poniedziałek, 19 stycznia 2015

5. Party

     Scott leżał na swoim łóżku i udawał, że studiuje podręcznik do historii. W uszach miał słuchawki, a jego lewa stopa podrygiwała rytmicznie. Sięgnął po telefon, by napisać do Kiry, gdy ostry, przeszywający dźwięk dotarł do jego delikatnych, wilkołaczych uszu. Skrzywił się i starał się jakoś zakryć przed tym okropnym dźwiękiem, gdy zorientował się co to jest. Krzyk banshee. I to nie byle jakiej banshee.
     – Lydia – szepnął do siebie.
     Natychmiast podbiegł do okna, otworzył je i ignorując wysokość skoczył. Pędził z przerażającą nawet dla siebie prędkością przez pobliski las, nie zważając na liście i gałęzie, które boleśnie muskały jego twarz. Biegł, nie wiedząc dokąd i tak mniej więcej w połowie lasu krzyk ucichł. Scotta przeleciał strach. Czy coś się stało Lydii?
     Chociaż nie wiedział, że to możliwe – przyspieszył. W końcu wypadł z lasu i długimi susami pędził w stronę, w którą nakazywał mu nos. Opuszczony szpital. To tam czuł zapach Lydii, Parrisha i... krwi. Z rozpędu wskoczył od razu na drugie piętro i rozejrzał się zawzięcie pociągając nosem.
     – Scott! – Lydia odetchnęła z ulgą. Parrish nieco się skrzywił, w końcu wszystko było dla niego nowe.
     Ale Scott był zbyt zaaferowany martwym bezdomnym. Obejrzał go, po czym z powrotem stał się człowiekiem.
     – Co tu się stało? – spytał patrząc na Parrisha podejrzliwie.
     – To nie ja! – od razu zaczął się bronić młody funkcjonariusz.
     – To nie on – przytaknęła rudowłosa. – Miałam przeczucie. I poprosiłam Jordana żeby mi towarzyszył. I spotkaliśmy coś...
     – Zabiło bezdomnego, a gdy Lydia zaczęła krzyczeć uciekło – wtrącił Parrish.
     – Wyglądało jak kanima – oznajmiła Lydia z pustym wzrokiem. Po chwili przeniosła go na Scotta.
     Scott zmarszczył czoło i zacisnął usta w wąską linię.
     – Niedobrze – to jedyne, co był w stanie wypowiedzieć.
     Lydia podeszła do niego i nieco konspiracyjnym szeptem oznajmiła.
     – Widziałam też blond włosy. Myślę, że to Chloe.
     Scott wytrzeszczył z lekka oczy, bo nie chciało mu się wierzyć, że ta drobna blondynka mogłaby być kanimą. Ale z drugiej strony nadprzyrodzone moce pomogły mu pozbyć się astmy, stworzyły silniejszym i w ogóle.
     – Niewykluczone – odparł tylko.
***
     Ciemność spowijała całą okolicę. Na środku pustego placu niedaleko szkoły płonęło ogromne ognisko, wokół którego zebrała się niemal cała młodzież szkolna. Wszyscy tańczyli w rytm hipnotyzującej muzyki, niektórzy pili coś z czerwonych kubków, inni siedzieli i po prostu rozmawiali. Scott przechadzał się i obserwował wszystkich, szukając jakichkolwiek nieprawidłowości, typu kłów, pazurów czy ostrych narzędzi. Zobaczywszy Kirę pomachał jej z uśmiechem i podszedł bliżej.
     – Jak tam? – zagaił, usiłując przekrzyczeć muzykę.
     – Dobrze – odparła, podrygując w tańcu. – Gdzieś tam jest Malia i Liam. Widziałam ich wcześniej – wskazała miejsce za jego plecami. Chłopak uśmiechnął się do niej jeszcze raz, na co zareagowała rumieńcem i ruszył szukać reszty.
     Dużo czasu nie minęło, gdy rozpoznał dzikie i nieprzypominające żadnego znanego tańca, ruchy Stilesa. Obok niego spokojnie kołysała się Malia, trzymając w dłoni piersiówkę.
     – Hej, wszystko w porządku? – zapytał McCall, zbliżając się.
     – W najlepszym – odpowiedział Stiles, sepleniąc lekko.
     Scott zmierzył wzrokiem Malię.
     – Upiłaś go?
     Malia wzruszyła ramionami.
     – Próbowałam siebie upić...
     – My nie możemy – przerwał jej. – Myślę, że to ma coś wspólnego z naszym szybkim leczeniem, więc proszę, nie dawaj mu więcej.
     Dziewczyna pokiwała głową, jednocześnie upijając spory łyk. Scott westchnął, ale ruszył dalej. Spotkał Isaaca, który opowiadał grupce dziewczyn coś niebywałego, bo wpatrywały się w niego jak w obrazek. Następnie natrafił na Liama, który popijał coś podejrzanie, rozmawiając z Masonem.
     Oprócz tego, że szukał przyjaciół był też silnie wyczulony na blond włosy i każda blondynka w zasięgu jego wzroku prowokowała kły i pazury. Lydii nie szukał – wiedział, że wolała zostać w domu.
     Wrócił w okolice Malii i Stilesa, mając na uwadze przypilnowanie dziewczyny by nie upiła chłopaka do reszty. Gdzieś po drodze znalazł kubki z napojami i zajął się przyglądaniem reszty imprezujących.
     Wtem dostrzegł to, czego szukał. 
     Parę metrów dalej przez imprezowiczów przeciskała się drobna blondynka ubrana w dżinsowe spodnie i kwiecistą koszulę. Tuż obok niej szedł, jak zwykle roześmiany Atticus. Scott zacisnął zęby i użył oczu wilkołaka by przyjrzeć się dziewczynie. Musiał się skupić bardziej niż zwykle, ponieważ widział jakiś zarys aury, ale bardzo mdły i ewidentnie nie lisi. Uszy tego zwierzęcia były bardziej okrągłe niż lisa i pysk krótszy.
     – Cześć, Scott – odezwał się Atticus, podchodząc blisko i uśmiechając się jak to on miał w zwyczaju.
     – Hej – odpowiedział, trochę zdezorientowany McCall. – Co tam u was? – spytał, usiłując udawać, że nie przygląda się Chloe z dziwną intensywnością.
     Atticus zmierzył go wzrokiem.
     – Czemu się tak na nią gapisz? – zignorował jego pytanie.
     Scott zmieszał się.
     – Nie gapię się...
     – Oj, wilczku, jeśli ci się podoba, to po prostu zagadaj – mruknął i odszedł z irytującym uśmieszkiem na ustach.
     Chloe popatrzyła chwilę za Scotta, ale nic nie powiedziała i po prostu odeszła. Scott zamrugał zdezorientowany, po czym obejrzał się za nimi, postanawiając, że będzie ich pilnował.
     Tymczasem Zoey przeciskała się przez tłum i usiłowała nie wybuchnąć niekontrolowaną agresją. Nie lubiła tłumów, zwłaszcza wtedy, gdy większość grupy może być warta parę milionów. Chciała się dostać bliżej drzewa, tam było luźniej. Nagle ktoś wpadł na nią z impetem, sprawiając, że miała bliskie spotkanie z ziemią.
     – Przepraszam, przepraszam – nawet nie zauważyła kiedy wielkie dłonie podniosły ją do pozycji stojącej. Natomiast błyskawicznie rozpoznała głos rozmówcy.
     – Cześć, Stiles – odezwała się patrząc nieśmiało na chłopaka.
     Ten uśmiechnął się.
     – Hej, Zoey. Dawno cię nie widziałem. W sensie wtedy, jak zniknęłaś...
     Szare oczy dziewczyny wytrzeszczyły się.
     – Ty to pamiętasz? – wymsknęło jej się.
     Stiles pokiwał energicznie głową.
     – Z jakichś dziwnych powodów Scott, na przykład, nie pamięta. Nie wiem, dlaczego tak jest.
     Zoey uśmiechnęła się półgębkiem.
     – Byłam niezauważana. Jak widać bardzo...
     – Ej, ale ja cię pamiętam, tak? – dotknął lekko jej ramienia, na co gwałtownie się odsunęła. W jej srebrnych oczach czaił się strach. – Zoey, co jest? Przecież nic ci nie zrobię...
     – Nie chodzi o ciebie – szepnęła, bardziej do siebie, niż do niego i szybko zniknęła w tłumie.
     Stiles stał w miejscu, skonsternowany. Nie zwracał uwagi na wszystkich wokół, którzy dobrze się bawili – chciał tylko wiedzieć, o co jej chodzi.
     Zoey z lekkim obłędem w oczach dotarła do bujających się blisko drzewa Chloe i Atticusa. Przyjaciołom zrzedły miny, gdy ją zobaczyli.
     – Co się stało? – spytała Chloe.
     – Pytanie brzmi, co zrobił Stiles – poprawił ją chłopak. Przewróciła oczami.
     – Chciał mnie dotknąć... – wydusiła z siebie Dust.
     Atticus westchnął.
     – Ma siedemnaście lat, to normalne, że chce dotknąć dziewczyny.
     Chloe trzepnęła go w głowę.
     – Dobrze, wiesz, jak Zoey nie lubi dotyku. Nie chciała zrobić mu krzywdy.
     – Dramatyzujecie. Obie. Zoey nie jest w stanie zabić każdego, kto tylko pomyśli o niej – oznajmił i zaczął pić ze swojego kubka.
     Zoey popatrzyła na niego chwilę ze złością w oczach, ale zaraz odpuściła.
     – On chyba ma rację – oparła się o drzewo. – Przecież nie muszę być aż tak niebezpieczna.
     – No widzisz! Myślę, że u ciebie jest podobnie jak u wilkołaków. Opowiadałaś mi kiedyś jak Stiles uczył Scotta panować nad sobą i biciem serca. Uważam, że ty stracisz kontrolę gdy ciśnienie ci skoczy.
     – Jak wtedy, gdy się wściekłaś – wtrąciła Chloe.
     – Tak, i rozszarpałam tę biedną kobietę, która w sumie chciała mnie zabić, więc nie taką biedną – Zoey zachichotała.
     – Czyli podsumowując, nie możesz się wkurzać, ani podniecać – dokończył swój tok myślowy Atty.
     – W jakim sensie? – Zoey spojrzała na niego krzywo.
     – Istnieje prawdopodobieństwo, że jeśli będziesz się całować lub coś w tym stylu, to tętno wzrośnie. Jak u każdego innego człowieka. I wtedy możesz go rozszarpać – chłopak przewrócił oczami.
     – Całowanie raczej odpada – Zoey odwróciła się i szybko odnalazła Stilesa będącego w towarzystwie Malii. Swojej dziewczyny.
     – Wiesz, zawsze możesz stracić kontrolę i ją rozszarpać – podsunął Atticus, z szerokim uśmiechem.
     – Bardzo zabawne – mruknęła Chloe.
     – Nie mogę – oznajmiła Zoey, ale cień uśmiechu przemknął po jej twarzy. – Choć czasem bym chciała.
     – Zazdrosna istota nadprzyrodzona, uroczo – Atticus zatarł ręce. Chloe wzniosła oczy ku niebu. Z kim ona się zadaje?
***
     Od spotkania z Iris Derek nie bardzo mógł się skupić. Ciągle chodziły mu po głowie opinie wilkołaków o dziewczynie, ale również ona sama. Była bardzo ładna, by nie powiedzieć śliczna, prócz tego niebezpieczna, zdezorientowana i uparta by chronić swoją rodzinę. Zdaje się, że Derek ją polubił.
     Ostatnio nie ma ochoty przesiadywać w domu. Peter ciągle tam siedzi i snuje swoje makabryczne plany. Oprócz tego dowiedział się, że Malia jest jego córką i teraz jego pomysły nie ograniczają się do bycia Alfą. Teraz chce więcej i więcej. Tylko najpierw musi przekonać do siebie dziewczynę, co może być trudne.
     Młodszy Hale często po prostu opuszcza dom i szlaja się albo po lesie albo po mieście. Pilnuje by żadne młode wilkołaki nie próbowały sobie nawzajem poodgryzać nosów lub coś w tym stylu.
     I przy okazji uprawia regularnie jogging w tym samym lesie, w którym stał jego dom, ugryzł Scotta i stało się mnóstwo innych rzeczy.
     Wtem poczuł dziwny zapach. Trochę jakby stali i sosny. Zdziwił się. Tego zapachu nie powinno tu być. W ogóle na tym kontynencie nie powinno.
     – Hale – usłyszał głos gdzieś za sobą. Odwrócił się i przyjął postawę obronną.
     – Samuel – wysyczał w stronę kobiety stojącej parę metrów dalej. Jej czarne włosy kontrastowały z bladą cerą, a błyszczące błękitne oczy przykuwały największą uwagę wilkołaka.
     – Nie przyszłam tutaj, żeby się bić – oznajmiła spokojnym głosem Keira.
     – Ale kogoś zabiłaś. Niewinnego – mruknął nieufnie Derek.
     – Co?! Ach, oczy – Keira zaśmiała się. – U mojego gatunku to normalne, że zabijamy niewinnych, pamiętasz? A błękitnymi oczami oznacza się u nas te osobniki, które mają młode – wyjaśniła.
     – Dawno cię nie widziałem, ale dziecko?
     Keira przewróciła oczami z irytacją.
     – Zapewne McCall opowiedział ci już o pewnej trójce, którą spotkał w szkole. Są pod moją opieką.
     – Dziecko nocy, dziecko lasu i dziecko ognia. I wszystkie podatne na księżyc. Współczuję – odparł Derek. – Ale twoi pobratymcy nie ruszają się z Europy.
     Kobieta wzruszyła ramionami.
     – Siła wyższa. Chciałam cię poprosić byś miał oko na tych wszystkich nowych. Sama czuję na skórze działanie Nemetonu, a tych dzieciaków jest tak dużo...
     – Chcesz żebym ich pilnował, bo jeszcze nie skończyłaś polowania, prawda?
     Keira niechętnie pokiwała głową.
     Derek zastanowił się chwilę.
     – Spróbuję, ale sama wiesz, że ilość tych dzieciaków jest przerażająca. Ale ty postaraj się by twoi podopieczni byli grzeczni.
     – Postaram się – odpowiedziała Keira i z przerażającą prędkością odbiegła z powrotem w las.
***
     – Ale powiem wam szczerze, w połowie imprezy zastanawiałem się, dlaczego nikt nas nie atakuje – mruknął Stiles konspiracyjnym szeptem na korytarzu.
     – Aż tu nagle wszyscy zaczęli się słaniać, włącznie z nowymi – dodał Scott, rozglądając się wkoło. Jednak na szkolnym korytarzu nie było wilkołaków, kanim ani czegokolwiek innego. Po prostu rozespani uczniowie.
     – A co z Chloe? Zauważyłeś coś dziwnego? – spytała Lydia, gdy Gomez i jej przyjaciele minęli ich.
     Scott pokręcił głową.
     – Ona nie jest kanimą. Ma aurę, ale nie jest też kitsune. Nie potrafię powiedzieć czym jest.
     – Wyjaśni się później – mruknęła Malia.
     – Przyznaj, że masz to gdzieś – syknęła Lydia. – Masz gdzieś to, że ta trójka wie o nas wszystko, a my o nich nic.
     Malia nie patrzyła na nią, tylko na Stilesa. On tylko spuścił wzrok. Dziewczyna zacisnęła zęby i odeszła, przy okazji mało dyskretnie przejechała pazurami po szafkach, wywołując irytujący dźwięk.
     – Ktoś musi ją okiełznać – mruknęła Martin.
     Stiles wyglądał jakby był rozdarty. Z jednej strony chciał za nią iść, z drugiej nie. Nie wiedział, skąd wzięło się to rozdarcie. Ostatecznie został.
     – Scott McCall! – po szkole rozległ się jakby huk. 
     Niby brzmiał jak słowa, ale i tak przypominał wściekłą burzę wzywającą Scotta do piekła. Chłopak rozejrzał się gorączkowo, gdy zobaczył biegnącą w ich kierunku dziewczynę. Miała tak jasne włosy, że przypominały blask księżyca. Zdyszana zatrzymała się tuż obok nich.
     Cała paczka przyglądała jej się z zaciekawieniem.
     Gdy dziewczyna mogła już odetchnąć, oznajmiła.
      – Mam na imię Luna i potrzebuję waszej pomocy. Twojej, Scott – dziewczyna patrzyła na niego jasnymi oczami, a on stał jak wryty. Nie znał jej przecież. – Chodzi o wilkołaki, Scott.
_______________________________________
Witaj! Ten jest nieco krótszy od poprzedniego, ale bez obaw. Następny zapowiada się bardzo długi :)
Powinien pojawić się niebawem, bo właśnie zaczęłam ferie.
Oprócz tego chciałabym poznać Twoją opinię i wiedzieć, czy ktoś w ogóle tu zagląda :)


1 komentarz:

  1. O, baardzo mi się podoba! Muszę czytać dalej...
    Luna, hę? Księżyc <3

    OdpowiedzUsuń