardo Scott. – Nic takiego nie będzie mieć
miejsca. Poza tym ona jest podejrzana.
– Scott
– uciął jego wywody Isaac. – Myślę, że prędzej czy później
i tak się zgodzimy.
– Ja
również chciałbym poświęcić cię na Nemetonie, Lahey –
mruknął Stiles, ale uśmiechnął się. Chciał pomóc
przyjaciołom. Zwłaszcza, że Malia jest na niego zła.
Isaac
przewrócił oczami.
– Jeśli
mam to zrobić musi być nas jak najwięcej – kontynuował
Stilinski. – Proponuję porozmawiać z Zoey, Atticusem i Chloe.
– Przypomnę
ci, że nie mamy pojęcia czy to nie Zoey jest gadziną panoszącą
się po Beacon Hills – syknęła Lydia.
– Proszę
cię. Biega tutaj tyle istot nadnaturalnych. To mało prawdopodobne,
by to akurat ona była tym czymś – odparł Stiles, choć nie był
tego taki pewny.
– Widziałem
jej oczy. Były gadzie – mruknął Isaac. – To pasuje do tego, co
widział Scott.
– Myślicie,
że Chloe i Atticus przyjaźniliby się z nią, gdyby była takim
czymś? – zapytał Stiles, usiłując przekonać wszystkich,
włącznie z sobą.
– Wiesz,
przyjaźń jest silna. Przecież nie odtrąciliśmy cię jako
Nogitsune – Scott spojrzał na niego poważnie. – Jesteśmy jak
bracia. Może one również.
– Może...
Wtem
Stiles dostrzegł Malię. Stała na drugim końcu korytarza i nie
omijała jego wzroku tak, jak wcześniej. Straciwszy zainteresowanie
dyskusją, ruszył w jej kierunku. Nie zdążył otworzyć ust, gdy
podszedł dziewczyna już mówiła.
– Wiem,
że zrobiliście to dla mojego dobra, bla bla bla... – wywróciła
oczami. – Spotkałam się z nim. Nie powiedział nic ciekawego.
– Z
Peterem? – wydusił z siebie Stiles. Patrzył na swoją dziewczynę
z niedowierzaniem.
– Tak.
Co w tym dziwnego? – wyczuwał pewien chłód w jej postawie. Chyba
nie do końca mu wybaczyła. – I przepraszam cię za pełnię. Nie
wiem jak to się mogło stać.
– Nic
się nie stało – odparł automatycznie i zagarnął ją w objęcia.
Poczuł
ulgę, gdy Malia odwzajemniła uścisk.
***
– Aż
mną coś trzęsie, no! – syknęła Zoey, przy czym marszczyła
czoło. Atticus westchnął i wzniósł oczy ku niebu.
– To
nie patrz – mruknął.
Dziewczyna
zignorowała go.
– Ona
go niemal zabiła! Potem nie zauważyła nawet krwi na jego twarzy!
Ona jest taka... ugh! – ścisnęła dłoń w pięść, a sok, który
znajdował się w trzymanym kartoniku oblał jej rękę. Ciecz
zasyczała i po chwili znikła.
– Uspokój
się, Zoey, bo zaraz coś podpalisz – mruknęła Chloe. Ta z kolei
starała się nie rzucić czymś w stolik Liama. Odkąd dowiedział
się, że Gomez jest kotołakiem, gapił się na nią ile wlezie.
Obie
te sytuacje sprawiały, że dziewczyny były niezwykle drażliwie, co
niezmiernie bawiło ich przyjaciela, który miejscami bywał zbyt
złośliwy.
Zoey
obrzuciła Atticusa wściekłym spojrzeniem. Jego, a nie Chloe.
– Nie
jest ci za zimno, Atticus? – syknęła, niemal paląc go wzrokiem.
Chłopak
zignorował fakt, iż został niesłusznie oskarżony i wyszczerzył
zęby.
– Ani
trochę... – odparł, ale jego wypowiedź przerwało irytujące
drapanie.
Oboje
spojrzeli na Chloe. Obie dłonie zakończone pazurami wbijała w
stolik.
– Już
nie mogę! Nie jestem jakimś cholernym obrazem w muzeum! Zaraz tam
pójdę i rozerwę mu gardło. Ciekawe czy po tym również się
zregeneruje...
– Chloe,
przestań – Zoey chwyciła ją za przedramię. – To nie ma sensu.
Ta złość...
– Jesteście
dziewczynami. Wasz gatunek tak już ma – mruknął Atticus, za co
został utopiony, wypatroszony i poćwiartowany wzrokiem obu
dziewczyn. – Ja na waszym miejscu cieszyłbym się życiem. Wiecie,
że w ogóle je mam.
– Co
ty tam wiesz – Chloe machnęła ręką. – Jak dotąd to my
musiałyśmy cię bronić, bo jesteś słabym człowiekiem.
– Już
niedługo – odparł. – Myślę, że powinniśmy zbierać się na
chemię – dodał, patrząc na Zoey. – Miłej zabawy z wilkołaczym
Romeo, Chloe.
Blondynka
nie miała już nawet siły podnieść na niego wzroku. Zoey zebrała
swoje rzeczy, uśmiechnęła się lekko do przyjaciółki i ruszyła
za chłopakiem.
– Swoją
drogą to cholernie idiotyczna sytuacja – zaczął. – Nie
prościej by było, gdybyś zadurzyła się w kimś innym?
– A
ty? – spytała, nie podnosząc wzroku. – A ty umiałbyś nagle
zakochać się w kimś innym, niż Chloe?
Atticus
zdębiał.
– Skąd
ty...
Zoey
parsknęła śmiechem.
– Tyle
czasu się przyjaźnimy. Prędzej czy później musiałeś się w
którejś z nas zakochać, bo na geja to mi nie wyglądasz.
Atticus
uśmiechnął się zmieszany.
Gdy
dotarli do sali chemicznej otworzył szarmancko drzwi przed
przyjaciółką, na co ta wybuchnęła śmiechem. Zoey zajęła swoje
miejsce i krytycznym spojrzeniem zmierzyła fiolki umieszczone na ich
ławce przez nauczycielkę. Zapowiadało się doświadczenie.
Niedobrze.
Atty
zajął miejsce chwilę później.
– Widziałem
Malię i Stilesa. Chyba się pogodzili – mruknął cicho. Chyba nie
chciał już jej dopiec i była mu za to wdzięczna.
Chwilę
później rozbrzmiał dzwonek i do klasy wparowała nauczycielka.
Tłumaczyła chemicznym językiem co konkretnie będą robić, ale
Zoey nie umiała się skupić na jej słowach i wyjątkowo dziś, to
Atticus mieszał ingrediencje. Wyglądał przy tym na szczerze
zadowolonego.
Dopóki
czegoś nie pomylił. Fiolka zaczęła dymić i bulgotać. Na sekundę
przed wybuchem Zoey wyciągnęła obie ręce przed przyjaciela.
Błysnął płomień. Wilcze oczy Scotta widziały wszystko niemal w
zwolnionym tempie. Bez problemu dostrzegł to, że ręce Zoey nie
mają nic przeciwko ogniu, przy czym stają się lekko zielone i
migają łuską. Gdy mrugnął znów były różowe i ludzkie.
Przełknął ślinę. Czyżby to ona była istotą z lasu?
– Atty,
żyjesz? – Dust pochylała się nad Atty'm, który oczywiście
spadł z krzesła podczas jej brawurowej akcji ratowniczej.
– Wszystkie
pięknie, szkoda tylko, że widzieli twoje ręce – oznajmił,
podnosząc się z ziemi.
Nauczycielka
nawet nie raczyła spojrzeć, czy nic im się nie stało.
– Widzieli?
– Zoey zerknęła w stronę Scotta.
Atticus
pokiwał głową.
– Nawet
ja widziałem, a to prawie jakby ślepy...
– Cholera
– mruknęła dziewczyna.
***
Scott
był cały w nerwach. Czekał przed szkołą, aż wszyscy się
zbiorą. Przed chwilą zarejestrował jak Zoey, Atticus i Chloe
opuszczają szkołę. Chciał ich jak najszybciej śledzić. Po tym,
co stało się na chemii, nie miał wątpliwości.
– Jesteś
pewien, że dobrze się czujesz? – spytała Kira. – Nigdy nie
byłeś taki przejęty...
– Musimy
dorwać tę gadzinę – przerwał jej.
Lydia
westchnęła.
McCall
pomachał, widząc Stilesa, Malię i Isaaca wychodzących ze szkoły.
Zarządził natychmiastowy pościg, gdy tylko do niego dotarli.
Stiles nie był przekonany, natomiast na ustach Malii widniał
największy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział. Lahey zdawał się
mieć do wszystkiego dystans. Nic nowego.
Śledząc
trójkę przyjaciół dotarli do ścieżki, która skręcała w las,
co tylko podjudziło przypuszczania Scotta.
– Dlaczego
nas śledzicie? – rozległo się gdzieś z góry, gdy zagłębili
się w las.
Przyjaciele
unieśli wzrok i zobaczyli Chloe bujającą nogami z gałęzi
rosnącej dobre dziesięć metrów nad ziemią. Po reszcie nie było
śladu.
– Zoey
zabiła człowieka – odpowiedział Scott, zmieniając się w
wilkołaka.
– Owszem,
zabiła wielu ludzi – przytaknęła Chloe. Stiles się tego nie
spodziewał.
– Mam
na myśli konkretnego człowieka. Widziałem wczoraj jak go zjadła –
kontynuował McCall, warcząc cicho.
– Tamtego
biedaka zabiło coś innego – rozległo się z drugiej strony. Na
równie wysokiej gałęzi siedziała sama Zoey. – Nie ja.
– Widziałem
gadzie oczy! – wrzasnął Scott. – Ty takie masz!
– A
czy tylko jeden wilkołak ma czerwone oczy? – odparła. – To, co
widziałeś nie należy do mojego gatunku.
– Jak
to nie?
Chloe
zeskoczyła z drzewa i wylądowała miękko za nimi. Jej jasne oczy
były zmrużone, wyglądała jak wściekły kot.
– Po
pierwsze, Zoey nie zabiła nikogo od dobrych kilku miesięcy, a po
drugie tamtego człowieka zabił wilkołak, a nie stworzenie jej
pokroju.
Dust
również zeskoczyła z drzewa. Stiles nie mógł przyswoić jej
widoku delikatnie lądującej na leśnej ściółce.
Wtem
z lasu wyskoczyło coś ogromnego i włochatego. Rzuciło się na
Zoey i przewróciło ją, wysuwając pazury. Nim ktokolwiek zdążył
zareagować z lasu wyskoczyło kilka innych równie wielkich wilków.
W tym jeden biały...
Scott,
Isaac oraz Malia niemal natychmiast się przemienili. Kira nie
wiadomo skąd wyciągnęła dwa krótkie ostrza. Cała czwórka
rzuciła się do obrony. Chloe cięła pazurami niemal na oślep,
byleby tylko uwolnić Zoey ze szponów brązowego wilka.
Stiles
i Lydia mimo nakazów przyjaciół nie mogli się ruszyć. Patrzyli
na tę krwawą scenę, jakby w zwolnionym tempie.
– Uciekajcie!
– znikąd pojawił się Atticus, chwycił ich oboje za łokcie i
pociągnął w tył, w stronę ulicy.
Na
jedną ranę zadaną przez Scotta przypadało osiem ran zadanych
jemu. Regenerował się w takim samym tempie, w jakim uzyskiwał nowe
obrażenia i widział, że jego przyjaciele mają podobnie. Mimo to
był pod wrażeniem, że tak długo wytrzymują atak potężnych
wilkołaków.
Nagle
napastnicy zmienili zdanie. Zostawili innych w spokoju i okrążyli
Scotta. Dwie wielkie łapy przyszpiliły go do wilgotnej leśnej
ziemi, a biały wilk pochylił się nad nim. Wyciągnął jeden pazur
i zbliżył go do przedramienia chłopaka. Dwa wolne wilkołaki z
łatwością odpychały ataki przyjaciół Scotta. Biała bestia
wbiła ostrze w skórę młodego McCalla i przejechała nim parę
razy. Chłopak był zbyt przytłumiony strachem i adrenaliną, by
czuć ból. Gdy napastnik skończył po prostu odwrócił się i
zniknął w lesie. Podobnie zrobiły pozostałe wilki.
Scott
tylko leżał. Nie rozumiał, co się stało.
– Scott,
jesteś cały? – dopadła go Kira. Padła obok niego na kolana i
zaczęła go oglądać. – Wygląda na to, że nic ci nie krwawi,
prócz...
Chłopak
podniósł się z cichym westchnięciem. Zerknął na swoje
przedramię. Biały wilk wyrył na nim półksiężyc i literę "N".
– Nyx.
To byli jej słudzy – wymamrotał.
– Luna
mówiła, że tak się stanie – mruknął Isaac.
W
niedużej odległości znajdowały się Chloe i Zoey, obie
zakrwawione i zdyszane, ale wszystko doskonale słyszące.
– One
miały zostawić wiadomość – odezwała się Zoey, pochodząc
bliżej. – Widzicie. Pogrywają z nami. Pokazują, że to ona nimi
rządzi – wskazała na przedramię Scotta.
Chłopak
popatrzył po swoich przyjaciołach.
– Chyba
naprawdę musimy przyjąć propozycję Luny...
______________________________________
Dwa
tygodnie! Dwa! Jak ja mogłam do tego dopuścić? ;_; W każdym razie
akcji będzie coraz więcej (i postaci niestety też, jestem
samobójczynią), wątków, tajemnic etc.
Pozdrawiam
cieplutko o wpół do trzeciej :D
paskudo, pisz, gdy publikujesz nowy rozdziaaał -.-
OdpowiedzUsuńNo właśnie, jak mogłaś do tego dopuścić! Prawie codziennie obsesyjnie tu zaglądałam i nic! Nawet nie wiesz jaką frajdę sprawiłaś mi tym rozdziałem. I chociaż w ankiecie zaznaczyła Stilesa to Atty był teraz zdecydowanie bardziej interesujący.
OdpowiedzUsuńBoże, jak Malia mnie irytuje. W serialu też jej nie lubię, ale tutaj...
Mam ochotę ją zabić, zakopać, odkopać, sklonować, a potem zabić wszystkie klony. Widzisz jakie mordercze odruchy wywołuje u mnie twoja twórczość?
Nyx i Nyks. Dostrzegam podobieństwo :D
Pisz szybko kolejny rozdział bo umieram z ciekawości.
K.
Miło mi, że wzbudzam takie skrajne emocje :D. Stiles się u mnie stoczył - nie mam pojęcia co się z nim dzieje (ani jak to naprawić, łoho, mamy problem).
UsuńPodobieństwo między Nyksami to mieszanina przypadku i mojego zamiłowania do mitologii (ale w sumie podobieństwo jest hah!)
Proponuję większą dozę sarkazmu, kłótnię z Malią/inną dziewczyną i trochę więcej Zoe i Stilesa.
UsuńDziękuję za radę :D
UsuńKiedy następny? ;-;
OdpowiedzUsuńWłaśnie go piszę, ale nie wiem kiedy będzie bo mam jakieś 20%
UsuńProszę o szybsze pisanie następnych rozdziałów, ponieważ przestanę czytać. A tego nie chcemy!
OdpowiedzUsuńA ja proszę o nie wtrącanie się w moje życie, bo zamknę się w sobie i przestanę pisać. A tego nie chcemy!
UsuńJak zwykle kochana i złośliwa - Ja.
Ej ty, Anonimowy! Rozluźnij poślady, co? Bo spiny tutaj nie chcemy.
Usuń