Słońce
zapowiadało swoje przybycie różową poświatą widniejącą na
horyzoncie. Cisza wisiała w powietrzu mieszając się z niedobitkami
snu. Pan Hanks – woźny Beacon Hills High School – leniwie
posuwał swój wózek do przodu po pustych korytarzach. Nie był
pierwszej młodości, raczej stał już nad grobem. Jego srebrna
broda i wąsy kontrastowały z ciemną skórą. Tik nerwowy sprawiał,
że usta drgały mu co jakiś czas. Podrapał się po szyi i chwycił
dwie kredy. Doczłapał do tablicy w pustej klasie i odłożył je.
Westchnął
cicho i ruszył na dalszy obchód.
Pierwsze
promienie oświetlały już parking przed szkołą, gdy pan Hanks
postanowił sprawdzić jeszcze czy kosze na śmieci za szkołą nie
zostały zdewastowane. Cicho pogwizdując ruszył za szkołę.
I
to był, w pewnym sensie, największy błąd jego życia.
Na
pierwszy rzut oka wszystko wyglądało prawidłowo. Woźny podszedł
jeszcze i zajrzał do poszczególnych pojemników by mieć pewność,
że żaden uczeń po imprezie się tu nie zatrzymał. Zatrzasnąwszy
ostatnie wieko pomyślał, że może już z czystym sumieniem iść
do domu, ale gdy się odwrócił obleciał go strach.
Zobaczył
wysoką, człekokształtną postać z dużą ilością futra i o
błyszczących czerwonych oczach. Więcej staruszek nie był w stanie
zobaczyć, bo długie i ostre pazury rozorały mu twarz. Wrzasnął z
bólu i padł na kolana. Ręką sięgnął do twarzy. Oprawca skoczył
na mężczyznę i szarpał pazurami tak długo, aż z woźnego
została jedynie mokra plama.
***
Gdy
Scott dojechał pod szkołę zastał tam niemałe zgromadzenie.
Zdezorientowany zdjął kask i odłożył go na swój motor, poprawił
plecak i ruszył w stronę miejsca zainteresowania. Wyglądało na
to, że cała szkoła jest tutaj. Kątem oka zarejestrował obecność
Parrisha i przeszły go ciarki. Jeśli jest tu policja, to znaczy,
że...
– Scott!
– chłopak usłyszał Stilesa dokładnie w tej samej chwili, w
której przyjaciel uwiesił mu się na plecach. – Coś się stało.
– Właśnie
widzę. Wiesz coś? – spytał, co jakiś czas zerkając w stronę
mijających ich policjantów.
– Tata
mnie podwiózł i wtedy do niego zadzwonili. Rozszarpano woźnego.
Dosłownie. Widziałem kawałek. Przypominał bardzo krwisty stek –
Stiles wyrzucał z siebie informacje z prędkością karabinu
maszynowego.
– Znaleźli
jakieś ślady sprawcy? – szepnął Scott. Stiles zastanowił się
chwilę.
– Tata
powiedział, że długą czarną sierść, a kamery zaobserwowały
szybki i duży ciemny kształt. Obstawiałbym zbłąkanego Betę.
Scott
pokręcił głową.
– Beta
by się raczej teraz nie zmienił, do pełni jeszcze trochę czasu.
Myślę, że to był Alfa – w głosie Scotta słychać było lekkie
przerażenie.
Stiles
wzniósł oczy ku niebu.
– Czy
my nie możemy mieć chwili spokoju?
– Ale
chwili spokoju od czego? – znikąd pojawiła się Kira. – I co tu
się dzieje? – rozejrzała się zdezorientowana wokół siebie.
– Zamordowano
pana Hanksa. Prawdopodobnie był to Alfa – wyjaśnił jej to szybko
Scott.
Dziewczyna
popatrzyła na nich zmartwionym wzrokiem.
– Pójdę
poszukać Malii – zaproponowała i po chwili zniknęła w szkole.
Stiles
i Scott spojrzeli po sobie. Już mieli wracać, gdy McCall dostrzegł
zbliżającą się Lydię. W jej kroku było coś dziwnego. Jakby się
chwiała. Chłopak szybko podszedł do niej, a w ślad za nim
Stilinski.
Z
bliska Lydia wyglądała jeszcze gorzej. Była trupioblada, z
cieniami pod oczami, szła wolno, niemal potykając się o własne
stopy. Nieułożone rude włosy opadały jej pasmami na twarz.
Wyglądała jak nie ona.
Scott
objął ją opiekuńczo ramieniem, chcąc by się oparła, natomiast
Stiles wypalił.
– Co
się dzieje?
Lydia
spojrzała na niego zmęczonym i nieco pustym wzrokiem.
– Całą
noc krzyczałam, dziwne, że nie słyszałeś – spojrzała szybko
na Scotta. – Nie mogłam zasnąć. Wszędzie czuję śmierć, jakby
każdy był zagrożony. I te głosy... Już wiem dlaczego Meredith
wylądowała w Eichen House.
Stiles
popatrzył na nią ze współczuciem.
– Nemeton
przyzywa mnóstwo nowych nadnaturalnych, będzie coraz gorzej –
oznajmił Scott, ruszając w kierunku drzwi.
– Wielkie
dzięki, panie pocieszycielu – syknęła Lydia.
Gdy
przekroczyli próg oznajmiła, że czuje się nieco lepiej i
wyplątała z ramion Scotta, po czym odeszła z, charakterystyczną
sobie, gracją.
– Będzie
coraz gorzej? – zacytował przyjaciela Stiles.
– No
co? Taka prawda – Scott westchnął. – Podsumowując, mamy na
głowie Pulę Śmierci, nowych w mieście, których są chyba
miliony, twoją tajemniczą Zoey, umierającą Lydię, Malię, która
nie wie, kto jest jej ojcem i jeszcze parę innych.
– Berserkerzy,
Kate Argent... – dodał Stiles, na co Scott zmroził go wzrokiem.
– Strasznie
dużo ich – mruknął.
– Nie
zawsze da się wszystkich uratować – powiedział Stilinski. Było
mu żal przyjaciela, jak wszystkich wokół.
Ku
zdziwieniu bruneta Scott obrzucił go wściekłym spojrzeniem.
– Wiem,
że mogłem uratować Allison! Gdybym tylko był bardziej uważny...
– syknął, ale bardziej do siebie niż do Stilesa, po czym zerwał
się i puścił biegiem przez korytarz.
***
– Chciałabym
dołączyć do drużyny lacrosse – oznajmiła Chloe.
Atticus
parsknął niekontrolowanym śmiechem, a Zoey zakrztusiła się
sokiem, który piła. Chloe była filigranową, uroczą blondynką o
miodowym odcieniu włosów, a z jej dużych bursztynowych oczu biła
niewinność.
– Wiesz,
że ta gra wymaga agresji? – spytał Atticus, szczerząc się.
Szybko otrzymał kuksańca od Zoey.
– Przypominam
ci, że nie raz byłeś silnie poturbowany po tym, jak ją wkurzyłeś
– mruknęła. – Ale mimo to nie wyobrażam sobie ciebie na boisku
– spojrzała przepraszająco na Chloe.
Dziewczyna
zmarszczyła brwi i oparła się o swoją szafkę.
– Ale
Kira Yukimura ostatnio dostała się do drużyny. I gra w niej też
ten Stiles, który ponoć nic nie umie, więc dlaczego ja nie mogę?
Zoey
poprawiła torbę zwisającą z ramienia.
– Bo
musiałabyś wykorzystywać swoje zdolności, by nie dać się zabić.
– Dyskryminujesz
moją inność – fuknęła dziewczyna. Zoey wzniosła oczy ku
niebu.
– A
ja chciałbym zobaczyć jak dajesz radę kilkunastu napakowanym
nastolatkom – oznajmił Atticus. Wiadomo było, że zbyt długa
cisza z jego strony jest niepokojąca.
Obie
spiorunowały go spojrzeniem.
– Dobra,
dobra – uniósł ręce w obronnym geście, ale z jego ust wciąż
nie schodził uśmieszek.
Rozbrzmiał
dzwonek. Zoey i Chloe skrzywiły się słysząc go. Atticus
zachichotał. Blondynka zatrzasnęła szafkę i zaczęła iść
tyłem.
– To
widzimy się za godzinę chyba – oznajmiła.
Jej
przyjaciele pokiwali głowami.
I
w tym momencie ktoś z impetem wpadł na Chloe.
Zoey
rzuciła się, by jej pomóc, a Atticus, jak to on, zanosił się
śmiechem.
– Nie
zauważyłam kiedy się zbliżył – mruknęła na ucho przyjaciółce
Chloe.
– Ja
też – odpowiedziała Zoey. Rozejrzała się.
– Przepraszam,
nie zauważyłem was – odezwał się chłopak, na widok którego
Chloe musiała się powstrzymać, by nie przewrócić oczami. Miał
ciemne włosy z jasnymi przebłyskami i błękitne oczy. Uśmiechał
się przepraszająco.
Zoey
odpowiedziała tym samym, po czym odezwała się.
– Zoey,
miło cię poznać. Ta, na którą wpadłeś to Chloe, a człowiek,
którego wszystko śmieszy to Atticus – i podała mu rękę.
– Liam
– chłopak chętnie ją uścisnął.
I
Zoey już wiedziała.
Po
chwili wszyscy się już znali, a w międzyczasie dołączył do nich
przyjaciel Liama – Mason. Zaraz się zmyli tłumacząc lekcją
matematyki, a Chloe spojrzała na Zoey i powiedziały w jednej
chwili.
– Wilkołak.
– Beta.
– Dlaczego
ja tak nie umiem? – jęknął Atticus, na co dziewczyny parsknęły
śmiechem. – Idź już Chloe na tę twoją matmę – mruknął i
ruszył w stronę swojej klasy. Zoey chichocząc podążyła za nim.
***
Na
następnej przerwie Atticus był już niemal pewny, że któraś z
jego przyjaciółek spodobała się Liamowi, ale nie był pewien
która. Jak na wilkołaka przystało odnalazł ich błyskawicznie i
błyszczącymi z podekscytowania oczami poinformował o zbliżającej
się imprezie. Dziewczyny, olśniewając uśmiechami, chętnie się
zgodziły, natomiast on sam był raczej naburmuszony.
– Atty,
co jest? – Zoey dźgnęła go widelcem w ramię, gdy spożywali
lunch.
– Leci
na którąś z was – oznajmił.
Dziewczyna
zachichotała.
– Zazdrosny
jesteś?
– A
żebyś wiedziała – odparł, próbując udawać powagę. –
Zawsze byłem tylko ja, a teraz jakiś Stiles, jakiś Liam. I co
dalej? Zaczniecie się umawiać z trytonami?
– Awww,
zazdrosny jesteś – zaśmiała się i przytuliła go.
– A
wam co? – Chloe stanęła obok stolika z tacą pełną przeróżnych
potraw i patrzyła na nich ze zmarszczonymi brwiami.
– Zoey
zrozumiała, że mnie kocha – oznajmił Atticus, odsuwając się od
przyjaciółki. Na jego twarzy znów zagościł znajomy uśmieszek.
– Ach,
bo już się bałam, że coś nowego – Chloe dosiadła się i
zabrała za jedzenie.
– Ty
naprawdę to wszystko zjesz? – spytał Atticus, patrząc krytycznie
na trzy kawałki łososia, cztery różne surówki i dwie wielkie
łyżki ziemniaków.
Chloe
spojrzała na niego jak na idiotę.
– A
ile już razem mieszkamy? Jadałam więcej, poza tym, taka moc jak
moja wymaga energii – oznajmiła i wgryzła się w swoje brokuły.
Zoey
przewróciła oczami i rozejrzała się po stołówce.
Szybko
odnalazła wzrokiem Liama, który cały rozentuzjazmowany opowiadał
coś Scottowi, Kirze, Malii, Lydii (która nie wyglądała zbyt
dobrze) i Stilesowi. Potem wskazał palcem ich stolik i Zoey poczuła
na sobie wzrok całej szóstki. Odwróciła się podejrzanie szybko.
– Jesteś
cała czerwona – oznajmił Atticus, który właśnie zabrał się
za swój kawałek pizzy. – Proponowałbym zainwestować w lepszy
podkład, tak by nikt nie widział twojego rumieńca na jego widok.
Chloe
pod stołem kopnęła go w piszczel.
– No
proszę. Kobieta mnie bije – dodał, ale widząc spojrzenie obu
dziewczyn, zamknął się.
***
– Nie
sądzę, aby ta impreza była dobrym pomysłem – to były pierwsze
słowa Scotta na propozycję Liama.
Malia
posmutniała, Kira wzruszyła ramionami, a Lydia w ogóle się tym
nie przejęła.
– Ale
moglibyśmy odnaleźć nowych nadnaturalnych – powiedział Stiles.
Tak jak wszyscy patrzył się w stronę stolika Zoey. Ta jednak
szybko odwróciła się. – I zaraz potem jest pełnia. To dałoby
nam ogląd ile osób jest potencjalnie niebezpiecznych.
Scott
chciał się nie zgodzić, ale rozumowanie jego przyjaciela było
zbyt racjonalne i nie mógł.
– Dobra,
idziemy przypilnować te dzieciaki.
Stiles
zerknął jeszcze w stronę stolika Zoey i jej przyjaciół, a chwilę
potem jedyne co widział to podejrzliwe spojrzenie Malii.
***
– Tato!
Wróciłem! – oznajmił swoje przybycie Stiles, trzasnąwszy
drzwiami.
Ruszył
do kuchni i zajrzał do lodówki czy dziś również będzie musiał
pożywić się pizzą. Na szczęście znalazł coś jadalnego i po
chwili odgrzewał sobie zupę.
Czekając,
aż danie stanie się ciepłe powoli zmierzał do swojego pokoju, gdy
usłyszał głosy.
– Wiem,
Melisso, ale rozumiesz, to tylko dzieci...
– Tata?
– szepnął Stiles i, najciszej jak umiał, podszedł do drzwi od
salonu.
– Wiem...
Wiecie już co się stało z Evanem?
Stiles
usłyszał westchnięcie.
– Nie
pytałem chłopców o to. Uznałem, że pewnie kolejny nadnaturalny
stwór. Przeraża mnie to, że jest ich ostatnio coraz więcej. Poza
tym, zaatakowano Parrisha parę dni temu. Ktoś próbował go spalić.
– To
straszne. I dziwne – odpowiedziała mama Scotta.
– Tak,
a do tego przyszedł list z Eichen House. Chcą pieniądze za pobyt
Stilesa, a ja nie mam...
Stiles
uznał, że nie chce więcej słuchać. Zapomniał o zupie i zaszył
się w swoim pokoju.
***
Derek,
jak co wieczór, wybrał się pobiegać. Chciał na chwilę zapomnieć
o problemach i polujących na niego chciwych ludziach. Chciał poczuć
moc, wiatr i potęgę. Choć księżyc od dłuższego czasu był
jedynym oświetleniem okolicy Hale się tym nie przejmował. Ale z
drugiej strony każde zerknięcie na srebrny glob przypominał mu o
zbliżającej się nieubłaganie pełni.
Po
kwadransie zatrzymał się na chwilę by się porozciągać, zrobić
parę pompek.
I
wtedy coś poczuł.
Błyskawicznie
skoczył na prawo i zderzył się z pędzącym obiektem. Padł na
ziemię, a staranowane stworzenie poturlało się nieco dalej. Derek
niemal natychmiast podniósł się, przybrał postać wilkołaka i z
wysuniętymi pazurami podszedł do leżącej postaci.
Dziewczyna
jęknęła cicho i powoli podniosła się z ziemi. Miała długie
brązowe włosy, i jak się chwilę później okazało, równie
ciemne oczy. Popatrzyła nieco nieprzytomnie na Dereka, ale gdy
dostrzegła, z kim zadarła cofnęła się parę kroków.
Derek,
oceniwszy zagrożenie, powrócił do ludzkiej postaci.
– Co
twój gatunek tu robi?
***
– Proszę,
pomóż mu – błagałam, mając już prawie łzy w oczach.
Blondynka
pokręciła głową, a jej włosy z każdym ruchem roztaczały wokół
siebie srebrzysty blask.
– Błagam
cię! – wrzasnęłam.
– Nie
jesteś banshee, Zoey. Nie zmusisz mnie do tego.
– Proszę
cię tylko raz. To jedyna przysługa w całej naszej znajomości! –
niemal płakałam, a ona wciąż uparcie odmawiała.
– Wiesz,
jak się może dla mnie skończyć zadarcie z Nogitsune? –
blondynka zacisnęła usta w wąską linię. – Nie mogę, Zoey.
– Chcę
tylko żebyś weszła do jego snów i pomogła mu walczyć z tym
demonem. W snach nic ci nie zrobi. Błagam cię.
– Dobrze.
Pomogę mu. Jak ma na imię?
– Stiles.
________________________________________________________________________
Dopiero
teraz się z Wami przywitam, bo dzięki takim dwóm, co mnie w
rzeczywistości poganiają, piszę niemal co dzień nowy rozdział
haha. Tak, więc witam i mam nadzieję, że Ci się tu spodoba :3.
Podoba mi się... i to bardzo :3 ja Cię mogę poganiać w wirtualnym świecie, jak tylko nadrobię rozdziały...
OdpowiedzUsuńaggr, muszę czytać dalej <3
Boże, jak mi szkoda woźnego... (*)
OdpowiedzUsuńJezu, Atty moim bogiem. Pieprzyć jego imię, jest zajebisty!
I ten ostatni fragment z perspektywy Zoey... Po prostu cudeńko.
K.
Jestem pod ogromnym wrażeniem. Czyta się tak lekko, ale z napięciem. Czym jest to coś, co atakuje ludzi? Po prostu majstersztyk, muszę lecieć czytać dalej <3
OdpowiedzUsuń