Derek
uniósł brwi. Dziewczyna patrzyła na niego przez chwilę z lekko
rozchylonymi ustami. Błyskawicznie podniosła się z ziemi i
wskoczyła na drzewo, ignorując przy tym grawitację i przypominając
wiewiórkę.
Derek
westchnął.
– Wiem,
że nie jestem zbyt kulturalny, ale wiem coś o tobie. A właściwie
sporo – kontynuował. – Iris, tak?
Dziewczyna
zeskoczyła z drzewa cicho i delikatnie niczym piórko, po czym
spojrzała na niego groźnie. Wyglądało to nieco zabawnie, bo była
o pół głowy niższa.
– Niby
co takiego o mnie wiesz, Beto?
Hale
przyglądał się chwilę ze szczerym zainteresowaniem jak drobne
wzorki na jej twarzy znikają, przypominając nieco wzrost rośliny w
trybie wstecznym. Były nawet liście.
– Wiem,
kim jesteś. Wiem, skąd jesteś. Wiem, po co przybyłaś. Jesteś
dosyć sławna, jak na tak młodą osobę. I nieposkromiona.
Iris
zasyczała, obnażając ostre kły.
– Nic
o mnie nie wiesz – warknęła i cofnęła się. – Jesteś tylko
Betą bez stada. Wszyscy są od ciebie silniejsi, nawet... – urwała
i zamilkła.
– Nawet
Stiles? – dokończył. Spojrzała na niego zdezorientowana, jakby
pytała skąd wie. – Mówiłem ci, że wiem dużo. Nazywasz się
Iga Stilinski i jesteś córką siostry szeryfa.
– Nie!
– wrzasnęła Iris i długimi pazurami rozorała korę pobliskiej
sosny.
Derek
kontynuował, niewzruszony.
– Iga
nie żyje! Nie ma jej tu!
– Mając
szesnaście lat zostałaś ugryziona przez bliżej nieokreślone
nadnaturalne stworzenie. Niedługo potem zorientowałaś się kim
jesteś.
– Czym
jestem! – zdzierała sobie gardło. – Nie kim! Iga nie żyje,
została Iris...
– Uciekłaś
i dalej uciekasz, ciągle zmieniając nazwisko, bo gdzie się nie
pojawisz, ktoś ginie – Derek podszedł do niej, ale ona gwałtownie
wskoczyła na drzewo.
– W
Beacon Hills nikt nie zginął z mojej ręki! – wrzasnęła z góry.
– Teraz
nie – potwierdził. – Nie zrobię ci krzywdy – jego wzrok nieco
złagodniał.
Nie
chciał jej zdenerwować, ale ten gatunek jest dosyć rzadko
spotykany. Hale był ciekawy jak właściwie wygląda.
Iris
zawahała się, ale zeszła z drzewa. Wyglądała już normalnie,
oprócz kilku gałązek zaplątanych we włosy.
– Przepraszam
– mruknęła, spuszczając wzrok. – Już pięć lat się błąkam,
czasem zapominam o ludzkiej części mnie.
– Polują
na ciebie – oznajmił, bez owijania w bawełnę.
Dziewczyna
gwałtownie podniosła wzrok.
– Co?!
– Rodzina
łowców. Nazwisko Hood mówi ci coś? – wzrok Iris zrobił się
nieco pusty, jakby wspominała. – Zauważyli, że to, co zabijało
w Seattle to nie były wilki.
– Ja...
Nie wiem jak ci dziękować – powiedziała, patrząc w oczy Dereka.
Ten uśmiechnął się lekko.
– Idź
już. Przemyśl wszystko. Z tego co słyszałem, jeszcze nie
zmierzają tutaj i nie wiedzą jak się nazywasz.
– To
skąd...? – zdziwiła się.
Derek
zaśmiał się.
– Ja
biorę informacje od wilkołaków, nie łowców.
Iris
pokiwała głową i puściła się biegiem w kierunku miasta.
***
Zanim
Scott zamknął za sobą drzwi od domu księżyc wisiał już wysoko
na nieboskłonie. Chwilę wcześniej otrzymał telefon od Stilesa, w
którym zmartwiony przyjaciel, wyrzucając z siebie mnóstwo słów
na minutę, opowiedział o tym, jak podsłuchał ich rodziców, o
ataku na Parrisha i ofierze w szpitalu. Te nowości zepsuły humor
Scotta doszczętnie, a powinien mieć cierpliwość, bowiem umówił
się na dziś z Malią i Liamem w lesie. Postanowili poćwiczyć
wykorzystywanie swoim umiejętności lub, jak to w przypadku Liama, w
ogóle się ich nauczyć. Była to ostatnia okazja – za dwie noce
pełnia.
Młody
McCall dotarł na polankę niecałe dziesięć minut później. Był
nieco zdyszany, ale uśmiechnął się na widok swoich uczniów. Bet,
tak właściwie.
Najpierw
kazał im zmieniać postać, wysuwać i chować pazury, pokazywać
tylko oczy i tego typu sprawy. Potem próbował ich atakować, by
zobaczyć jak sobie poradzą. Liam trochę spanikował, gdy Scott
wyskoczył na niego zza krzaka z dzikim rykiem, natomiast Malia w tej
samej sytuacji zdzieliła go w głowę jego własnym plecakiem.
– Scott?
– odezwał się Liam, gdy Alfa pocierał bolące miejsce. – Ktoś
się zbliża.
Chłopak
wciągnął powietrze nosem, i poczuł dwie osoby. Jedna z nich
pachniała człowiekiem. Ale druga nie.
– Schowajcie
pazury – polecił im. Malia z niechęcią dostosowała się do
polecenia.
– ...
i w tym momencie ukończyłem tę kampanię – zza drzew wyłonił
się chłopak o rozczochranych brązowych włosach i blondynka. Oboje
mieli na sobie stroje do biegania. Zatrzymali się nagle, widząc
trójkę nastolatków w środku lasu.
– Um...
Hej? – odezwała się dziewczyna. Dostrzegłszy znajomego Liama,
jęknęła w duchu, ale nie zdziwiła się.
– Co
tam? – zaczepił ich chłopak, szczerząc się.
– Hej,
Chloe, Atticus – odparł Liam. – To Scott i Malia – przestawił
ich sobie nawzajem. – A Zoey gdzie macie?
– Nie
spędzamy ze sobą sto procent czasu, wilczki – mruknął chłopak.
Scott
drgnął na dźwięk słowa "wilczki". Malia wydała z
siebie dziwny odgłos w chwili, gdy ktoś jeszcze wyłonił się z
lasu.
Zoey
w kucyku i stroju do biegania. Popatrzyła na nich zaskoczona.
– Scott
– odezwała się cicho.
– My
się znamy? – odpowiedział automatycznie McCall. Miał dziwne
wrażenie, że gdzieś ją kiedyś widział.
– Kiedyś
chodziłam na kilka zajęć z tobą, Stilesem i Jacksonem –
oznajmiła, ale chłopak wciąż nie mógł sobie przypomnieć jej
twarzy.
– Czyli
jednak spędzamy ze sobą sto procent czasu – wtrącił się
Atticus. – To wy tu sobie wilczkujcie dalej, a my wrócimy do
biegania.
– Wilczkujcie?
– spytały jednocześnie Malia i Zoey. Spojrzały się na siebie, a
Dust miała wrażenie, że dziewczyna Stilesa jej nie lubi lub
wręcz.... Nie, to niemożliwe.
– Skąd
ty wiesz? – zaryzykował Scott.
Atticus
uśmiechnął się złowieszczo.
– Ja
wiem znacznie więcej niż ci się wydaje.
– Ugh
– jęknęła Zoey, ale nie wyglądała na zdziwioną jego słowami.
Chwyciła i pociągnęła chłopaka za przedramię. – My już
idziemy – i nim się obejrzeli ani ich, ani Chloe już nie było.
Scott
spojrzał na Malię i Liama.
– Czy
on właśnie powiedział, że wie kim jesteśmy?
***
Na
korytarzu panował gwar. Setki stóp uderzały o podłogę, setki
głosów rozmawiały, setki uczniów zmierzało do klas. Scott stał
przy swojej szafce, szukając podręcznika od matematyki. Zadziwiał
go fakt, że książki tu nie ma, ponieważ właściwie dawno jej
stąd nie zabierał.
Przy
okazji rozmyślał trochę. To, że wczoraj w lesie spotkali Zoey,
Atticusa i Chloe było co najmniej dziwne. Co oni robili w nocy w
Parku Narodowym Beacon Hills? Niby biegali, ale było to
niecodzienne. I to, co powiedział chłopak. "Wilczki"
ciągle chodziły mu po głowie. Brzmiał na bardzo pewnego siebie,
jakby wiedział, ale skąd?
Węch.
Ktoś musiał ich poczuć. A to znaczy, że przynajmniej jedno z nich
nie jest człowiekiem. Pytanie tylko brzmi, które? I czy nie mają
złych zamiarów? Właściwie, głównie Zoey rzuciła się w oczy,
więc to chyba ona jest pierwszą podejrzaną.
Gdy
podręcznik od matematyki w końcu trafił w ręce Scotta,
znikąd pojawił się Stiles.
– Cześć,
stary.
A
wraz z nim Malia.
– Po
co ci to? – spytała, widząc książkę w jego rękach.
– Mamy
dziś sprawdzian, chciałem jeszcze przejrzeć...
– Co
mamy?! – pisnęła dziewczyna, wytrzeszczając oczy. Wyrwała
Scottowi podręcznik i ruszyła w stronę damskiej toalety.
Chłopcy
patrzyli na to z pełnymi zaskoczenia minami.
– Co
ona z tym robi? – spytał Scott.
Stiles
westchnął.
– Prawdopodobnie
zrobi ściągę. Nie nadąża z materiałem.
– A
robicie coś w ogóle oprócz obściskiwania się?
– Miewamy
momenty – odparł Stiles. – Ale ostatnio głównie ma coś do...
– zaczął, ale przerwał w pół słowa.
– Zoey
– mruknął Scott. – Wczoraj ona, Chloe i Atticus wpadli na nasz
trening w lesie. On mówił do nas per "wilczki", a Malia
piorunowała wzrokiem Zoey.
Stilinski
wciągnął gwałtownie powietrze.
– Wiedzą
o was? Znaczy, że muszą mieć do czynienia z tym całym bajzlem.
Wiesz, kto z nich jest wilkołakiem? Czy czymś? To by wyjaśniało
to, że Zoey jest taka odmieniona... – Stiles, jak to on, od razu
zaczął bombardować przyjaciela pomysłami.
– Hej,
spokojnie. Najdziwniejsze jest to, że ja jej kompletnie nie
pamiętam... Kompletnie. Mówiła coś o jakimś projekcie z chemii,
ale nic nie pamiętam.
Stiles
uśmiechnął się półgębkiem.
– Niewiele
osób ją zauważało. Była cicha i nieśmiała. Niewidzialna... –
to słowo uleciało z jego słów i z jakiegoś nieznanego powodu
ukuło w serce.
***
– Nadal
nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś – syknęła Zoey, z impetem
rzucając swój ciemny plecak na ławkę. Za nią szedł rozbawiony,
jak zwykle, Atticus.
– Ja
też – dodała Chloe, która usiadła na ławce chłopaka.
– A
ty nie masz teraz lekcji z młodym Romeo? – spytał Atty.
– Z
Liamem? – zmarszczyła czoło. – Tak, mam. Wkurza mnie –
jęknęła. – Myśli, że jak jest sobie Betą to jest panem świata
– przewróciła oczami.
– Nie
zmieniajcie tematu, bo gdyby Keira nie była na polowaniu, już dawno
miałbyś taką karę, że byś się nie pozbierał – syknęła
Zoey, wzrokiem niemal ukręcając głowę przyjacielowi.
– Ale
Keiry nie ma, to mi się upiekło – Atticus pokazał jej język i
usiadł na swoim krześle.
Zauważył
coś interesującego za Zoey.
– Twój
kochaś przyszedł – oznajmił, za co dziewczyna miała ochotę go
spalić żywcem.
– Może
głośniej – syknęła.
– A
proszę bardzo – zachichotał Mitchell. – Jego ukochana też tu
jest – dodał po chwili.
Zoey
uderzyła się otwartą dłonią w czoło.
– I
Scott, i Kira – dodała Chloe, zerkając zza książki, którą
wyjęła nie mając ochoty słuchać ich kłótni. – Ej, a co
robimy z imprezą?
– Jaką
imprezą? – spytali jednocześnie Zoey i Atticus.
Chloe
przewróciła oczami.
– Tą,
o której mówił Liam.
– Nie
wiem – Zoey wzruszyła ramionami.
– Chodźmy
– ożywił się Atty. – Podrywu czas!
Dziewczyny
popatrzyły na niego rozbawione.
– I
tak żadna by cię nie chciała – mruknęła Chloe. – Kochamy cię
tylko my.
Pokazał
jej język.
Niedługo
potem rozbrzmiał dzwonek. Chloe ewakuowała się na swoje lekcje, a
Atticus kontynuował docinanie Zoey. I na odwrót.
Lekcja
matematyki przebiegała sprawnie i w umiarkowanej ciszy. Kąciki ust
Zoey uniosły się lekko, gdy dostrzegła, jakie Malia ma problemy z
zadaniami. Nie przepadała za tą dziewczyną, choć długo jej nie
znała. Choć może nie przepadała po prostu za jego dziewczyną?
W
pewnym momencie drzwi się uchyliły i stanął w nich wysoki,
przystojny blondyn z zadziornym uśmieszkiem i błękitnymi oczami.
– Dzień
dobry, nazywam się Isaac Lahey i jestem nowy – oznajmił.
Nauczycielka
jedynie machnęła ręką i Isaac wszedł do klasy. Od razu
zbombardowały go pytające spojrzenia Scotta i jego przyjaciół.
Jedynie Malia miała go w głębokim poważaniu.
Zoey
przyjrzała mu się. Widziała go kiedyś na cmentarzu, jak pracował.
Zawsze był taki przestraszony, a teraz pewny siebie, zadziorny.
Wilkołak. Nie trzeba było wąchać, żeby to poznać.
– Dust,
do tablicy – nauczycielka nagle postanowiła poprowadzić lekcję.
Zoey
niechętnie wstała i ruszyła pod tablicę. Po drodze musiała minąć
Malię, która obrzucała ją dziwnym spojrzeniem i ... Stilesa.
Wzięła głęboki wdech i szła dzielnie.
Nagle
potknęła się o coś i runęła w dół. Po klasie rozszedł się
szmer i chichoty. Zoey czuła, że jest cała czerwona, ale podniosła
głowę, by kontynuować tę drogę męki.
I
wtedy dostrzegła wyciągniętą dłoń. A na drugim końcu ręki
widniały ciemnobrązowe oczy Stilesa. Zoey wstrzymała oddech.
Chłopak
sam chwycił jej dłoń i pomógł wstać. Wtedy otrzeźwiała i w
końcu dotarła do tablicy. Tam zajęła się zadaniem.
Natomiast
Stiles zamiast notować, błądził po zakamarkach swojej pamięci,
trafiając na dawno zagubione wspomnienia.
– Hej,
Lydia. Wyglądasz... – Stiles obejrzał się za rudowłosą, gdy ta
minęła go bez zaszczycenia choćby spojrzeniem. – Jakbyś właśnie
mnie ignorowała – mina mu zrzedła. Powrócił spojrzeniem do
Scotta, lecz nie zdążył się nawet odezwać, bo podeszła do nich
czarnowłosa dziewczyna.
– Cześć,
Stiles – odezwała się, a jej srebrne oczy promieniały. – Hej,
Scott – dodała po chwili.
– Hej,
Zoey – przywitał się Scott. Stiles mruknął coś podobnego,
wciąż mając w pamięci wyrytą Lydię.
Zoey
popatrzyła na niego chwilę, po czym oddaliła się bardzo szybko.
– Stiles...
– zaczął Scott, przywołując swojego przyjaciela z powrotem na
ziemię. – Nie wydaje ci się, że ona może cię lubić?
– Zoey?
Nie... No proszę cię – chłopak machnął ręką. – Jest
jedynie w tym samym klubie szachowym, fanatyków science–fiction i
teorii spiskowych co ja, ale to jedynie koleżanka.
Scott
pokręcił głową z dezaprobatą.
Wtedy
mu nie powiedział nic, bo Lydia zaprzątała nieco większą część
jego serca. Ale nie całość.
Tymczasem
w umyśle Zoey, oprócz dosyć powolnego, jak na jej możliwości
liczenia, szalała burza wspomnień.
– Wypuść
mnie! – syknęła Zoey, szarpiąc się w kajdanach i potrząsając
skołtunionymi czarnymi włosami w każdą stronę.
Włoszka
pokręciła głową ze złośliwym uśmieszkiem. I strzeliła batem.
Ostry
ból przeszedł cały policzek Zoey. Dziewczyna zacisnęła zęby,
ale opanowała się. Nie da jej tej satysfakcji, nie pokaże kim
jest.
– Wypuść
mnie! On mnie potrzebuje! – ponowiła krzyk.
– Twój
chłopak? Jakie to urocze – zadrwiła łowczyni.
Zoey
zmarszczyła brwi. Za długo to trwa. Stiles jej potrzebuje. Po co
ona w ogóle uciekała z Beacon Hills? Teraz, kiedy po mieście
panoszy się Kanima?
Zamknęła
oczy. Pozwoliła, by naturalna wściekłość wypełniła jej żyły
niczym ogień.
Otworzyła
oczy. I chwilę później włoska łowczyni leżała w kałuży
własnej krwi, jej gardło było rozszarpane niczym papier prezentowy
w święta, a Zoey uspokajała oddech trzymając się kolumny.
Zoey
zauważyła, że się dusi. Nieświadomie wstrzymała oddech na zbyt
długo. Odsunęła dłoń od tablicy, bowiem skończyła już
zadanie. Odwróciła się i zamierzała po prostu wrócić do swojej
ławki, ale wzrok Stilesa wypalał w niej dziurę. Zmieszała się i
spojrzała na osobę za nim. Malii wzrok był jeszcze bardziej
przerażający.
Odetchnęła
jeszcze raz i, nieco zbyt szybko, powróciła na swoje miejsce.
– Bardzo
dobrze – oznajmiła nauczycielka. – Jesteś....? – spytała,
choć chwilę temu wywołała ją po nazwisku.
– Zoey
Dust.
Stiles
zadrżał.
Dlaczego
te dwa słowa Zoey
Dust tak
go przerażały?
Przecież
oznaczały jedynie niską, czarnowłosą dziewczynę z czujnymi
oczami w odcieniu tak szarym, że niemal srebrnym.
Dlaczego
poczuł falę gorąca na myśl, że jest w Beacon Hills? Przecież
miał Malię, a Zoey przypominała mu o czasach, kiedy ani on, ani
Scott nie wiedzieli o żadnym nadnaturalnym świecie. Właśnie
w tamtym czasie ta zazwyczaj niewidzialna osóbka rzuciła mu się w
oczy. Po części to zasługa jej nienagannego umysłu i tego, że
wykazała się ogromną wiedzą podczas zadania z chemii, jednak z
drugiej strony Stiles posiadał wspomnienie.
Wspomnienie,
którym nie dzielił się z nikim. Takie wspomnienie, że gdy on w
snach walczył z Nogitsune pojawiała się świecąca na srebrno
dziewczęca postać i starała się mu pomóc. Raz się obudził i
może przysiąc, że widział nad sobą Zoey Dust. Świecącą.
Ratującą go przed demonem. Nie zdradził tego Scottowi, lub, co
gorsza, Malii. Zachował to wspomnienie dla siebie. Zresztą niedługo
potem zorientował się, że Zoey już dawno się wyprowadziła.
Był
zły na siebie, że nawet tego nie zauważył. Trochę za nią
tęsknił, choć nigdy nie zamienił z nią słowa. Wydawała mu się
jego idealną kopią. Miała podobne zainteresowania i również była
uważana za nienormalną. Z tym, że nie miała przyjaciół. A
przynajmniej nie w szkole.
Wszystko
to nie zmieniało faktu, że, właśnie przez skrywane wspomnienie,
przypominała mu nieciekawy okres w życiu, choć poznał wtedy
Malię. Cichy głosik krzyczał, że gdyby Zoey nie zniknęła
prędzej czy później wplątałaby się w ich problemy z kitsune,
Nogitsune i innymi duchami. A wtedy, kto wie, może byłaby jego
dziewczyną zamiast Malii.
Skarcił
się w duchu za te myśli. Kocha swoją dziewczynę i nie powinien
myśleć tak o innej.
***
Iris
siedziała w domu wujka i gapiła się bez powodu w ścianę. Dłonie
co chwila zaciskała i rozluźniała. Nie mogła się na niczym
skupić, a gdy próbowała zrobić obiad, wszystko się spaliło.
Słowa Hale'a nie pozostawiły jej spokojnej, wręcz przeciwnie.
Czuła się tak, jak wtedy, gdy wytropili ją na Alasce. Z tym, że
tam było zimniej. Brakowało jej tchu, miała wrażenie, że wszyscy
wiedzą kim jest, że wszyscy ją obserwują.
Uznała
również, że zbyt dużo informacji o niej krąży w świecie
wilkołaków. Może powinna znów zmienić miejsce zamieszkania?
Ale
z drugiej strony tu jest jej rodzina. Stiles, którego trzeba chronić
przed przyciągniętymi przez Nemeton. Tu jest Prawdziwy Alfa, mogący
przywołać ją do porządku, jeśli trzeba. Tu mogłaby zostać...
– Aleś
ty głupia – mruknęła do siebie. – Nie mogą za ciebie
odpowiadać.
I
wtedy usłyszała głosy. Uznała, że uda się na górę, ale zdanie
wypowiedziane przez jej kuzyna sprawiło, że została na schodach i
słuchała.
– Musimy
się zająć tymi morderstwami – oznajmił Stiles, wszedłszy do
domu. Rzucił kurtkę w kąt i ruszył do kuchni po coś do picia dla
Scotta i Isaaca.
– Ale
to za chwilę – zarządził Scott. – Gdzieś ty był? – zwrócił
się do blondyna.
– Wyjechałem
razem z Argentem do Francji, pamiętasz? Niedawno wróciliśmy, bo on
dowiedział się, że Kate nie żyje.
– Nie
żyje? – pisnęli w tym samym momencie Scott i Stiles.
Isaac
pokiwał głową.
– Calaveras
przybyli i oznajmili, że Kate Argent nie żyje już na pewno i
Berserkerzy zniknęli.
– Jeden
problem z głowy – mruknął Scott.
– Ale
za to ile nam jeszcze zostało – dodał Stiles niosąc puszki z
Coca–Colą.
– To
teraz musicie mi wszystko wyjaśnić – powiedział Isaac,
otwierając swoją trochę za mocno.
– W
skrócie to Nemeton przyzywa mnóstwo istot nadnaturalnych, ktoś
morduje przypadkowych ludzi, a stara znajoma Stilesa podejrzanie
wyładniała.
Stiles
mruknął coś w odpowiedzi.
– Ach,
i jej przyjaciele chyba wiedzą o nas – dodał Scott. – Ostatnio
nazwali nas "wilczkami".
Iris
w jednej chwili podjęła decyzję. Nie może odejść, kiedy tyle
stworzeń kręci się wokół jej rodziny. Niech Hoodowie przybędą
– zabije każdego z nich.
***
Lydia
nie była do końca pewna skąd się wzięła tu, gdzie stoi. I to w
towarzystwie Parrisha z uniesioną bronią. Prawdopodobnie znów
poniosło ją bycie banshee. Pamiętała jedynie urywki rozmów jej i
policjanta, z których wywnioskowała, że znów coś słyszała i
poprosiła go, by z nią pojechał. Trochę to bez sensu, ale nie
miała czasu się nad tym zastanawiać. Czuła śmierć. Gdzieś
blisko.
– Lydia?
– odezwał się cicho Parrish, gdy ruszyła w stronę załomu
korytarza.
Znajdowali
się w opuszczonym parterowym budynku, który kiedyś był szpitalem,
zanim wszystko zbankrutowało i przeniesiono się gdzie indziej.
Teraz wszystko było szare i brudne, a w wybitych oknach hulał
wiatr. Bezdomni mieli zwyczaj pomieszkiwać tu, a uciekinierzy z
domów nocować raz czy dwa.
– Sprawdźmy
jeszcze jeden pokój – poprosiła i nie czekała na odpowiedź. Po
prostu tam weszła.
I
stanęła jak wryta.
Na
środku pomieszczenia, które kiedyś było pokojem, znajdowało się
prowizoryczne posłanie, a na nim człowiek. Sądząc po ubraniu,
bezdomny. I to nie było warte krzyku jaki wydobył się z jej
krtani. Wrzask u banshee spowodowała istota, która pochylała się
nad bezdomnym. Ciemna, błyszcząca jakby łuską, posiadająca długi
ogon i ostre zęby, które właśnie przebijały szyję leżącego.
Krew lała się po podłodze, a Lydia krzyczała, mając w głowie
jedynie obraz istoty, która nagle odwróciła się, ukazując w
miarę ludzką twarz i blond włosy.
Pierwsze,
co pomyślała Lydia to kanima.
A
drugie – Chloe.
__________________________________________________________________
To
znowu ja! Mam nadzieję, że spodobał Ci się ten rozdział. Trochę
się już wyjaśniło, trochę zostało dodane...
Podziel
się ze mną swoimi przemyśleniami i wrażeniami :)
Taak, wiedziałam, że będzie kanima!!! <3
OdpowiedzUsuńRozdział świetny :3
Aż się dziwię, że nikt go nie skomentował!