Scott
leżał na swoim łóżku i udawał, że studiuje podręcznik do
historii. W uszach miał słuchawki, a jego lewa stopa podrygiwała
rytmicznie. Sięgnął po telefon, by napisać do Kiry, gdy ostry,
przeszywający dźwięk dotarł do jego delikatnych, wilkołaczych
uszu. Skrzywił się i starał się jakoś zakryć przed tym okropnym
dźwiękiem, gdy zorientował się co to jest. Krzyk banshee. I to
nie byle jakiej banshee.
– Lydia
– szepnął do siebie.
Natychmiast
podbiegł do okna, otworzył je i ignorując wysokość skoczył.
Pędził z przerażającą nawet dla siebie prędkością przez
pobliski las, nie zważając na liście i gałęzie, które boleśnie
muskały jego twarz. Biegł, nie wiedząc dokąd i tak mniej więcej
w połowie lasu krzyk ucichł. Scotta przeleciał strach. Czy coś
się stało Lydii?
Chociaż
nie wiedział, że to możliwe – przyspieszył. W końcu wypadł z
lasu i długimi susami pędził w stronę, w którą nakazywał mu
nos. Opuszczony szpital. To tam czuł zapach Lydii, Parrisha i...
krwi. Z rozpędu wskoczył od razu na drugie piętro i rozejrzał się
zawzięcie pociągając nosem.
– Scott!
– Lydia odetchnęła z ulgą. Parrish nieco się skrzywił, w końcu
wszystko było dla niego nowe.
Ale
Scott był zbyt zaaferowany martwym bezdomnym. Obejrzał go, po czym
z powrotem stał się człowiekiem.
– Co
tu się stało? – spytał patrząc na Parrisha podejrzliwie.
– To
nie ja! – od razu zaczął się bronić młody funkcjonariusz.
– To
nie on – przytaknęła rudowłosa. – Miałam przeczucie. I
poprosiłam Jordana żeby mi towarzyszył. I spotkaliśmy coś...
– Zabiło
bezdomnego, a gdy Lydia zaczęła krzyczeć uciekło – wtrącił
Parrish.
– Wyglądało
jak kanima – oznajmiła Lydia z pustym wzrokiem. Po chwili
przeniosła go na Scotta.
Scott
zmarszczył czoło i zacisnął usta w wąską linię.
– Niedobrze
– to jedyne, co był w stanie wypowiedzieć.
Lydia
podeszła do niego i nieco konspiracyjnym szeptem oznajmiła.
– Widziałam
też blond włosy. Myślę, że to Chloe.
Scott
wytrzeszczył z lekka oczy, bo nie chciało mu się wierzyć, że ta
drobna blondynka mogłaby być kanimą. Ale z drugiej strony
nadprzyrodzone moce pomogły mu pozbyć się astmy, stworzyły
silniejszym i w ogóle.
– Niewykluczone
– odparł tylko.
***
Ciemność
spowijała całą okolicę. Na środku pustego placu niedaleko szkoły
płonęło ogromne ognisko, wokół którego zebrała się niemal
cała młodzież szkolna. Wszyscy tańczyli w rytm hipnotyzującej
muzyki, niektórzy pili coś z czerwonych kubków, inni siedzieli i
po prostu rozmawiali. Scott przechadzał się i obserwował
wszystkich, szukając jakichkolwiek nieprawidłowości, typu kłów,
pazurów czy ostrych narzędzi. Zobaczywszy Kirę pomachał jej z
uśmiechem i podszedł bliżej.
– Jak
tam? – zagaił, usiłując przekrzyczeć muzykę.
– Dobrze
– odparła, podrygując w tańcu. – Gdzieś tam jest Malia i
Liam. Widziałam ich wcześniej – wskazała miejsce za jego
plecami. Chłopak uśmiechnął się do niej jeszcze raz, na co
zareagowała rumieńcem i ruszył szukać reszty.
Dużo
czasu nie minęło, gdy rozpoznał dzikie i nieprzypominające
żadnego znanego tańca, ruchy Stilesa. Obok niego spokojnie kołysała
się Malia, trzymając w dłoni piersiówkę.
– Hej,
wszystko w porządku? – zapytał McCall, zbliżając się.
– W
najlepszym – odpowiedział Stiles, sepleniąc lekko.
Scott
zmierzył wzrokiem Malię.
– Upiłaś
go?
Malia
wzruszyła ramionami.
– Próbowałam
siebie upić...
– My
nie możemy – przerwał jej. – Myślę, że to ma coś wspólnego
z naszym szybkim leczeniem, więc proszę, nie dawaj mu więcej.
Dziewczyna
pokiwała głową, jednocześnie upijając spory łyk. Scott
westchnął, ale ruszył dalej. Spotkał Isaaca, który opowiadał
grupce dziewczyn coś niebywałego, bo wpatrywały się w niego jak w
obrazek. Następnie natrafił na Liama, który popijał coś
podejrzanie, rozmawiając z Masonem.
Oprócz
tego, że szukał przyjaciół był też silnie wyczulony na blond
włosy i każda blondynka w zasięgu jego wzroku prowokowała kły i
pazury. Lydii nie szukał – wiedział, że wolała zostać w domu.
Wrócił
w okolice Malii i Stilesa, mając na uwadze przypilnowanie dziewczyny
by nie upiła chłopaka do reszty. Gdzieś po drodze znalazł kubki z
napojami i zajął się przyglądaniem reszty imprezujących.
Wtem
dostrzegł to, czego szukał.
Parę
metrów dalej przez imprezowiczów przeciskała się drobna blondynka
ubrana w dżinsowe spodnie i kwiecistą koszulę. Tuż obok niej
szedł, jak zwykle roześmiany Atticus. Scott zacisnął zęby i użył
oczu wilkołaka by przyjrzeć się dziewczynie. Musiał się skupić
bardziej niż zwykle, ponieważ widział jakiś zarys aury, ale
bardzo mdły i ewidentnie nie lisi. Uszy tego zwierzęcia były
bardziej okrągłe niż lisa i pysk krótszy.
– Cześć,
Scott – odezwał się Atticus, podchodząc blisko i uśmiechając
się jak to on miał w zwyczaju.
– Hej
– odpowiedział, trochę zdezorientowany McCall. – Co tam u was?
– spytał, usiłując udawać, że nie przygląda się Chloe z
dziwną intensywnością.
Atticus
zmierzył go wzrokiem.
– Czemu
się tak na nią gapisz? – zignorował jego pytanie.
Scott
zmieszał się.
– Nie
gapię się...
– Oj,
wilczku, jeśli ci się podoba, to po prostu zagadaj – mruknął i
odszedł z irytującym uśmieszkiem na ustach.
Chloe
popatrzyła chwilę za Scotta, ale nic nie powiedziała i po prostu
odeszła. Scott zamrugał zdezorientowany, po czym obejrzał się za
nimi, postanawiając, że będzie ich pilnował.
Tymczasem
Zoey przeciskała się przez tłum i usiłowała nie wybuchnąć
niekontrolowaną agresją. Nie lubiła tłumów, zwłaszcza wtedy,
gdy większość grupy może być warta parę milionów. Chciała się
dostać bliżej drzewa, tam było luźniej. Nagle ktoś wpadł na nią
z impetem, sprawiając, że miała bliskie spotkanie z ziemią.
– Przepraszam,
przepraszam – nawet nie zauważyła kiedy wielkie dłonie podniosły
ją do pozycji stojącej. Natomiast błyskawicznie rozpoznała głos
rozmówcy.
– Cześć,
Stiles – odezwała się patrząc nieśmiało na chłopaka.
Ten
uśmiechnął się.
– Hej,
Zoey. Dawno cię nie widziałem. W sensie wtedy, jak zniknęłaś...
Szare
oczy dziewczyny wytrzeszczyły się.
– Ty
to pamiętasz? – wymsknęło jej się.
Stiles
pokiwał energicznie głową.
– Z
jakichś dziwnych powodów Scott, na przykład, nie pamięta. Nie
wiem, dlaczego tak jest.
Zoey
uśmiechnęła się półgębkiem.
– Byłam
niezauważana. Jak widać bardzo...
– Ej,
ale ja cię pamiętam, tak? – dotknął lekko jej ramienia, na co
gwałtownie się odsunęła. W jej srebrnych oczach czaił się
strach. – Zoey, co jest? Przecież nic ci nie zrobię...
– Nie
chodzi o ciebie – szepnęła, bardziej do siebie, niż do niego i
szybko zniknęła w tłumie.
Stiles
stał w miejscu, skonsternowany. Nie zwracał uwagi na wszystkich
wokół, którzy dobrze się bawili – chciał tylko wiedzieć, o co
jej chodzi.
Zoey
z lekkim obłędem w oczach dotarła do bujających się blisko
drzewa Chloe i Atticusa. Przyjaciołom zrzedły miny, gdy ją
zobaczyli.
– Co
się stało? – spytała Chloe.
– Pytanie
brzmi, co zrobił Stiles – poprawił ją chłopak. Przewróciła
oczami.
– Chciał
mnie dotknąć... – wydusiła z siebie Dust.
Atticus
westchnął.
– Ma
siedemnaście lat, to normalne, że chce dotknąć dziewczyny.
Chloe
trzepnęła go w głowę.
– Dobrze,
wiesz, jak Zoey nie lubi dotyku. Nie chciała zrobić mu krzywdy.
– Dramatyzujecie.
Obie. Zoey nie jest w stanie zabić każdego, kto tylko pomyśli o
niej – oznajmił i zaczął pić ze swojego kubka.
Zoey
popatrzyła na niego chwilę ze złością w oczach, ale zaraz
odpuściła.
– On
chyba ma rację – oparła się o drzewo. – Przecież nie muszę
być aż tak niebezpieczna.
– No
widzisz! Myślę, że u ciebie jest podobnie jak u wilkołaków.
Opowiadałaś mi kiedyś jak Stiles uczył Scotta panować nad sobą
i biciem serca. Uważam, że ty stracisz kontrolę gdy ciśnienie ci
skoczy.
– Jak
wtedy, gdy się wściekłaś – wtrąciła Chloe.
– Tak,
i rozszarpałam tę biedną kobietę, która w sumie chciała mnie
zabić, więc nie taką biedną – Zoey zachichotała.
– Czyli
podsumowując, nie możesz się wkurzać, ani podniecać –
dokończył swój tok myślowy Atty.
– W
jakim sensie? – Zoey spojrzała na niego krzywo.
– Istnieje
prawdopodobieństwo, że jeśli będziesz się całować lub coś w
tym stylu, to tętno wzrośnie. Jak u każdego innego człowieka. I
wtedy możesz go rozszarpać – chłopak przewrócił oczami.
– Całowanie
raczej odpada – Zoey odwróciła się i szybko odnalazła Stilesa
będącego w towarzystwie Malii. Swojej dziewczyny.
– Wiesz,
zawsze możesz stracić kontrolę i ją rozszarpać – podsunął
Atticus, z szerokim uśmiechem.
– Bardzo
zabawne – mruknęła Chloe.
– Nie
mogę – oznajmiła Zoey, ale cień uśmiechu przemknął po jej
twarzy. – Choć czasem bym chciała.
– Zazdrosna
istota nadprzyrodzona, uroczo – Atticus zatarł ręce. Chloe
wzniosła oczy ku niebu. Z kim ona się zadaje?
***
Od
spotkania z Iris Derek nie bardzo mógł się skupić. Ciągle
chodziły mu po głowie opinie wilkołaków o dziewczynie, ale
również ona sama. Była bardzo ładna, by nie powiedzieć śliczna,
prócz tego niebezpieczna, zdezorientowana i uparta by chronić swoją
rodzinę. Zdaje się, że Derek ją polubił.
Ostatnio
nie ma ochoty przesiadywać w domu. Peter ciągle tam siedzi i snuje
swoje makabryczne plany. Oprócz tego dowiedział się, że Malia
jest jego córką i teraz jego pomysły nie ograniczają się do
bycia Alfą. Teraz chce więcej i więcej. Tylko najpierw musi
przekonać do siebie dziewczynę, co może być trudne.
Młodszy
Hale często po prostu opuszcza dom i szlaja się albo po lesie albo
po mieście. Pilnuje by żadne młode wilkołaki nie próbowały
sobie nawzajem poodgryzać nosów lub coś w tym stylu.
I
przy okazji uprawia regularnie jogging w tym samym lesie, w którym
stał jego dom, ugryzł Scotta i stało się mnóstwo innych rzeczy.
Wtem
poczuł dziwny zapach. Trochę jakby stali i sosny. Zdziwił się.
Tego zapachu nie powinno tu być. W ogóle na tym kontynencie nie
powinno.
– Hale
– usłyszał głos gdzieś za sobą. Odwrócił się i przyjął
postawę obronną.
– Samuel
– wysyczał w stronę kobiety stojącej parę metrów dalej. Jej
czarne włosy kontrastowały z bladą cerą, a błyszczące błękitne
oczy przykuwały największą uwagę wilkołaka.
– Nie
przyszłam tutaj, żeby się bić – oznajmiła spokojnym głosem
Keira.
– Ale
kogoś zabiłaś. Niewinnego – mruknął nieufnie Derek.
– Co?!
Ach, oczy – Keira zaśmiała się. – U mojego gatunku to
normalne, że zabijamy niewinnych, pamiętasz? A błękitnymi oczami
oznacza się u nas te osobniki, które mają młode – wyjaśniła.
– Dawno
cię nie widziałem, ale dziecko?
Keira
przewróciła oczami z irytacją.
– Zapewne
McCall opowiedział ci już o pewnej trójce, którą spotkał w
szkole. Są pod moją opieką.
– Dziecko
nocy, dziecko lasu i dziecko ognia. I wszystkie podatne na księżyc.
Współczuję – odparł Derek. – Ale twoi pobratymcy nie ruszają
się z Europy.
Kobieta
wzruszyła ramionami.
– Siła
wyższa. Chciałam cię poprosić byś miał oko na tych wszystkich
nowych. Sama czuję na skórze działanie Nemetonu, a tych dzieciaków
jest tak dużo...
– Chcesz
żebym ich pilnował, bo jeszcze nie skończyłaś polowania, prawda?
Keira
niechętnie pokiwała głową.
Derek
zastanowił się chwilę.
– Spróbuję,
ale sama wiesz, że ilość tych dzieciaków jest przerażająca. Ale
ty postaraj się by twoi podopieczni byli grzeczni.
– Postaram
się – odpowiedziała Keira i z przerażającą prędkością
odbiegła z powrotem w las.
***
– Ale
powiem wam szczerze, w połowie imprezy zastanawiałem się, dlaczego
nikt nas nie atakuje – mruknął Stiles konspiracyjnym szeptem na
korytarzu.
– Aż
tu nagle wszyscy zaczęli się słaniać, włącznie z nowymi –
dodał Scott, rozglądając się wkoło. Jednak na szkolnym korytarzu
nie było wilkołaków, kanim ani czegokolwiek innego. Po prostu
rozespani uczniowie.
– A
co z Chloe? Zauważyłeś coś dziwnego? – spytała Lydia, gdy
Gomez i jej przyjaciele minęli ich.
Scott
pokręcił głową.
– Ona
nie jest kanimą. Ma aurę, ale nie jest też kitsune. Nie potrafię
powiedzieć czym jest.
– Wyjaśni
się później – mruknęła Malia.
– Przyznaj,
że masz to gdzieś – syknęła Lydia. – Masz gdzieś to, że ta
trójka wie o nas wszystko, a my o nich nic.
Malia
nie patrzyła na nią, tylko na Stilesa. On tylko spuścił wzrok.
Dziewczyna zacisnęła zęby i odeszła, przy okazji mało dyskretnie
przejechała pazurami po szafkach, wywołując irytujący dźwięk.
– Ktoś
musi ją okiełznać – mruknęła Martin.
Stiles
wyglądał jakby był rozdarty. Z jednej strony chciał za nią iść,
z drugiej nie. Nie wiedział, skąd wzięło się to rozdarcie.
Ostatecznie został.
– Scott
McCall! – po szkole rozległ się jakby huk.
Niby
brzmiał jak słowa, ale i tak przypominał wściekłą burzę
wzywającą Scotta do piekła. Chłopak rozejrzał się gorączkowo,
gdy zobaczył biegnącą w ich kierunku dziewczynę. Miała tak jasne
włosy, że przypominały blask księżyca. Zdyszana zatrzymała się
tuż obok nich.
Cała
paczka przyglądała jej się z zaciekawieniem.
Gdy
dziewczyna mogła już odetchnąć, oznajmiła.
– Mam
na imię Luna i potrzebuję waszej pomocy. Twojej, Scott –
dziewczyna patrzyła na niego jasnymi oczami, a on stał jak wryty.
Nie znał jej przecież. – Chodzi o wilkołaki, Scott.
_______________________________________
Witaj!
Ten jest nieco krótszy od poprzedniego, ale bez obaw. Następny
zapowiada się bardzo długi :)
Powinien
pojawić się niebawem, bo właśnie zaczęłam ferie.
Oprócz
tego chciałabym poznać Twoją opinię i wiedzieć, czy ktoś w
ogóle tu zagląda :)
O, baardzo mi się podoba! Muszę czytać dalej...
OdpowiedzUsuńLuna, hę? Księżyc <3