– Ale
jak to potrzebujesz pomocy? – spytał Scott.
– Wilkołaki?
– dodał Stiles.
Dziewczyna
o srebrzystych włosach po prostu chwyciła w obie dłonie ramię
Scotta i zaciągnęła go na zewnątrz. Reszta ruszyła za nimi.
– Hej,
hej, zwolnij – poprosił McCall i zatrzymał ich mały pochód
niedaleko boiska do lacrosse.
Dziewczyna
niechętnie puściła jego ramię i zaczęła wpatrywać się w
ziemię, oddychając ciężko. W tym czasie Scott zdążył przyjrzeć
się jej. Z pozoru nie było w niej nic takiego niezwykłego – ot,
blada dziewczyna, mniej więcej w jego wieku, o srebrzystych włosach
i jasnych oczach. Ale on czuł, że z nią jest coś nie tak. Dotarło
to do niego w chwili, gdy spojrzał na jej ubranie. Ciemne dżinsy
miała całe ubrudzone ziemią, w wielu miejscach poprzecierane lub
nawet podarte. Jasnoniebieska koszulka była niemal w strzępach, a
sweter zwisał smętnie z jej szczupłych ramion ozdobiony paroma
gałązkami.
– Co
ci się stało? – spytał, przenosząc wzrok na jej twarz.
– Przecież
mówiłam, że wilkołaki – dziewczyna wydawała się poirytowana.
– I musisz mi pomóc, McCall.
Ostatnie
zdanie wypowiedziała tak władczo, że Scott poczuł silną chęć
wykonania wszystkiego, o co tylko poprosi. Dziewczyna, jak sobie
przypomniał, Luna przeniosła wzrok na jego przyjaciół.
– A
oni będą się tak gapić, jakbym była rozjechaną wiewiórką?
Stiles
już otwierał usta, by coś odpowiedzieć, ale spojrzenie Lydii go
powstrzymało. Kira i Isaac byli zbyt zaaferowani samym przybyciem
Luny, by jakkolwiek dostrzec, że Stiles w ogóle jest obok. A Malia
była już dla nich jedynie wspomnieniem.
– Będą
– oświadczył twardo Scott. – To moi przyjaciele i mają prawo o
wszystkim wiedzieć.
Luna
wzruszyła ramionami, a jasne kosmyki poruszyły się i zdawały
błyszczeć. Dziewczyna skupiła swój wzrok na McCallu.
– Chodzi
o to, że pewna osoba posiada w swojej władzy stado, naprawdę duże
stado, wilkołaków. Nie jest to dobra osoba, wręcz całkowicie
zepsuta i zła, a to czyni ją niebezpieczną i nieobliczalną –
oznajmiła dziewczyna. – Chcę, żebyście pomogli mi ją pokonać.
Scott
zamrugał, a po chwili na jego czole pojawiła się zmarszczka
niezrozumienia.
– Musisz
nam dać więcej informacji, jeśli w ogóle mam się zastanowić nad
narażaniem życia przyjaciół.
– Właśnie
– wtrącił Stiles. – Czy to Alfa? Jak duże jest to stado? Jak
wielu osobników liczy? Jak...
– I
tak mi nie uwierzycie – jęknęła Luna, tym samym przerywając
potok pytań Stilinskiego.
– Wiesz,
w naszym przypadku uwierzyć jest bardzo łatwo – Scott uśmiechnął
się lekko, mając nadzieję, że pomoże to jakoś dziewczynie.
– Dobra
– mruknęła, bardziej do siebie niż do nich. – Słyszeliście o
Nyx?
– Grecka
bogini nocy – automatycznie odpowiedziała Lydia.
Luna
pokiwała głową.
– A
Luna?
Martin
zmarszczyła brwi, ale równie szybko odpowiedziała.
– W
mitologii rzymskiej bogini Księżyca, utożsamiana z grecką Selene.
I co z tego?
– I
to, banshee, że od tych dwóch zależne są wszystkie wilkołaki
świata. Nyx jest ucieleśnieniem ich zdolności fizycznych, więc
jest tak jakby najpotężniejszym wilkołakiem w historii, natomiast
ja pilnuję Księżyca i mocy wilkołaków.
Zarówno
Scott, jak i wszyscy jego przyjaciele patrzyli na tę dziewczynę w
niemałym osłupieniu.
– Czyli
jesteś niby... boginią wilkołaków? – spytał Stiles.
Luna
pokiwała głową. Isaac parsknął zduszonym śmiechem.
– Nie
wierzysz mi? – syknęła i błyskawicznie przyłożyła dłoń do
policzka chłopaka.
Ten
najpierw zamarł z uśmiechem na ustach, a po chwili na jego twarz
zaczął wkradać się grymas. Isaac wytrzeszczył oczy i zamiast
oddychać, zaczął charkotać, następnie kasłać. A Luna wciąż
dotykała jego twarzy.
– Przestań!
Dusisz go! – wrzasnęła Lydia i rzuciła się na rękę
dziewczyny. Zanim zdążyła jej dotknąć Luna odsunęła dłoń, a
Isaac mógł z powrotem równo oddychać.
– Myślę,
że wszyscy już ci wierzą – oznajmił Stiles.
Luna
uśmiechnęła się zadowolona.
– To
teraz możesz już opowiedzieć wszystko – mruknęła Kira
niepewnie.
– Tak,
mogę. Musicie pomóc mi pokonać Nyx, ponieważ jej jak zwykle padło
na mózg i chce rządzić światem – przewróciła oczami.
Lydia
zmarszczyła brwi.
– Mówisz
o niej tak... poufale.
– Tak...
– mruknęła Luna. – Bo Nyx jest moją siostrą, a jej armia
wilkołaków już zaczęła mordować w Beacon Hills.
– Woźny...
– szepnął Scott.
Dziewczyna
pokiwała głową.
– Między
innymi. Oczywiście nie żądam od was, byście wszystko robili sami,
nie. Mogę waszą moc podwoić, albo nawet potroić, lecz to będzie
wymagało ofiary...
– Skąd
mamy wiedzieć, że to nie ty jesteś ta zła? – zapytał Scott. –
Spotkaliśmy już wiele wilkołaków na swojej drodze.
Luna
przeniosła wzrok na Stilesa.
– Pamiętasz
mnie, prawda?
Chłopak
zdębiał.
– Nigdy
w życiu cię nie widziałem... – zaczął, ale w jego umyśle
pojawiło się wspomnienie snów, walk z Nogitsune i kogoś, kogo
widział nad sobą. Świecącą postać... Ale mógłby przysiąc, że
widział Zoey.
– Widziałeś
to, co chciałam żebyś zobaczył – oznajmiła, jakby słysząc
jego myśli. – To jak? Pomożecie mi?
Scott
popatrzył po przyjaciołach.
– Musimy
się zastanowić. Poza tym mamy wiele innych problemów.
Luna
pokiwała głową.
– Rozumiem.
Spotkajmy się dzień po pełni, wtedy wszystko wam wyjaśnię i
zrozumiecie, że potrzebujecie mnie, choćby po to, by nad sobą
panować – powiedziała i bez słowa odeszła, szybko znikając z
ich pola widzenia.
Od
razu rozgorzała taka dyskusja, że przyjaciele nawet dzwonka nie
usłyszeli. Jedynie Stiles się nie odzywał, wciąż nie rozumiejąc,
skąd ona wiedziała o jego snach. Czy to ona w nich była? Jeśli
tak, to dlaczego próbowała go ratować?
***
– Od
teraz wszystko powinno być w porządku – oznajmił Scott,
uśmiechając się do dziesięcioletniej dziewczynki, która ze łzami
w oczach obserwowała, jak szczepił jej królika – Kicusia. –
Szczepienia są ważne, żeby później nie chorował – chwycił
delikatnie zwierzątko i oddał w ręce małej Rose.
Dziewczynka
przytuliła królika, podziękowała cicho i uciekła do mamy, która
czekała w poczekalni. Scott wyrzucił opakowanie i igłę, i zaczął
wycierać blat, czekając na kolejnego pacjenta. Zamiast niego do
pokoju wszedł Deaton, niosąc pudełka pełne różnego rodzaju
leków.
– I
jak ci poszło? Kicuś nie wariował?
Scott
zaśmiał się.
– Wolę
króliki od kotów. Przynajmniej nie syczą.
Deaton
rozpoczął odkładanie leków do odpowiednich szafek.
– Tak
się zastanawiam... Czy istnieją może królikołaki? – spytał
Scott, kończąc mycie blatu.
Weterynarz
uśmiechnął się lekko, ale powiedział.
– Nic
mi o tym nie wiadomo, ale, Scott, proszę cię, nie śmiej się z
tego, to są poważne sprawy.
McCall
natychmiast spoważniał.
– Posłuchaj
– Deaton odwrócił się twarzą w jego stronę i popatrzył na
niego w skupieniu. – Jeszcze nigdy nie widziałem w Beacon Hills
tylu różnych rodzajów istot nadnaturalnych. Jesteś Prawdziwym
Alfą, masz swoje dziwne stado, musisz się zająć tymi dzieciakami,
bo w większości są to dzieciaki. Co gorsza, tam gdzie wiele
wilkołaków, tam też wiele łowców. Oni nie wiedzą, co się
dzieje. Z dnia na dzień czują potrzebę przeprowadzenia się tutaj,
nie rozumieją pełni, dziwnych rzeczy, które widzą... I te
morderstwa. Scott, to może być najtrudniejsze wyzwanie w twoim
życiu. Może nie obyć się bez ofiar...
Scott
pokiwał głową w zamyśleniu. I lekkim przerażeniu.
– To
co mam robić?
Deaton
jedynie patrzył na niego ze współczuciem.
– Bronić
swoich przyjaciół, Scott. A będzie przed czym.
***
Odkąd
Iris przybyła do Beacon Hills nie opuszczała domu wuja. Bała się,
że zostawi gdzieś zapach, jakiś ślad i wszyscy będą w
niebezpieczeństwie lub, co gorsza, znów będzie musiała uciekać.
Ale dziś... Dziś naprawdę powinna opuścić dom. Powinna zaszyć
się w dziczy tak daleko, jak tylko się da, ponieważ dziś jest
pełnia.
Dziewczyna
wyłączyła telewizor, wzięła głęboki wdech i przeczesała
palcami włosy. Wstała i podeszła do okna. Słońce właśnie
zachodziło, niebawem nadejdzie noc i wschód księżyca. Bała się,
ale miała nadzieję, że się powstrzyma, że tym razem nikogo nie
zabije...
Otworzyła
okno i zacisnęła palce na framudze. Czekała. Czekała na wschód,
by się przekonać jak silna jest w rzeczywistości. Miała nadzieję,
że jeśli się zmieni, będzie nad sobą na tyle panować, że
ucieknie do lasu zanim wuj lub Stiles wrócą do domu.
W
zachodzącym słońcu jej skóra wydawała się miodowa, a włosy
bardziej rude niż brązowe. Jedynie oczy pozostały czekoladowe.
Nieco
po prawej stronie zachodzącego słońca, na niebo wspinała się
srebrna tarcza księżyca. Iris czuła, jak jej tętno przyspiesza, a
oczy nie mogą się oderwać od błyszczącego globu. Był
jednocześnie źródłem jej mocy, tym, co ją wyróżniało, jak i
jej klątwą.
Dopóki
księżyc w całości się nie wynurzył zza horyzontu, Iris była w
stanie na niego patrzeć. Lecz kiedy srebrny dysk w pełni zajaśniał
na niebie poczuła, jak przegrywa. Jej oczy stały się całe czarne,
włącznie z białkami, palce wbiły się w framugę okna, jej ciało
pokryło się zielonkawymi zawijasami, żyłkami, jakby pnączami, a
ona sama wyskoczyła przez okno i pobiegła przed siebie, ufając
dwóm i aktualnie jedynym zmysłom – powonieniu i żądzy krwi.
***
Scott
żwawym krokiem zmierzał w kierunku domu nad jeziorem należącego
do Lydii. W środku czekał już Stiles ze swoim kijem baseballowym,
naburmuszona Malia, wyglądająca na zaniepokojoną Kira, Lydia z
zaciętym wyrazem twarzy, Isaac, który wyglądał, jakby było mu
wszystko jedno oraz nieco zdezorientowany Liam. Scott popatrzył na
wszystkich i spytał.
– Wiecie,
co robić?
Wszyscy
pokiwali głowami i ruszyli do piwnicy. W jednym pokoju Stiles
zakuwał Malię w łańcuchy. Z kąta pokoju przyglądał się temu
Isaac, który miał wraz z nim pilnować dziewczyny. W drugim Scott
próbował przymocować Liama do ściany za pomocą innych łańcuchów.
Pomagała mu Kira. Dla tej dwójki miała to być druga pełnia w
życiu i żadne nie chciało nikogo skrzywdzić, ale już czuli
wschodzący księżyc na skórze.
– Scott
– odezwał się Liam. – Nie pozwól mi kogoś skrzywdzić –
poprosił, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
– Nie
pozwolę – obiecał.
Gdy
już skończył z Liamem ruszył sprawdzić, jak Stiles przypiął
Malię. Będąc pewnym, że wszystko jest najlepiej zamocowane, jak
tylko być może, podszedł do Lydii.
– Czujesz
coś? – spytał.
Rudowłosa
przymknęła oczy, ale pokręciła głową.
– Nie
czuję śmierci, ale niepokój. Tyle się może zdarzyć, tyle tu
osób może oszaleć...
– Wiem,
Lydia, wiem...
***
– Naprawdę
żałuję, że nie ma z nami Keiry – odezwała się Chloe,
zastawiając małe, piwniczne okienka meblami znalezionymi w domu.
– Ja
też, byłoby prościej – mruknął Atticus, rozsypując prze
drzwiach i oknach pył wulkaniczny.
– Jesteś
pewien, że to jej nie wzmocni? – blondynka wolała się upewnić,
tym bardziej, że skóra mrowiła ją, szepcząc cicho o wschodzie
księżyca.
– Zoey!
– krzyknął w głąb pomieszczenia. Odpowiedziała mu cisza. –
Jakie jest zdrobnienie od Zoey? – spytał, patrząc na Chloe.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Zoey!
Odpowiedziało
mu ciche:"Co?". Dziewczyna ciężko oddychała.
– Jesteś
pewna, że ten pył cię powstrzyma?
Chloe
przewróciła oczami. Nienawidziła, jak robił sobie żarty nawet z
poważnych rzeczy.
– Mruknęła,
że tak i że jesteś idiotą.
– Dzięki,
Zoey! – krzyknął. – A ty nie zapałasz do mnie żądzą mej
niewinnej i dziewiczej krwi? – spytał, przenosząc wzrok na Chloe.
Dziewczyna
spiorunowała go wzrokiem.
– To
wszystko jest dla ciebie serio takie zabawne?! – syknęła, a jej
jasne oczy zabłysły w mroku. Sięgnęła po kłódkę i zaczęła
zamykać kolejne piwniczne drzwi.
– Spokojnie,
pytałem tylko czy się kontrolujesz – odparł, a irytujący
uśmieszek opuścił jego usta. – I nie jest zabawne, po prostu ja
tak rozładowuję napięcie, bo wiem, co ona może nam zrobić...
Chloe
zatrzymała na nim wzrok. Wydał jej się nagle taki niewinny i
bezbronny.
– Patrzysz
na mnie jak na zagubionego kociaka – mruknął, a po jego ustach
przemknął cień uśmiechu.
Zarobił
kuksańca w ramię.
– Chodź,
musimy jeszcze zamknąć jedną parę drzwi i módlmy się, by ich
nie wyważyła.
***
Od
niedawna księżyc był na niebie, a Malia i Liam już miotali się w
pełnym uzębieniu. Scott został z chłopakiem, natomiast Malia
sprawiała Stilesowi niemal fizyczny ból.
– Ja
wiem, że to powstrzymasz – mówił do niej cicho i spokojnie,
powoli zbliżając ręce. Ona jedynie ryczała, obnażając kły.
– Jak
widać niewiele ci to daje – mruknął Isaac, oglądając swoje
paznokcie. Stiles puścił jego słowa mimo uszu.
– Zapanujesz
nad sobą, dasz radę...
Mówił
do niej i mówił, ale ona wciąż była agresywna. Łańcuchy powoli
wyrywała ze ściany. Próbowała sięgnąć go pazurami, kłami,
czymkolwiek. Zew krwi był silniejszy.
Rozległ
się donośny huk. Isaac zdezorientowany spojrzał na Malię, a ta
już machnęła ręką i przejechała pazurami po przedramieniu
Stilesa. Odskoczył od niej z przerażeniem, wciąż powtarzał jej
imię, gdy wkroczył, a raczej wskoczył, Isaac. Odepchnął ją i
kazał chłopakowi uciekać i powiadomić Scotta. Malia powaliła go
i próbowała ugryźć. Zrzucił ją z siebie i ryknął.
Gdy
do piwnicy wbiegł Scott, dziewczyna błyskawicznie przecisnęła się
przez piwniczne okienko i uciekła w mrok.
McCall
już rzucał się za nią w pościg, gdy usłyszał krzyk Lydii:
– Liam
się zerwał!
Sam
już nie wiedział kogo ma ratować.
Isaac
otrząsnął go z szoku i pociągnął na górę. Kira trzymała się
za głowę i wpatrywała w taflę jeziora, a Lydia stała na
pomoście.
– Wskoczył
do wody – oznajmiła rudowłosa. – Może się topić, ale boję
się tam wskoczyć.
Scott
rzucił się do zdejmowania butów, gdy Kira dostrzegła, że ktoś
płynie w ich stronę. Zaraz potem obiekt zniknął, a z wody został
wyrzucony Liam wprost na drewniany pomost. Chłopak był całkowicie
człowiekiem, a po wodzie rozległ się chichot.
– Już
jest raczej niegroźny. Isaac, lecimy za Malią – zarządził
Scott.
Blondyn
tylko skinął głową i obaj puścili się biegiem w las, ufając
swemu nosowi.
***
Malia
biegła przez las, skacząc i węsząc. Chciała krwi. Nieważne
czyjej, nieważne za jaką cenę. W pewnym momencie poczuła coś
dziwnego i zatrzymała się. Nagle coś na nią skoczyło. Malia
upadła, ale zaraz szybko się podniosła i obnażyła kły na
przybysza. Przed nią w pozie obronnej stała Zoey Dust. Nie miała
pazurów, ani kłów, jedynie jej gadzie oczy sugerowały, że nie
jest człowiekiem.
– Ty
– wysyczała Malia, mrużąc oczy.
– Ja
– odparła Zoey i rzuciła się na nią z szałem w oczach.
***
– Atty,
zrób coś! – wrzasnęła Chloe, patrząc w miejsce, w którym Zoey
zniknęła w lesie.
– Nie
powstrzymały jej trzy pary tytanowych drzwi, co ja mogę zrobić? –
jęknął.
Chloe
zacisnęła usta i popędziła za przyjaciółką.
***
– Malia
jest blisko! – krzyknął w pędzie Scott do Isaaca.
Chłopak
pokiwał głową, mijając dorodną sosnę.
Wtem
coś wyskoczyło na niego i powaliło na ziemię. Turlało przez
chwilę i zaczęło machać w szale dłońmi.
Scott
chwycił dziewczynę za ramiona i odciągnął od Isaaca. Ale to nie
była Malia. Ta dziewczyna miała brązowe włosy, a oczy czarne,
nawet białka, oraz całe ciało pokryte zielonkawymi żyłkami
wijącymi się niczym pędy.
– Kto
to jest? – spytał, usiłując utrzymać wyrywającą się
dziewczynę.
Isaac
podniósł się z ziemi.
– Nie
mam pojęcia.
– Zostawcie
ją mnie. Lećcie – znikąd pojawił się Derek. Jego błękitne
oczy błysnęły groźnie.
Scott
bez słowa posłuchał się starszego wilkołaka, wierząc, że wie
co robi i ruszył wraz z Isaaciem dalej w pościg za Malią.
Długo
nie musieli jej szukać. Gdy już ją znaleźli zobaczyli jak drapie
i ryczy na Zoey, która jej oddaje. Niedaleko stała Chloe,
wyglądająca na całkowicie zagubioną. Scott podbiegł do niej i
dopiero teraz zrozumiał skąd wzięła się jej dziwna aura. Chloe
miała kocie oczy i duże uszy wyrastające po obu stronach głowy,
wokół nosa rosły długie wąsiki.
– Co
tak patrzysz? – syknęła, a jej uszy położyły się. Dokładnie
jak u kota. – Kotołaka nie widziałeś?
– Szczerze
mówiąc nie – odparł.
– Trzeba
je rozdzielić zanim Zoey zrobi jej krzywdę!
– Zoey?
– zdziwił się Scott, ale Chloe już skoczyła na walczące
dziewczyny i on poszedł w ich ślady.
Mimo,
że ich było troje, trochę zajęło rozdzielenie Malii i Zoey.
Isaac oberwał pazurami, a Chloe kolanem w brzuch. Gdy on trzymał
Malię, a Chloe przyjaciółkę Scott podszedł do każdej z osobna i
ryknął na nie, aż jego oczy Alfy zabłyszczały.
Obie
stały się znów ludźmi i straciły przytomność.
***
– Lepiej
ci? – spytał Derek, podając Iris kubek ciepłej herbaty.
Dziewczyna siedziała owinięta kocem, policzki miała mokre, cała
drżała.
– Niezbyt,
ale dzięki – próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej
krzywy grymas. Rozejrzała się. – Więc to tu mieszkasz?
– Tak
– mruknął Hale. – Z Peterem. Nie jest najlepszym współlokatorem
na świecie, ale idzie wytrzymać.
– Jeśli
akurat nie planuje nikogo zabić?
Oboje
parsknęli śmiechem. Iris otarła policzek rękawem i znów
posmutniała. Derek usiadł koło niej na kanapie.
– Ale
jesteś pewien, że nikomu nie zrobiłam krzywdy? – spytała,
patrząc na niego swoimi czekoladowymi oczami.
– Krew,
którą miałaś na rękach była jelenia. Przysięgam.
– Skąd
wiesz? Nie było cię tam...
Iris
nie lubiła myśli, że mogła zrobić komuś krzywdę, ale każda
pełnia w nowym mieście właśnie tym się kończyła.
– Przysięgam.
Wiem, bo tam byłem.
– Śledziłeś
mnie? – spytała, marszcząc brwi. Derek jedynie patrzył na nią
łagodnym wzrokiem, jakby chwilę wcześniej wcale nie uchylał się
od jej zębów, ani nie ryczał na nią by się uspokoiła.
– Tak.
– Dlaczego?
– nie mogła tego zrozumieć. Dlaczego tak się nią interesował?
– Chciałem
się upewnić, że jesteś bezpieczna. I zawsze chciałem zobaczyć
nimfę w akcji.
Iris
parsknęła śmiechem, ale było jej miło, że się o nią martwił.
– Tak,
przyznaję się. Jestem nimfą.
– Piękna
i niebezpieczna – dodał Derek.
_______________________________________________________
Witajcie!
To znowu ja z kolejnym rozdziałem :D. Jak widzicie kilka osób się
już ujawniło, przerobiłam sceny z prawdziwego 4 sezonu i w ogóle.
Jak
wam się podoba?
to... było... świetne... BOSKIE!!!
OdpowiedzUsuń