niedziela, 2 sierpnia 2015

17. All secrets

      W środku tajemniczego i mrocznego lasu niedaleko Beacon Hills znajdował się domek. Ot, mały, drewniany, zamieszkany przez dziwnego człowieka w średnim wieku. Nietuzinkowe miejsce na lokum, ale co kto lubi. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że owy człowiek przez cały dzień znosił do piwniczki uczniów Beacon Hills High School. Miał do nich dostęp, bo był woźnym. Woźny Vincent Acles ze swoją opaloną, pomarszczoną skórą, ciemnym zarostem i dziwnymi, niemal czarnymi oczami wyposażony w buteleczkę chloroformu polował cały dzień na kilkoro wybranych uczniów.
      Na samym początku przytargał drobną rudowłosą dziewczynę, potem wysokiego, ciemnowłosego chłopaka z tatuażem na ramieniu. Zaraz po nich drugiego ciemnowłosego chłopca, chudszego i ewidentnie słabszego niż poprzedni. Godzinę później przyniósł dwójkę – blondynkę i chłopaka o zielonych oczach i dziwnych, spiczastych uszach. Na samym końcu drobną czarnowłosą. Gdy zamykał za nimi drzwi od piwnicy, śmiał się wniebogłosy.
* * *
      Gdy tylko Evelyn zniknęła za zakrętem, Liam jęknął. Pod nieobecność Scotta czuł się odpowiedzialny za pozostałą część ich ekscentrycznego stada. No, bo w sumie, co mogła zrobić ich marna resztka? Juliette co najwyżej wyssie z kogoś życie, i co? A Evelyn rzuci stołem albo czymś innym. Był jedynym, który mógł ich obronić. Pozostawała jeszcze Malia, ale ostatnimi czasy miała się z ich grupą tak źle, jak tylko się dało. I Isaac. Szkoda mu było wilkołaka, ale przecież niemal go nie znał. Wiedział tylko tyle, że był betą Scotta przed nim.
      W tym momencie przypomniał sobie o istnieniu Masona, tylko dzięki ostremu zezowaniu Juliette. Chłopak był z lekka oszołomiony słowami, jakie usłyszał. Liam miał ochotę zdzielić się po głowie za to, że nie uciszył dziewczyn. Czy one zawsze muszą tak głośno panikować?
      Dunbar sięgnął po dłoń blondynki i rzucił przyjacielowi przepraszające spojrzenie. Musiał go olać. W tym momencie po prostu nie mógł mu wyjaśniać ostatnich paru miesięcy swojego ukrytego życia, nie mógł opowiadać o sekretach innych. Po prostu nie teraz.
      Zostawiając Masona w szoku i zawodzie, pociągnął Juliette na drugie piętro. Idąc, rozglądał się, jakby mając nadzieję, że wszyscy zaraz się znajdą.
      – Co teraz? – spytała cicho blondynka, obrzucając go uważnym spojrzeniem szarozielonych oczu. Nie wydawała się groźna, ale gdzieś z tyłu głowy miał ostrzeżenia Isaaca i innych.
      Liam podrapał się po głowie. Tuż przed zniknięciem ich wszystkich ktoś podpalił dom Stilesa, ale jakoś nikt nie zdążył się tym przejąć, bo znów ich porwano. Chłopakowi wciąż chodziło po głowie, że był to ten sam sprawca. Wyglądało to tak, jakby się mścił. Tylko za co?
      – Liam? – Usłyszał cichy głos Juliette, ale uciszył ją gestem. W tej chwili wyjątkowo wysilał umysł. Zakładając, że sprawca się mścił, wystarczyło wymyślić za co. Wtem go olśniło. Urywki zdań wypowiadanych przez innych złożyły się w całość. Tuż przed zniknięciem Zoey i Stilesa dziewczyna udaremniła porwanie Scotta. Woźny chciał dopaść jego, a gdy Dust mu przerwała, postanowił się mścić, najpierw porywając ją i osobę, na której jej zależało! Skąd wiedział o Stilesie? Mniejsza o to. A skoro i to się nie powiodło, zabrał niemal wszystkich. Kim był woźny, skoro miał siłę zapanować nad taką zgrają nadnaturalnych? W tym Prawdziwym Alfą. Liama przeszedł dreszcz.
      – Chyba powinniśmy poprosić o pomoc – uznał chłopak, patrząc na Juliette poważnie. Dziewczyna skinęła głową, bo doskonale wiedziała, kogo poinformować.
      Gdy ich ucieczkę ze szkoły przerwała nauczycielka chemii, wysoka szatynka stojąca przy ścianie parsknęła śmiechem. Bardzo szyderczym, ale to nie był powód, dla którego zarówno Liam, jak i Juliette się skrzywili. Od dziewczyny i jej towarzysza – bardzo podobnego do niej opalonego bruneta – biła dziwna aura. Trochę przerażała młodego wilkołaka, a u upiora wywołała chęć ataku. Chłopak chrząknął cicho, gdy blondynka ruszyła w kierunku pseudorodzeństwa z dziwnie pustym wzrokiem. Dziewczyna opamiętała się i oboje ruszyli na lekcje. Szatynka odprowadziła ich z kpiącym uśmieszkiem.
      – Widziałeś ich? – spytała towarzysza. Chłopak lekko skinął głową, duże brązowe oczy mając utkwione w szafce. – Obrzydliwe kreatury. Dobrze, że wykończyłam tamtego. Za nich też się wezmę – mruknęła, zamykając szafkę chłopaka z trzaskiem.
      – Alicelyn! – syknął, dostrzegając długie, orle szpony wyrastające z jej palców. – Ktoś może zobaczyć!
      Ta jedynie parsknęła śmiechem, który odbił się echem po korytarzach.
      – A niech patrzą. I tak będą martwi. Nadnaturalna krew spłynie ulicami! – niemal krzyknęła. Jej towarzysz z przerażeniem zorientował się, że ciemne oczy już błyszczą jej żądzą krwi. Przeniosła na niego wzrok, a jej usta znów przybrały ten wyniosły uśmiech. – Nie bój się, Dean. Ciebie nie tknę. – Przejechała szponem po policzku chłopaka, na co ten się skrzywił. – Jesteś mi potrzebny, mój przyjacielu.
      Dean spuścił wzrok. Był potrzebny. Zawsze do tego. Do porywania, atakowania i mordowania nadnaturalnych. Nie znosił tego, ale jak mógł odmówić swojej przyjaciółce? Westchnął i ze smętną miną podążył na lekcje, na które i tak był spóźniony. Alicelyn ruszyła za nim, śmiejąc się cicho.
      Wiedział, że jest chora. Odkąd została sierotą snuła plany morderstw. On był ostatnią osobą, którą miała, dlatego nie miał serca jej zostawić. Choć hipokryzja wyłaziła jej uszami, jakoś to znosił. W imię przyjaźni i dawnej Alicelyn, która gdzieś w środku niej żyła.
* * *
      Zoey skrzywiła się. Potworne zimno biło od powierzchni, na której leżała, czuła, że ma podrapaną skórę na przedramionach i twarzy, ale przede wszystkim cholernie bolała ją głowa.
      Otworzyła oczy i nie zdumiał jej brak światła. Skupiła się na słuchu i węchu. Wyczuła obok siebie kilka bijących serc, po zapachu rozpoznała Atty'ego, Chloe, Stilesa i Lydię. Gdzieś w oddali zdawało jej się, że słyszy Scotta, ale pewności nie miała.
      Uspokoiwszy się, że nie jest tu sama, spróbowała się poruszyć. Nie dało się. W pomieszczeniu, w którym śmierdziało jeszcze stęchlizną, rozniósł się echem dźwięk uderzania łańcuchami o siebie. Siłowała się z kajdanami chwilę, ale wyglądały na mocne, więc poddała się.
      Usiadła, by zimno nie biło w jej ciało tak bardzo, choć w zasadzie nie robiło to większej różnicy. Jej zawsze było ciepło. Kiedy już nie leżała i czuła, że zadrapania zniknęły, spróbowała sobie przypomnieć, co właściwie się stało.
      W mglistych zakamarkach pamięci odnalazła jedynie scenę, gdzie szła z Chloe. Potem próbowała ją ratować przed tym nowym, nawiedzonym woźnym, a chwilę później sama poczuła dziwną, ostrą woń. Mężczyzna użył na nich tego samego, czego na Scotcie – chloroformu. Nie miała jedynie pojęcia po co. Choć właściwie kilka rzędów ogromnych zębów mówiło samo za siebie.
      – Zoey? – Usłyszała na lewo od siebie. Ucieszyła się, że i Chloe już nie śpi. – Gdzie my jesteśmy?
      – Nie wiem. – Pociągnęła nosem. – Czuję jedynie drzewa. I stęchliznę. – Skrzywiła się znów. – Jesteś cała?
      Przez chwilę w pomieszczeniu słychać było, jak wierci się i walczy z łańcuchami. Potem poddała się.
      – Tak, nic mi nie jest. Reszta też tu jest, prawda?
      – Tak, twój węch raczej cię nie myli. Spróbuj kopnąć Atticusa. Oddycha nieco głośniej, jak zwykle chrapie – mruknęła i sama wyciągnęła nogę w stronę, w której zamierzała natknąć się na Lydię. Kiedy jej kończyna natrafiła na coś miękkiego i ruszającego się, dziewczyna nacisnęła to mocniej. Po pomieszczeniu rozniósł się cichy pisk, ale Lydia nie obudziła się.
      Po paru próbach Zoey zrezygnowała. Najwidoczniej banshee działały nieco inaczej niż bardziej „fizyczne” stworzenia.
      – Ała! – wrzasnął Atticus. Zoey uśmiechnęła się pod nosem, Chloe zawsze umiała go kopnąć tak, że piszczał jak dziewczyna. – Można było delikatniej – mruknął. – Gdzie jesteśmy? – Znów dźwięk poruszanych łańcuchów.
      – Obstawiam, że w jakiejś kryjówce tego woźnego z zębami, opowiadałam wam o ataku na Scotta – odpowiedziała, jednocześnie rezygnując z prób budzenia Stilesa. Jako człowiek, będzie nieprzytomny jeszcze długo. – Słyszę go gdzieś w oddali. Boję się, co mu zrobi.
      – To Alfa – żachnął Atticus. – Poradzi sobie.
      – Fajnie, tylko co z nami? Będziemy tu czekać, aż upora się z naszym porywaczem i brawurowo nas ocali? – warknęła Chloe. Zoey niemal widziała jej poirytowaną minę. – Ten facet obezwładnił kilka naprawdę silnych nadnaturalnych, Atty. Nie jest raczej słabym przeciwnikiem.
      – Właśnie – wtrąciła się Zoey w ich uroczą wymianę zdań. – Kojarzycie coś z ogromnymi zębami? Był podobny do wendigo, ale nie miał takich pustych oczu. Nie wiem, kim jest.
      – Sobowtóry są podobne – odparła po namyśle Chloe. – Pamiętacie jak wyjechałam na trochę? Byłam wtedy w stolicy kotołaczego światka. Tam zaatakowały właśnie sobowtóry. Wyglądają jak wendigo, ale gdy zjedzą ofiarę, mogą się w nią zmienić. Stąd nazwa...
      – To dlatego rzucił się na Scotta! – wykrztusiła z siebie Zoey.
      – Prawdopodobnie – zgodziła się Chloe. – Ale nie wiem czy poradziłby sobie z mocą Alfy. Chyba nawet Juliette nie mogłaby jej wchłonąć.
      – Skoro już zidentyfikowaliśmy tego złego, czas pomyśleć o planie ucieczki – uznał Atticus, a dziewczyny się zgodziły. – Na początek poprosiłbym o światło. Wiem, że wy macie genialny wzrok, ale musimy też wyprowadzić stąd Lydię i Stilesa. Ach, no i ja średnio widzę.
      Zoey przewróciła oczami, choć nie mógł tego zobaczyć. Niby to egoistyczny pomysł, a jednak całkiem rozsądny.
      – Wiecie co? Od czasu Rytuału i we mnie się coś zmieniło – oznajmiła, po czym złożyła swoje skrępowane dłonie w łódkę i zamknęła je. Po chwili rozłożyła, a ciemność rozjaśnił złotoczerwony płomyczek. Zoey dmuchnęła delikatnie, a ognik zaczął się unosić w powietrzu, póki nie zamarł gdzieś na środku pomieszczenia.
      – Nie wiedziałem, że tak możesz – zagwizdał Atty. Teraz Zoey widziała doskonale, że się szczerzy. Chloe również była zaskoczona.
      Cała trójka rozejrzała się po pomieszczeniu. Uznali, że znajdują się w niemal pustej piwnicy. Stąd chłód, stęchlizna i chropowata betonowa podłoga. Przyjrzeli się Lydii i Stilesowi, by mieć pewność, że nic im nie jest, dopiero potem zaczęli myśleć o jakichś działaniach.
      – Nie możesz ich jakoś stopić czy coś? – spytał Atticus, patrząc spod uniesionych brwi na Zoey. Ta wzruszyła ramionami.
      – Nie mam pojęcia. Według tego, co mówiła Keira najpierw muszę przez jakiś czas pluć popiołem, a jeszcze mi się to nie zdarzyło.
      – Na pewno? A może...
      – Nie, Atty – syknęła Chloe. W półświetle jej oczy błyszczały na zielono. Była w połowie zmieniona. Kocie uszy leżały płasko na głowie, a drobne kły zostały obnażone, gdy zasyczała. Jej długi pazur wysunięty z palca wskazującego pracował nad piłowaniem grubych kajdan. – Jeśli twierdzi, że nie jest w stanie, to nie jest. Nie bądź Keirą, która próbowała ją do czegoś zmusić – mruczała, zawzięcie pracując nad kajdanami.
      Zarówno Atticus, jak i Zoey musieli poczekać, aż dziewczyna się uwolni. Atty nie miał przecież pazurów, a te Zoey miały inny kształt i były zbyt długie, by wygiąć palec w ten sposób.
      – Pamiętam. Spaliła cały dom w gniewie i musieliśmy się przenosić. – Zachichotał, na co Dust przewróciła oczami.
      – Miałam dwanaście lat, mózgu. Teraz już bym tego nie zrobiła.
      – No tak! – zgodził się Atticus, a Chloe przeszła do drugiej kajdany. Pierwsza opadła na ziemię z cichym hukiem. – A właśnie. Rozmawiałaś z kimkolwiek o pożarze w domu Stilinskich?
      Zoey pokręciła głową, gdy jej wzrok padł na coś za przyjacielem. Kanister na benzynę. Nie! Ten gość nie mógł...
      – On podpalił dom Stilesa – wyszeptała, a jej wzrok powędrował na nadal nieprzytomnego chłopaka. Miał nieco dziwną minę, gdy spał z otwartymi ustami, ale widząc to jedynie uśmiechnęła się czule. W końcu jej się udało. Powiedział, że się w niej zakochał!
      – Zoey, wracaj na ziemię – syknął Atticus, ale kiedy na niego spojrzała, dostrzegła, że ten się śmieje. Chloe zrzuciła swoje kajdany, po czym podeszła do Zoey. I wtedy wszyscy usłyszeli kroki. Spanikowana blondynka spojrzała na Dust.
      – Nie dasz rady sama. Kładź się i udawaj, że wciąż jesteś związana – szepnęła szybko Zoey, po czym cała trójka padła, udając nieprzytomnych. Ognik zgasł.
      Szczęknęły drzwi, ktoś podszedł do nich szybko i zaczął szarpać za łańcuch Zoey. Dziewczynie zrobiło się gorąco ze stresu i adrenaliny. Siłą zmuszała swój ogień, by siedział cicho. Zbyt wiele osób mogłaby teraz poparzyć. Ich oprawca w końcu odczepił koniec jej łańcucha od czegoś (pewnie ściany), po czym podszedł do niej i wziął ją na ręce. Zwisała bezwładnie, choć mężczyzna wywoływał u niej odruchy wymiotne. Śmierdział krwią. Bała się, że to krew Scotta.
      Nie otwierając oczu spróbowała ustalić, co dzieje się wokół. Kiedy mężczyzna zamknął drzwi usłyszała, jak Chloe powraca do piłowania łańcuchów. Dotarł do niej również dźwięk przyspieszającego gwałtownie tętna. Zapewne Stiles się obudził i zaczął panikować.
      Bicie serca Scotta przybliżało się, a potem zaczęło oddalać, jakby mężczyzna, którą ją niósł minął pokój ze Scottem. Potem poczuła nowy chłód i coś jakby wiatr. Do tego doszedł szum drzew i zapach sosen.
      Wyniósł ją na dwór?
      Po chwili została rzucona na trawę i przywiązana łańcuchem ponownie, tym razem do czegoś na zewnątrz. Do jej nozdrzy dotarł ostry zapach i w ostatniej chwili zdołała wziąć głęboki wdech i wstrzymać powietrze. Oprawca przycisnął chusteczkę nasączoną chloroformem do jej twarzy. Udawała, że wdycha, ruszając klatką piersiową. Z ulgą zauważyła, że odszedł, kiedy zabrał chusteczkę. Wcześniej jednak warknął coś.
      – Pilnuj jej, gówniarzu.
      Był tu ktoś jeszcze? Usłyszała kroki na miękkiej trawie, choć z trudem. Jakby ten ktoś wiedział, jak chodzić, by go nie było słychać. Łowca?
      Zaryzykowała i uchyliła jedną powiekę. Znajdowała się przed małym, drewnianym domkiem, o którego ścianę opierał się młody chłopak. Przedramiona miał zabandażowane, a na twarzy brzydką, niemal świeżą ranę biegnącą przez policzek. Przypominała pazury, jakby trzech palców. Skąd znała tę twarz?
      Wtedy przypomniała jej się prośba Iris. To był ten, który na nią polował. Logan Hood.
* * *
      Derek siedział na dosyć niskiej gałęzi, obserwując Iris. Młoda kobieta skakała z drzewa na drzewo, co jakiś czas wspinała się wyżej, czasem puszczała się i rozkładała ważkowe skrzydełka. Delikatny uśmiech błąkał mu się po ustach, ale jakoś nie mógł cieszyć się jej obecnością. Wciąż miał przed oczami widok poharatanego Logana, którego zostawił w jego własnym domu. Walczył o dobro Iris, ale wciąż miał wrażenie, że zabił dziecko. W końcu ile ten chłopak mógł mieć lat? Tyle, ile Paige? Mniej więcej.
      Westchnął, bo jeszcze jedna rzecz go dręczyła. I również miała naście lat. Poważnie myślał ostatnio nad przeprowadzką. Miał serdecznie dosyć Petera mruczącego cały dzień i noc plany prosto do ucha odnalezionej córki. Irytowała go uległość Malii i to, z jaką łatwością swych przyjaciół przerobiła na wrogów. Krew Hale'ów w końcu wygrywała. Do tego dochodził jeszcze Michael. Derek wiedział, że to również dziecko Petera i patrząc tak na tę zgraną rodzinkę, miał wrażenie, że jego wuj narobił tych dzieci tylko po to, by mieć własną mini armię.
      Nie podobała mu się ta myśl; to, jak Peter mącił im obojgu w głowach; to, jak mówił o zabijaniu tej dziewczyny, Zoey. Co prawda nie znał jej, widział zaledwie raz, podczas Rytuału, ale z pewnością nie zasługiwała na to, by cała rodzina na nią polowała. Do tego dochodziła jeszcze Keira Samuel, która nieco zbyt długo była na swoim polowaniu. Zostawiła trójkę dzieciaków samą, a biorąc pod uwagę jej znajomość z Peterem, nie skończy się to dla nich dobrze.
      Derek sporo wiedział, ale jakoś nie mówił nic. Był zbyt zajęty pomaganiem Iris. Trochę olał stado Scotta i miał przez to wyrzuty sumienia, ale w końcu teraz to on był Alfą, a Derek był potrzebny Iris. Dziewczyna zatrzymała się u niego po pożarze, lecz nie na długo. Miała w planach pomoc wujkowi i Stilesowi w zarabianiu na odbudowę. Niepokojące było to, że nie mogła znaleźć kuzyna. Podobnie jak reszty jego paczki.
      – Co masz taką minę? – spytała Iris, uśmiechając się lekko, gdy skoczyła na tę samą gałąź. Zerknęła w dół i skrzywiła się. – Nisko tu.
      Derek zaśmiał się.
      – Nisko? Dziewczyno, tu jest dobre pięć metrów – odparł, choć rozumiał, że po skakaniu na wysokości dwudziestu pięć będzie dla niej mało. Chciał po prostu pominąć to pytanie.
      Iris zaśmiała się, a na jej twarzy wciąż znajdowały się roślinne wzorki. Ponownie przyjrzała się Hale'owi.
      – No, co jest? – kontynuowała, lekko dźgając go w bok. – Chodzi o Petera? Trochę mnie wkurza, ale to twoja rodzina i uważam, że powinieneś z nią zostać...
      – Nawet, jeśli planuje morderstwo? I namawia do niego własne dzieci? – przerwał jej Derek. Emocje nieco go poniosły, bo nie chciał, by zrobiono komukolwiek coś złego. Mimo to nie reagował, bo wiedział, że zarówno Malia, jak i Michael go nie posłuchają.
      Iris patrzyła przez chwilę prosto w jego oczy. Jej orzechowe tęczówki ukazywały smutek i tęsknotę.
      – Myślę, że tak. Ja nie mam rodziny. Sama do tego doprowadziłam, dlatego uważam, że powinieneś przy swojej trwać mimo wszystko.
      – O czym ty mówisz? – Zmarszczył brwi i wziął w dłonie jej twarz. – Przecież masz Stilesa i szeryfa. To jest twoja rodzina.
      – No tak – mruknęła. – Ale miałam kiedyś rodziców. I brata. A potem ich zabiłam. – Wtedy się rozpłakała. Derek objął ją i przytulił. Rozumiał, dlaczego czuje się tak źle, ale wiedział, że z czasem czy tego chce, czy nie, zaakceptuje to, co zrobiła. Nie z radością, ale zaakceptuje.
      Wtem w lesie rozbrzmiała cicha melodia. Iris odsunęła się od Dereka, otarła twarz, po czym odebrała telefon.
      – Halo? – mruknęła cicho, ale głos jej się nie łamał.
      Derek nie chciał podsłuchiwać. Po prostu dosłyszał swoim nadludzkim słuchem.
      – Iga? Tu Kuba.
      Choć nie zrozumiał ani słowa, bo rozmówca mówił w innym języku, to reakcja Iris mówiła sama za siebie. Dziewczyna zbladła, otworzyła usta, a jej oczy zrobiły się dziwnie przerażone.
      – K–kuba? – wykrztusiła z siebie. Derek nie wiedział czy ma być zazdrosny, bo choć imię to brzmiało trochę kobieco, głos był zdecydowanie męski, chłopięcy. Wpatrywał się w końcu tylko w dziewczynę. – S–skąd ty...?
      – Gdzie jesteś? – przerwał jej chłopak.
      – W Beacon Hills – odparła odruchowo, co zaskoczyło Dereka. Tyle lat uciekała, chowała się, a teraz ot tak mówi nazwę miejsca, w którym przebywa? Tylko dlatego, że zna ten głos? Kto to był?
      – Jadę. – Rozległo się po drugiej stronie, na co Iris upuściła telefon.
* * *
      Malia uderzyła w kolejne drzewo, warcząc cicho. Co z tego, że był środek dnia? Co z tego, że była bardzo blisko miasta? Liczyła się tylko destrukcja. Dziewczyna obnażyła kły, jakby drobna brzoza była Zoey Dust, po czym rzuciła się na nią drapiąc, gryząc, kopiąc i jednym słowem mordując niewinne drzewo. Wszystkiemu temu przypatrywał się znudzony Michael. Miał ręce skrzyżowane na piersi i opierał się o nieco grubszą brzozę.
      Siostra go irytowała. Chodziła wnerwiona, klęła na wszystko (głównie na Dust), niszczyła meble i ogólnie nie dawała się uspokoić. Po nieudanej akcji z upiorem nie miał też najlepszego humoru, dlatego najchętniej ukręciłby siostrze kark, byleby się zamknęła.
      Jednak czuł tak tylko teraz. Ogólnie miał wrażenie, że łączy go z Malią dziwna więź, choć znał ją naprawdę krótko. Uznał, że jest to pewnie cała ta miłość między rodzeństwem. Ale w tym konkretnym momencie nienawidził jej bardziej niż Zoey Dust i wszystkich, których chciał zabić.
      – Zamknij się już! – syknął w stronę Malii. Ta jedynie warknęła na niego.
      – Zerwał ze mną! – odparła, tnąc ostrymi pazurami kolejne niewinne gałęzie. – Dla niej! – wrzasnęła i złamała pień sąsiedniego młodego drzewka.
      Michael ponownie przewrócił oczami.
      Malia zaprzestała mordowania kolejnego drzewa i podeszła do niego. Wściekły wzrok wbijała w brata, choć ten nic sobie z tego nie robił.
      – A ty?! Miałeś ją zabić! I co?! – warknęła mu prosto w twarz, ale nie ośmieliła się go dotknąć.
      – Obudziła się. Gdyby mnie rozpoznała, byłoby gorzej – odparł, równie agresywnie. Jakby Malia myślała, że nie zależy mu na zabiciu tej dziewczyny. A zależy bardziej niż na czymkolwiek innym.
      W tym momencie pojawił się obok nich Peter. Spojrzał na swoje dzieci jakoś dziwnie, ale Malia tego nie dostrzegła. Powróciła do ćwiartowania roślin wkoło. Michael nachylił się ku ojcu.
      – Co tak na nią patrzysz?
      Peter westchnął, jakby było mu czegoś niezwykle żal. Bardzo osobliwa sytuacja.
      – Pamiętasz, tej nocy, gdy miałeś udusić Dust, wyszedłem. Spotkałem się wtedy z Nyx...
      – Z samą Nyx? – Michael gwałtownie wciągnął powietrze. Należała ona do jednych z potężniejszych nadnaturalnych na świecie, a sądząc po zachowaniu Hale'a rozmowa nie poszła najlepiej.
      – Tak. Nie spodobała jej się moja decyzja. Powiedziała, że zapłacę. A raczej, że Malia zapłaci, jeśli nam się nie uda.
      Michael automatycznie przeniósł wzrok na wściekłą siostrę. Zapragnął ją chronić, a było to dla niego tak nowe i inne uczucie, że aż się wzdrygnął.
      – Jaki mamy plan?
      – Dała nam czas do Martwego Księżyca – oznajmił Peter, nie odrywając wzroku od córki. Michael pokiwał głową. – Chcę mocy Zoey Dust, ty chcesz ją zabić. Możemy to połączyć – uznał, a w jego oczach pojawiły się dziwne błyski.
      – Skąd wiesz, że możesz mieć jej moc? Nawet upiór by nie zniósł tego ognia!
      Peter zignorował syna i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej małą zapalniczkę, po czym bez słowa podpalił sobie dłoń. Michael syknął, ale nic nie wskazywało na to, by Peter został poparzony. Po prostu ogień sobie trwał, nie tykając skóry wilkołaka.
      – Jak?
      – Odkryłem to w sobie niedługo po tym ich całym Rytuale – oznajmił Peter, chowając zapalniczkę. – Malia mówiła o tej całej Zoey, a ja uznałem, że ją znam. I przypomniałem sobie. W dzień, w który pogryzłem Lydię Martin, w dzień ich balu szkolnego napatoczyła się taka mała czarnowłosa. Coś krzyczała, że może mi zrobić krzywdę, ale jedynie się zaśmiałem. Potem ją zabiłem. Wygląda na to, że nie do końca. Chyba przyspieszyłem jej przemianę, a teraz mam część jej zdolności jak jakby jej Alfa. Stąd wiem, że mogę wchłonąć jej moce, nie ginąc.
      Michael zagwizdał. Zabić Dust i jeszcze zabrać jej moc? Czy jest lepszy duet?
* * *
      Dopiero po wszystkich lekcjach udało im się wyjść ze szkoły. Po tej małej próbie ucieczki nauczyciele pilnowali zarówno Liama, jak i Juliette. Zgarnęli Evelyn z zamiarem udania się do Dereka Hale'a z prośbą o pomoc. W końcu zaginęli niemal wszyscy.
      Strikes bardzo się ociągała, tłumacząc, że przecież nic o nich nie wie, a i swojej mocy zbytnio używać nie umie. Liam kazał jej się zamknąć i iść z nimi, czym wzbudził chichot u Juliette. Ale to poważna sprawa. Muszą się ogarnąć.
      Ledwo opuścili szkolny parking, gdy z lasu ktoś się wyłonił. Jasnowłosy chłopak szedł nieco chwiejnie, a do nosa Liama szybko dotarła woń krwi. Chłopak zerknął na Juliette, po czym podbiegł do zakrwawionego, w którym rozpoznał Gavina. Młody wilkołak zerknął na niego rozbieganym wzrokiem i zaczął mówić.:
      – T–to nie ja... Nie j–ja... Ja się k–kontroluję...
      – Gavin – warknęła Juliette, która dopiero podeszła do nich razem z Evelyn. Ciemnowłosa gapiła się na wilkołaka otwartymi szeroko oczami.
      Gavin dalej mamrotał coś. Juliette dała mu w twarz, na co Liam się skrzywił. Paradise zdawał się otrzeźwieć. Spojrzał na nią przytomniej.
      – Czyja to krew? – spytała rzeczowo dziewczyna, marszcząc jasne brwi.
      – Isaaca – wymamrotał. Cała trójka odetchnęła. Chłopak popatrzył na nich jeszcze bardziej przerażony. – Nie rusza was to?
      – Juliette wcześniej go znalazła – wyjaśnił Liam. – Twierdzi, że to niedźwiedź.
      – Nieprawda. – Gavin potrząsnął głową. – To były szpony, nie pazury. Byłem Łowcą, znam się.
      Liam zerknął na Juliette, ale ta jedynie wzruszyła ramionami. Nadal są w punkcie wyjścia i nadal trzeba powiadomić Dereka.
* * *
      W ciągu ostatniej godziny woźny znosił na dwór wszystkich, których porwał, a Logan jedynie się temu przyglądał. Zoey przestała udawać, że jest nieprzytomna w chwili, gdy Acles (bo tak głosiła jego plakietka, wciąż nosił szkolne ubranie) ciągnął za sobą oporną i wolną Chloe. Ta szarpała się, gryzła i drapała, jednak mężczyzna spokojnie dawał jej radę. Logan jedynie podał mu nowy łańcuch i kotołaczka została szybko unieruchomiona. Po tej scenie już wszyscy byli przytomni, włącznie ze Scottem, któremu nic nie było, prócz innych kajdan – takich z dodatkiem tojadu – przez co chłopak krzywił się co jakiś czas.
      Nadal nie mieli pojęcia, co planuje ich porywacz. Wszyscy wymieniali zaniepokojone spojrzenia, gdy tak siedzieli na ziemi przypięci do metalowych pali grubymi łańcuchami. Zoey czuła na sobie wzrok Aclesa i miała wrażenie, że to ona jest powodem tego całego zamieszania.
      W końcu mężczyzna przestał miotać się w te i z powrotem, machnął na Logana, by ten chwycił broń, co chłopak uczynił z niesmakiem, po czym sam wziął do ręki mały scyzoryk i pochylił się nad Lydią. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i spróbowała się odsunąć, ale nie dała rady. Acles przyłożył jej scyzoryk do gardła, po czym zaśmiał się.
      – I co teraz zrobicie? – zapytał. Głos miał niski, niemal grobowy. Czarne oczy wlepiał w Zoey, w której coraz bardziej wzbierał gniew.
      Wytrzymywała hardo jego spojrzenie. Zostawił Lydię w spokoju, podchodząc do Chloe. O nią Zoey była nieco bardziej spokojna. Nawet jeśli poderżnąłby jej gardło, miała spore szanse na uleczenie się. Dobrze jednak grała przerażoną. Albo była.
      – Było mi bardzo źle po tym, jak przerwałaś mi posiłek, wiesz? – mruknął, wciąż patrząc na Zoey. Przejechał ostrzem po szyi Chloe. Zoey szarpnęła się w łańcuchach. Mężczyzna się zaśmiał.
      – Zostaw ją! – warknęła, za chwilę karcąc się. Jeśli okaże zbyt duże zainteresowanie to Chloe zostanie ranna. Znała taktykę stosowaną przez Aclesa. Szukał tej osoby, która była jej słabością. Nie patrzyła na Stilesa, dobrze, że siedział za nią.
      – Zostawię. To nie ona jest twoją słabością, prawda? – mruknął, podchodząc do Atticusa i jemu również jeżdżąc ostrzem po szyi.
      – Jeśli chciałeś mnie poderwać, wystarczył zwykły tekst o spadaniu z nieba, wiesz? – odparł Atty, jakby mężczyzna go nie przerażał. Zoey miała ochotę udusić go za takie teksty do psychopaty. Ku jej zaskoczeniu, Chloe zachichotała cicho, co Atticus nagrodził uśmiechem. Z kim ona się zadaje? Tacy sami psychole!
      Acles odsunął się od elfa zdegustowany. Minął Scotta i nachylił się do Zoey. Jego śmierdzący oddech owionął jej twarz.
      – Wiesz, do kogo teraz podejdę, prawda? Zabrałaś mi moc Alfy, więc ja zabiorę to, co dla ciebie ważne. – Mówiąc to, patrzył na Stilesa. Zoey szarpnęła się w łańcuchach, na co Acels się uśmiechnął, ukazując żółte zęby.
      Ona nie mogła pozwolić, by po takim czasie ochrony Stilesa, jakiś psychol zabił go tylko dlatego, że ona przeszkodziła mu w zeżarciu Scotta. Jakkolwiek głupio to brzmi.
      – To ty podpaliłeś dom Stilesa! – warknęła, chcąc zyskać na czasie.
      Mężczyzna zarżał, odrzucając głowę do tyłu.
      – Obserwowałem cię, bestio. Uratowałaś go. Wtedy uznałem, że muszę porwać was wszystkich.
      Zoey mierzyła się z nim na spojrzenia. Jej szare niczym srebro kontra jego czarne jak śmierć. Widział gdzieś w środku tych tęczówek płomień.
      – Teraz się zmienisz – oznajmił, odsuwając się od dziewczyny. – Zmienisz przy nich wszystkich, choć tak bardzo tego nienawidzisz.
      Zoey szarpnęła się ponownie. Czuła na sobie kilka par oczu, w tym te duże, brązowe, przerażone Stilesa. Nie podda się tak łatwo. Uratuje go. Nawet jeśli się przy tym zmieni.
      – Po co ci to? – spytała, żeby jeszcze na chwilę trzymać go z dala od Stilesa.
      – Tamten nie wierzy, że jeszcze istnieją tacy jak ty. – Machnął ręką w stronę znudzonego Logana, po czym znów zaczął się zbliżać do Stilinskiego. Cała piątka zaczęła się szarpać, a ich niepowodzenie z uśmiechem obserwował Acles.
      Gdy przyłożył ostrze do szyi Stilesa, przegiął.
      – Odsuńcie się ode mnie! – wrzasnęła Zoey, czując, że nie ma innego wyjścia. Zresztą, i tak nie dałaby rady dłużej tego w sobie dusić. Trudno, najwyżej ją znienawidzą.
      Chloe i Atty od razu zaczęli się odsuwać, Lydia i Scott dopiero po chwili. Trudno im się dziwić, nie wiedzieli na co stać Zoey.
      A dziewczyna oddychała szybko, mierząc wściekłym spojrzeniem szczerzącego się Aclesa. Obnażyła zęby, które szybko stały się rzędem kłów. Czuła, jak twarz pokrywa ognioodporna łuska o szmaragdowym odcieniu. Wzrok znacznie jej się polepszył, a w oczach mężczyzny widziała odbicie własnych – gadzie szparki otoczone żółtozieloną tęczówką. Powoli wstała i warknęła cicho, gdy Acles pociągnął Stilesa za włosy i stanął za nim, wciąż trzymając nóż na szyi chłopaka. Zmarszczyła nos. Tak bardzo miała ochotę go rozszarpać. Po prostu poruszyła rękami w dwie przeciwne strony, by łańcuchy rozkruszyły się i cicho uderzyły o ziemię. Czuła, jak oswobodzone ręce też obchodzą łuską. Kątem oka zaobserwowała ruch, jakby Logan nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Długie pazury wyszły na wolność, zastępując paznokcie. Była niemal zmieniona. Brakowało jeszcze dwóch rzeczy.
      Acles docisnął ostrze z sadystycznym uśmiechem, na co Zoey ryknęła. Długi ogon pojawił się znikąd za nią i wystrzelił w stronę mężczyzny. Stała blisko niego. Stiles siedział zaledwie metr od niej, więc spokojnie mogła sięgnąć jego oprawcę. Długi zielony ogon zakończony jasną błonką, przypominającą nieco to, co w helikopterze służy za sterowanie owinął się wokół szyi zaskoczonego Aclesa. Nie miała na nim ostrza z jadem, jak kanima, a bardzo szkoda. Z satysfakcją zacisnęła bardziej dodatkową kończynę na szyi mężczyzny. Oczy jej błyszczały.
      Wtedy usłyszała ruch za sobą. Błyskawicznie rzuciła Aclesem o pobliskie drzewo, starając się nie trafić w przyjaciół i uchyliła przed ciosem Logana. Chłopak kulał, ale próbował ją trafić krótkim ząbkowanym nożem. Gdy rozpęd odrzucił go na kilkanaście kroków, Zoey pazurami przerwała łańcuchy, uwalniając przyjaciół od metalowych belek. Wszyscy rzucili się głębiej w las, Scott musiał ciągnąć Stilesa. Chłopak był w szoku i gdzieś w środku Zoey poczuła smutek. Szybko jednak powrócił gniew, bo Acles właśnie podnosił się z ziemi, a Logan znów się zamachiwał.
      – Lepiej jej nie przeszkadzać. – Usłyszała głos Chloe i była jej wdzięczna. Mogłaby niechcący zranić Scotta, gdyby się wtrącił. To była jej walka.
      Logan zaatakował ją z przodu, znów z rozpędu. Zapewne przez rany nie był w stanie inaczej. Dziewczyna bez problemu chwyciła go za nadgarstek i rzuciła nim o domek. Chłopak nie podnosił się już. Zoey skierowała wściekły gadzi wzrok na Aclesa. Ten dalej się szczerzył, całkowicie bez broni, z rękami rozłożonymi po obu stronach ciała, jakby chciał ją złapać.
      – Pokaż, co potrafisz – warknął i oblizał się. Jego usta wypełniały już dwa albo trzy rzędy ogromnych zębów. Wiedziała, że nie przeżyłby jej ognia, gdyby ją pożarł. Ale skoro tak bardzo go pragnie...
      Zoey uśmiechnęła się szeroko i pozwoliła przemianie się skończyć. Rozluźniła mięśnie pleców, skąd wyrwały się ku górze dwa ogromne, błoniaste skrzydła. Dziewczyna rozciągnęła je, tak długo były ściśnięte. Sięgały dobrych kilku metrów. Dust widziała błyski w oczach Aclesa. Taka potęga z dala od twoich możliwości.
      Zamachała skrzydłami i uniosła się parę metrów nad ziemię. Właściwie był to jej pierwszy lot, więc wyszedł nieco niezdarnie, ale co z tego. Była straszna, siała zniszczenie. Była bestią. Uniosła się nad mężczyzną, który porwał jej przyjaciół, który próbował zabić osobę, którą kochała. Płomień palił jej gardło, w końcu mając możliwość ucieczki.
      Otworzyła usta i zalała Aclesa deszczem ognia. Ziała ogniem tak długo, jak długo niósł się echem wrzask mężczyzny. Gdy w końcu zamilkł Zoey zaprzestała. Czuła się wyprana z sił. Wylądowała niezgrabnie i padła na kolana. Gardło ją paliło, czuła na sobie wzrok przyjaciół i Stilesa. Przerażony wzrok. Musiała to znieść. Zerknęła jeszcze na Logana, który poruszył się niezgrabnie. Wytrzeszczał oczy.
      – A ja myślałem, że smoki wyginęły... – wycharczał, póki z jego ust nie popłynęła krew, a głowa nie przekrzywiła się. Oczy mu zgasły.
      Zoey rozejrzała się. Wciąż miała szeroko rozłożone skrzydła, łuski na całym ciele, gadzie oczy, a dym opuszczał jej nos i usta. Dotarło do niej potworne zmęczenie i padła na ziemię, całkiem stając się znów człowiekiem.
      Jej przyjaciele odetchnęli z ulgą, gdy zza krzaków wyskoczył nie kto inny jak Chase Bloom i naciągnął cięciwę łuku myśliwskiego, celując prosto w nieprzytomną Zoey.
      – Wreszcie cię znalazłem.
      Stiles nie zdążył pomyśleć, a już przykrył dziewczynę własnym ciałem, zaciskając oczy. Czekał na strzałę, ale Chase najwidoczniej nie chciał go zabić. Chłopak podniósł po chwili wzrok i zobaczył Iris stojącą za Łowcą z krótkim nożem przyłożonym do jego szyi. Jej wzrok był pusty, ale też trochę przepraszający. Poderżnęła Łowcy gardło, bo wiedziała, że nie odpuści. Nawet, jeśli był idiotą i cały ten czas chodził z ofiarą do jednej szkoły, nie odpuściłby jej. W końcu zrobiłby komuś krzywdę. Poza tym Iris widziała śmierć Logana Hooda. Zoey uwolniła ją od wieloletniego prześladowcy, choć pewnie nie do końca zdawała sobie sprawę z przysługi, jaką uczyniła.
      Zaraz za nią zza krzaków wyskoczył Derek i rozejrzał się zdezorientowany.
      – Co tu się właśnie stało? – Ale jakoś nikt nie mógł rzeczowo i jasno wszystkiego wyjaśnić.
____________________
Hej! I jak? :)
Właściwie niezbyt wiele się wyjaśniło, hm? Tyle doszło. Dziwny telefon do Iris, groźby Nyx, związek Keiry z Peterem, zmiana Zoey - sekret się wydał ._. - tak to najprostszy na świecie smok :), Gavin został sam, dziwna Alicelyn z Deanem.
Mnie się to w głowie nie mieści, a Wam? :)

3 komentarze:

  1. Świetny rozdział! ;) Czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :) Właśnie natknęłam się na Twój blog i od razu nadrobiłam zaległości. Uwielbiam Teen Wolf a Twoje opowiadanie jest świetnie wkomponowane w odpowiedni dla niego klimat, więc czułam się, jakbym oglądała kolejne odcinki :) Dodaję Cię do linków i na Wattpadzie

    OdpowiedzUsuń