sobota, 10 stycznia 2015

4. Memories

      Derek uniósł brwi. Dziewczyna patrzyła na niego przez chwilę z lekko rozchylonymi ustami. Błyskawicznie podniosła się z ziemi i wskoczyła na drzewo, ignorując przy tym grawitację i przypominając wiewiórkę.
      Derek westchnął.
      – Wiem, że nie jestem zbyt kulturalny, ale wiem coś o tobie. A właściwie sporo – kontynuował. – Iris, tak?
      Dziewczyna zeskoczyła z drzewa cicho i delikatnie niczym piórko, po czym spojrzała na niego groźnie. Wyglądało to nieco zabawnie, bo była o pół głowy niższa.
      – Niby co takiego o mnie wiesz, Beto?
      Hale przyglądał się chwilę ze szczerym zainteresowaniem jak drobne wzorki na jej twarzy znikają, przypominając nieco wzrost rośliny w trybie wstecznym. Były nawet liście.
      – Wiem, kim jesteś. Wiem, skąd jesteś. Wiem, po co przybyłaś. Jesteś dosyć sławna, jak na tak młodą osobę. I nieposkromiona.
      Iris zasyczała, obnażając ostre kły.
      – Nic o mnie nie wiesz – warknęła i cofnęła się. – Jesteś tylko Betą bez stada. Wszyscy są od ciebie silniejsi, nawet... – urwała i zamilkła.
      – Nawet Stiles? – dokończył. Spojrzała na niego zdezorientowana, jakby pytała skąd wie. – Mówiłem ci, że wiem dużo. Nazywasz się Iga Stilinski i jesteś córką siostry szeryfa.
      – Nie! – wrzasnęła Iris i długimi pazurami rozorała korę pobliskiej sosny.
      Derek kontynuował, niewzruszony.
      – Iga nie żyje! Nie ma jej tu!
      – Mając szesnaście lat zostałaś ugryziona przez bliżej nieokreślone nadnaturalne stworzenie. Niedługo potem zorientowałaś się kim jesteś.
      – Czym jestem! – zdzierała sobie gardło. – Nie kim! Iga nie żyje, została Iris...
      – Uciekłaś i dalej uciekasz, ciągle zmieniając nazwisko, bo gdzie się nie pojawisz, ktoś ginie – Derek podszedł do niej, ale ona gwałtownie wskoczyła na drzewo.
      – W Beacon Hills nikt nie zginął z mojej ręki! – wrzasnęła z góry.
      – Teraz nie – potwierdził. – Nie zrobię ci krzywdy – jego wzrok nieco złagodniał.
      Nie chciał jej zdenerwować, ale ten gatunek jest dosyć rzadko spotykany. Hale był ciekawy jak właściwie wygląda.
      Iris zawahała się, ale zeszła z drzewa. Wyglądała już normalnie, oprócz kilku gałązek zaplątanych we włosy.
      – Przepraszam – mruknęła, spuszczając wzrok. – Już pięć lat się błąkam, czasem zapominam o ludzkiej części mnie.
      – Polują na ciebie – oznajmił, bez owijania w bawełnę.
      Dziewczyna gwałtownie podniosła wzrok.
      – Co?!
      – Rodzina łowców. Nazwisko Hood mówi ci coś? – wzrok Iris zrobił się nieco pusty, jakby wspominała. – Zauważyli, że to, co zabijało w Seattle to nie były wilki.
      – Ja... Nie wiem jak ci dziękować – powiedziała, patrząc w oczy Dereka. Ten uśmiechnął się lekko.
      – Idź już. Przemyśl wszystko. Z tego co słyszałem, jeszcze nie zmierzają tutaj i nie wiedzą jak się nazywasz.
      – To skąd...? – zdziwiła się.
      Derek zaśmiał się.
      – Ja biorę informacje od wilkołaków, nie łowców.
      Iris pokiwała głową i puściła się biegiem w kierunku miasta.
***
      Zanim Scott zamknął za sobą drzwi od domu księżyc wisiał już wysoko na nieboskłonie. Chwilę wcześniej otrzymał telefon od Stilesa, w którym zmartwiony przyjaciel, wyrzucając z siebie mnóstwo słów na minutę, opowiedział o tym, jak podsłuchał ich rodziców, o ataku na Parrisha i ofierze w szpitalu. Te nowości zepsuły humor Scotta doszczętnie, a powinien mieć cierpliwość, bowiem umówił się na dziś z Malią i Liamem w lesie. Postanowili poćwiczyć wykorzystywanie swoim umiejętności lub, jak to w przypadku Liama, w ogóle się ich nauczyć. Była to ostatnia okazja – za dwie noce pełnia.
      Młody McCall dotarł na polankę niecałe dziesięć minut później. Był nieco zdyszany, ale uśmiechnął się na widok swoich uczniów. Bet, tak właściwie.
      Najpierw kazał im zmieniać postać, wysuwać i chować pazury, pokazywać tylko oczy i tego typu sprawy. Potem próbował ich atakować, by zobaczyć jak sobie poradzą. Liam trochę spanikował, gdy Scott wyskoczył na niego zza krzaka z dzikim rykiem, natomiast Malia w tej samej sytuacji zdzieliła go w głowę jego własnym plecakiem.
      – Scott? – odezwał się Liam, gdy Alfa pocierał bolące miejsce. – Ktoś się zbliża.
      Chłopak wciągnął powietrze nosem, i poczuł dwie osoby. Jedna z nich pachniała człowiekiem. Ale druga nie.
      – Schowajcie pazury – polecił im. Malia z niechęcią dostosowała się do polecenia.
      – ... i w tym momencie ukończyłem tę kampanię – zza drzew wyłonił się chłopak o rozczochranych brązowych włosach i blondynka. Oboje mieli na sobie stroje do biegania. Zatrzymali się nagle, widząc trójkę nastolatków w środku lasu.
      – Um... Hej? – odezwała się dziewczyna. Dostrzegłszy znajomego Liama, jęknęła w duchu, ale nie zdziwiła się. 
      – Co tam? – zaczepił ich chłopak, szczerząc się.
      – Hej, Chloe, Atticus – odparł Liam. – To Scott i Malia – przestawił ich sobie nawzajem. – A Zoey gdzie macie?
      – Nie spędzamy ze sobą sto procent czasu, wilczki – mruknął chłopak.
      Scott drgnął na dźwięk słowa "wilczki". Malia wydała z siebie dziwny odgłos w chwili, gdy ktoś jeszcze wyłonił się z lasu.
      Zoey w kucyku i stroju do biegania. Popatrzyła na nich zaskoczona.
      – Scott – odezwała się cicho.
      – My się znamy? – odpowiedział automatycznie McCall. Miał dziwne wrażenie, że gdzieś ją kiedyś widział.
      – Kiedyś chodziłam na kilka zajęć z tobą, Stilesem i Jacksonem – oznajmiła, ale chłopak wciąż nie mógł sobie przypomnieć jej twarzy.
      – Czyli jednak spędzamy ze sobą sto procent czasu – wtrącił się Atticus. – To wy tu sobie wilczkujcie dalej, a my wrócimy do biegania.
      – Wilczkujcie? – spytały jednocześnie Malia i Zoey. Spojrzały się na siebie, a Dust miała wrażenie, że dziewczyna Stilesa jej nie lubi lub wręcz.... Nie, to niemożliwe.
      – Skąd ty wiesz? – zaryzykował Scott.
      Atticus uśmiechnął się złowieszczo.
      – Ja wiem znacznie więcej niż ci się wydaje.
      – Ugh – jęknęła Zoey, ale nie wyglądała na zdziwioną jego słowami. Chwyciła i pociągnęła chłopaka za przedramię. – My już idziemy – i nim się obejrzeli ani ich, ani Chloe już nie było.
      Scott spojrzał na Malię i Liama.
      – Czy on właśnie powiedział, że wie kim jesteśmy?
***
      Na korytarzu panował gwar. Setki stóp uderzały o podłogę, setki głosów rozmawiały, setki uczniów zmierzało do klas. Scott stał przy swojej szafce, szukając podręcznika od matematyki. Zadziwiał go fakt, że książki tu nie ma, ponieważ właściwie dawno jej stąd nie zabierał.
      Przy okazji rozmyślał trochę. To, że wczoraj w lesie spotkali Zoey, Atticusa i Chloe było co najmniej dziwne. Co oni robili w nocy w Parku Narodowym Beacon Hills? Niby biegali, ale było to niecodzienne. I to, co powiedział chłopak. "Wilczki" ciągle chodziły mu po głowie. Brzmiał na bardzo pewnego siebie, jakby wiedział, ale skąd?
      Węch. Ktoś musiał ich poczuć. A to znaczy, że przynajmniej jedno z nich nie jest człowiekiem. Pytanie tylko brzmi, które? I czy nie mają złych zamiarów? Właściwie, głównie Zoey rzuciła się w oczy, więc to chyba ona jest pierwszą podejrzaną.
      Gdy podręcznik od matematyki  w końcu trafił w ręce Scotta, znikąd pojawił się Stiles.
      – Cześć, stary.
      A wraz z nim Malia.
      – Po co ci to? – spytała, widząc książkę w jego rękach.
      – Mamy dziś sprawdzian, chciałem jeszcze przejrzeć...
      – Co mamy?! – pisnęła dziewczyna, wytrzeszczając oczy. Wyrwała Scottowi podręcznik i ruszyła w stronę damskiej toalety.
      Chłopcy patrzyli na to z pełnymi zaskoczenia minami.
      – Co ona z tym robi? – spytał Scott.
      Stiles westchnął.
      – Prawdopodobnie zrobi ściągę. Nie nadąża z materiałem.
      – A robicie coś w ogóle oprócz obściskiwania się?
      – Miewamy momenty – odparł Stiles. – Ale ostatnio głównie ma coś do... – zaczął, ale przerwał w pół słowa.
      – Zoey – mruknął Scott. – Wczoraj ona, Chloe i Atticus wpadli na nasz trening w lesie. On mówił do nas per "wilczki", a Malia piorunowała wzrokiem Zoey. 
      Stilinski wciągnął gwałtownie powietrze.
      – Wiedzą o was? Znaczy, że muszą mieć do czynienia z tym całym bajzlem. Wiesz, kto z nich jest wilkołakiem? Czy czymś? To by wyjaśniało to, że Zoey jest taka odmieniona... – Stiles, jak to on, od razu zaczął bombardować przyjaciela pomysłami.
      – Hej, spokojnie. Najdziwniejsze jest to, że ja jej kompletnie nie pamiętam... Kompletnie. Mówiła coś o jakimś projekcie z chemii, ale nic nie pamiętam.
      Stiles uśmiechnął się półgębkiem.
      – Niewiele osób ją zauważało. Była cicha i nieśmiała. Niewidzialna... – to słowo uleciało z jego słów i z jakiegoś nieznanego powodu ukuło w serce.
***
      – Nadal nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś – syknęła Zoey, z impetem rzucając swój ciemny plecak na ławkę. Za nią szedł rozbawiony, jak zwykle, Atticus.
      – Ja też – dodała Chloe, która usiadła na ławce chłopaka.
      – A ty nie masz teraz lekcji z młodym Romeo? – spytał Atty.
      – Z Liamem? – zmarszczyła czoło. – Tak, mam. Wkurza mnie – jęknęła. – Myśli, że jak jest sobie Betą to jest panem świata – przewróciła oczami.
      – Nie zmieniajcie tematu, bo gdyby Keira nie była na polowaniu, już dawno miałbyś taką karę, że byś się nie pozbierał – syknęła Zoey, wzrokiem niemal ukręcając głowę przyjacielowi.
      – Ale Keiry nie ma, to mi się upiekło – Atticus pokazał jej język i usiadł na swoim krześle.
      Zauważył coś interesującego za Zoey.
      – Twój kochaś przyszedł – oznajmił, za co dziewczyna miała ochotę go spalić żywcem.
      – Może głośniej – syknęła.
      – A proszę bardzo – zachichotał Mitchell. – Jego ukochana też tu jest – dodał po chwili.
      Zoey uderzyła się otwartą dłonią w czoło.
      – I Scott, i Kira – dodała Chloe, zerkając zza książki, którą wyjęła nie mając ochoty słuchać ich kłótni. – Ej, a co robimy z imprezą?
      – Jaką imprezą? – spytali jednocześnie Zoey i Atticus.
      Chloe przewróciła oczami.
      – Tą, o której mówił Liam.
      – Nie wiem – Zoey wzruszyła ramionami.
      – Chodźmy – ożywił się Atty. – Podrywu czas!
      Dziewczyny popatrzyły na niego rozbawione.
      – I tak żadna by cię nie chciała – mruknęła Chloe. – Kochamy cię tylko my.
      Pokazał jej język.
      Niedługo potem rozbrzmiał dzwonek. Chloe ewakuowała się na swoje lekcje, a Atticus kontynuował docinanie Zoey. I na odwrót.
      Lekcja matematyki przebiegała sprawnie i w umiarkowanej ciszy. Kąciki ust Zoey uniosły się lekko, gdy dostrzegła, jakie Malia ma problemy z zadaniami. Nie przepadała za tą dziewczyną, choć długo jej nie znała. Choć może nie przepadała po prostu za jego dziewczyną?
      W pewnym momencie drzwi się uchyliły i stanął w nich wysoki, przystojny blondyn z zadziornym uśmieszkiem i błękitnymi oczami.
      – Dzień dobry, nazywam się Isaac Lahey i jestem nowy – oznajmił.
      Nauczycielka jedynie machnęła ręką i Isaac wszedł do klasy. Od razu zbombardowały go pytające spojrzenia Scotta i jego przyjaciół. Jedynie Malia miała go w głębokim poważaniu.
      Zoey przyjrzała mu się. Widziała go kiedyś na cmentarzu, jak pracował. Zawsze był taki przestraszony, a teraz pewny siebie, zadziorny. Wilkołak. Nie trzeba było wąchać, żeby to poznać.
      – Dust, do tablicy – nauczycielka nagle postanowiła poprowadzić lekcję.
      Zoey niechętnie wstała i ruszyła pod tablicę. Po drodze musiała minąć Malię, która obrzucała ją dziwnym spojrzeniem i ... Stilesa. Wzięła głęboki wdech i szła dzielnie.
      Nagle potknęła się o coś i runęła w dół. Po klasie rozszedł się szmer i chichoty. Zoey czuła, że jest cała czerwona, ale podniosła głowę, by kontynuować tę drogę męki.
      I wtedy dostrzegła wyciągniętą dłoń. A na drugim końcu ręki widniały ciemnobrązowe oczy Stilesa. Zoey wstrzymała oddech.
      Chłopak sam chwycił jej dłoń i pomógł wstać. Wtedy otrzeźwiała i w końcu dotarła do tablicy. Tam zajęła się zadaniem.
      Natomiast Stiles zamiast notować, błądził po zakamarkach swojej pamięci, trafiając na dawno zagubione wspomnienia.
      – Hej, Lydia. Wyglądasz... – Stiles obejrzał się za rudowłosą, gdy ta minęła go bez zaszczycenia choćby spojrzeniem. – Jakbyś właśnie mnie ignorowała – mina mu zrzedła. Powrócił spojrzeniem do Scotta, lecz nie zdążył się nawet odezwać, bo podeszła do nich czarnowłosa dziewczyna.
      – Cześć, Stiles – odezwała się, a jej srebrne oczy promieniały. – Hej, Scott – dodała po chwili.
      – Hej, Zoey – przywitał się Scott. Stiles mruknął coś podobnego, wciąż mając w pamięci wyrytą Lydię.
      Zoey popatrzyła na niego chwilę, po czym oddaliła się bardzo szybko.
      – Stiles... – zaczął Scott, przywołując swojego przyjaciela z powrotem na ziemię. – Nie wydaje ci się, że ona może cię lubić?
      – Zoey? Nie... No proszę cię – chłopak machnął ręką. – Jest jedynie w tym samym klubie szachowym, fanatyków science–fiction i teorii spiskowych co ja, ale to jedynie koleżanka.
      Scott pokręcił głową z dezaprobatą.
      Wtedy mu nie powiedział nic, bo Lydia zaprzątała nieco większą część jego serca. Ale nie całość.
      Tymczasem w umyśle Zoey, oprócz dosyć powolnego, jak na jej możliwości liczenia, szalała burza wspomnień.
      – Wypuść mnie! – syknęła Zoey, szarpiąc się w kajdanach i potrząsając skołtunionymi czarnymi włosami w każdą stronę.
      Włoszka pokręciła głową ze złośliwym uśmieszkiem. I strzeliła batem.
      Ostry ból przeszedł cały policzek Zoey. Dziewczyna zacisnęła zęby, ale opanowała się. Nie da jej tej satysfakcji, nie pokaże kim jest.
      – Wypuść mnie! On mnie potrzebuje! – ponowiła krzyk.
      – Twój chłopak? Jakie to urocze – zadrwiła łowczyni.
      Zoey zmarszczyła brwi. Za długo to trwa. Stiles jej potrzebuje. Po co ona w ogóle uciekała z Beacon Hills? Teraz, kiedy po mieście panoszy się Kanima?
      Zamknęła oczy. Pozwoliła, by naturalna wściekłość wypełniła jej żyły niczym ogień.
      Otworzyła oczy. I chwilę później włoska łowczyni leżała w kałuży własnej krwi, jej gardło było rozszarpane niczym papier prezentowy w święta, a Zoey uspokajała oddech trzymając się kolumny.
      Zoey zauważyła, że się dusi. Nieświadomie wstrzymała oddech na zbyt długo. Odsunęła dłoń od tablicy, bowiem skończyła już zadanie. Odwróciła się i zamierzała po prostu wrócić do swojej ławki, ale wzrok Stilesa wypalał w niej dziurę. Zmieszała się i spojrzała na osobę za nim. Malii wzrok był jeszcze bardziej przerażający.
      Odetchnęła jeszcze raz i, nieco zbyt szybko, powróciła na swoje miejsce.
      – Bardzo dobrze – oznajmiła nauczycielka. – Jesteś....? – spytała, choć chwilę temu wywołała ją po nazwisku.
      – Zoey Dust.
      Stiles zadrżał.
      Dlaczego te dwa słowa Zoey Dust tak go przerażały? 
      Przecież oznaczały jedynie niską, czarnowłosą dziewczynę z czujnymi oczami w odcieniu tak szarym, że niemal srebrnym. 
      Dlaczego poczuł falę gorąca na myśl, że jest w Beacon Hills? Przecież miał Malię, a Zoey przypominała mu o czasach, kiedy ani on, ani Scott nie wiedzieli o żadnym nadnaturalnym świecie. Właśnie w tamtym czasie ta zazwyczaj niewidzialna osóbka rzuciła mu się w oczy. Po części to zasługa jej nienagannego umysłu i tego, że wykazała się ogromną wiedzą podczas zadania z chemii, jednak z drugiej strony Stiles posiadał wspomnienie. 
      Wspomnienie, którym nie dzielił się z nikim. Takie wspomnienie, że gdy on w snach walczył z Nogitsune pojawiała się świecąca na srebrno dziewczęca postać i starała się mu pomóc. Raz się obudził i może przysiąc, że widział nad sobą Zoey Dust. Świecącą. Ratującą go przed demonem. Nie zdradził tego Scottowi, lub, co gorsza, Malii. Zachował to wspomnienie dla siebie. Zresztą niedługo potem zorientował się, że Zoey już dawno się wyprowadziła.
      Był zły na siebie, że nawet tego nie zauważył. Trochę za nią tęsknił, choć nigdy nie zamienił z nią słowa. Wydawała mu się jego idealną kopią. Miała podobne zainteresowania i również była uważana za nienormalną. Z tym, że nie miała przyjaciół. A przynajmniej nie w szkole.
      Wszystko to nie zmieniało faktu, że, właśnie przez skrywane wspomnienie, przypominała mu nieciekawy okres w życiu, choć poznał wtedy Malię. Cichy głosik krzyczał, że gdyby Zoey nie zniknęła prędzej czy później wplątałaby się w ich problemy z kitsune, Nogitsune i innymi duchami. A wtedy, kto wie, może byłaby jego dziewczyną zamiast Malii.
      Skarcił się w duchu za te myśli. Kocha swoją dziewczynę i nie powinien myśleć tak o innej.
***
      Iris siedziała w domu wujka i gapiła się bez powodu w ścianę. Dłonie co chwila zaciskała i rozluźniała. Nie mogła się na niczym skupić, a gdy próbowała zrobić obiad, wszystko się spaliło. Słowa Hale'a nie pozostawiły jej spokojnej, wręcz przeciwnie. Czuła się tak, jak wtedy, gdy wytropili ją na Alasce. Z tym, że tam było zimniej. Brakowało jej tchu, miała wrażenie, że wszyscy wiedzą kim jest, że wszyscy ją obserwują.
      Uznała również, że zbyt dużo informacji o niej krąży w świecie wilkołaków. Może powinna znów zmienić miejsce zamieszkania?
      Ale z drugiej strony tu jest jej rodzina. Stiles, którego trzeba chronić przed przyciągniętymi przez Nemeton. Tu jest Prawdziwy Alfa, mogący przywołać ją do porządku, jeśli trzeba. Tu mogłaby zostać...
      – Aleś ty głupia – mruknęła do siebie. – Nie mogą za ciebie odpowiadać.
      I wtedy usłyszała głosy. Uznała, że uda się na górę, ale zdanie wypowiedziane przez jej kuzyna sprawiło, że została na schodach i słuchała.
      – Musimy się zająć tymi morderstwami – oznajmił Stiles, wszedłszy do domu. Rzucił kurtkę w kąt i ruszył do kuchni po coś do picia dla Scotta i Isaaca.
      – Ale to za chwilę – zarządził Scott. – Gdzieś ty był? – zwrócił się do blondyna.
      – Wyjechałem razem z Argentem do Francji, pamiętasz? Niedawno wróciliśmy, bo on dowiedział się, że Kate nie żyje.
      – Nie żyje? – pisnęli w tym samym momencie Scott i Stiles.
      Isaac pokiwał głową.
      – Calaveras przybyli i oznajmili, że Kate Argent nie żyje już na pewno i Berserkerzy zniknęli.
      – Jeden problem z głowy – mruknął Scott.
      – Ale za to ile nam jeszcze zostało – dodał Stiles niosąc puszki z Coca–Colą.
      – To teraz musicie mi wszystko wyjaśnić – powiedział Isaac, otwierając swoją trochę za mocno.
      – W skrócie to Nemeton przyzywa mnóstwo istot nadnaturalnych, ktoś morduje przypadkowych ludzi, a stara znajoma Stilesa podejrzanie wyładniała.
      Stiles mruknął coś w odpowiedzi.
      – Ach, i jej przyjaciele chyba wiedzą o nas – dodał Scott. – Ostatnio nazwali nas "wilczkami".
      Iris w jednej chwili podjęła decyzję. Nie może odejść, kiedy tyle stworzeń kręci się wokół jej rodziny. Niech Hoodowie przybędą – zabije każdego z nich.
***
      Lydia nie była do końca pewna skąd się wzięła tu, gdzie stoi. I to w towarzystwie Parrisha z uniesioną bronią. Prawdopodobnie znów poniosło ją bycie banshee. Pamiętała jedynie urywki rozmów jej i policjanta, z których wywnioskowała, że znów coś słyszała i poprosiła go, by z nią pojechał. Trochę to bez sensu, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Czuła śmierć. Gdzieś blisko.
      – Lydia? – odezwał się cicho Parrish, gdy ruszyła w stronę załomu korytarza.
      Znajdowali się w opuszczonym parterowym budynku, który kiedyś był szpitalem, zanim wszystko zbankrutowało i przeniesiono się gdzie indziej. Teraz wszystko było szare  i brudne, a w wybitych oknach hulał wiatr. Bezdomni mieli zwyczaj pomieszkiwać tu, a uciekinierzy z domów nocować raz czy dwa.
      – Sprawdźmy jeszcze jeden pokój – poprosiła i nie czekała na odpowiedź. Po prostu tam weszła.
      I stanęła jak wryta.
      Na środku pomieszczenia, które kiedyś było pokojem, znajdowało się prowizoryczne posłanie, a na nim człowiek. Sądząc po ubraniu, bezdomny. I to nie było warte krzyku jaki wydobył się z jej krtani. Wrzask u banshee spowodowała istota, która pochylała się nad bezdomnym. Ciemna, błyszcząca jakby łuską, posiadająca długi ogon i ostre zęby, które właśnie przebijały szyję leżącego. Krew lała się po podłodze, a Lydia krzyczała, mając w głowie jedynie obraz istoty, która nagle odwróciła się, ukazując w miarę ludzką twarz i blond włosy.
      Pierwsze, co pomyślała Lydia to kanima.
      A drugie – Chloe.
__________________________________________________________________
To znowu ja! Mam nadzieję, że spodobał Ci się ten rozdział. Trochę się już wyjaśniło, trochę zostało dodane... 
Podziel się ze mną swoimi przemyśleniami i wrażeniami :)


1 komentarz:

  1. Taak, wiedziałam, że będzie kanima!!! <3
    Rozdział świetny :3
    Aż się dziwię, że nikt go nie skomentował!

    OdpowiedzUsuń