czwartek, 22 stycznia 2015

6. Full moon

     – Ale jak to potrzebujesz pomocy? – spytał Scott.
     – Wilkołaki? – dodał Stiles.
     Dziewczyna o srebrzystych włosach po prostu chwyciła w obie dłonie ramię Scotta i zaciągnęła go na zewnątrz. Reszta ruszyła za nimi.
     – Hej, hej, zwolnij – poprosił McCall i zatrzymał ich mały pochód niedaleko boiska do lacrosse.
     Dziewczyna niechętnie puściła jego ramię i zaczęła wpatrywać się w ziemię, oddychając ciężko. W tym czasie Scott zdążył przyjrzeć się jej. Z pozoru nie było w niej nic takiego niezwykłego – ot, blada dziewczyna, mniej więcej w jego wieku, o srebrzystych włosach i jasnych oczach. Ale on czuł, że z nią jest coś nie tak. Dotarło to do niego w chwili, gdy spojrzał na jej ubranie. Ciemne dżinsy miała całe ubrudzone ziemią, w wielu miejscach poprzecierane lub nawet podarte. Jasnoniebieska koszulka była niemal w strzępach, a sweter zwisał smętnie z jej szczupłych ramion ozdobiony paroma gałązkami.
     – Co ci się stało? – spytał, przenosząc wzrok na jej twarz.
     – Przecież mówiłam, że wilkołaki – dziewczyna wydawała się poirytowana. – I musisz mi pomóc, McCall.
     Ostatnie zdanie wypowiedziała tak władczo, że Scott poczuł silną chęć wykonania wszystkiego, o co tylko poprosi. Dziewczyna, jak sobie przypomniał, Luna przeniosła wzrok na jego przyjaciół.
     – A oni będą się tak gapić, jakbym była rozjechaną wiewiórką?
     Stiles już otwierał usta, by coś odpowiedzieć, ale spojrzenie Lydii go powstrzymało. Kira i Isaac byli zbyt zaaferowani samym przybyciem Luny, by jakkolwiek dostrzec, że Stiles w ogóle jest obok. A Malia była już dla nich jedynie wspomnieniem.
     – Będą – oświadczył twardo Scott. – To moi przyjaciele i mają prawo o wszystkim wiedzieć.
     Luna wzruszyła ramionami, a jasne kosmyki poruszyły się i zdawały błyszczeć. Dziewczyna skupiła swój wzrok na McCallu.
     – Chodzi o to, że pewna osoba posiada w swojej władzy stado, naprawdę duże stado, wilkołaków. Nie jest to dobra osoba, wręcz całkowicie zepsuta i zła, a to czyni ją niebezpieczną i nieobliczalną – oznajmiła dziewczyna. – Chcę, żebyście pomogli mi ją pokonać.
     Scott zamrugał, a po chwili na jego czole pojawiła się zmarszczka niezrozumienia.
     – Musisz nam dać więcej informacji, jeśli w ogóle mam się zastanowić nad narażaniem życia przyjaciół.
     – Właśnie – wtrącił Stiles. – Czy to Alfa? Jak duże jest to stado? Jak wielu osobników liczy? Jak...
     – I tak mi nie uwierzycie – jęknęła Luna, tym samym przerywając potok pytań Stilinskiego.
     – Wiesz, w naszym przypadku uwierzyć jest bardzo łatwo – Scott uśmiechnął się lekko, mając nadzieję, że pomoże to jakoś dziewczynie.
     – Dobra – mruknęła, bardziej do siebie niż do nich. – Słyszeliście o Nyx?
     – Grecka bogini nocy – automatycznie odpowiedziała Lydia.
     Luna pokiwała głową.
     – A Luna?
     Martin zmarszczyła brwi, ale równie szybko odpowiedziała.
     – W mitologii rzymskiej bogini Księżyca, utożsamiana z grecką Selene. I co z tego?
     – I to, banshee, że od tych dwóch zależne są wszystkie wilkołaki świata. Nyx jest ucieleśnieniem ich zdolności fizycznych, więc jest tak jakby najpotężniejszym wilkołakiem w historii, natomiast ja pilnuję Księżyca i mocy wilkołaków.
     Zarówno Scott, jak i wszyscy jego przyjaciele patrzyli na tę dziewczynę w niemałym osłupieniu.
     – Czyli jesteś niby... boginią wilkołaków? – spytał Stiles.
     Luna pokiwała głową. Isaac parsknął zduszonym śmiechem.
     – Nie wierzysz mi? – syknęła i błyskawicznie przyłożyła dłoń do policzka chłopaka.
     Ten najpierw zamarł z uśmiechem na ustach, a po chwili na jego twarz zaczął wkradać się grymas. Isaac wytrzeszczył oczy i zamiast oddychać, zaczął charkotać, następnie kasłać. A Luna wciąż dotykała jego twarzy.
     – Przestań! Dusisz go! – wrzasnęła Lydia i rzuciła się na rękę dziewczyny. Zanim zdążyła jej dotknąć Luna odsunęła dłoń, a Isaac mógł z powrotem równo oddychać.
     – Myślę, że wszyscy już ci wierzą – oznajmił Stiles.
     Luna uśmiechnęła się zadowolona.
     – To teraz możesz już opowiedzieć wszystko – mruknęła Kira niepewnie.
     – Tak, mogę. Musicie pomóc mi pokonać Nyx, ponieważ jej jak zwykle padło na mózg i chce rządzić światem – przewróciła oczami.
     Lydia zmarszczyła brwi.
     – Mówisz o niej tak... poufale.
     – Tak... – mruknęła Luna. – Bo Nyx jest moją siostrą, a jej armia wilkołaków już zaczęła mordować w Beacon Hills.
     – Woźny... – szepnął Scott.
     Dziewczyna pokiwała głową.
     – Między innymi. Oczywiście nie żądam od was, byście wszystko robili sami, nie. Mogę waszą moc podwoić, albo nawet potroić, lecz to będzie wymagało ofiary...
     – Skąd mamy wiedzieć, że to nie ty jesteś ta zła? – zapytał Scott. – Spotkaliśmy już wiele wilkołaków na swojej drodze.
     Luna przeniosła wzrok na Stilesa.
     – Pamiętasz mnie, prawda?
     Chłopak zdębiał.
     – Nigdy w życiu cię nie widziałem... – zaczął, ale w jego umyśle pojawiło się wspomnienie snów, walk z Nogitsune i kogoś, kogo widział nad sobą. Świecącą postać... Ale mógłby przysiąc, że widział Zoey.
     – Widziałeś to, co chciałam żebyś zobaczył – oznajmiła, jakby słysząc jego myśli. – To jak? Pomożecie mi?
     Scott popatrzył po przyjaciołach.
     – Musimy się zastanowić. Poza tym mamy wiele innych problemów.
     Luna pokiwała głową.
     – Rozumiem. Spotkajmy się dzień po pełni, wtedy wszystko wam wyjaśnię i zrozumiecie, że potrzebujecie mnie, choćby po to, by nad sobą panować – powiedziała i bez słowa odeszła, szybko znikając z ich pola widzenia.
     Od razu rozgorzała taka dyskusja, że przyjaciele nawet dzwonka nie usłyszeli. Jedynie Stiles się nie odzywał, wciąż nie rozumiejąc, skąd ona wiedziała o jego snach. Czy to ona w nich była? Jeśli tak, to dlaczego próbowała go ratować?
***
     – Od teraz wszystko powinno być w porządku – oznajmił Scott, uśmiechając się do dziesięcioletniej dziewczynki, która ze łzami w oczach obserwowała, jak szczepił jej królika – Kicusia. – Szczepienia są ważne, żeby później nie chorował – chwycił delikatnie zwierzątko i oddał w ręce małej Rose.
     Dziewczynka przytuliła królika, podziękowała cicho i uciekła do mamy, która czekała w poczekalni. Scott wyrzucił opakowanie i igłę, i zaczął wycierać blat, czekając na kolejnego pacjenta. Zamiast niego do pokoju wszedł Deaton, niosąc pudełka pełne różnego rodzaju leków.
     – I jak ci poszło? Kicuś nie wariował?
     Scott zaśmiał się.
     – Wolę króliki od kotów. Przynajmniej nie syczą.
     Deaton rozpoczął odkładanie leków do odpowiednich szafek.
     – Tak się zastanawiam... Czy istnieją może królikołaki? – spytał Scott, kończąc mycie blatu.
     Weterynarz uśmiechnął się lekko, ale powiedział.
     – Nic mi o tym nie wiadomo, ale, Scott, proszę cię, nie śmiej się z tego, to są poważne sprawy.
     McCall natychmiast spoważniał.
     – Posłuchaj – Deaton odwrócił się twarzą w jego stronę i popatrzył na niego w skupieniu. – Jeszcze nigdy nie widziałem w Beacon Hills tylu różnych rodzajów istot nadnaturalnych. Jesteś Prawdziwym Alfą, masz swoje dziwne stado, musisz się zająć tymi dzieciakami, bo w większości są to dzieciaki. Co gorsza, tam gdzie wiele wilkołaków, tam też wiele łowców. Oni nie wiedzą, co się dzieje. Z dnia na dzień czują potrzebę przeprowadzenia się tutaj, nie rozumieją pełni, dziwnych rzeczy, które widzą... I te morderstwa. Scott, to może być najtrudniejsze wyzwanie w twoim życiu. Może nie obyć się bez ofiar...
     Scott pokiwał głową w zamyśleniu. I lekkim przerażeniu.
     – To co mam robić?
     Deaton jedynie patrzył na niego ze współczuciem.
     – Bronić swoich przyjaciół, Scott. A będzie przed czym.
***
     Odkąd Iris przybyła do Beacon Hills nie opuszczała domu wuja. Bała się, że zostawi gdzieś zapach, jakiś ślad i wszyscy będą w niebezpieczeństwie lub, co gorsza, znów będzie musiała uciekać. Ale dziś... Dziś naprawdę powinna opuścić dom. Powinna zaszyć się w dziczy tak daleko, jak tylko się da, ponieważ dziś jest pełnia.
     Dziewczyna wyłączyła telewizor, wzięła głęboki wdech i przeczesała palcami włosy. Wstała i podeszła do okna. Słońce właśnie zachodziło, niebawem nadejdzie noc i wschód księżyca. Bała się, ale miała nadzieję, że się powstrzyma, że tym razem nikogo nie zabije...
     Otworzyła okno i zacisnęła palce na framudze. Czekała. Czekała na wschód, by się przekonać jak silna jest w rzeczywistości. Miała nadzieję, że jeśli się zmieni, będzie nad sobą na tyle panować, że ucieknie do lasu zanim wuj lub Stiles wrócą do domu.
     W zachodzącym słońcu jej skóra wydawała się miodowa, a włosy bardziej rude niż brązowe. Jedynie oczy pozostały czekoladowe.
     Nieco po prawej stronie zachodzącego słońca, na niebo wspinała się srebrna tarcza księżyca. Iris czuła, jak jej tętno przyspiesza, a oczy nie mogą się oderwać od błyszczącego globu. Był jednocześnie źródłem jej mocy, tym, co ją wyróżniało, jak i jej klątwą.
     Dopóki księżyc w całości się nie wynurzył zza horyzontu, Iris była w stanie na niego patrzeć. Lecz kiedy srebrny dysk w pełni zajaśniał na niebie poczuła, jak przegrywa. Jej oczy stały się całe czarne, włącznie z białkami, palce wbiły się w framugę okna, jej ciało pokryło się zielonkawymi zawijasami, żyłkami, jakby pnączami, a ona sama wyskoczyła przez okno i pobiegła przed siebie, ufając dwóm i aktualnie jedynym zmysłom – powonieniu i żądzy krwi.
***
     Scott żwawym krokiem zmierzał w kierunku domu nad jeziorem należącego do Lydii. W środku czekał już Stiles ze swoim kijem baseballowym, naburmuszona Malia, wyglądająca na zaniepokojoną Kira, Lydia z zaciętym wyrazem twarzy, Isaac, który wyglądał, jakby było mu wszystko jedno oraz nieco zdezorientowany Liam. Scott popatrzył na wszystkich i spytał.
     – Wiecie, co robić?
     Wszyscy pokiwali głowami i ruszyli do piwnicy. W jednym pokoju Stiles zakuwał Malię w łańcuchy. Z kąta pokoju przyglądał się temu Isaac, który miał wraz z nim pilnować dziewczyny. W drugim Scott próbował przymocować Liama do ściany za pomocą innych łańcuchów. Pomagała mu Kira. Dla tej dwójki miała to być druga pełnia w życiu i żadne nie chciało nikogo skrzywdzić, ale już czuli wschodzący księżyc na skórze.
     – Scott – odezwał się Liam. – Nie pozwól mi kogoś skrzywdzić – poprosił, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
     – Nie pozwolę – obiecał. 
     Gdy już skończył z Liamem ruszył sprawdzić, jak Stiles przypiął Malię. Będąc pewnym, że wszystko jest najlepiej zamocowane, jak tylko być może, podszedł do Lydii.
     – Czujesz coś? – spytał.
     Rudowłosa przymknęła oczy, ale pokręciła głową.
     – Nie czuję śmierci, ale niepokój. Tyle się może zdarzyć, tyle tu osób może oszaleć...
     – Wiem, Lydia, wiem...
***
     – Naprawdę żałuję, że nie ma z nami Keiry – odezwała się Chloe, zastawiając małe, piwniczne okienka meblami znalezionymi w domu.
     – Ja też, byłoby prościej – mruknął Atticus, rozsypując prze drzwiach i oknach pył wulkaniczny.
     – Jesteś pewien, że to jej nie wzmocni? – blondynka wolała się upewnić, tym bardziej, że skóra mrowiła ją, szepcząc cicho o wschodzie księżyca.
     – Zoey! – krzyknął w głąb pomieszczenia. Odpowiedziała mu cisza. – Jakie jest zdrobnienie od Zoey? – spytał, patrząc na Chloe. Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Zoey!
     Odpowiedziało mu ciche:"Co?". Dziewczyna ciężko oddychała.
     – Jesteś pewna, że ten pył cię powstrzyma?
     Chloe przewróciła oczami. Nienawidziła, jak robił sobie żarty nawet z poważnych rzeczy.
     – Mruknęła, że tak i że jesteś idiotą.
     – Dzięki, Zoey! – krzyknął. – A ty nie zapałasz do mnie żądzą mej niewinnej i dziewiczej krwi? – spytał, przenosząc wzrok na Chloe.
     Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem.
     – To wszystko jest dla ciebie serio takie zabawne?! – syknęła, a jej jasne oczy zabłysły w mroku. Sięgnęła po kłódkę i zaczęła zamykać kolejne piwniczne drzwi.
     – Spokojnie, pytałem tylko czy się kontrolujesz – odparł, a irytujący uśmieszek opuścił jego usta. – I nie jest zabawne, po prostu ja tak rozładowuję napięcie, bo wiem, co ona może nam zrobić...
     Chloe zatrzymała na nim wzrok. Wydał jej się nagle taki niewinny i bezbronny.
     – Patrzysz na mnie jak na zagubionego kociaka – mruknął, a po jego ustach przemknął cień uśmiechu.
     Zarobił kuksańca w ramię.
     – Chodź, musimy jeszcze zamknąć jedną parę drzwi i módlmy się, by ich nie wyważyła.
***
     Od niedawna księżyc był na niebie, a Malia i Liam już miotali się w pełnym uzębieniu. Scott został z chłopakiem, natomiast Malia sprawiała Stilesowi niemal fizyczny ból.
     – Ja wiem, że to powstrzymasz – mówił do niej cicho i spokojnie, powoli zbliżając ręce. Ona jedynie ryczała, obnażając kły.
     – Jak widać niewiele ci to daje – mruknął Isaac, oglądając swoje paznokcie. Stiles puścił jego słowa mimo uszu.
     – Zapanujesz nad sobą, dasz radę...
     Mówił do niej i mówił, ale ona wciąż była agresywna. Łańcuchy powoli wyrywała ze ściany. Próbowała sięgnąć go pazurami, kłami, czymkolwiek. Zew krwi był silniejszy.
     Rozległ się donośny huk. Isaac zdezorientowany spojrzał na Malię, a ta już machnęła ręką i przejechała pazurami po przedramieniu Stilesa. Odskoczył od niej z przerażeniem, wciąż powtarzał jej imię, gdy wkroczył, a raczej wskoczył, Isaac. Odepchnął ją i kazał chłopakowi uciekać i powiadomić Scotta. Malia powaliła go i próbowała ugryźć. Zrzucił ją z siebie i ryknął.
     Gdy do piwnicy wbiegł Scott, dziewczyna błyskawicznie przecisnęła się przez piwniczne okienko i uciekła w mrok.
     McCall już rzucał się za nią w pościg, gdy usłyszał krzyk Lydii:
     – Liam się zerwał!
     Sam już nie wiedział kogo ma ratować.
     Isaac otrząsnął go z szoku i pociągnął na górę. Kira trzymała się za głowę i wpatrywała w taflę jeziora, a Lydia stała na pomoście. 
     – Wskoczył do wody – oznajmiła rudowłosa. – Może się topić, ale boję się tam wskoczyć.
     Scott rzucił się do zdejmowania butów, gdy Kira dostrzegła, że ktoś płynie w ich stronę. Zaraz potem obiekt zniknął, a z wody został wyrzucony Liam wprost na drewniany pomost. Chłopak był całkowicie człowiekiem, a po wodzie rozległ się chichot.
     – Już jest raczej niegroźny. Isaac, lecimy za Malią – zarządził Scott.
     Blondyn tylko skinął głową i obaj puścili się biegiem w las, ufając swemu nosowi.
***
     Malia biegła przez las, skacząc i węsząc. Chciała krwi. Nieważne czyjej, nieważne za jaką cenę. W pewnym momencie poczuła coś dziwnego i zatrzymała się. Nagle coś na nią skoczyło. Malia upadła, ale zaraz szybko się podniosła i obnażyła kły na przybysza. Przed nią w pozie obronnej stała Zoey Dust. Nie miała pazurów, ani kłów, jedynie jej gadzie oczy sugerowały, że nie jest człowiekiem.
     – Ty – wysyczała Malia, mrużąc oczy.
     – Ja – odparła Zoey i rzuciła się na nią z szałem w oczach.
***
     – Atty, zrób coś! – wrzasnęła Chloe, patrząc w miejsce, w którym Zoey zniknęła w lesie.
     – Nie powstrzymały jej trzy pary tytanowych drzwi, co ja mogę zrobić? – jęknął.
     Chloe zacisnęła usta i popędziła za przyjaciółką.
***
     – Malia jest blisko! – krzyknął w pędzie Scott do Isaaca.
     Chłopak pokiwał głową, mijając dorodną sosnę.
     Wtem coś wyskoczyło na niego i powaliło na ziemię. Turlało przez chwilę i zaczęło machać w szale dłońmi.
     Scott chwycił dziewczynę za ramiona i odciągnął od Isaaca. Ale to nie była Malia. Ta dziewczyna miała brązowe włosy, a oczy czarne, nawet białka, oraz całe ciało pokryte zielonkawymi żyłkami wijącymi się niczym pędy.
     – Kto to jest? – spytał, usiłując utrzymać wyrywającą się dziewczynę.
     Isaac podniósł się z ziemi.
     – Nie mam pojęcia.
     – Zostawcie ją mnie. Lećcie – znikąd pojawił się Derek. Jego błękitne oczy błysnęły groźnie.
     Scott bez słowa posłuchał się starszego wilkołaka, wierząc, że wie co robi i ruszył wraz z Isaaciem dalej w pościg za Malią.
     Długo nie musieli jej szukać. Gdy już ją znaleźli zobaczyli jak drapie i ryczy na Zoey, która jej oddaje. Niedaleko stała Chloe, wyglądająca na całkowicie zagubioną. Scott podbiegł do niej i dopiero teraz zrozumiał skąd wzięła się jej dziwna aura. Chloe miała kocie oczy i duże uszy wyrastające po obu stronach głowy, wokół nosa rosły długie wąsiki.
     – Co tak patrzysz? – syknęła, a jej uszy położyły się. Dokładnie jak u kota. – Kotołaka nie widziałeś?
     – Szczerze mówiąc nie – odparł.
     – Trzeba je rozdzielić zanim Zoey zrobi jej krzywdę!
     – Zoey? – zdziwił się Scott, ale Chloe już skoczyła na walczące dziewczyny i on poszedł w ich ślady. 
     Mimo, że ich było troje, trochę zajęło rozdzielenie Malii i Zoey. Isaac oberwał pazurami, a Chloe kolanem w brzuch. Gdy on trzymał Malię, a Chloe przyjaciółkę Scott podszedł do każdej z osobna i ryknął na nie, aż jego oczy Alfy zabłyszczały.
     Obie stały się znów ludźmi i straciły przytomność.
***
     – Lepiej ci? – spytał Derek, podając Iris kubek ciepłej herbaty. Dziewczyna siedziała owinięta kocem, policzki miała mokre, cała drżała.
     – Niezbyt, ale dzięki – próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej krzywy grymas. Rozejrzała się. – Więc to tu mieszkasz?
     – Tak – mruknął Hale. – Z Peterem. Nie jest najlepszym współlokatorem na świecie, ale idzie wytrzymać.
     – Jeśli akurat nie planuje nikogo zabić?
     Oboje parsknęli śmiechem. Iris otarła policzek rękawem i znów posmutniała. Derek usiadł koło niej na kanapie.
     – Ale jesteś pewien, że nikomu nie zrobiłam krzywdy? – spytała, patrząc na niego swoimi czekoladowymi oczami.
     – Krew, którą miałaś na rękach była jelenia. Przysięgam.
     – Skąd wiesz? Nie było cię tam...
     Iris nie lubiła myśli, że mogła zrobić komuś krzywdę, ale każda pełnia w nowym mieście właśnie tym się kończyła.
     – Przysięgam. Wiem, bo tam byłem.
     – Śledziłeś mnie? – spytała, marszcząc brwi. Derek jedynie patrzył na nią łagodnym wzrokiem, jakby chwilę wcześniej wcale nie uchylał się od jej zębów, ani nie ryczał na nią by się uspokoiła.
     – Tak.
     – Dlaczego? – nie mogła tego zrozumieć. Dlaczego tak się nią interesował?
     – Chciałem się upewnić, że jesteś bezpieczna. I zawsze chciałem zobaczyć nimfę w akcji.
     Iris parsknęła śmiechem, ale było jej miło, że się o nią martwił.
     – Tak, przyznaję się. Jestem nimfą.
     – Piękna i niebezpieczna – dodał Derek.
_______________________________________________________
Witajcie! To znowu ja z kolejnym rozdziałem :D. Jak widzicie kilka osób się już ujawniło, przerobiłam sceny z prawdziwego 4 sezonu i w ogóle.
Jak wam się podoba?

1 komentarz: