Cała
ulica spała. Właściwie całe Beacon Hills spało. Głębokim i
spokojnym snem, bo głównie takim śpi się o trzeciej nad ranem.
Latarnie rzucały mdłe światło na puste, mokre od deszczu,
asfaltowe ulice. Tej nocy miejscowy szpital nie miał zbyt wiele do
roboty. Wyjątkowy spokój, żadnego zszywania ran szarpanych,
opatrywania śladów kłów czy wysysania jadu.
Melissa
McCall przysypiała na swoim fotelu, w ręku dzierżąc od dawna
pusty kubek kawy. Pielęgniarz, który wraz z nią pełnił dyżur,
dotknął lekko jej ramienia. Kobieta ocknęła się i popatrzyła na
niego nieprzytomnym wzrokiem.
– Wyjdę
zapalić – oznajmił pielęgniarz.
Melissa
posłała mu spojrzenie pełne wyrzutu.
– Evan,
jaki ty przykład dajesz...
– Śpij,
Melisso – uciął jej wywód, po czym ruszył do wyjścia.
Zanim
dotarł do drzwi rozejrzał się jeszcze po korytarzu czy nowa
praktykantka – Katherine – nie wróciła już z obchodu. Nie
zauważywszy nikogo skierował się ku tylnemu wyjściu ze szpitala.
Po drodze wyjął z kieszeni fajkę i zapalniczkę. Pchnął drzwi i
ogarnął go chłód. Poczuł na skórze kropelki deszczu, gdy
zapalał papierosa. Zaciągnął się dymem i rozejrzał.
Tyły
szpitala były czyste, puste i oczywiście mokre. Po śmietnikach
deszcz spływał drobnymi strumyczkami, cicho chlapał w kałuże i
ogólnie robił to, co zwykle robi tego typu opad.
Evan
zaciągnął się dymem ponownie, tym razem przymykając oczy.
Natychmiast zaczął kaszleć, a tętno mu podskoczyło. Zobaczył
coś.
Ruch.
W
chwili, gdy jego oczy niemal się zamknęły, coś przemknęło od
śmietnika do muru.
Przeszły
go ciarki, zaciągnął się szybko ostatni raz i wyrzucił peta, po
czym odwrócił się z zamiarem powrotu do ciepłego i miłego
wnętrza.
I
wtedy śliska, łuskowata łapa zakończona pazurami wyryła na jego
klatce piersiowej głębokie bruzdy. Krew trysnęła na deszczowe
strumyki zmieniając ich kolor na rubinowy. Evan zaczął się
dławić. Padł na ziemię, targały nim drgawki. Umierając zdążył
jeszcze zobaczyć długie włosy i liczne ostre jak brzytwa zęby
błyszczące w mroku.
Chwilę
po tym, jak jego serce stanęło, łuskowata istota wgryzła się
kłami w ciało pielęgniarza.
***
Wszystko
zaczęło stawać się ostre, wyraźne. Pierwsze, co dostrzegłam to
moje ręce. Drżały. Kapało z nich coś... krew. Ciepła krew.
Miałam
krew na rękach.
***
Schody
w domu szeryfa trzeszczały z każdym krokiem nawet najlżejszej
osoby, dlatego Stiles mocno się zdziwił, gdy przeżuwając kanapkę
usłyszał kogoś schodzącego na dół. Jego ojciec siedział obok
niego i smarował sobie kanapkę masłem.
– Ktoś
tu jest? – spytał chłopak wlepiając wzrok w wejście do kuchni.
– Ach,
tak. Zapomniałem ci powiedzieć...
W
drzwiach stanęła wysoka dziewczyna. Brązowe włosy miała
roztrzepane i nieuczesane, a na przedramieniu świeży bandaż.
Powłócząc nogami w za dużej piżamie podeszła do stołu i
usiadła. Wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia parę lat.
Stiles
zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem.
– Tato,
ja rozumiem, że jesteś samotny, ale ona jest niewiele starsza ode
mnie – szepnął do ojca.
– Stiles,
to nie tak – szeryf westchnął. – To jest Iris, córka mojej
siostry, a jednocześnie twoja kuzynka – wyjaśnił, kładąc ser
na chleb.
Dziewczyna
uśmiechnęła się do niego półgębkiem, po czym przyssała się
do kubka z kawą. Chłopak patrzył na nią chwilę, po czym powrócił
do konsumpcji śniadania.
Myślał
trochę o Puli Śmierci, o śmierci Allison i jego udziale w tym
wszystkim, co działo się wokół Nogitsune i jakoś tak zdołował
się z rana. W zamyśleniu podskoczył, gdy usłyszał dzwonek do
drzwi.
– Ja
otworzę – oznajmił jego ojciec.
Stiles
nie protestował, a Iris w ogóle wydawała się być poza tym
wymiarem. Wtem, jakby podstępem, do jego myśli wkradła się Zoey.
Jej szare oczy przesłoniły wszelkie inne problemy.
– Co
masz taką minę? – odezwała się Iris, a serce podskoczyło
Stilesowi do gardła.
– Przestraszyłaś
mnie – sapnął z wyrzutem. Kącik ust Iris uniósł się lekko.
– To
taki mój niechlubny talent od jakiegoś czasu – oznajmiła i
przekręciła się nieco na krześle tak, by lepiej go widzieć. –
Miałeś rozmarzoną minę, czy mi się przywidziało? – spytała,
a w jej brązowych oczach Stiles przyuważył błysk.
– Mam
dziewczynę... – zdołał z siebie wydusić zanim piękny róż
oblał jego policzki.
Iris
zaśmiała się.
– Ale
nie myślałeś o niej. Myślałeś o kimś innym. Co tak patrzysz?
Zarumieniłeś się, to wszystko zdradza.
– Ja
nie... ona... – Stiles zaczął plątać się w zeznaniach. – Po
prostu wróciła do miasta taka, którą kiedyś lubiłem... –
spuścił wzrok, jakby kuzynka przyłapała go na czymś
niedozwolonym.
– Ładna?
– spytała dziewczyna, podpierając głowę na dłoni i z
zaciekawieniem słuchając nastolatka.
– Piękna.
I to nie teraz, kiedy wszyscy to widzą. Zawsze była piękna – nim
się zorientował powiedział to, co skrywał nawet przed Scottem.
Oprócz Lydii miał jeszcze inny obiekt westchnień, ale ona zniknęła
równie szybko, jak się pojawiła. I właściwie tylko on to
zauważył.
Mina
Iris stężała.
– Uważaj,
piękne dziewczyny bardzo często są śmiertelnie niebezpieczne.
Stiles
obrzucił kuzynkę zdezorientowanym spojrzeniem, ale wyglądało na
to, że nie miała ona ochoty dłużej z nim rozmawiać, bo odeszła
od stołu i udała się na górę.
Czyżby
wiedziała coś ciekawego?
***
Tak
naprawdę dopiero dziś Stiles i Scott zorientowali się jak wiele
osób doszło do szkoły. Gdy zasiedli w swych ławkach dostrzegli co
najmniej trzy nowe twarze, a na korytarzu kilkanaście. Popatrzyli po
sobie i wiedzieli, że myślą o tym samym. Nemeton. To drzewo ściąga
tu mnóstwo istot nadprzyrodzonych.
Przykładowo,
na chemii Stiles naliczył czworo nowych uczniów: dwie blondynki,
które siedziały ze sobą prawdopodobnie tylko dlatego, że obie
były nowe, wysokiego szczupłego chłopaka o roztrzepanych brązowych
włosach i... Zoey.
Stiles
nie rozumiał dlaczego, gdy dostrzegł to, jak ona pochyla się do
tego chłopaka, czuł się dziwnie. Jej czarne włosy opadały
kaskadą na ramię, a głowa była blisko chłopaka. Uśmiechał się,
słuchając.
Stilinski
przyglądałby się dalej, gdyby nie kuksaniec od Scotta i
szept:"Malia". Brunet odwrócił wzrok na drugi koniec sali
i uśmiechnął się do swojej dziewczyny. Poczuł drobne ukłucie w
sercu na myśl o tym, że Malia nie wie, kto jest jej prawdziwym
ojcem.
Chłopak
westchnął. Tyle tych spraw na raz.
– Nie
wydaje ci się, że jest tu jakoś dużo nowych? – odezwał się
Scott, nachylając się do niego nad stołem laboratoryjnym.
– Mnóstwo
– zgodził się Stilinski.
Pogadaliby
jeszcze, ale nauczycielka chemii w końcu postanowiła zacząć
jakieś zajęcia i rozpoczęła je donośnym krzykiem.
– Ty!
– wskazała palcem w stronę bruneta siedzącego z Zoey. Cała
klasa spojrzała na niego. – Spotkałam cię na korytarzu. Pierwszy
dzień i już rozrabiasz – syknęła kobieta.
Chłopak
wstał i ukłonił się teatralnie przed nauczycielką, a na jego
ustach już od dłuższego czasu widniał zawadiacki uśmieszek.
– Zawsze
do usług, madame – odparł.
Stiles
dostrzegł, jak Zoey chichocze zasłaniając usta dłonią.
Tymczasem
nauczycielka zrobiła się czerwona.
– Jak
śmiesz?! Mitchell, do dyrektora! – jej palec wystrzelił
ostrzegawczo w stronę drzwi.
– Atticus
Mitchell, gwoli ścisłości – poprawił ją chłopak. – Myślę,
że przy tak rzadkim imieniu można darować sobie już nazwisko –
grzecznie podszedł do drzwi, ale zanim wyszedł dodał jeszcze coś.
– I nie nudźcie się, moi kochani, to sala chemiczna, tyle kawałów
można tutaj wywinąć, że już się boję – puścił jeszcze
oczko do Zoey i wyszedł.
Nauczycielka
uspokoiła się nieco i zaczęła pisać coś na tablicy, gdy rozległ
się dziewczęcy głos.
– Proszę
pani, ale on nie wie gdzie jest gabinet dyrektora.
Ten
głos przywołał u Stilesa wspomnienie lekcji chemii z czasów, gdy
Scott jeszcze nie był wilkołakiem. Zostali dobrani w grupy
czteroosobowe: on, Scott, niejaka Angela i właśnie Zoey. Stiles,
choć inteligentny, wtedy akurat chemią organiczną się nie
interesował, dlatego nie miał kompletnie pojęcia, co robić. Scott
miał same dwóje, a Angela wydawała się być mniej myśląca od
ostrygi. Wtedy pierwszy raz zwrócił uwagę na drobną czarnowłosą
Zoey. Cicho mruknęła, że powinni zmieszać kwas z alkoholem by
stworzyć estry. Całą godzinę dyktowała co mieszać z czym i
ostatecznie dostali po piątce. Stiles dokładnie pamięta, jak
uśmiechnął się do niej parę dni później i jakie zdziwienie
dostrzegł w jej oczach. Wtedy dopiero dotarło do niego, jak
niewidzialna w oczach innych jest Zoey.
A
teoria ta sprawdziła się, gdy dziewczyna zniknęła. Nawet Scott
jej nie pamiętał.
Tymczasem
nauczycielka westchnęła.
– Dobrze.
Stilinski! Znajdź go i zaprowadź do gabinetu dyrektora –
poleciła.
Wzrok
Stilesa, nie wiedzieć czemu, padł na Zoey. A jej na niego, w
chwili, gdy nauczycielka wymieniła jego nazwisko. Brązowe tęczówki
patrzyły w srebrne przez prawie całą długość klasy. Kontakt
trwał ułamek sekundy, bo za chwilę Zoey odwróciła się i
pochyliła nad książką. Tymczasem Scott zepchnął Stilesa z
krzesła, by ten mógł dogonić Atticusa.
Długo
go nie szukał. Ledwo wyszedł na korytarz, a dostrzegł chłopaka
siedzącego pod ścianą naprzeciwko drzwi.
Atticus
spojrzał na niego orzechowymi oczami, a na jego usta znów wpełzł
uśmieszek.
– Czego
chcesz?
– Miałem
ci pokazać drogę do gabinetu dyrektora – oznajmił Stiles. Nie
był pewien jak ma postąpić z nowo poznanym chłopakiem. On nie był
Oni, z którymi było wiadomo co trzeba robić.
Atticus
parsknął śmiechem.
– Słyszałem.
Zoey i jej dziwny sentyment do tej szkoły. Ale zdradzę ci coś. Nie
wybieram się do żadnego dyrektora. Zresztą, już i tak się dziś
z nim widziałem. Co to by było jakbym pierwszego dnia zaliczył
dywanik dwukrotnie? Obiecałem w domu, że już będę grzeczny. Poza
tym myślę, że Zoey ucieszyłaby się jakbym raz w życiu nie był
zawieszony.
Stiles
tylko patrzył jak ten chłopak uśmiecha się łobuzersko i ciągle
mówi o Zoey, jakby ją znał dłużej niż... Zaraz, wróć. Stiles
w ogóle jej nie znał. Tylko mu się wydawało, że zna.
– Proponuję
ci posiedzieć ze mną lub wrócić i powiedzieć, że nie mogłeś
mnie znaleźć. Co wybierzesz to już twój problem.
Stiles
wiedział, że nie wytrzyma jeszcze pół godziny z tym arogantem i
po prostu wrócił do klasy. Gdy tylko usiadł Scott skomentował
wszystko jednym zdaniem.
– Wygląda
na to, że szkolnym głupkiem już nie jesteś.
– Wiesz,
walka z istotami nadprzyrodzonymi zajmuje mi ostatnio większość
czasu, nie mam kiedy głupkować.
Zanim
wciągnął się w lekcję zerknął jeszcze w tył. Zoey zawzięcie
notowała.
***
– Ciągle
się na ciebie gapił.
Zoey
zacisnęła usta, by Atticus nie dostrzegł, że się uśmiecha. Dała
mu kuksańca.
– Naprawdę.
A jak wyszedł do mnie i mówiłem o tobie to miał oczy jak spodki –
chłopak zaczął się śmiać i musiał wręcz przystanąć. Zoey
patrzyła na to z politowaniem.
– Atty,
mogłeś już mu darować.
Szli
wąską leśną dróżką, która kilkaset metrów od szkoły
odbijała od głównej drogi. Obok niej i roześmianego Atticusa szła
jeszcze drobna dziewczyna o odcieniu blond wpadającym w lekki
pomarańcz. Była bardziej zadumana niż wesoła.
Zoey
przewróciła oczami, poprawiła plecak i odezwała się.
– A
tobie jak się podobał pierwszy dzień w szkole, Chloe?
Blondynka
spojrzała na nią dużymi bursztynowymi oczami i zmarszczyła nos.
– Tam
wszędzie śmierdzi.
– Może
twoimi perfumami, bo ja nic nie zauważyłem.
Chloe
fuknęła.
– To
normalne, że nie zauważyłeś, bo ty nie
jesteś w stanie tego
poczuć.
– Dobra,
spokojnie – mruknęła Zoey. – Czym konkretnie ci śmierdziało?
– nie za bardzo miała ochotę słuchać o brzydkich
zapachach, ale cieszyła się, że temat rozmowy zeszedł z niej i,
co gorsza, Stilesa.
– Szczerze?
Śmierdziało tam wilkojotem.
ouu... robi się ciekawie :3 Uwielbiam, gdy Autorka na początku opowiadania stawia czytelnikom tyle pytań... Wtedy tak bardzo pragnę przeczytać ciąg dalszy, aby poznać odpowiedzi...
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się Twoje opowiadanie. Bałam się, że będzie to jakieś bezsensowne, pozbawione fabuły romansidło... A tutaj takie cieplutkie zaskoczenie!!!
Nie lubię Twojej wersji Stilesa. Chociaż zawsze wyobrażałam go sobie u boku Lydii, to teraz mi bardzo żal Malii.
Właśnie: zastanawiam się, czy Lydia, Derek, Peter i reszta się pojawią...
Biorąc pod uwagę to, jak początkowo przedstawiłaś Kat, to wyobraziłam sobie wampira. Teraz jednak zastanawiam się, czy przypadkiem znów nie będzie Kanimy (właśnie, a co z Jacksonem?! Denerwowały mnie jego relacje z innymi bohaterami, ale i tak go polubiłam)...
dobra, ja lecę czytać dalej :3
nie-tylko-yaoi-czlowiek-zyje.blogspot.com - nie obrażę się, jeśli wpadniesz w wolnej chwili :3
Wenyy :D
Ojej, ojej! Stiles jest super, Zoey jest super, wszyscy są super. Atty ma naprawdę dziwne imię, ale to chyba twoja specjalność, co? ;)
OdpowiedzUsuńK.
Nie wiem czemu, ale już polubiłam Atticusa! Bardzo ciekawy rozdział. Lecę czytać dalej!:)
OdpowiedzUsuń