czwartek, 11 lutego 2016

21. Arrested

      - Widzisz, jak wybornie, Rafciu? - Brunetka uśmiechnęła się od ucha do ucha. Stała w krzakach, trzymając w prawej dłoni nóż kuchenny, a w lewej smycz, do której przypięty był jak pies Rafael Gomez. - Wszyscy myślą, że to ona. Ha! Ciekawe, kto to naprawdę zrobił... - zastanowiła się Easy. Policjant jedynie jej przytaknął. Przez ostatni miesiąc wariatka nie zamierzała go wypuścić. Bardzo zależało jej na tym, by Rafael odkrył przyjemność zabijania. Gdy ten odwiódł ją od pomysłu zabicia Melissy McCall, Isabelle wciąż pytała, kto będzie jego pierwszą ofiarą. Mężczyzna nie wiedział, jak uciec od niej i wyplątać się z obiecanego morderstwa. Dotychczas jeździli z miasta do miasta, ale dziewczyna uparła się, by wrócić do Beacon Hills i dokończyć rozpoczęte sprawy. Sama porywała miejscowych i była ich aniołem śmierci, a cała wina szła na drugiego mordercę, który również tu grasuje. Rafael zastanawiał się, za jakie grzechy go to spotkało.
      - Myślę, że to ten sam zabójca, na którego spadają moje grzeszki - zachichotała. - Ruszajmy, Rafciu. Dziś już musisz się zdecydować. - Pociągnęła go za smycz głębiej w las.
      Mężczyzna mógł tylko skrzywić się i iść za nią. Nawet nie próbował już wzywać pomocy. Kiedyś to zrobił, a wtedy dziewczyna tak mocno kopnęła go w żebra, że prawdopodobnie się złamało. Od tamtej pory ciężko mu oddychać, co dopiero krzyczeć. Wiedział, że niedługo umrze. Wtedy, gdy Easy znudzi się namawianie go na zabójstwo. Jednak do tej pory pragnął ocalić jak najwięcej osób. Na tyle, na ile to będzie możliwe.
      Wtem jego kompanka się zatrzymała. Gestem dłoni nakazała mu przykucnąć. Rafael podążył wzrokiem tam, gdzie ona zerkała. Zobaczył  parę nastolatków. Ich ciemne karnacje, włosy i ubrania sprawiały, że niemal nie dało się ich zobaczyć. Dziewczyna siedziała zadowolona na najniższej gałęzi dorodnej sosny, machała nogami i głaskała coś ostrego, natomiast chłopak stał, opierając się o to drzewo, ze skrzyżowanymi ramionami i smętną miną.
      - Zabijesz - szepnęła Rafaelowi na ucho Isabelle, po czym wskazała palcem na chłopaka. - Jego.
      Następnie wepchnęła mu w dłoń scyzoryk i odpięła smycz.
      - No, dalej - pogoniła go, unosząc nóż na wysokość jego oczu. Wiedział, że jej nie pokona. Cały miesiąc biegała i zabijała, zostawiając jego przywiązanego w różnych miejscach. Był obolały, zmęczony i głodny.
      Ledwo się wyprostował, a Easy już popchnęła go do przodu, chichocząc. Rafael wypadł na przeciw parze. Ku jego zdumieniu chłopak jedynie lekko uniósł wzrok, a dziewczyna zaśmiała się.
      - Dean - odezwała się, przestając głaskać ostre coś. - Przytrzymaj go. Jest słodziutki - mruknęła, po czym zeskoczyła lekko na ziemię. Ostrym czymś okazała się być jej dłoń. Pełna szponów.
      Ciemnowłosy Dean westchnął, po czym podszedł do zdezorientowanego Rafaela. Mężczyzna zamachnął się scyzorykiem i przyjął pozycję obronną, ale chłopak tylko westchnął smutno. Gomez nagle poczuł, jak opuszczają go siły. Nie tylko te życiowe, ale i wszelkie ciepłe emocje.
      - No, co jest! - wrzasnęła z krzaków Isabelle. W końcu wyłoniła się ze swoim nożem i uśmiechem psychopatki. Jej koścista postać odziana w brudne dresy wydawała się być zjawą. - Najpierw zabiję ciebie, czarnulko - oznajmiła, celując w dziewczynę nożem. - A potem tobie wypruję flaki. - Uśmiechnęła się uroczo do Deana. Ten tylko spojrzał wyczekująco na towarzyszkę.
      Alicelyn uśmiechnęła się szeroko.
      - Tego tu jeszcze nie było. Potwór będący człowiekiem. Ciekawy dodatek do kolekcji - uznała, po czym błyskawicznie znalazła się obok Isabelle i wbiła jej dłoń najeżoną szponami w kark. Ta wypuściła z dłoni nóż, a z jej otwartych ust popłynęła krew. Po chwili padła martwa na ziemię.
      - Co jak co, ale z nadnaturalnymi jest zabawniej - mruknęła Alicelyn, wycierając zakrwawioną dłoń o dres swej ofiary.
      - A co z nim? - spytał Dean, kiwając głową na stojącego nieruchomo Gomeza.
      Alicelyn podeszła do mężczyzny, wyjęła mu scyzoryk z dłoni, po czym przyjrzała mu się, przejeżdżając szponem po policzku.
      - Kojarzę te rysy twarzy. Ty nie?
      Dean zerknął.
      - Nie.
      Szatynka westchnęła.
      -Teby? Siedziba kotołaków? Klan Ghomkes? - Dziewczyna uniosła brew. - Niedobitki nam uciekły, ale już niedługo. - W jej oczach iskrzyło.
      - To kotołak?
      - Nie. Ale jest z rodu Gomez. Podobnie jak ta mała blondynka.
      - Chcesz na nią zapolować? - spytał, taksując Alicelyn wzrokiem. Dziewczyna odwróciła się przodem do Deana.
      - Jak na każdą plugawą nadnaturalną kreaturę - odparła.
      Dean westchnął.
      - Jesteś hipokrytką, Alicelyn.
      - Możliwe. - Znów się uśmiechnęła. - Ale oczyszczanie tego świata z tych pomiotów jest moim nałogiem. Jestem ich skrzydlatą śmiercią. - Zachichotała. - Prawie jak anioł śmierci. Weź go. Przyda się by złapać blondynkę i jej przyjaciół. - Machnęła ręką na Rafaela, odchodząc.
      Dean jedynie westchnął smutno, po czym złapał byłego policjanta za obrożę i pociągnął za sobą.
      - Ciekawe, gdzie ona go ukryje. W szafie?
***
      Szeryf Stilinski ledwo przekroczył próg domu, kiedy Parrish warknął:
      - Wymknęła się. - Po czym zniknął, pędząc gdzieś w las.
      Keira błyskawicznie wysunęła kły i przyparła szeryfa do ściany.
      - Atticus! - wrzasnęła. - Pilnuj go! Lecę do Zoey!
      Stilinski spróbował wyszarpnąć się z jej uścisku, lecz wtedy poczuł, że jego nogi nie są w stanie się ruszyć. Oplecione dziwnym zielskiem wyrastającym prosto z podłogi.
      - Wracaj tu, Samuel! - Krzyczał szeryf, ale nikogo już nie było. Po schodach wolno zszedł Atticus, uśmiechając się.
      - Zostaliśmy tylko ty, ja i Hedera helix - mruknął, opierając się o balustradę.
      - Kto?
      - Bluszcz pospolity. - Atty wzruszył ramionami.
***
      Zoey biegła ile sił w nogach. Cieszyła się w duchu, że te lasy nie są jak europejskie. Podszyt bardzo rzadki, łatwiej się ucieka. Słyszała za sobą echo kroków. Postanowiła, by wzbić się w powietrze kilka sekund za późno. Zielonym ślepiem omiotła las za sobą. Kiedy już miała wysuwać skrzydła, zauważyła ruch. Nabrała powietrza w płuca i zionęła ogniem. Płomienie łaskotały jej gardło, a twarz ogarnął gorąc. Gdy zabrakło jej tlenu, zaprzestała.
      Ku jej ogromnemu zdziwieniu przeciwnik stał, jakby nic mu się nie stało. Był jedynie lekko osmolony i nagi.
      Zoey była zbyt zaskoczona, by się zawstydzić.
      - Jak to... Przecież jestem ostatnia... - mruknęła pod nosem, tracąc całkiem pamięć o tym, że musi uciekać.
      I wtedy dostrzegła aurę człowieka stojącego przed nią.
      Płonął w ciemnym lesie jak pochodnia. Wielki ptak, którego kilkumetrowe skrzydła błyszczały złotem i czerwienią, o długim, ostrym dziobie i czarnych oczach wpatrujących się w nią.
      Rzuciła się do ucieczki. Wydobyła prawdziwą postać. Zielony diament łusek okrył jej ciało, oczy oblekła zielona tęczówka, a dłonie zaopatrzyły się w pazury. Błoniaste zielone skrzydła rozszarpały koszulę, którą miała na sobie, do cna. Po chwili już machała nimi w zawrotnym tempie, unosząc się coraz wyżej. Wolała nie odwracać się, by nie tracić czasu. Liczyła na to, że jej przeciwnik jest początkującym feniksem i nie umie jeszcze latać.
      Jakby na potwierdzenie tych słów, palące, ostre szpony wbiły się w jej lewe ramię. Zoey wrzasnęła i na chwilę zaprzestała machania skrzydłami, co jedynie wzmocniło ból. Nie mogła wisieć na rannym ramieniu. Omiotła wściekłym spojrzeniem pełną postać feniksa. Nie mogła zaprzeczyć, że był piękny - jak najpiękniejszy ptak w należnym mu blasku błyszczący rubinami i złotem. Lecz aktualnie kierował ją w bardzo bolesny sposób do aresztu.
      Na skraju lasu oboje wrócili do ludzkiej postaci. Zoey spróbowała ostatni raz, szarpiąc się i mając nadzieję, że z ludzkiej ręki łatwiej się wyrwie, ale nic z tego. Zdołała jeszcze wybłagać, by Parrish poczekał, aż Atticus przyniesie jej jakieś ubranie.
      Potem została zakuta i wsadzona do policyjnego wozu. Parrish siedział tuż obok, uważnie ją obserwując.
      Keira zaklęła, stojąc przed domem ze skrzyżowanymi rękami i patrząc na pochyloną sylwetkę Zoey za oknem. Wściekły szeryf właśnie wychodził.
      - Powinienem was zamknąć za napaść - mruknął, na co Atticus tylko oparł się o ścianę i uśmiechnął smutno.
      - A co napiszesz w raporcie? Atticus Mitchell unieruchomił funkcjonariusza policji przy pomocy Hedera helix?
      Keira tylko posłała chłopakowi poirytowane spojrzenie.
      - Jak zamierzasz wyjaśnić tę zbrodnię w naturalny sposób? - spytała, a jej głos był wyprany z emocji. Najchętniej wyprułaby flaki wszystkim wkoło, ale nie mogła. Musiała w jakiś inny sposób wyciągnąć Zoey.
      - Dust zaciągnęła Malię Tate do lasu, gdzie zadała jej kilkadziesiąt ran długim nożem, po czym podpaliła ciało - odpowiedział szeryf. - Takie ślady znaleziono na miejscu zbrodni.
      - Jakieś łuski? Włosy? DNA?
      Stilinski westchnął, nie odpowiadając na pytanie.
      - Wiem, że mnie teraz nienawidzisz, ale zrozum. Muszę pilnować tu porządku, przynajmniej na tyle, na ile mogę. Malia nie próbowała zabić Zoey, a mimo to zginęła. Zoey musi ponieść karę.
      - Nawet nie wiadomo czy to była ona! - wtrącił Atticus.
      - Jest najbardziej podejrzana. Na podstawie zeznań świadków możemy ją zaaresztować. Dobranoc - dodał, po czym wsiadł do auta i odjechał.
      - Jakich świadków? - mruknął Atticus.
      Keira przeklęła siarczyście.
      - I co teraz? - spytał chłopak, z nadzieją zerkając na wampirzycę.
      - Nie mam pojęcia - westchnęła.
***
      - Milo, mówiłam ci! - syknęła Chloe po raz kolejny, ale chłopak jej nie słuchał. Łaził za nią już trzeci dzień dosłownie wszędzie, gdzie poszła. Ten wysoki, chudy jak patyk, jasnowłosy chłopak irytował ją dużo bardziej niż taki jeden elf. Właściwie zaczynała już tęsknić za Atticusem. I tu nie ma żadnego kontaktu ze światem!
      Milo przystanął i zastrzygł uszami. Wielkimi, kocimi, mięciutkimi uszkami. Chloe wprowadziła niedawno pozwolenie na chodzenie swobodnie przynajmniej po siedzibie Felis. Wiedziała, jak bardzo kotołaki nie lubią ukrywania się. Ona już do tego przywykła, ale odkąd jest Felis... Po prostu niewiele ogarnia.
      - Proszę cię, Felis - zwrócił się do dziewczyny i ukłonił lekko. Ta zmarszczyła nos. Nie znosiła tej etykiety.
      - Ale o co właściwie? - jęknęła, opierając się o chłodną jasną ścianę. - Sprawę z miejscowymi wilkołakami już rozwiązałam, umowę z łowcami też mamy podpisaną, przynajmniej z niedalekimi rodami, dział wynalazków zna moje zdanie, medyczny też. Czego ty człowieku chcesz?!
      Milo uniósł złote oczy i zamrugał.
      - Pozwolenia na małą imprezę.
      Chloe wytrzeszczyła oczy, po czym dała mu w twarz.
      - Wiesz, co teraz przechodzą moi przyjaciele?! - syknęła, pokazując zęby. - Umierają, znikają z dnia na dzień, są oskarżani o morderstwa, nienawidzą ich, a ty zadajesz mi jakieś pytania o jebane imprezy?!
      Kotołak stał przez chwilę pochylony, trzymając dłoń przy policzku.
      - Przepraszam, Felis. Już nie będę o to pytał - odparł cicho.
      Chloe westchnęła.
      - Zrób ją - mruknęła, uspokajając się. - Tylko pomóż mi się jakoś wymigać od bycia Felis.
      Milo uniósł wzrok. Na jego policzku widniały ślady zadrapania.
      - Możesz oddać władzę tylko Radzie, pani. A nie wiem czy to najlepszy pomysł.
      Chloe odwróciła wzrok. Jak mogła dać się w to wplątać? Jej rodzina od wieków przewodziła kotołakom, które z racji małej liczebności mogły sobie na to pozwolić. Ale pewnego dnia jej rodzice odeszli wraz z małą Chloe. Niedługo potem zginęli, a dziewczyna wylądowała u Keiry. Dotychczas Felis była jej babcia, niestety w czasie poszukiwań Zoey zaatakowano cały ród. Zrobił to ich odwieczny wróg. Wtedy przypadkiem odnalazła się Chloe jako jedyna ocalała. Musiała przejąć władzę. W przeciwnym wypadku kotołakami rządziłyby konserwatywne staruchy zabraniające na jakikolwiek kontakt z innymi rasami. A to przecież istny obłęd.
      W skrócie, Chloe była w kropce i nie miała pojęcia, jak z tego wybrnąć.
      - W takim razie udasz się na zewnątrz i zadzwonisz w pewne miejsce. Upewnisz się czy u moich przyjaciół wszystko w porządku i przekażesz mi to.
      Milo pokiwał głową, po czym wziął od Felis numer telefonu i wybiegł z siedziby wprost na palące słońce Egiptu.
      Wykradł pierwszy lepszy telefon i zadzwonił z zamiarem przekazania jedynie dobrych wieści. Felis nie mogła ich zostawić. Nie znowu.
***
      Następnego dnia Iris przechadzała się w tę i wew tę ze skwaszoną miną. Kuba od czasu tajemniczego telefonu milczał jak zaklęty, a ona nie była w stanie się do niego dodzwonić. Najpierw nie mogła uwierzyć w to, że chce ją zobaczyć, ale teraz pragnęła tego bardziej, niż czegokolwiek innego.
      Wtem jej rozterki przerwało pukanie do drzwi. Westchnęła, po czym ruszyła do nich, wciąż dzierżąc w dłoni telefon. Nie mogła go odłożyć od kilku dni, a Derek nie zgadzał się, by wyruszyła sama szukać Kuby. Jakby był zazdrosny, albo coś.
      Za drzwiami stał Scott McCall. Kiedy uniósł brązowe tęczówki, wydawał się być zaskoczony.
      - Iris?
      - Witaj, Scott - mruknęła. - Dalej męczycie Zoey?
      Chłopak wziął głęboki wdech.
      - Właściwie mam sprawę do Dereka. Jest?
      - Nie. Wyszedł gdzieś - odparła.
      - Mogę poczekać? - Skinęła głową.
      Nastolatek wszedł, a dziewczyna tylko zamknęła za nim drzwi. Nie zaproponowała kawy, ani herbaty. Miała już dość czekania. Ostatnie chwile z Kubą śnią jej się po nocach.
      Między nią a Scottem zapadła niezręczna cisza. Chłopak odchrząknął.
      - Szybko udało ci się opanować instynkt - powiedział.
      Iris uniosła wzrok. Jej ciemne włosy błyszczały w słońcu w odcieniach rudości.
      - Miałam dobrego nauczyciela - odparła.
      - Właśnie - mruknął Scott i pokiwał głową. - Najlepszego. - Spojrzał uważnie na dziewczynę, oczekując skupienia z jej strony. - Myślisz, że Derek mógłby zechcieć Alfą? Ja chyba się do tego nie nadaję...
      - Nie mam pojęcia - odpowiedziała. - Ale czy do tego nie powinien cię zabić?
      - Powinien - przytaknął Scott. - Choć zastanawiałem się czy nie ma innego sposobu, by przekazać moc. Jeśli nie, zginę, by ratować moich przyjaciół. Gdy rządzę, nie dzieje się nic dobrego.
      Iris pokiwała głową. Bardzo odpowiedzialne. Taki właśnie był Scott. Czuł się odpowiedzialny za innych.
***
      Tego ranka Daniel nie był w stanie odnaleźć w tłumie Zoey. A szukał bardzo uważnie. Josh i Sam jedynie podśmiewali się z niego, ale zamknęli się, gdy zagroził, że nie da im spisać matmy.
      - Naprawdę jej dziś nie ma - westchnął, siadając na swojej ławce ze smętną miną.
      - Twoja królowa elfów nie przybyła? - mruknął Sam, wyjątkowo nie sepleniąc.
      Daniel posłał mu spojrzenie pełne politowania.
      - Prędzej władczyni wampirów. Widziałeś jej oczy? - odparł, a jego spojrzenie stało się nieco rozmarzone.
      - Widziałem Stilesa wybiegającego w gniewie ze szkoły. Może on by coś wiedział? - mruknął Josh, grzebiąc w swoim plecaku.
      - Tak, debilu, będzie się pytał jej chłopaka. - Sam palnął go w głowę otwartą dłonią. - Masz mniej mózgu niż ork.
      Daniel tylko przewrócił oczami. Ci dwaj albo się kłócili, albo z niego naśmiewali i w sumie nie wiedział, co bardziej go irytuje. Ale fakt, iż Stiles wybiegł w gniewie ze szkoły może świadczyć o czymś dotyczącym Zoey.
      W momencie, w którym podjął bohaterską decyzję o ucieczce ze szkoły, zadzwonił dzwonek. Jego nerdowe serce nie pozwoliło mu opuścić matematyki.

4 komentarze:

  1. Witam. Jako iż jest to mój pierwszy komentarz tutaj pewnie się rozpiszę. A więc...
    Nigdy nie oglądałam Teen Wolf i czuję, że to źle. Jedyna nasza styczność była w trakcie reklam w tajlandzkiej tv. Muszę obejrzeć, ale po polsku. Co do Twojej twórczości, jestem zachwycona. Na początku nie ogarniałam kto jest kim, ale z czasem ogarnęłam. Historia nie jest zagmatwana dzięki czemu łatwiej zrozumieć wszystko, jeśli ktoś nie oglądał (przynajmniej ja tak odczuwam). Powtórzę się, jestem zachwycona
    Weny życzę i czekam na nexta
    Pozdrawiam RosalieIris 😊

    Ps zdarza mi się wstawiać dużo emotikonek 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, że mimo nieznajomości serialu, nie uciekłaś stąd :). I tym bardziej cieszę się, że Ci się tutaj spodobało. Każde miłe słowo niezwykle motywuje. :D

      Usuń
  2. Hej :)
    Kiedy następny rozdział? Nie mogę się doczekać
    Pozdrawiam
    M,

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem ciekawa jak będzie wyglądała motoryzacja za 30-40 lat. Już przed 2000 rokiem zapowiadało się teorie na temat bezobsługowych pojazdów, poruszających się z punktu A do punktu B bez udziału kierowcy :-) Miało się to nijak do rzeczywistosci. Teraz oprócz designu producenty prześcigają się w coraz mniejszym "teoretycznym" spalaniu auta, oraz w maksymalizacji różnych niepotrzebnych systemów przez które bardzo często trzeba odwiedzać autoryzowane serwisy. Według mnie motoryzacja zmierza trochę nie tą drogą którą naprawdę powinna... Wyniki spalania często fałszowane itp. :-(

    OdpowiedzUsuń