wtorek, 14 kwietnia 2015

13. Winter's coming

       Od samego początku coś Malię męczyło, dlatego, bynajmniej nie poszła do domu, a postanowiła zaczaić się na Michaela. Skrada się bezszelestnie za chłopakiem, aż do skraju lasu, gdzie kuca za sporym krzakiem jeżyny. Ostre gałązki wpijają jej się w niektóre części ciała, ale nawet nie piśnie, by nie zdradzić swojej obecności.
       Michael jest niecierpliwy. Jego lewa noga drży niespokojnie, a ręce skrzyżowane na piersi świadczą o tym, że wolałby być daleko stąd.
       – Czekasz na mnie? Uroczo. – Spomiędzy drzew wyłania się wysoka blondynka o zadziornym uśmiechu i zielonych, choć aktualnie bardzo ciemnych, oczach. Malia ją kojarzy.
       – Juliette – Michael wypowiada jej imię, jakby było ósmym cudem świata. – Najmroczniejsza z mrocznych.
       Dziewczyna przewraca oczami, po czym siada na powalonym drzewie i przygląda się chłopakowi uważnie spod uniesionych brwi.
       – Nie słodź. – Jednym zdaniem zamyka chłopakowi usta. – Mów o co ci chodzi, mam ważniejsze sprawy na głowie.
       Michael drapie się po głowie, zmieszany, po czym uśmiecha się czarująco.
       – Jak wiesz, w Beacon Hills jest niejaki Scott...
       – Tak, wiem – Juliette macha ręką, ewidentnie znudzona. – Scott McCall, Prawdziwy Alfa, jego przyjaciel człowiek, opętany niegdyś, przyjaciółki banshee, kojotołak, kitsune, wierne bety, bla, bla, bla... Konkrety – nakazuje władczym tonem.
       – Proponuję ci współpracę – oznajmia Michael, na co oczy wychodzą Malii z orbit. – Dwie, tak silne istoty, jak my, powinny działać razem.
       Malia tłumi okrzyk. Juliette przygląda się chłopakowi uważnie, przechylając głowę na prawo.
       Po chwili zrywa się ze swojego pieńka i podchodzi bardzo blisko Michaela. Ten patrzy na nią niewzruszony. Malia widzi dokładnie jak twarz Juliette staje się biała, a oczy i usta zamieniają się w puste czarne dziury. Dziewczyna czuje gwałtownie opuszczające ją siły.
       Michael odsuwa się piruetem od upiorzycy i staje za nią.
       – Na mnie to nie działa, mała.
       Juliette powraca do ślicznej, ludzkiej postaci i uśmiecha się.
       – Nie jestem zainteresowana.
       Chłopak unosi brwi.
       – Nie chcesz kolejnej dawki nadnaturalnej energii? Myślałem, że potrzebujesz jej do życia.
       Blondynka parska śmiechem, podnosi się i cofa parę kroków.
       – Chyba mało wiesz o upiorach, mój drogi. Nie wzywaj mnie więcej, bo i tak nie przyjdę – oznajmia, po czym po prostu rozpływa się w powietrzu.
       Malia czeka cierpliwie, aż Michael wróci wściekły do mieszkania Hale'ów. Walczy sama ze sobą, bo z jednej strony czuje potrzebę ostrzeżenia przyjaciół, a z drugiej chce, by Michael zabił Zoey, która do przyjaciół owych przyjaciół należy. I jest jeszcze Stiles...
***
       Hałas wypełnia mury szkoły, nastolatki rozmawiają o przyziemnych i nudnych sprawach, a Scott McCall taksuje spojrzeniem wszystko i wszystkich. Obok niego stoi Stiles, który usiłuje wyglądać na równie skupionego, ale nie bardzo mu to wychodzi.
       Nagle znajdująca się obok Kira podskakuje i syczy. Scott kieruje na nią uwagę.
       – Okropna elektryczność – warczy, trzaskając szafką.
       – Właściwie to elektrostatyczność – mruczy Stiles, na co dziewczyna przewraca oczyma.
       – Od rytuału nie mogę niczego dotknąć bez tego – jęczy Kira, machając dłońmi tak, by nakreślić im praktycznie wszystko wkoło.
       Scott uśmiecha się delikatnie, na co ta się uspokaja.
       – Ilu właściwie mamy wrogów? – pyta Stiles ze wzrokiem wpatrzonym w dal.
       Jego przyjaciele marszczą brwi, po czym Scott zabiera się za liczenie.
       – Nyx i jej wilkołaki. – Unosi jeden palec. – Woźnego, co na mnie czyha. – Dodaje kolejny. – Łowców polujących na Zoey i Iris...
       – Nie zapominajmy o Peterze – wtrąca Stiles. – I z Malią coś jest nie tak.
       – Mam wrażenie, że wrogów mamy więcej, niż nam się wydaje – odzywa się Kira.
***
       Iris siedzi na ziemi i obserwuje trawę poruszaną wiatrem. Wszechobecna zieleń lasu, choć przygaszona, koi jej zmysły. Pomaga na chwilę zapomnieć o strachu. O Łowcy, czającym się na nią na każdym kroku. Dziewczyna od dłuższego czasu czeka na Dereka – mieli kontynuować zajęcia z samokontroli. 
       Wtem kątem oka spostrzega rudą plamkę. Wiewiórka zeszła z wysokich drzew, by poszukać pożywienia. Zwierzątko patrzy chwilę na zafascynowaną Iris, po czym pędem wraca na drzewo. Dziewczyna uśmiecha się, po czym podnosi z ziemi i susem wskakuje na drzewo. Jej długie palce z łatwością trzymają się cienkich gałęzi i niemal płaskich pieni. Pnie się za wiewiórką z radością na twarzy i śmiechem na ustach. Nie obejrzała się, jak była już niemal dwanaście metrów nad ziemią. Zaprzestaje pościgu i, trzymając się lewą dłonią gałęzi, rozgląda się. Jej wzrok chłonie każdy szczegół krajobrazu: zielone lasy, jasne polany przecięte sznurkami dróg. Postanawia wspiąć się wyżej, łaknie tego widoku.
       Znalazłszy odpowiednią gałąź, siada na niej, spuszcza w dół nogi i pozwala sobie oglądać skąpane w słońcu okolice Beacon Hills.
       Nagle do jej czułego słuchu dociera szelest. Czyżby Derek już przybył? Iris przesuwa się na gałęzi i próbuje dojrzeć ziemi. Rozlega się trzask. Nic już jej nie utrzymuje. Spada w dół z zawrotną prędkością. Wypuszcza z siebie stłumiony krzyk, gdy coś ciągnie ją w górę. Iris nieruchomieje w powietrzu, w połowie wysokości drzewa.
       Orientuje się, że ma zamknięte oczy. Otwiera je powoli i nie może im uwierzyć. Wisi w powietrzu tak po prostu. Nie, jednak coś czuje. Jakby łaskotanie na plecach. Iris próbuje się przekręcić, ale jedyne, co robi, to miotanie się w powietrzu. Wyciąga dłoń i sięga pobliskiej sosny. Staje delikatnie na grubej gałęzi, bierze głęboki wdech i odwraca się.
       Jej oczom ukazują się przezroczyste, podłużne skrzydełka, niczym u ważki. Przeplatane tysiącem mieniących się tęczą żyłek. Z ust Iris wydobywa się cichy okrzyk. Po chwili orientuje się, że skrzydełka rozerwały plecy jej koszuli.
       – Iris? – Słyszy z dołu głos Dereka.
       Przełyka ślinę, po czym skacze z sosny. Młody wilkołak był przyzwyczajony do tego, że skacze po drzewach, ale że ma skrzydełka?
       Iris delikatnie ląduje obok niego i uśmiecha się z zakłopotaniem. Derek wybałusza oczy.
       – Co to jest? – wskazuje dłonią na jej ważkowate skrzydełka.
       – Miałam nadzieję, że ty mi powiesz.
***
       Atticus wpada do klasy jak burza. Szybko znajduje wzrokiem Chloe, która z niespecjalnie szczęśliwą miną rozmawia z Liamem. Podchodzi do nich, obejmuje władczo ramieniem blondynkę, ta go odpycha i przewraca oczami.
       – Wybaczcie, że przeszkadzam w tej porywającej wymianie zdań, ale czy widzieliście Zoey? – pyta, patrząc po ich twarzach.
       Chloe wolno kręci głową.
       – Rozdzieliłyśmy się rano, bo chciała do łazienki. Potem jej nie widziałam.
       Atty przenosi wzrok na Liama.
       – A skąd ja mam wiedzieć? – Ten unosi dłonie w obronnym geście.
       – To dziwne – komentuje Atticus. – Stiles też zniknął. Właśnie Scott mnie pytał, czy go nie widziałem. Był i nagle znikł.
       Chloe marszczy brwi i poprawia się na swoim siedzeniu.
        – Chyba nie myślisz, że sobie uciekli na potajemną randkę.
       Atty kręci głową, a jego usta nawet nie drgną.
       – Właśnie nie. Normalnie tobym tak powiedział, ale Zoey nie afiszuje się ze swoimi uczuciami, a teraz nagle znikają...
       – Zoey kocha się w Stilesie? – odzywa się Liam, o którym pozostała dwójka zdążyła już zapomnieć. Chloe zerka wielkimi oczami na Atticusa, a ten tylko mruga do niej.
       – Nic nie słyszałeś, jasne? W przeciwnym razie obudzisz się z paprotką owiniętą ciasno wokół szyi.
       Liam mierzy się z nim chwilę na spojrzenia, po czym rezygnuje, przełyka ślinę i odchodzi.
       Atty uśmiecha się tryumfalnie.
       – Jestem najlepszy – mówi, a Chloe daruje sobie wszelakie komentarze.
       Nadal pozostaje pytanie, gdzie jest Zoey? I Stiles?
***
       Malia wybiega ze szkoły, nie zważając na to, że wszyscy ją widzą, a paru nauczycieli zagania z powrotem. Zmienia się, pędzi skrajem lasu, narzucając sobie prędkość o jakiej nawet nie śniła. Wpada z hukiem, warkotem i błyskiem błękitnych ślepi do mieszkania Petera. Znajduje tam jedynie tego, o którego jej chodziło. Michaela.
       – Zoey zniknęła – wypluwa z siebie to zdanie z kaszlem i usiłuje wyrównać oddech.
       Michael, dotychczas leżący na kanapie, podnosi się i patrzy na nią uważnie.
       – To chyba dobrze. Trochę szkoda, że nie my ją zabiliśmy, ale...
       – Ty nie rozumiesz! – drze się Malia. – Stiles też zniknął!
       Chłopak zamiera w konsternacji, a wściekła dziewczyna uderza w filar na środku pomieszczenia. Gardło ją drapie od tego jednego zdania. I prawdopodobnie od biegu.
       – Oboje zniknęli? – pyta Michael, gdy jego kontakt z rzeczywistością się polepszył.
       Malia kiwa głową i pada na kanapę obok niego. Dociera do niej ogrom uczuć, tak nieznanych i obcych. Gdy była kojotem, wszystko było prostsze. Zabij, by przeżyć. A tu? Wszędzie są jakieś moralne dylematy, tajemnice, uczucia innych... Życie zwierzęcia jest proste. A teraz zalewa ją fala ciepłych i okrutnych uczuć, z którymi nie wie, co zrobić. Tęsknota za Stilesem, nienawiść do Zoey, dezorientacja, samotność, dziewczyna czuje się przegrana. Całe życie nic jej nie wychodzi.
       Nie mija chwila, a mimowolnie przytula się do Michaela, chowając głowę w jego pierś. Chłopak nieruchomieje, a Malia jedynie bardziej go ściska, czując napływające do oczu łzy.
       – Ej, co ty robisz? – odzywa się Michael, głosem nieco drżącym.
       Malia podnosi głowę i patrzy na niego zza szklistych oczu. Nie do końca wie, co nią kieruje, ale usiłuje dosięgnąć go ustami.
       Michael odpycha ją z taką siłą, że młoda kojotołak zostaje rzucona na przeciwległą ścianę. Leży nieruchoma na ziemi, nie rozumiejąc kompletnie, co właśnie zaszło.
       Po chwili ciszy Malia podnosi się powoli i unosi wzrok na chłopaka. Jej tęczówki są błękitne. Lecz Michael tego nie zauważa. Krąży po pokoju ze zmarszczonym czołem.
       Malia powoli wysuwa pazury, czai się, by skoczyć. Nagle, jakby ją przejrzał, bo zerka na nią i wzdycha.
       – Przestań! – syczy Michael. – Nie zachowuj się tak, jakbym cię rzucił.
       – Właściwie to właśnie to zrobiłeś. – Malia bardzo stara się, by jej głos nie był pomrukiem.
       – Przestań! – syczy ponownie chłopak. Zatrzymuje wzrok na jej szczupłej postaci, jakby chciał ją zeskanować. – Nie możesz.
       – Niby czego nie mogę?! – warczy. Nie umie jednak nad sobą panować.
       Michael wzdycha i pada na kanapę.
       – Dobra, wygrałaś. Lepiej, byś teraz wiedziała, a nie potem...
       Dziewczyna skulona w kącie marszczy czoło.
       – Nie możesz tego robić, bo jestem twoim bratem. – To zdanie ulatuje z ust Michaela ot tak. Malia wytrzeszcza oczy i siada na ziemi, nie mogąc dłużej kucać.
       – Czym jesteś?
       – Twoim bratem – powtarza chłopak. – Nie zdziwiło cię skąd Peter mnie wytrzasnął? Jestem jego synem. – Wzrusza ramionami, jakby to niewiele znaczyło.
       – A kto jest twoją matką? – pyta Malia, mając drobną nadzieję, że i o Pustynnym Wilku Michael coś wie.
       – Inna kobieta. – Uśmiecha się przepraszająco. – Ale nadal chcę ci pomóc. Zabić Zoey. Odzyskać Stilesa...
       – Czemu chcesz zabić Zoey? – Malia nigdy się nad tym nie zastanawiała. Ona chciała jej zguby, bo była zazdrosna. Zoey odbierała jej przyjaciół, Stilesa... Ale Michael? Czemu on chciał ją zabić?
       Ale chłopak milczy i jedynie kręci głową.
       Malia ma obawy. Pierwsze, co przychodzi jej do głowy to, że Zoey rozkochała kiedyś w sobie Michaela, jakby została stworzona do zniszczenia wszystkich jej bliskich.
       O dziwo, szybko przywykła do myśli, że Michael to jej brat. Właściwie to on i Peter byli ostatnio jej jedynym towarzystwem.
***
       Jęczę cicho, gdy dociera do mnie przerażający ból głowy. Marszczę czoło i sięgam dłonią do bolącego miejsca.
       – Żyjesz? – Z lewej dobiega mnie głos Stilesa. Otwieram gwałtownie oczy i rozglądam się.
       Znajduję się w jakimś dole. Po prostu w dole, głębokim na jakieś pięć metrów. Nie za bardzo rozumiem, kto wpadł na tak idiotyczny sposób uwięzienia mnie, skoro mam... Zaraz. Tu jest Stiles. Patrzy na mnie zaniepokojony z drugiego końca dołu. Z jego ust ulatuje mgiełka. Co się dziwić, już najwyższy czas na zimę.
       – Żyję – odpowiadam po chwili. Stiles kiwa głową i obejmuje się ramionami. Pewnie jest zimno, choć ja tego nie czuję. Zawsze czuję jedynie ciepło. Patrzę ze smutkiem na chłopaka.
       – Co my tu robimy? – pyta, na co wzruszam ramionami. Gdy próbuję sobie przypomnieć głowa boli mnie coraz bardziej. Zerkam w górę. Gołe, szare niebo, parę gałęzi niemal pozbawionych liści.
       – Ktoś nas porwał? – odpowiadam niezbyt inteligentnie. Stiles nie odzywa się. Pewnie nie wie. Pociera dłońmi o ramiona. – Zimno ci?
       Chłopak ponownie podnosi na mnie spojrzenie brązowych tęczówek. Na pewno mu zimno. Mogłabym... Ach, nie.
       Ale mogę coś innego.
       – Chodź. – Wyciągam do niego ręce, jednocześnie rumieniąc się. To głupie. To naprawdę bardzo głupie. Stiles patrzy na mnie, unosząc brwi. – Nie pozwolę ci umrzeć z zimna – mruczę i opuszczam ręce. W zamian za to siadam blisko, a chłopak wydaje z siebie zduszony okrzyk.
       – Jakaś ty ciepła!
       Uśmiecham się lekko, choć czuję do siebie wstręt. Nie jestem czymś, czego powinno się dotykać. Ale jeśli to go uratuje...
       – Zoey? – Słyszę po chwili tej dziwnej sytuacji. Zerkam na Stilesa. – Twoje oczy są zielone.
       Gwałtownie je zamykam, usiłuję uspokoić oddech i bicie serca. Jednocześnie odsuwam się od Stilinskiego.
       – Hej, to nic – mówi, dotykając mojego ramienia. Wzdrygam się. – Nie jesteś niczym potwornym, Zoey. Nie możesz być.
       Nie masz pojęcia.
       Otwieram oczy, choć wiem, jak wyglądają. Jak żmii, bestii, pragnącej cię zabić, zatopić w tobie zęby.
       – Ale jestem – uśmiecham się sztucznie, ale wychodzi mi grymas.
       Stiles patrzy w moje oczy. Patrzy właściwie w oczy samej śmierci. Zabijałam. Uciekałam. Już dawno przestałam być człowiekiem.
       – Nieważne kim jesteś. Nie zmienisz tego. – Chwyta moją dłoń. Drżę lekko, ale to wina ogromnej różnicy temperatur między nami. Jemu jest zimno. Mogę nas wydostać, ale się boję. Boję.
       Nagle Stiles uśmiecha się.
       – Twoje oczy znów są srebrne.
***
       Drzwi komisariatu policji Beacon Hills otwierają się z niemałym hukiem. Niska, rudowłosa dziewczyna sprężystym krokiem stóp odzianych w brązowe botki, wchodzi, bez pukania, do gabinetu szeryfa. Lydia odgarnia włosy na plecy i dużymi zielonymi oczami patrzy na szefa policji.
       – Coś wiadomo?
       Stilinski senior kręci głową przecząco, po czym wpisuje coś do komputera i znów zerka na Lydię. Ta usadawia się na kanapie i opiera głowę na dłoni.
       – Dlaczego zawsze on znika? – pyta retorycznie szeryf. – Dlaczego Stiles? Nie czujesz czegoś? – Zerka z nadzieją na nastolatkę, na co ta wzdycha.
       – Lepiej, że nie czuję. To znaczy, że i on, i Zoey żyją.
       Szeryf marszczy czoło.
       – Zaginął ktoś jeszcze?
       Lydia kiwa głową.
       – Zoey Dust.
       W mglistych wspomnieniach szeryfa czai się jego siostrzenica z powagą wymalowaną w brązowych oczach. Iris każe mu uważać na nią. Na Zoey.
       – A ona też jest jak Scott? – pyta powoli szeryf.
       Lydia ponownie kiwa głową, zerkając przy tym na swój telefon.
       – Nie wiemy czym konkretnie, ale prawdopodobnie jest zmiennokształtna. Ma gadzie oczy i zielone łuski.
       Niewiele to mówiło ojcowi Stilesa. Wiedział jedynie, że przez nadnaturalnych przyjaciół jego syn jest wiecznie w niebezpieczeństwie.
       Wtem do gabinetu zagląda Jordan Parrish. Szeryfowi żal ściska serce, gdy patrzy na chłopaka. Biedak również należy do tego ponadprzeciętnego światka i niemal przez to zginął. Lydia również zauważa młodego policjanta. Uśmiecha się lekko i odzywa się.
       – Wciąż szukam, Jordan.
       Ten jedynie kiwa głową, odkładając na biurko szefa pliki dokumentów. Wychodząc, kładzie dłoń na ramieniu dziewczyny i zagląda jej głęboko w oczy.
       – Dziękuję, Lydio.
***
       Juliette idzie korytarzem, a jej jasne włosy powiewały za nią, niczym chorągiew. Mija tyle potencjalnych źródeł energii, tylu nadnaturalnych... Ale zależy jej na jednym. Szuka go w tłumie. Przepycha się między grupą chłopaków ubranych w stroje do lacrosse i staje obok Liama i Masona. Przerywa im w rozmowie, ale nic sobie z tego nie robi. Gdy zaszczycają ją spojrzeniem, uśmiecha się słodko.
       – Hej. – Wzrok Liama jest nieco maślany. Jego przyjacielem blondynka nie zawraca sobie głowy.
       – Nie chciałbyś się ze mną umówić? – pyta Juliette prosto z mostu, spuszczając wzrok i udając nieśmiałą.
       Zaskoczony tą propozycją Liam mruga kilkukrotnie.
       – Jasne, że tak – oznajmia po chwili z szerokim uśmiechem.
       – Świetnie! – Uradowana Juliette klaszcze w dłonie, cmoka chłopaka w policzek, po czym odchodzi. Ledwo skręca w inny korytarz, a już jej nie ma. Rozpływa się w powietrzu.
_______________________________________
I jak Wam się podoba? Przepraszam, za tak długą nieobecność :(.
Zapraszam jeszcze na stronkę na facebooku (link jest gdzieś na stronie).

4 komentarze:

  1. GENIALNE! ^^ Boski rozdział i blog.Nie masz za co przepraszać Misiek warto było czekać ;))
    Awww Zoey i Stiles <3
    Czekam na nexta kochana ;*
    Pozdrawiam xoxo /Anonimka

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham Juliette!

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję, zostałaś nominowana do Liebster Award :* Więcej informacji u mnie :*
    http://anotherworldaw.blogspot.com/p/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę mi się podoba twoje opo! Ciekawe co będzie dalej. Pisz szybciej bo nie mogę się doczec!

    OdpowiedzUsuń