*
* *
Siedziałam
spokojnie na niebieskim krześle przed recepcją czy też punktem
pielęgniarek, jak zwał, tak zwał. Obserwowałam uważnie każdy
ruch jednej z dyżurujących kobiet. Miała ciemne włosy i mądre
brązowe oczy. Tego dnia miała na sobie jasnoróżowy szpitalny
mundurek, ponieważ niebieski i ciemnoczerwony odłożyła do prania.
Jej dyżur jak zwykle nie był tym spokojnym. Cały czas sanitariusze
z karetki przywozili nowych pacjentów z wypadków, część lekarzy
ignorowała wezwania, a reszta była aż zanadto nadpobudliwa,
zlecając pielęgniarkom, takim jak Melissa McCall, kompletnie
niepotrzebne badania. Kobieta biegała wśród pacjentów i reszty
swoich współpracowników, lawirując w skomplikowanej sieci
korytarzy i omijając łóżka szpitalne oraz wózki inwalidzkie. Co
jakiś czas rzucała mi przepraszające spojrzenie, rozkazujące
jednocześnie czekać na swoją kolej. Czekałam więc, czasu miałam
aż za dużo. Byłam tu jedynie, by opatrzyć drobną ranę na
brzuchu, którą zadał mi jeden z facetów z gangu motocyklowego w
Toronto.
Dopiero
po dwóch godzinach siedzenia w poczekalni doczekałam się przyjścia
lekarza, któremu asystowała owa ubrana na różowo pielęgniarka –
Melissa.
– Melisso,
załóż tej młodej damie opatrunek na tę ranę – powiedział
siwy, przygarbiony staruszek, który podawał się za lekarza.
Szczerze mówiąc, nie byłam do końca pewna, czy mnie widział,
gdyż soczewki jego okularów miały ze trzy centymetry długości,
ale co tam. Najważniejsze, że kazał pielęgniarce zająć się
mną.
Wydawała
się miła. Patrzyła na mnie rozsądnym, miłym wzrokiem,
niezdradzającym wielkiego przemęczenia i braku sił do dalszego
funkcjonowania. Uśmiechała się też, oczyszczając moją ropiejącą
już ranę i przykładając do niej gazę, by następnie zakleić ją
plastrem. Kiedy skończyła, podziękowałam grzecznie i wyszłam ze
szpitala, kierując się na przedmieścia. Planowałam długi
spacer...
* * *
W
tym mieście czas płynął bardzo szybko. Wszyscy byli czymś zajęci
– jedli, rozmawiali, szukali czegoś, zdawali raporty, odwiedzali
banki i tego typu placówki i, tak jak szeryf Stilinski, przekładali
dokumenty, próbując powyjaśniać i pozamykać jak najwięcej
tajemniczych spraw. Siedział, na pozór spokojnie, za swoim
biurkiem, na którym piętrzyły się stosy teczek, które na
wierzchu miały naklejkę „sprawa niewyjaśniona”. Radio stojące
w kącie gabinetu wygrywało jazzową melodię, która miała za
zadanie poprawić szeryfowi nastrój. Słabo oczywiście jej
wychodziło, bo co chwila szeryf parskał, wściekły na to, co
przeczytał.
W
końcu rzucił papierami o biurko, wstał i w mgnieniu oka znalazł
się przed drzwiami swojego gabinetu, którymi trzasnął głośno,
by chwilę potem rozejrzeć się po całym komisariacie. Uważnie
prześledził wzrokiem każdą osobę znajdującą się w
pomieszczeniu, w tym również mnie, i, zauważywszy, że brakuje
jednej, potrzebnej mu osoby, wydarł się na personel:
– Czy
ktoś wie gdzie, do cholery, jest Parrish?!
Wszyscy
popatrzyli na niego znudzonym i trochę wściekłym wzrokiem, jednak
nikt nie udzielił mu odpowiedzi. Prawda była taka, że żaden z
posterunkowych nie miał pojęcia, gdzie w tej chwili znajduje się
młody zastępca szeryfa. Jordan, kiedy tylko odebrał telefon,
wyszedł z komisariatu, by pojechać na wezwanie dotyczące bójki na
przedmieściach. Nie pytał szeryfa o zgodę, mimo że ten wyraźnie
zaznaczył, że wszystkie wezwania mają być u niego weryfikowane.
Nie, nie było mnie wtedy na komisariacie, ale jestem pewna, że
Parrish chciał wykazać się przed starszym rangą kolegą. Wtedy
jeszcze nie wiedział, że jedzie na spotkanie ze mną.
Przyjechałam
do tego miasta, by ukryć się przed ścigającym mnie FBI. Jego
śledczy uparli się na mnie i już przez siedem stanów podążają
za mną. Dzięki Bogu, do tej pory udawało mi się uciekać. Nie
było to proste, jednak nie sprawiło mi tyle trudności, ile można
było się spodziewać. Wbrew pozorom, zaprzestanie używania kart
płatniczych i pokazywania się w miejscach publicznych wystarcza. O
wiele trudniejsze było unikanie moich znajomych, kiedy chodziłam
jeszcze do szkoły. Tamci, choćby nie wiem co, potrafili mnie
znaleźć i w jakiś sposób sprawić, bym cierpiała. Wyśmiewali
mnie, szarpali i rozrywali moje ubrania, wyrywali moje włosy, pluli
na mnie i zrzucali na mnie winę za każdą, najmniejszą nawet,
rzecz. Aż pewnego dnia powiedziałam dość. Wściekłam
się i paznokciami rozorałam chłopakowi twarz. On był dla mnie
okrutny, czemu ja nie mogłam być dla niego? Od tego czasu moje
wybuchy gniewu były coraz częstsze i silniejsze. Nikt nie zdołał
utrzymać mnie w ryzach. Tak właśnie, po zabiciu własnej babki i
dwudziestu innych osób, znalazłam się tu, z FBI na karku.
Kiedy
tylko przyjechałam do miasta, poszłam do szpitala i poprosiłam o
opatrzenie mojej rany na brzuchu, która swoją drogą nadal dawała
mi się we znaki. Potem poszłam na spacer szłam ulicą i wpadł na
mnie jakiś przechodzień. Byłam tak zła, sfrustrowana tym, że już
dawno nikogo nie skrzywdziłam, że zaatakowałam go, biłam tego
faceta pięściami po twarzy, klatce i brzuchu. Sprawiłam, że
prawie dostał krwotoku wewnętrznego. W ostatniej chwili moją złość
skierował na siebie jeden z młodych policjantów, który przyjechał
na interwencję – Jordan Parrish. Zaczęłam więc szarpać się z
nim. Umiał się, cholera, bronić i bić. Kilka razy nieźle
oberwałam w prawe ramię i twarz, wykręcił mi też lewą rękę do
tego stopnia, że przez chwilę jej nie czułam. Nie powstrzymało
mnie to jednak od odparcia ciosów i skierowania mojej wściekłości
na zastępcę szeryfa. Biłam, szarpałam i drapałam jego ciało i
ubranie. Moje poczynania doprowadziły do tego, że biedny Jordan
padł na ziemię i nie miał siły już wstać. Wtedy, kiedy już
chciałam dopełnić swego dzieła – po raz pierwszy w życiu zabić
policjanta – drogę zastąpił mi młody posterunkowy. Nie wiem jak
i kiedy, ale w mgnieniu oka byłam zakuta w kajdanki i siedziałam na
tylnej kanapie radiowozu, próbując pozycją zneutralizować ból
ogarniający część mojego brzucha.
Tym
młodym policjantem okazał się Rafael Gomez, który zawiózł mnie
na komisariat, zaprowadził do swojego biurka i tam przykuł do jego
metalowej części, bym nie uciekła. Sam wyszedł gdzieś,
zostawiając mnie i nie zdając sobie sprawy, że wszystko obserwuję
i zapamiętuję, by już niedługo móc spełnić swoje marzenie.
Gomez
wrócił dopiero po godzinie. Widać było, że jest wściekły. Jego
oczy ciskały błyskawicami, a ruchy były mechaniczne i, jak sądzę,
nieprzemyślane. Usiadł przede mną i popatrzył na mnie srogim
wzorkiem. Nic nie mówił, tylko wpatrywał się we mnie przez dwie
minuty, by następnie wyjąć z szuflady biurka jakieś dokumenty,
otworzyć je i uruchomić komputer. Ponownie skierował na mnie wzrok
i powiedział tenorowym głosem ze słabo skrywaną wściekłością:
– Jestem
posterunkowy Rafael Gomez. Przeprowadzę z tobą rozmowę. Jak się
nazywasz?
Nie
odpowiedziałam mu, patrzyłam tylko pustym wzorkiem, chcąc by jak
najszybciej dał mi spokój. Wtedy mogłabym zwiać z tego miejsca i
zaszyć się gdzieś na obrzeżach miasta.
– Odpowiadaj!
– krzyknął. Było widać, że traci cierpliwość. Był wściekły.
Kiedy nadal nie odpowiadałam, uderzył otwartą dłonią w swoje
biurko, zwracając tym samym uwagę wszystkich osób.– Odpowiedz mi
– powiedział już ciszej i spojrzał na mnie znużonym wzrokiem.
Nadal nie miałam zamiaru otworzyć ust. – Wiesz, co zrobiłaś
zastępcy szeryfa? – uśmiechnęłam się delikatnie i
przytaknęłam. – Dlaczego się uśmiechasz? Powinnaś żałować
tego, co zrobiłaś. – Wtedy po raz pierwszy się do niego
odezwałam:
– Nie
żałuję tego. Sprawiło mi to przyjemność. – Otworzył szerzej
oczy, nie dowierzając temu, co usłyszał, a ja wyszczerzyłam zęby.
Nie
zdawał sobie sprawy z tego, co mnie spotkało. To, jak zachowywali
się moi rówieśnicy doprowadziło mnie na dno, do miejsca, w którym
jestem. Po jakimś czasie moja pozycja przestała sprawiać mi ból,
a czas pokazał nowe rozwiązania. Nauczył mnie, że krzywdzenie
innych może być całkiem przyjemne i wyjaśnił dlaczego moi
znajomi traktowali mnie tak, a nie inaczej. Czas wyjaśnił, dlaczego
ludzie szydzili ze mnie i rzucali we mnie kamieniami, gdy
przechodziłam obok ich domów. Ukazał mi też jak bardzo byłam
słaba i jak powinnam się zmienić. Dzięki niemu, dzięki latom
upokorzeń i płaczu, stałam się silna, brutalna i asertywna.
– Jak
się nazywasz? – ponowił pytanie, wyrywając mnie z fali
wspomnień. Tym razem postanowiłam mu odpowiedzieć.
– W
papierach widnieję jako Isabelle Markowski, jednak mówią na mnie
Easy – rzekłam, uśmiechając się lekko, gdy przypomniałam sobie
dlaczego taki mam przydomek. Easy – ta, której łatwo przychodzi
zabijanie. Tak mówi o mnie FBI. Gomez zapisał moje nazwisko na
pustej kartce i zadawał kolejne pytania.
– Ile
masz lat?
– Dwadzieścia.
– Skąd
przyjechałaś?
– Pytasz
o moje miejsce zamieszkania czy konkretne miasto, z którego
przyjechałam autobusem do Beacon Hills? – odpowiedziałam pytaniem
na pytanie.
– I
to i to.
– Mieszkałam
w Nowym Jorku. Wczoraj przyjechałam tu z Toronto.
– Jesteś
tutaj sama? – Przytaknęłam w odpowiedzi i spojrzałam na, właśnie
wychodzącego ze swojego gabinetu, szeryfa Stilinskiego.
Posterunkowy, który zapisywał moje dane wstał nagle i podbiegł do
szeryfa, zatrzymał go i powiedział mu coś na ucho, wyraźnie
gestykulując i pokazując, co jakiś czas, na mnie. Stilinski
spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem, wrócił do gabinetu po broń
i wybiegł z komisariatu. Rafael Gomez wrócił do biurka, usiadł
przed nim i, nie patrząc na mnie, zadał kolejne pytanie –
Dlaczego zaatakowałaś tych ludzi? Dlaczego zaatakowałaś zastępcę
szeryfa? – Przez chwilę milczałam i zastanawiałam się nad
odpowiedzią. Po chwili westchnęłam i oparłam się wygodnie o
oparcie.
– Po
prostu miałam taki kaprys. Nudziło mi się.
– Czy
z tobą wszystko jest w porządku? Uciekłaś z Eichen House?
– Skąd?
– zapytałam szczerze zaciekawiona. Może są specjalne miejsca dla
takich osób jak ja.
– Nieważne.
Zostajesz zatrzymana za pobicie cywila i funkcjonariusza policji.
Sprawa zostanie skierowana do sądu, a teraz możesz zachować
milczenie – powiedział posterunkowy Gomez, złapał mnie pod pachę
i podniósł do pionu. Skierowaliśmy się w stronę aresztu. Rafael
kazał mi stanąć przed sobą, zdjął mi kajdanki i zamknął za
kratami.
Usiadłam
w kącie między lekko podpitym starszym facetem, a młodym
napakowanym byczkiem, który cały czas rzucał mi ukradkowe
spojrzenia. Nie zwracałam jednak na niego uwagi i skupiłam się na
przystojnym Gomezie, który wrócił na swoje miejsce, odrzucił do
tyłu opadający mu na twarz brązowy lok i wpisywał moje dane do
komputera. Kiedy już to zrobił, otworzył szerzej jasnoniebieskie
oczy, powątpiewając w to, co zobaczył, czyli list gończy wysłany
za mną, wpisał moje nazwisko raz jeszcze. Po raz kolejny wyskoczyło
mu to samo okienko. Rzucił mi niepewne i roztargnione spojrzenie.
Zawołał jednego ze swoich kolegów i pokazał mu wyniki. Po pewnym
czasie wokół komputera Gomeza zgromadził się mały tłumek ludzi,
którzy skupili się tylko na ekranie, co dało mi szansę na
ucieczkę.
Dzięki
temu, że nie jestem wysoka, a wręcz filigranowa i szczupła, można
by powiedzieć, że przeraźliwie chuda, udało mi się przejść,
bez większych problemów, przez jedną z większych szpar między
prętami. Jedyny kłopot sprawiła mi rana pulsująca tępym bólem.
Byczek, który patrzył wcześniej na mnie, otworzył szerzej oczy i
gestami poprosił, bym go stamtąd wyciągnęła. Uśmiechnęłam się
i pokręciłam delikatnie głową, odchodząc i machając na
pożegnanie jednocześnie. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam
biec właśnie w chwili, w której chłopak krzyknął policjantom,
że uciekam. Przyspieszyłam i wybiegłam tylnym wyjściem z
komisariatu. Na szczęście na ulicy i chodnikach panował duży
ruch, co ułatwiło mi wtopienie się w tłum, a tym samym udaną
ucieczkę.
Dalej
już nie biegłam. Zwolniłam do marszu, chcąc upodobnić się do
reszty przechodniów i mniej rzucać się w oczy. Wyrzuciłam do
kosza brązową skórzaną kurtkę, którą do tej pory na sobie
miałam i rozpuściłam, spięte w koński ogon, włosy. Czym prędzej
przeszłam na drugą stronę ulicy i skręciłam za róg. Przeszłam
skrótem do galerii handlowej, bo tylko tam policja nie spodziewała
się mnie zobaczyć. Weszłam do pierwszego sklepu z ubraniami,
wybrałam czarne leginsy, granatową tunikę w kratę i szary
przewiewny płaszcz. Zapłaciłam gotówką ukrytą w staniku,
przebrałam się w zakupione rzeczy i wyszłam z centrum handlowego.
Skierowałam
się do lasu. Wiedziałam, że tam będą mnie szukali, ale
zapamiętałam z jednej ze szkolnych wycieczek, a raczej ze szkolnego
bytowania, że właśnie w tym lesie jest stary, nieużywany już
bunkier. Minęłam linię drzew i weszłam głębiej, całkowicie
zapominając o wysłanym za mną pościgu.
Chciałam
się od tego wszystkiego odciąć. Zostawić za sobą ucieczki,
ukrywanie się, pracę na czarno za małe pieniądze i ciągły
strach, że ktoś z FBI w końcu mnie znajdzie. Po jakimś czasie to
po prostu stało się nużące i wyczerpujące. Chciałabym, żeby ci
wszyscy ludzie się ode mnie odczepili... Wiem niestety, że tak się
nie stanie dopóki się nie przyznam lub zginę, uciekając przed
stróżami prawa. A nie oddam się w ich ręce na pewno. Nie żałuję
swoich czynów. Ludzie z natury są okrutni, tylko większość z
nich to ukrywa, a ja... Ja jestem zwolenniczką pokazywania swoich
emocji. Krzywdzono mnie, ja też mogę krzywdzić.
* * *
Bunkier
znalazłam dopiero po godzinie, wpadając w załamanie przed jego
wejściem. Uśmiechnęłam się do siebie i pchnęłam kratę. Ku
mojemu zdziwieniu, ustąpiła od razu, skrzypiąc przy tym
niemiłosiernie i zapraszając mnie do środka. Oczywiście weszłam
i rozejrzałam się. Wszystko wokół było brudne i trochę
śmierdzące zgnilizną. Nie zwracałam jednak na to uwagi i
położyłam się na zimnej podłodze, od razu zapadając w głęboki
sen.
Nie
wiem, jak długo spałam, ale obudziło mnie chrobotanie butów o
liście i ziemię, odgłosy krótkofalówek i szczekanie
zdezorientowanych psów. Domyśliłam się, że jest to ekipa
poszukiwawcza wysłana za mną. Podniosłam się, ignorując
nawracający, spowodowany raną, ból. Podeszłam do krat, uważnie
obserwowałam i nasłuchiwałam. Policjanci to się do mnie
przybliżali, to oddalali. Żaden jednak nie znalazł się na tyle
blisko, by odnaleźć wejścia do bunkra. Siedziałam nieruchomo
przez piętnaście minut. Dopiero wtedy głosy policjantów
całkowicie ucichły, a ja mogłam się rozluźnić. Osunęłam się
na ścianę i odetchnęłam z ulgą. I właśnie wtedy, kiedy byam
pewna, że już nic mi nie grozi, otworzyły się kraty. Do środka
wpadł wysoki, ciemnooki posterunkowy, którego wcześniej na
komisariacie nie widziałam, a zaraz za nim Rafael Gomez, który to
prawdopodobnie wysłał za mną kolejny list gończy. Bez
zastanowienia, w przypływie adrenaliny, podniosłam się do pionu,
doskoczyłam do pierwszego z policjantów, złapałam go za głowę
i, wykorzystując całą swoją siłę i masę swojego ciała,
skręciłam mu kark. Dokładnie czułam jak jego rdzeń kręgowy
zostaje nieodwracalnie przerwany, a jego funkcje życiowe stopniowo
się zatrzymują. Nie poczułam jednak satysfakcji, którą myślałam,
że czuć będę. Spełniłam swoje największe marzenie – zabiłam
policjanta. Jednak nie czułam się spełniona. Myślałam, że
będzie inaczej, że będę wtedy wyjątkowa. Kolejna pomyłka.
Po
zabiciu policjanta zatrzymałam się tylko na chwilę, by przemyśleć
pustkę, którą poczułam po zbrodni. Potem zabrałam martwemu
kajdanki i przykułam nimi niespodziewającego się tego Gomeza do
krat. Oderwałam kawałek koszuli leżącego na ziemi posterunkowego
i wepchnęłam ją do ust Rafaela, tym samym ucinając jego krzyki.
Wyciągnęłam też jego kajdanki, założyłam je mu i upewniłam
się, że zostanie on na miejscu. Nachyliłam się nad nim i
spojrzałam mu prosto w oczy. Z jakiegoś dziwnego powodu, którego
jeszcze w tamtej chwili nie znałam, nie chciałam go zabijać.
Chciałam pokazać mu swój świat. Usiadłam przed nim po turecku,
pokazując dłonią by on zrobił to samo. Wykonał moją prośbę
dopiero po kilku minutach ciszy. Kiedy już jego wzrok znalazł się
na równi z moim, opowiedziałam mu swoją historię. Opowiedziałam
mu o wszystkich przykrościach jakie mnie spotkały, o bólu, jakiego
doświadczałam każdego dnia i o sile, którą zyskałam, zabijając
babkę.
Po
zrelacjonowaniu mu całego mojego życia, wstałam, otworzyłam
kratę, obejrzałam się za siebie i powiedziałam do niego:
– Pójdę
teraz po Melissę McCall. Pokażę Ci, że zabijanie też może być
przyjemne...
* * *
Ten
dzień nie był dla Evelyn specjalnie dobry. Właściwie całe jej
życie ostatnio było niezbyt dobre. Miała wrażenie, że wszyscy
się na nią gapią przez to, co stało się podczas konkursu. Do
tego jej nowe mentorki zniknęły. Najpierw Lydia nie wróciła z
łazienki, potem Chloe była i już po chwili jej nie było.
Zdezorientowana dziewczyna chciała spytać o to Atticusa, ale i on
znikł. Biegała po korytarza, usiłując odnaleźć Scotta, Stilesa
czy Zoey, ale ich też nie było. Strach zaczął dawać się we
znaki.
Ostatecznie
wpadła zdyszana do klasy, gdzie przebywał Liam. Rozmawiał sobie
spokojnie z Juliette i Masonem, a gdy dostrzegł ją, zmarszczył
brwi.
– Co
ty tu robisz?
– Widziałeś
Scotta? – wysapała, ignorując jego pytanie. – Albo Stilesa?
Zoey, Atty'ego, Lydię lub Chloe?
Liam
zastanowił się chwilę.
– Niektórych
widziałem, ale potem już nie. Dziwne.
– Parę
dni temu porwano przecież Stilesa i Zoey– wypaliła Juliette, na
co Mason wytrzeszczył oczy.
– Że
co? Porwano? Kto? Jak?
Liam
obrzucił dziewczynę ostrzegawczym spojrzeniem. Przecież jego
przyjaciel jeszcze nic nie wiedział. I lepiej, by tak pozostało.
– Myślicie,
że to znowu się stało? – spytała Evelyn, gdy jej oddech już
się wyrównał.
– Może...
– mruknęła Juliette.
– Trzeba
ich poszukać – stwierdził Liam buntowniczo, ale przerwał mu
dzwonek.
– Są
od nas silniejsi, poradzą sobie – uznała Juliette, kładąc
chłopakowi rękę na ramieniu. Po chwili wzdrygnęła się, jakby
przypomniała sobie coś okropnego. – A tak właściwie, to jest
jeszcze jedna istotna sprawa. Gdy biegałam, znalazłam w lesie
Isaaca.
– Co
tam robił? – spytał chłopak, unosząc jedną brew.
– On
nie żyje. Wyglądał, jakby zaatakował go niedźwiedź, ale takich
tu nie ma przecież. Nie dał rady się zregenerować. – Spuściła
wzrok, jakby była to jej wina.
Evelyn
musiała usiąść. Porwano ich wszystkich. Prawdopodobnie ponownie.
Ten sam sprawca. Kim jest? Co z nimi zrobi? Jej tętno przyspieszyło,
a oddech stał się płytki.
– Hej,
spokojnie – mruknął Liam, gdy ławka na wprost dziewczyny zaczęła
się lekko unosić.
Nie
zwróciła na to uwagi. Po prostu wyszła.
Świetne, już nie mogę doczekać się następnego rodziału :D
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy, tak jak całe opowaidanie, niedawno trafiłam na Twojego bloga i nie mogłam się od niego oderwać.
OdpowiedzUsuńChciałabym Cię poinformować, że Twój blog został nominowany do LBA. Więcej informacji tu -------> http://four-page.blogspot.com/2015/07/lba.html