sobota, 2 maja 2015

14. Phoenix

Znów powracam do czasu przeszłego. Wybaczcie.
      Zoey tak do końca nie rozumiała w jaki sposób udało im się wydostać tego dołu. Stiles coś wymyślił i chwilę później stali już w środku lasu zziębnięci i zmęczeni. Stiles przestąpił z nogi na nogę i rzucił pogardliwe spojrzenie na ich małe więzienie.
      – Kto mógł wpaść na tak genialny pomysł? – mruknął pod nosem, a Zoey jedynie wzruszyła ramionami. Chłopak spojrzał na nią i uśmiechnął się krzepiąco. – Ej, wydostaliśmy się – dodał, usiłując wykrzesać z Dust choć odrobinę entuzjazmu.
      Ale ona patrzyła tylko na jego siną z zimna skórę i to, że próbował ukryć dreszcze.
      – Może chodźmy – zaproponowała i, zerknąwszy w gwiazdy, zdecydowała, że trzeba iść w lewo. Stiles, po krótkim wyjaśnieniu, ruszył za nią.
      – Nadal jesteś w klubach wielbicieli fantastyki? – spytał po chwili ciszy.
      Zoey zerknęła na niego zdezorientowana.
      – Kiedyś byłaś. I widywałem cię w klubie szachowym. I wielbicieli "Gwiezdnych Wojen". A teraz?
      – Jedi młodym być przestałam dawno – odparła i zachichotała. – A na spotkaniach klubu nie byłam od przemiany. – Wzruszyła ramionami. – Teraz mam własną fantastykę – uśmiechnęła się półgębkiem.
      – Ale czyż to nie jest lepsze? – zapytał, a blask w jego ciemnych oczach Zoey zdołała dostrzec nawet w ciemnym lesie. – Własne pojedynki, walki, tajemnice... Czy w innym wypadku miałabyś za sobą uderzenie dwumetrowego wilkołaka kijem bejsbolowym? Bo ja nie.
      Zoey parsknęła śmiechem, co rozniosło się echem po okolicy.
      – Coś w tym jest – przyznała.
      – W atakowaniu większych od siebie, uzbrojonych w pazury, tylko kijem bejsbolowym?
      – To jest niezbyt inteligentne. Mam na myśli ten cały nadnaturalny świat. Niby zawsze go pragnęłam, ale jak już się stał nie byłam szczęśliwa.
      – Ja też nie byłem. Na samym początku to mnie chciał zabić Scott. Nawet, gdy nie było pełni – jęknął, na co dziewczyna znów się zaśmiała.
      – Ale sporo osób zginęło...
      – I sporo narodziło się na nowo – przerwał jej Stiles. – To, co się dzieje wokół nas to nie nasza wina. To nie my ich wszystkich zabijamy, tylko inni. Długo o tym myślałem, wiesz, po Nogitsune.
      Zoey pokiwała głową, choć w ciemności nie był w stanie tego zauważyć.
      – Rozumiem cię. Nawet za dobrze.
***
      Następny dzień dla nikogo nie zaczął się dobrze. Scott był zmartwiony zaginięciem Stilesa i Zoey, podobnie jak Chloe i Atticus. Isaaca w ogóle nie było w szkole, za to Liam przemierzał korytarze z uśmiechem od ucha do ucha. Lydia wkroczyła do budynku z cierpiętniczą miną, westchnęła minąwszy Scotta i udała się w stronę klasy, gdzie zajęcia miał Chase, w międzyczasie przywdziewając na usta uroczy uśmiech.
      McCallowi ciężko było się skupić, wiedząc, a raczej nie wiedząc, co dzieje się z jego przyjaciółmi. Jako wilkołak traktował ich bardziej jak część stada. Tymczasem jego prawa ręka zniknęła wraz z prawdopodobnie jedną z najsilniejszych stworzeń na świecie. Tak, Scott był genialnym przywódcą.
      Gdy siadał w ławce miał na tyle beznadziejny humor, że nie rejestrował praktycznie niczego wkoło. Ilekroć przypadkiem zerknął na puste siedzenie Zoey, nie wiedział, co myśleć. A gdy chwilę potem zerknął na krzesło Stilesa...
      Pierwszą lekcję bardziej przeleżał, niż przesiedział. Po dzwonku, powłócząc nogami dotarł do swojej szafki i zastygł w bezruchu. Uświadomił sobie coś. A raczej kogoś. A jeszcze ściślej to brak kogoś. Od rana nie usłyszał wysokiego i jakby lekko podenerwowanego głosu Kiry, nigdzie nie widział jej drobnej osoby. Rozejrzał się wkoło, jakby miało mu to pomóc. Złapał się na tym, że miał wrażenie, że za chwilę Stiles uderzy go w ramię i mruknie:"Hej, stary". Ale tak się nie stało. Był sam na korytarzu pełnym uczniów. Sam i całkowicie bezradny.
      Oparł się czołem o szafkę i westchnął. Trzeba się wziąć w garść, mówił sobie. Jeszcze raz odetchnął i odwrócił się z zamiarem ruszenia w stronę klasy od języka angielskiego, lecz nie zdołał. Kątem oka zarejestrował znajome czarne włosy. Przekręcił ciało wodząc wzrokiem za znajomą dziewczyną.
      Korytarzem szła Kira. Bez plecaka czy torby, z rękami zwisającymi bezwładnie po obu stronach ciała. Po prostu szła.
      – Kira! – krzyknął za nią Scott, ale dziewczyna zdawała się go nie słyszeć.
      Rzucił swój plecak i podbiegł do niej.
      – Kira... – Już miał się uśmiechnąć, ale dostrzegł jej pusty wzrok i twarz pozbawioną wyrazu. – Nie... – Zdołał z siebie wyrzucić jedynie westchnięcie.
      – McCall! Musimy porozmawiać o twoich ocenach. – Zza rogu wyłonił się nauczyciel chemii i zagarnął chłopaka mocnym uściskiem. Scott mógł mu się wyrwać, używając jedynie wilkołaczej siły, a to skutkowałoby sporymi ranami u mężczyzny. Z bólem w sercu odpuścił, posyłając ostatnie, zlęknione spojrzenie na spokojnie zmierzającą ku wyjściu Kirę.
***
      – Nie mogę już patrzeć na jego zaślinioną gębę – mruknął Atticus, ostentacyjnie przewracając oczami na widok Liama. Znajdował się w klasie Chloe i nie przejmował faktem brudzenia czyjegoś krzesła butami. Poprawił się na ławce i zerknął na dziewczynę.
      Była zmartwiona, ale mała bruzda na czole sugerowała, że się martwi.
      – Daj mu spokój, szczęśliwy jest – mruknęła Chloe i przeczesała palcami jasne włosy.
      Atty zmrużył swoje nowe zielone tęczówki i odparł.
      – Ale ta blondyna mi się nie podoba.
      – I dobrze – skwitowała.
      Atticus zachichotał, po czym sięgnął po drobną dłoń Chloe. Gdy ta nie zabrała ręki, ani nie zaczęła gryźć, chłopak uznał, że chyba jej to nie przeszkadza.
      – Mogę spytać, czym jesteśmy? – odezwał się, wlepiając w nią spojrzenie.
      – Ja jestem kotołakiem, a ty elfem. – Chloe wzruszyła ramionami, ale nawet nie ściszyła głosu. To był niepokojący znak. Atticus puścił jej dłoń i skierował się do wyjścia ze wzrokiem wlepionym w podłogę.
***
      Kira szła spokojnym krokiem przez las. Gdy dotarła nad jezioro słońce właśnie chowało się za chmurami. Lekki wietrzyk kołysał spokojnie wodą, a dziewczyna bez mrugnięcia okiem zmierzała ku tafli. Nie zdjąwszy butów weszła do jeziora. Nie zwalniała. Po prostu szła, będąc coraz bardziej zanurzoną. Kiedy woda sięgała jej klatki piersiowej, uniosła lewą dłoń prosto w niebo. Z drobnej ciemnej chmurki walnął piorun. W sam środek jeziora. Huk, jaki mu towarzyszył przyćmił wrzask dziewczyny.
      Zapadła cisza, a jej ciało powoli tonęło.
***
      Lydia odgarnęła włosy na plecy i uśmiechnęła się do zamkniętych drzwi. Poprawiła spódnicę i zapukała. Drzwi otworzył jej roztrzepany blondyn z nieobecnym wzrokiem. Gdy dostrzegł, kto stoi przed drzwiami, speszył się nieco i zawołał Chase'a. Lydia wkroczyła do ich małego mieszkanka i rozejrzała się, wciąż z uśmiechem. Szukała wzrokiem czegoś, co mogło być Bestiariuszem. Po prawej stronie pokoju, który zdawał się być salonem, stały półki pełne książek, ale przy bliższych oględzinach wszystkie okazywały się nowe i prawdopodobnie należące do właściciela mieszkania. Naprzeciwko owych półek znajdowała się skórzana kanapa, na którą rudowłosa właśnie została zaproszona. Z drzwi na drugim końcu pokoju wyłonił się Chase. Gdy zamykał drzwi Lydia dostrzegła, że w tamtym pokoju mieści się chyba skład broni – błysnęły ostrza.
      Dziewczyna zaśmiała się nerwowo.
      – Cześć – zwróciła się do nowo przybyłego chłopaka.
      – Hej – ten uśmiechnął się do niej szeroko, po czym zmierzył wzrokiem Gavina. Blondyn jedynie przewrócił oczami, chwycił leżącą na stoliku książkę i ruszył do kolejnego pokoju.
      Lydia szybko obrzuciła wzrokiem ową książkę i zamarła, gdy dostrzegła, że jest to skórzana, wymięta okładka Bestiariusza. Poczuła dreszcz, bo nie miała pojęcia, jak zabrać książkę Gavinowi, nie wzbudzając podejrzeń Chase'a.
      Uznała, że musi zgrywać idiotkę.
      – A co on ma za książkę? – spytała przesłodzonym głosem i zatrzepotała rzęsami. Chase może i był łowcą, ale wyjątkowo tępym. Zachowywał się jak każdy inny chłopak wcześniej. Lydia trzepotała rzęsami i robił, co chciała.
      – Taki notatnik dla geeków – machnął ręką.
      Dziewczyna przysunęła się do niego i znów zatrzepotała rzęsami.
      – Może przejrzymy go razem?
      Chase patrzył chwilę w jej duże zielone oczy, jakby się wahał. Na jego twarzy nagle pojawił się uśmiech i ruszył do pokoju, w którym zniknął Gavin. Lydia odetchnęła, teraz już będzie łatwiej. Gdy brunet wrócił z Bestiariuszem wiedziała, że musi jeszcze chwilę posiedzieć, poudawać głupią, by potem wymknąć się z książką, prosząc uprzednio o coś do picia.
***
      Zapadł zmrok, gdy Zoey i Stiles wynurzyli się z lasu i z radością podbiegli do drogi. Chłopak padł na ziemię i zaczął całować asfalt, na co dziewczyna parsknęła śmiechem i chwilę później musiała go odciągnąć, by nie został potrącony przez ciężarówkę. Szybko zorientowali się, którędy iść, by trafić do centrum miasta.
      – Przenocuj u mnie – odezwał się Stiles, gdy mijali drewnianą tablicę z napisem "Witamy w Beacon Hills". Zoey zerknęła na niego zdezorientowana i nieco speszona. – Chyba trochę daleko do ciebie. Zostań – namawiał, patrząc na nią z ukosa.
      Chciała się zastanowić, przemyśleć czy to dobry pomysł, ale potężne ziewnięcie odebrało jej prawo głosu.
      – Okej – odparła. – Ale nikomu ani słowa.
      Stiles zaśmiał się i na chwilę zapadła cisza.
      – Wstydzisz się mnie? – spytał, gdy mijali stację paliw. Zoey otarła twarz, czując, że jest cała w ziemi i liściach. Pytanie zadane przez Stlilinskiego wydało jej się absurdalne.
      – Nigdy w życiu. Bardziej myślę o Malii. Nie chcę, żeby jeszcze bardziej mnie nienawidziła – mruknęła i spuściła wzrok, choć w tej ciemności, rozjaśnianej jedynie przez mdłe światło lamp ulicznych i tak by jej nie zobaczył.
      – Ona cię nie nienawidzi...
      – Przestań! – przerwała mu. – Jakby mogła rozerwałaby mnie gołymi rękami. Nie widzisz tego?
      Stiles gwałtownie się zatrzymał, jednocześnie szarpiąc Zoey za ramię.
      – Czego nie widzę?
      Zoey czuła jak oblewa się rumieńcem, ale postanowiła być z nim szczera. Poza tym była zmęczona i nie miała siły wymyślać wymówek.
      – Jest zazdrosna o mnie. O naszą relację. Boi się, że jej ciebie zabiorę.
      Stiles zamrugał, a Zoey przełknęła ślinę.
      – Zabierzesz? – powtórzył. – Niby w jaki sposób?
      – No – westchnęła. Chciała spać. Była zmęczona i głodna. – Boi się moich uczuć do ciebie. I może twoich do mnie.
      Zapadła cisza. Stiles ledwo ją widział, ale Zoey dostrzegała go wyraźnie. Wszystko przez te przeklęte nadprzyrodzone moce. Widziała niedowierzanie i coś na kształt radości. Wlepił w nią wzrok.
      – A jakie są twoje uczucia do mnie?
      – Chyba raczej ciepłe – uśmiechnęła się lekko w ciemności i pociągnęła go za ramię w kierunku domu.
***
      Wysoki, barczysty mężczyzna wkroczył do niemal pustego baru. Na wpół pijany już barman wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk i padł na podłogę, zasypiając. Peter Hale wzdrygnął się z pogardą na ten widok. Minął kobietę przyssaną do pustej już butelki po piwie i dosiadł się do osoby siedzącej w samym rogu obskurnego pomieszczenia. Przy stoliku siedziała młoda dziewczyna o długich czarnych jak noc włosach i białej cerze. Gdy zwróciła dwa węgle, zwane oczami, na wilkołaka, zrobiło mu się zimno, a sama jej postać zdawała się być otoczona ciemną mgłą.
      – Dostałem twoją wiadomość – oznajmił Peter, poprawiając się na kanapie i chowając telefon do kieszeni. 
      Kobieta uśmiechnęła się lekko.
      – I co myślisz, Peterze Hale, o mojej propozycji?
      Wilkołak pochylił się w stronę kobiety i położył dłonie na stole, splatając je.
      – Jestem zmuszony odmówić – oznajmił, patrząc na nią hardo.
      W czarnych oczach rozmówczyni pojawił się błysk wściekłości.
      – Chcesz mi odmówić? Mi?! – syknęła, ale zaraz się opamiętała i uśmiechnęła. – Wiem, czego chcesz. Chcesz mocy tej dziewczyny. Zoey.
      Twarz Petera drgnęła nieznacznie. Kobieta wiedziała, że ma rację.
      – Próbuj ją zdobyć, ale masz niewiele czasu. A za odmówienie mnie, królowej ciemności, zapłacisz. Widzę, że się nie przejmujesz – dodała po chwili, po czym podniosła się. – Nie powiedziałam, że zapłacisz osobiście. Masz czas do Martwego Księżyca, potem pokażę ci jak się włada taką mocą jak tej małej Dust, a zapłaci nie kto inny jak twoja córeczka. Żegnaj, Peterze Hale i pamiętaj, Nyx się nie odmawia – oznajmiła i wyszła z baru.
      Ani pijany barman, ani kobieta przyssana do butelki nie zauważyła tej sceny. A szkoda, bo była to jedna z niewielu chwil, gdy Peter Hale czuł się przegrany.
***
      Gwiazdy błyszczały już na niebie, a Iris siedziała na kanapie w domu Dereka wtulona w niego. Nogi miała podciągnięte, a głowę opartą o jego klatkę piersiową. Trochę denerwował ją ruch, gdy mężczyzna oddychał, ale co poradzić?
      Wtem rozległo się zdecydowane pukanie do drzwi. Derek zmarszczył czoło, bowiem Peter miał klucz. Uśmiechnął się przepraszająco do Iris, po czym wstał i ruszył, by otworzyć. Gdy do dziewczyny dotarł zapach istoty wchodzącej, podrażnił jej czuły węch i zmusił do przemiany. Iris syczała, obnażając zęby na dziewczynę, mniej więcej w jej wieku o wręcz białych włosach i czarnych oczach.
      – Ja cię znam – syknęła, a jej twarz porastała coraz większa liczba listków. – To ty zaatakowałaś Scotta. Opowiadali mi o białym wilkołaku.
      Derek, słysząc to, odsunął się od gościa. Dziewczyna spuściła wzrok, ale tylko na chwilę.
      – Musicie mi uwierzyć, że już jej nie pomagam.
      – Komu? – chciał sprostować Derek, stając po lewej stronie Iris. Niemal się już zmienił.
      – Nyx. Należę do jej stada, ale nie podoba mi się to, co zrobiła, dlatego przyszłam do was – oznajmiła dziewczyna. – Mam na imię Elsa i naprawdę chcę wam pomóc.
      Miała tak czarne oczy, że nie dało się wywnioskować czy kłamie.
      – Wiem, że zostaliście wszyscy oszukani. Ten rytuał... Nyx i Luna to nie siostry. To jedna osoba. Oszukała was. Pomogliście jej zdobyć większą moc.
      Elsa błądziła wzrokiem od wściekłej nimfy do zdezorientowanego wilkołaka, szukając choć przejawu wiary w jej słowa.
      – Co takiego zrobiła Nyx, że od niej odeszłaś? – zapytał Derek, obejmując Iris w talii.
      – Zmusiła jedną z was do samobójstwa. Ale to nie wszystko. Sprawiła, że jest ona teraz w jej szeregach.
***
      Malia uznała, że nie może dłużej czekać i ruszyła w kierunku domu szeryfa Stilinskiego, by sprawdzić, czy jego syn już się odnalazł. Bez trudu wspięła się do okna sypialni Stilesa i weszła do środka. Ogromna ulga zalała jej serce, gdy dostrzegła, że pościel na jego łóżku rusza się miarowo. Stiles tu jest. Żyje. Jest bezpieczny.
      Dziewczyna podeszła do łóżka i pochyliła się, by pocałować chłopaka, ale zorientowała się, że to nie Stiles. Jej chłopak nie miał długich czarnych loków i nie śmierdział gadem. W jego łóżku leżała Zoey Dust.
      W Malii wezbrała tak silna wściekłość, że niemal zabiła dziewczynę samym wzrokiem. Zacisnęła pięści i zęby. Chwilę walczyła ze sobą, czy zedrzeć skórę z Dust teraz, czy najpierw ją poćwiartować. Gdy już sięgała pazurami w stronę dziewczyny czyjeś silne ramiona oplotły ją od tyłu i nie puściły. W przypływie szału niemal nie rozpoznała Michaela. Ten zaciągnął ją za nadgarstki do okna i wypchnął przez nie, mówiąc:"Ja się nią zajmę". 
      Jego siostra upadła z cichym szelestem i pognała w las. Michael odwrócił się, zmierzył wzrokiem śpiącą Dust i uśmiechnął się upiornie. Chwycił poduszkę i mocno przycisnął ją do twarzy Zoey. Ta, czując nagły brak tlenu, zaczęła się rzucać po łóżku, na ślepo kopiąc go i drapiąc wysuniętymi pazurami. Po kilki chwilach walki udało jej się sturlać z łóżka i kątem oka dostrzec umykającego Michaela. Nie była pewna kto to, zobaczyła jedynie błyszczące niebieskie oczy, bardzo podobne do wampirzych Keiry.
      Ale gdy się uspokoiła i zapaliła światło, dostrzegła na poduszce ślady pazurów.
***
      Lydia szła z niewymuszony uśmiechem na twarzy przez pusty parking. Wiedziała, że teraz się nie pomyliła. W jednej ręce niosła Bestiariusz klanu Bloom, a w drugiej kanister z benzyną. Pomachała do Parrisha książką i oznajmiła, stając przed nim na środku parkingu.
      – Wiem już – i oblała jego ramię zawartością kanistra. Mężczyzna spojrzał na nią zdezorientowany i rzucił się, by ją powstrzymać, gdy ta podpalała zapałkę.
      Rzuciła ją i Jordan stanął w płomieniach. Ale nie czuł bólu. Jedynie przyjemne łaskotanie. Po minięciu fali paniki zorientował się, że jego skóra nic sobie z tego nie robi, że płonie. Podobnie jak roześmiana Lydia.
      – Feniks – skwitowała.

4 komentarze:

  1. B-O-S-K-I rozdział Misiek ;*
    Wybaczam , wybaczam ważne żeby tobie było wygodniej ;)
    Nyx i Luna to ta sama osoba?!?
    Okey wszystko zaczyna się powoli wyjaśniać.
    Och...Malia zazdrosna.Tak mi przykro, że aż wcale.Jakoś za nią nie przepadam.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział .
    Pozdrawian / Anonimka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Miło mi, że tak cię wciągnęłam.

      Usuń
  2. Cooo ej nie Kira co do jasnej nieskończonej nie ja tak nie chce szok świetny rozdział było warto czekać

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne opowiadanie :D Czekam na dalsze rozdziały ^^

    OdpowiedzUsuń