czwartek, 11 lutego 2016

21. Arrested

      - Widzisz, jak wybornie, Rafciu? - Brunetka uśmiechnęła się od ucha do ucha. Stała w krzakach, trzymając w prawej dłoni nóż kuchenny, a w lewej smycz, do której przypięty był jak pies Rafael Gomez. - Wszyscy myślą, że to ona. Ha! Ciekawe, kto to naprawdę zrobił... - zastanowiła się Easy. Policjant jedynie jej przytaknął. Przez ostatni miesiąc wariatka nie zamierzała go wypuścić. Bardzo zależało jej na tym, by Rafael odkrył przyjemność zabijania. Gdy ten odwiódł ją od pomysłu zabicia Melissy McCall, Isabelle wciąż pytała, kto będzie jego pierwszą ofiarą. Mężczyzna nie wiedział, jak uciec od niej i wyplątać się z obiecanego morderstwa. Dotychczas jeździli z miasta do miasta, ale dziewczyna uparła się, by wrócić do Beacon Hills i dokończyć rozpoczęte sprawy. Sama porywała miejscowych i była ich aniołem śmierci, a cała wina szła na drugiego mordercę, który również tu grasuje. Rafael zastanawiał się, za jakie grzechy go to spotkało.
      - Myślę, że to ten sam zabójca, na którego spadają moje grzeszki - zachichotała. - Ruszajmy, Rafciu. Dziś już musisz się zdecydować. - Pociągnęła go za smycz głębiej w las.
      Mężczyzna mógł tylko skrzywić się i iść za nią. Nawet nie próbował już wzywać pomocy. Kiedyś to zrobił, a wtedy dziewczyna tak mocno kopnęła go w żebra, że prawdopodobnie się złamało. Od tamtej pory ciężko mu oddychać, co dopiero krzyczeć. Wiedział, że niedługo umrze. Wtedy, gdy Easy znudzi się namawianie go na zabójstwo. Jednak do tej pory pragnął ocalić jak najwięcej osób. Na tyle, na ile to będzie możliwe.
      Wtem jego kompanka się zatrzymała. Gestem dłoni nakazała mu przykucnąć. Rafael podążył wzrokiem tam, gdzie ona zerkała. Zobaczył  parę nastolatków. Ich ciemne karnacje, włosy i ubrania sprawiały, że niemal nie dało się ich zobaczyć. Dziewczyna siedziała zadowolona na najniższej gałęzi dorodnej sosny, machała nogami i głaskała coś ostrego, natomiast chłopak stał, opierając się o to drzewo, ze skrzyżowanymi ramionami i smętną miną.
      - Zabijesz - szepnęła Rafaelowi na ucho Isabelle, po czym wskazała palcem na chłopaka. - Jego.
      Następnie wepchnęła mu w dłoń scyzoryk i odpięła smycz.
      - No, dalej - pogoniła go, unosząc nóż na wysokość jego oczu. Wiedział, że jej nie pokona. Cały miesiąc biegała i zabijała, zostawiając jego przywiązanego w różnych miejscach. Był obolały, zmęczony i głodny.
      Ledwo się wyprostował, a Easy już popchnęła go do przodu, chichocząc. Rafael wypadł na przeciw parze. Ku jego zdumieniu chłopak jedynie lekko uniósł wzrok, a dziewczyna zaśmiała się.
      - Dean - odezwała się, przestając głaskać ostre coś. - Przytrzymaj go. Jest słodziutki - mruknęła, po czym zeskoczyła lekko na ziemię. Ostrym czymś okazała się być jej dłoń. Pełna szponów.
      Ciemnowłosy Dean westchnął, po czym podszedł do zdezorientowanego Rafaela. Mężczyzna zamachnął się scyzorykiem i przyjął pozycję obronną, ale chłopak tylko westchnął smutno. Gomez nagle poczuł, jak opuszczają go siły. Nie tylko te życiowe, ale i wszelkie ciepłe emocje.
      - No, co jest! - wrzasnęła z krzaków Isabelle. W końcu wyłoniła się ze swoim nożem i uśmiechem psychopatki. Jej koścista postać odziana w brudne dresy wydawała się być zjawą. - Najpierw zabiję ciebie, czarnulko - oznajmiła, celując w dziewczynę nożem. - A potem tobie wypruję flaki. - Uśmiechnęła się uroczo do Deana. Ten tylko spojrzał wyczekująco na towarzyszkę.
      Alicelyn uśmiechnęła się szeroko.
      - Tego tu jeszcze nie było. Potwór będący człowiekiem. Ciekawy dodatek do kolekcji - uznała, po czym błyskawicznie znalazła się obok Isabelle i wbiła jej dłoń najeżoną szponami w kark. Ta wypuściła z dłoni nóż, a z jej otwartych ust popłynęła krew. Po chwili padła martwa na ziemię.
      - Co jak co, ale z nadnaturalnymi jest zabawniej - mruknęła Alicelyn, wycierając zakrwawioną dłoń o dres swej ofiary.
      - A co z nim? - spytał Dean, kiwając głową na stojącego nieruchomo Gomeza.
      Alicelyn podeszła do mężczyzny, wyjęła mu scyzoryk z dłoni, po czym przyjrzała mu się, przejeżdżając szponem po policzku.
      - Kojarzę te rysy twarzy. Ty nie?
      Dean zerknął.
      - Nie.
      Szatynka westchnęła.
      -Teby? Siedziba kotołaków? Klan Ghomkes? - Dziewczyna uniosła brew. - Niedobitki nam uciekły, ale już niedługo. - W jej oczach iskrzyło.
      - To kotołak?
      - Nie. Ale jest z rodu Gomez. Podobnie jak ta mała blondynka.
      - Chcesz na nią zapolować? - spytał, taksując Alicelyn wzrokiem. Dziewczyna odwróciła się przodem do Deana.
      - Jak na każdą plugawą nadnaturalną kreaturę - odparła.
      Dean westchnął.
      - Jesteś hipokrytką, Alicelyn.
      - Możliwe. - Znów się uśmiechnęła. - Ale oczyszczanie tego świata z tych pomiotów jest moim nałogiem. Jestem ich skrzydlatą śmiercią. - Zachichotała. - Prawie jak anioł śmierci. Weź go. Przyda się by złapać blondynkę i jej przyjaciół. - Machnęła ręką na Rafaela, odchodząc.
      Dean jedynie westchnął smutno, po czym złapał byłego policjanta za obrożę i pociągnął za sobą.
      - Ciekawe, gdzie ona go ukryje. W szafie?
***
      Szeryf Stilinski ledwo przekroczył próg domu, kiedy Parrish warknął:
      - Wymknęła się. - Po czym zniknął, pędząc gdzieś w las.
      Keira błyskawicznie wysunęła kły i przyparła szeryfa do ściany.
      - Atticus! - wrzasnęła. - Pilnuj go! Lecę do Zoey!
      Stilinski spróbował wyszarpnąć się z jej uścisku, lecz wtedy poczuł, że jego nogi nie są w stanie się ruszyć. Oplecione dziwnym zielskiem wyrastającym prosto z podłogi.
      - Wracaj tu, Samuel! - Krzyczał szeryf, ale nikogo już nie było. Po schodach wolno zszedł Atticus, uśmiechając się.
      - Zostaliśmy tylko ty, ja i Hedera helix - mruknął, opierając się o balustradę.
      - Kto?
      - Bluszcz pospolity. - Atty wzruszył ramionami.
***
      Zoey biegła ile sił w nogach. Cieszyła się w duchu, że te lasy nie są jak europejskie. Podszyt bardzo rzadki, łatwiej się ucieka. Słyszała za sobą echo kroków. Postanowiła, by wzbić się w powietrze kilka sekund za późno. Zielonym ślepiem omiotła las za sobą. Kiedy już miała wysuwać skrzydła, zauważyła ruch. Nabrała powietrza w płuca i zionęła ogniem. Płomienie łaskotały jej gardło, a twarz ogarnął gorąc. Gdy zabrakło jej tlenu, zaprzestała.
      Ku jej ogromnemu zdziwieniu przeciwnik stał, jakby nic mu się nie stało. Był jedynie lekko osmolony i nagi.
      Zoey była zbyt zaskoczona, by się zawstydzić.
      - Jak to... Przecież jestem ostatnia... - mruknęła pod nosem, tracąc całkiem pamięć o tym, że musi uciekać.
      I wtedy dostrzegła aurę człowieka stojącego przed nią.
      Płonął w ciemnym lesie jak pochodnia. Wielki ptak, którego kilkumetrowe skrzydła błyszczały złotem i czerwienią, o długim, ostrym dziobie i czarnych oczach wpatrujących się w nią.
      Rzuciła się do ucieczki. Wydobyła prawdziwą postać. Zielony diament łusek okrył jej ciało, oczy oblekła zielona tęczówka, a dłonie zaopatrzyły się w pazury. Błoniaste zielone skrzydła rozszarpały koszulę, którą miała na sobie, do cna. Po chwili już machała nimi w zawrotnym tempie, unosząc się coraz wyżej. Wolała nie odwracać się, by nie tracić czasu. Liczyła na to, że jej przeciwnik jest początkującym feniksem i nie umie jeszcze latać.
      Jakby na potwierdzenie tych słów, palące, ostre szpony wbiły się w jej lewe ramię. Zoey wrzasnęła i na chwilę zaprzestała machania skrzydłami, co jedynie wzmocniło ból. Nie mogła wisieć na rannym ramieniu. Omiotła wściekłym spojrzeniem pełną postać feniksa. Nie mogła zaprzeczyć, że był piękny - jak najpiękniejszy ptak w należnym mu blasku błyszczący rubinami i złotem. Lecz aktualnie kierował ją w bardzo bolesny sposób do aresztu.
      Na skraju lasu oboje wrócili do ludzkiej postaci. Zoey spróbowała ostatni raz, szarpiąc się i mając nadzieję, że z ludzkiej ręki łatwiej się wyrwie, ale nic z tego. Zdołała jeszcze wybłagać, by Parrish poczekał, aż Atticus przyniesie jej jakieś ubranie.
      Potem została zakuta i wsadzona do policyjnego wozu. Parrish siedział tuż obok, uważnie ją obserwując.
      Keira zaklęła, stojąc przed domem ze skrzyżowanymi rękami i patrząc na pochyloną sylwetkę Zoey za oknem. Wściekły szeryf właśnie wychodził.
      - Powinienem was zamknąć za napaść - mruknął, na co Atticus tylko oparł się o ścianę i uśmiechnął smutno.
      - A co napiszesz w raporcie? Atticus Mitchell unieruchomił funkcjonariusza policji przy pomocy Hedera helix?
      Keira tylko posłała chłopakowi poirytowane spojrzenie.
      - Jak zamierzasz wyjaśnić tę zbrodnię w naturalny sposób? - spytała, a jej głos był wyprany z emocji. Najchętniej wyprułaby flaki wszystkim wkoło, ale nie mogła. Musiała w jakiś inny sposób wyciągnąć Zoey.
      - Dust zaciągnęła Malię Tate do lasu, gdzie zadała jej kilkadziesiąt ran długim nożem, po czym podpaliła ciało - odpowiedział szeryf. - Takie ślady znaleziono na miejscu zbrodni.
      - Jakieś łuski? Włosy? DNA?
      Stilinski westchnął, nie odpowiadając na pytanie.
      - Wiem, że mnie teraz nienawidzisz, ale zrozum. Muszę pilnować tu porządku, przynajmniej na tyle, na ile mogę. Malia nie próbowała zabić Zoey, a mimo to zginęła. Zoey musi ponieść karę.
      - Nawet nie wiadomo czy to była ona! - wtrącił Atticus.
      - Jest najbardziej podejrzana. Na podstawie zeznań świadków możemy ją zaaresztować. Dobranoc - dodał, po czym wsiadł do auta i odjechał.
      - Jakich świadków? - mruknął Atticus.
      Keira przeklęła siarczyście.
      - I co teraz? - spytał chłopak, z nadzieją zerkając na wampirzycę.
      - Nie mam pojęcia - westchnęła.
***
      - Milo, mówiłam ci! - syknęła Chloe po raz kolejny, ale chłopak jej nie słuchał. Łaził za nią już trzeci dzień dosłownie wszędzie, gdzie poszła. Ten wysoki, chudy jak patyk, jasnowłosy chłopak irytował ją dużo bardziej niż taki jeden elf. Właściwie zaczynała już tęsknić za Atticusem. I tu nie ma żadnego kontaktu ze światem!
      Milo przystanął i zastrzygł uszami. Wielkimi, kocimi, mięciutkimi uszkami. Chloe wprowadziła niedawno pozwolenie na chodzenie swobodnie przynajmniej po siedzibie Felis. Wiedziała, jak bardzo kotołaki nie lubią ukrywania się. Ona już do tego przywykła, ale odkąd jest Felis... Po prostu niewiele ogarnia.
      - Proszę cię, Felis - zwrócił się do dziewczyny i ukłonił lekko. Ta zmarszczyła nos. Nie znosiła tej etykiety.
      - Ale o co właściwie? - jęknęła, opierając się o chłodną jasną ścianę. - Sprawę z miejscowymi wilkołakami już rozwiązałam, umowę z łowcami też mamy podpisaną, przynajmniej z niedalekimi rodami, dział wynalazków zna moje zdanie, medyczny też. Czego ty człowieku chcesz?!
      Milo uniósł złote oczy i zamrugał.
      - Pozwolenia na małą imprezę.
      Chloe wytrzeszczyła oczy, po czym dała mu w twarz.
      - Wiesz, co teraz przechodzą moi przyjaciele?! - syknęła, pokazując zęby. - Umierają, znikają z dnia na dzień, są oskarżani o morderstwa, nienawidzą ich, a ty zadajesz mi jakieś pytania o jebane imprezy?!
      Kotołak stał przez chwilę pochylony, trzymając dłoń przy policzku.
      - Przepraszam, Felis. Już nie będę o to pytał - odparł cicho.
      Chloe westchnęła.
      - Zrób ją - mruknęła, uspokajając się. - Tylko pomóż mi się jakoś wymigać od bycia Felis.
      Milo uniósł wzrok. Na jego policzku widniały ślady zadrapania.
      - Możesz oddać władzę tylko Radzie, pani. A nie wiem czy to najlepszy pomysł.
      Chloe odwróciła wzrok. Jak mogła dać się w to wplątać? Jej rodzina od wieków przewodziła kotołakom, które z racji małej liczebności mogły sobie na to pozwolić. Ale pewnego dnia jej rodzice odeszli wraz z małą Chloe. Niedługo potem zginęli, a dziewczyna wylądowała u Keiry. Dotychczas Felis była jej babcia, niestety w czasie poszukiwań Zoey zaatakowano cały ród. Zrobił to ich odwieczny wróg. Wtedy przypadkiem odnalazła się Chloe jako jedyna ocalała. Musiała przejąć władzę. W przeciwnym wypadku kotołakami rządziłyby konserwatywne staruchy zabraniające na jakikolwiek kontakt z innymi rasami. A to przecież istny obłęd.
      W skrócie, Chloe była w kropce i nie miała pojęcia, jak z tego wybrnąć.
      - W takim razie udasz się na zewnątrz i zadzwonisz w pewne miejsce. Upewnisz się czy u moich przyjaciół wszystko w porządku i przekażesz mi to.
      Milo pokiwał głową, po czym wziął od Felis numer telefonu i wybiegł z siedziby wprost na palące słońce Egiptu.
      Wykradł pierwszy lepszy telefon i zadzwonił z zamiarem przekazania jedynie dobrych wieści. Felis nie mogła ich zostawić. Nie znowu.
***
      Następnego dnia Iris przechadzała się w tę i wew tę ze skwaszoną miną. Kuba od czasu tajemniczego telefonu milczał jak zaklęty, a ona nie była w stanie się do niego dodzwonić. Najpierw nie mogła uwierzyć w to, że chce ją zobaczyć, ale teraz pragnęła tego bardziej, niż czegokolwiek innego.
      Wtem jej rozterki przerwało pukanie do drzwi. Westchnęła, po czym ruszyła do nich, wciąż dzierżąc w dłoni telefon. Nie mogła go odłożyć od kilku dni, a Derek nie zgadzał się, by wyruszyła sama szukać Kuby. Jakby był zazdrosny, albo coś.
      Za drzwiami stał Scott McCall. Kiedy uniósł brązowe tęczówki, wydawał się być zaskoczony.
      - Iris?
      - Witaj, Scott - mruknęła. - Dalej męczycie Zoey?
      Chłopak wziął głęboki wdech.
      - Właściwie mam sprawę do Dereka. Jest?
      - Nie. Wyszedł gdzieś - odparła.
      - Mogę poczekać? - Skinęła głową.
      Nastolatek wszedł, a dziewczyna tylko zamknęła za nim drzwi. Nie zaproponowała kawy, ani herbaty. Miała już dość czekania. Ostatnie chwile z Kubą śnią jej się po nocach.
      Między nią a Scottem zapadła niezręczna cisza. Chłopak odchrząknął.
      - Szybko udało ci się opanować instynkt - powiedział.
      Iris uniosła wzrok. Jej ciemne włosy błyszczały w słońcu w odcieniach rudości.
      - Miałam dobrego nauczyciela - odparła.
      - Właśnie - mruknął Scott i pokiwał głową. - Najlepszego. - Spojrzał uważnie na dziewczynę, oczekując skupienia z jej strony. - Myślisz, że Derek mógłby zechcieć Alfą? Ja chyba się do tego nie nadaję...
      - Nie mam pojęcia - odpowiedziała. - Ale czy do tego nie powinien cię zabić?
      - Powinien - przytaknął Scott. - Choć zastanawiałem się czy nie ma innego sposobu, by przekazać moc. Jeśli nie, zginę, by ratować moich przyjaciół. Gdy rządzę, nie dzieje się nic dobrego.
      Iris pokiwała głową. Bardzo odpowiedzialne. Taki właśnie był Scott. Czuł się odpowiedzialny za innych.
***
      Tego ranka Daniel nie był w stanie odnaleźć w tłumie Zoey. A szukał bardzo uważnie. Josh i Sam jedynie podśmiewali się z niego, ale zamknęli się, gdy zagroził, że nie da im spisać matmy.
      - Naprawdę jej dziś nie ma - westchnął, siadając na swojej ławce ze smętną miną.
      - Twoja królowa elfów nie przybyła? - mruknął Sam, wyjątkowo nie sepleniąc.
      Daniel posłał mu spojrzenie pełne politowania.
      - Prędzej władczyni wampirów. Widziałeś jej oczy? - odparł, a jego spojrzenie stało się nieco rozmarzone.
      - Widziałem Stilesa wybiegającego w gniewie ze szkoły. Może on by coś wiedział? - mruknął Josh, grzebiąc w swoim plecaku.
      - Tak, debilu, będzie się pytał jej chłopaka. - Sam palnął go w głowę otwartą dłonią. - Masz mniej mózgu niż ork.
      Daniel tylko przewrócił oczami. Ci dwaj albo się kłócili, albo z niego naśmiewali i w sumie nie wiedział, co bardziej go irytuje. Ale fakt, iż Stiles wybiegł w gniewie ze szkoły może świadczyć o czymś dotyczącym Zoey.
      W momencie, w którym podjął bohaterską decyzję o ucieczce ze szkoły, zadzwonił dzwonek. Jego nerdowe serce nie pozwoliło mu opuścić matematyki.

poniedziałek, 8 lutego 2016

20. Who killed?

      - Ciało Malii odnaleziono - wypalił Stiles, gdy tylko zagrodził Scottowi przejście. Wzrok miał rozbiegany i nieco zmieszany. - Ojciec mi powiedział.
      - Znaleziono ciało? - powtórzył Scott, uważnie obserwując przyjaciela. Ostatnio niezbyt się dogadywali właśnie przez tę sprawę. McCall wierzył ze smutkiem w winę Zoey, a Stiles uważał, że mimo wszystko należy jej wybaczyć. Dodatkowo chodziła mu po głowie sprawa Kiry, która nagle zniknęła, a w tym samym czasie pojawiła się Yumiko. Rodzice Kiry nie pytali o nic Scotta, właściwie chłopak w ogóle ich nie widział, więc najpierw nieco naiwnie uznał, że nic się nie dzieje. Głupio przyznać, ale w natłoku zdarzeń zgubił gdzieś ten problem.
      - Tak. Ciało. Konkretniej w stanie mocnego rozkładu - wyjaśnił uprzejmie Stiles, lekko zerkając w bok. Może i Malia od dawna była po stronie ojca i brata, jednak niegdyś kochał ją.
      - Jakieś ślady co do zabójcy? - dopytywał Scott, opierając się o swoją szafkę. Uczniowie mijali ich jak gdyby nigdy nic, rozprawiając o swoich przyziemnych problemach.
      Stiles westchnął.
      - Niestety wokół sporo nadpalonej trawy. Na zwłokach również ślady ognia. Ojciec podejrzewa Zoey - dodał z błagalnym spojrzeniem. - Scott, jeśli kiedykolwiek się ze mną przyjaźniłeś, pomóż jej.
      Mierzyli się chwilę na spojrzenia.
      Scott westchnął, po czym pokręcił głową.
      - Nie mogę. Jeśli to ona zabiła, powinna ponieść karę.
      - A ile osób ty skrzywdziłeś, Wielki Panie Alfo? - warknął Stiles, odskakując od szafek i w gniewie wymachując rękoma.
      - Nikogo nie zabiłem - wtrącił Scott.
      - Ale ile osób przez ciebie zginęło - rzucił Stilinski na odchodne.
***
      - Wiecie, co myślę? - odezwał się Liam na stołówce.
      Evelyn obrzuciła go znudzonym spojrzeniem, a Gavin tylko nadstawił uszu. Świetną ma ekipę, nie ma co.
      - Powinniśmy zająć się Yumiko - uznał blondyn, uważnie obserwując błękitnowłosą dziewczynę z widelcem zawieszonym w połowie drogi między talerzem, a ustami. Zachowywała się naturalnie, śmiała, rozmawiała, jadła, a mimo to w jej spojrzeniu było coś mrocznego, coś , co sprawiało, że miał dreszcze.
      - Ja się w twoje życie uczuciowe nie mieszam - mruknęła Evelyn, wracając wzrokiem do książki wypożyczonej z biblioteki uniwersyteckiej.
      - Nie mów tak! Ja jestem wierny mojej jednej jedynej Juliette - odparł Dunbar, przejeżdżając wzrokiem po uczniach. W pewnym momencie zamarł. Jego spojrzenie skrzyżowało się z tym Masona, jego najlepszego przyjaciela. Chłopak tylko prychnął pod nosem, po czym usiadł z drużyną lacrosse. Liam spuścił wzrok. Głupio mu było, że się nie przyznał. Czuł, że za moment straci przyjaciela na zawsze, a wszystko przez jego durny sekret.
      - Pogadaj z nim - odezwał się Gavin. Liam zerknął na niego zdezorientowany. Paradise wlepiał w niego oczy. Nie widać w nich było nic. - Wiele osób straciliśmy w tym starciu. Nie pozwól na kolejne. - Zwrócił spojrzenie na swój talerz. - Poza tym żal mi patrzeć, jak on się męczy.
      Liam pokiwał głową. Porozmawia z nim. Zdradzi mu sekret.
***
      - Naprawdę nie wierzę, że wróciłaś na stare śmiecie! - ryknął Atticus, kiedy Zoey usiadła koło niego na stołówce. Ostatnio rzadko się widywali. On szukał czegoś na temat istoty, która ją zaatakowała, a ona spędzała mnóstwo czasu z Danielem i jego przyjaciółmi.
      Przewróciła oczami.
      - Po prostu oni jedyni nie mają mnie za morderczynię - mruknęła, nadziewając marchewkę. Przyglądała się rudowłosemu i jego kumplom, którzy dziś postanowili świętować wydanie nowej części ich ulubionej serii książek przebieraniem za postacie z niej. Daniel pomachał jej, używając swego plastikowego miecza, a ona tylko parsknęła śmiechem. Jego kumple: niski, krępy Josh przebrany aktualnie za ludożerczą ośmiornicę i wysoki, patykowaty Sam z aparatem ortodontycznym będący wcieleniem mnicha zachichotali za jego plecami.
      - Przyznaj, że lubisz mieć swój krąg wyznawców. - Atticus dał jej kuksańca w ramię.
      - Jaki krąg wyznawców? - zaśmiała się.
      - Cóż, jakby ci to wyjaśnić... Jesteś mega laską wśród nerdów. Traktują cię jak królową - uznał Atty, szczerząc do niej zęby.
      - Bez przesady. - Machnęła ręką. - Tylko raz rozłożyli mi dywan, jak szłam...
      - I dwa razy przynieśli ci koronę. W ciągu tygodnia! - dodał chłopak, po czym oboje zachichotali.
      - Ja po prostu w końcu czuję się normalnie, Atty. Nie jak ta niewidzialna zakochana w Stilesie Zoey, nie jak potwór Zoey, nie jak wielki smok Zoey, tylko po prostu jak Zoey.
      - Nie wiedziałem, że masz aż takie rozmnożenie osobowości. To się już leczy psychiatrycznie - odezwał się głos gdzieś za nią. Uśmiechnęła się szeroko, po czym otrzymała buziaka w policzek od Stilesa.
      - Wyjąłeś mi to z ust, stary - mruknął Atticus. Zerknął w stronę Daniela, Josha i Sama. - Ej, oni tu idą. Jeśli wy zajmiecie się sobą, to znaczy, że... Ja mam się nimi zająć? - Wytrzeszczył oczy w przerażeniu. - Oj, Chloe, czemu z tobą nie uciekłem.
      Zoey parsknęła śmiechem, po czym odwróciła się przodem do Stilesa.
      - To prawda z tym ciałem? - spytała cicho, wlepiając srebrne tęczówki w swojego chłopaka. Ten skinął głową. Zoey jęknęła.
      - Ej, spokojnie. - Ujął w dłonie delikatnie jej twarz. - Tata jeszcze cię nie zaaresztował, więc nie jest źle, prawda?
      - Niby nie - przytaknęła. - Ale Scott nie chce nawet na mnie patrzeć. Mam wrażenie, że wszyscy wiedzą. Tylko oni pomagają mi o tym nie myśleć. - Skinęła głową w stronę Daniela, który właśnie zanudzał Atty'ego opowieścią o ostatnim levelu w grze o dziwnej nazwie.
      - Mam być zazdrosny? Nie wiem czym oni mogą się poszczycić, ale ja rozwaliłem kij baseballowy na łbie dwumetrowego wilkołaka, więc chyba wygrywam, nie?
      Zoey zachichotała.
      - Wygrywałeś na długo przed tym - mruknęła, po czym pocałowała go. Stiles tylko przyciągnął ją bliżej.
      - Bleee... Moglibyście tak nie przy ludziach? - jęknął ostentacyjnie Atticus, na co Josh i Sam zaśmiali się. Tylko Daniel był jakiś taki nieswój. Zoey zerknęła na niego przepraszająco, gdy już odsunęła się od Stilesa. Wiedziała, jak Welsh się czuje.
***
      - Co to to nie, mój drogi - warknął Scott, kiedy Liam podzielił się z nim swoimi myślami. - A ty. - Zerknął na Gavina, który opierał się ze znudzonym wyrazem twarzy o framugę drzwi pustej klasy, w której się znajdowali. Liam chciał porozmawiać na osobności, a Gavin nie miał nic lepszego do roboty. - Nie nakłaniaj go do tego. Za dużo osób zginęło.
      - I dlatego mam nie mieć przyjaciół poza stadem?! - spytał Liam.
      - Tak. Ludzie są bezbronni. Nie możemy narażać kolejnych.
      - A Zoey? Ona może? - warknął Liam, ze złością wpatrując się w swego Alfę. - Ostatnio szlaja się z tymi nerdami i jakoś nikomu to nie przeszkadza.
      Scott westchnął.
      - Dust to inna sprawa.
      - Bo zamordowała? Szczerze? Wątpię, by była to ona. To za proste.
      - Derek sam powiedział, że z zaufanego źródła wie, że tamtej nocy Zoey była pod kontrolą Nyx. Zresztą. - Oczy zaświeciły mu krwistą czerwienią. - Słuchaj Alfy. Nie porozmawiasz z Masonem - warknął na niego. Liam skulił się i spuścił wzrok.
      - Tatusiuj nam dalej - mruknął Gavin.
      - Mówiłeś coś? - Scott zwrócił na niego wzrok.
      - Nie możesz wszystkich ochronić. Nie w Beacon Hills - dodał, po czym odszedł.
      Z rękami w kieszeniach zaczął snuć się po korytarzu. To nie tak, że nie był wdzięczny za przygarnięcie do stada. Był, i to bardzo. Po przemianie cała rodzina łowców go wyklęła. Uciekł z nim tylko Chase, ale ten potrzebował go tylko do wytropienia Zoey. Gavin wiedział o tym, ale godził się na to. Uważał, że jako bestia, to i tak sporo dostał od losu. Ale tu. U Scotta w stadzie wszyscy się przyjaźnią, troszczą o siebie. Czasem aż za bardzo. Gavin widział wiele zła. Sam wiele zadał. Wiedział doskonale, że zawsze ktoś ucierpi. Na tym polega życie. Scott zwariuje, jeśli będzie chciał wszystkich chronić. Już jest ich za dużo. A nie ufając Zoey, nie ufa połowie przyjaźnie nastawionych istot. Tylko zmniejsza swoją armię. Jak ma bronić miasta w kilka osób?
      Nagle w zamyśleniu wpadł na kogoś. Dzięki refleksowi wilkołaka i łowcy w jednym nie tylko sam nie upadł, ale jeszcze zdążył złapać za rękę tego, który na niego wpadł. Lub raczej na którego on wpadł.
      - Och, to ty. - Usłyszał.
      Uśmiechnął się krzywo w geście przeprosin do Masona i zamierzał odejść, ale ten go zatrzymał, nie puszczając dłoni.
      - Teraz ty jesteś najlepszym przyjacielem Liama czy jak? - spytał. Jego uścisk był silny, a wzrok stanowczy.
      Gavin zerknął na ich dłonie, po czym na samego Masona.
      - Nie nazwałbym tego tak - mruknął, po czym wyrwał swoją dłoń.
      Mason się zmieszał.
      - Jak tak, to sorki. Myślałem, że to na ciebie mnie wymienił...
      - Nie wymienił cię na nikogo - przerwał mu Gavin. - Po prostu sporo się ostatnio działo, a on nie wie, jak ci to wyjaśnić.
      Mason wlepiał w niego wytrzeszczone czekoladowe gały.
      - Ach... Dzięki. Równy z ciebie gość. - Uśmiechnął się lekko.
      Gavin wzruszył ramionami, po czym odszedł.
***
      Zapadał zmrok. Keira właśnie sprzątała po kolacji, na której zarówno Atticus, jak i Zoey byli jacyś weselsi. Cieszyła się, patrząc na ich radość. To tak powinni się zachowywać zawsze, nie jako ci wojownicy czy uciekinierzy. Ale jak zwyczajni nastolatkowie. Takie było życzenie ich rodziców. Keira czuła się źle z tym, że nie udawało jej się go spełnić. Dodatkowo jej podopieczni nie znali swych przodków. Zoey miała sześć lat, kiedy dostała się pod jej opiekę.
      Właściwie Keirę bardzo dziwiło, dlaczego nie dopytują o własnych rodziców. Raz Chloe odpowiedziała, że tak jest łatwiej, że mniej boli. Dobrze, że żadne z trzech małżeństw nie pozostawiło misji swemu dziecku. Samuel czuła, że mogliby nie podołać takiemu wyzwaniu. Zwłaszcza Zoey.
      - Nad czym tak myślisz? - Usłyszała głos Dust, kiedy umieszczała brudne naczynia w zmywarce. Keira uśmiechnęła się lekko. Te dzieciaki miały zdumiewające wyczucie czasu.
      - Nad waszymi rodzicami. Właściwie nigdy o nich nie pytaliście - odparła.
      Zoey wzruszyła ramionami, siadając na blacie. Keira zmierzyła ją surowym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.
      - Wystarczy nam, że wiemy, czym byli. I tak zginęli, gdy byłam mała. - Patrzyła gdzieś przed siebie, jakby przywołując obrazy z przeszłości. - Jedyne co z nimi pamiętam to:"Ukryj się" i "Nie ujawniaj się", a jeszcze nie wiedzieli, czym będę.
      - Może wiedzieli... - mruknęła Keira. Za późno uświadomiła sobie, co wydobyło się z jej ust. Szybko powróciła do chowania naczyń.
      - Co masz na myśli? - spytała Zoey, taksując ją uważnym spojrzeniem.
      - Może mieli przeczucie, jak rodzicie Atty'ego? - Wzruszyła ramionami.
      - Jego ojciec był elfem. U mnie nikt nie był smokiem. Skąd mogliby wiedzieć? - odpowiedziała dziewczyna, marszcząc brwi.
      Keira westchnęła. Zdecydowanie nie nadawała się na opiekuna.
      - Nie wiem. Pewnie nigdy się nie dowiemy, Zoey. Każdy ma swoje sekrety.
      Zoey jedynie uniosła brew.
      - A propos sekretów. Dlaczego Atty sądzi, że wiesz, kto mnie zaatakował? - Splotła ramiona na piersi.
      - To on wywnioskował, że była to hybryda wilkołaka z wampirem.
      Dust przyglądała się chwilę wampirzycy.
      - Wszyscy dorośli tacy są - uznała. - Coś wiedzą, ale nie chcą tego ujawniać, choć mogłoby bardzo pomóc. To jakiś osobisty sekret, prawda?
      Zoey świdrowała wzrokiem Keirę, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Bardzo natarczywe. Obie wciągnęły nosem powietrze.
      - Szeryf - mruknęły jednocześnie. - I nie ma dobrych zamiarów.
      - Zoey, idź na górę i wymknij się oknem jakby co - poinstruowała Keira.
      Nastolatka skinęła głową. Po chwili już była na piętrze. Samuel poprawiła krótkie nastroszone czarne włosy, po czym ruszyła otworzyć drzwi.
      - Witam, szeryfie. - Uśmiechnęła się.
      - Witam, pani Samuel - odparł ojciec Stilesa. Miał minę smutną, acz zdecydowaną. Wyciągnął kartkę papieru i podstawił Keirze pod nos. - Mam nakaz aresztowania Zoey Dust pod zarzutem morderstwa Malii Tate.
      - Jak mocne dowody macie? Ona jest niepełnoletnia! - Ton i postawa Keiry zmieniła się diametralnie. Zagrodziła wejście własnym ciałem. Słyszała też cichy upadek na ziemię. Zoey już wymknęła się do lasu. - Nie powinniście się zająć poszukiwaniami Gomeza?
      - Proszę nas wpuścić - syknął Stilinski, nie zamierzając nic wyjaśniać. Za jego plecami czaił się Parrish, który nie wiadomo kiedy wrócił do Beacon Hills.
      - Proszę - westchnęła Keira. - Zoey powinna być u siebie, na górze.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

19. Change

      Ostre liście krzaków, w których siedzę, kują niemiłosiernie. Dodatkowo swędzi mnie nos. Trudno. Ciemnozielona sukienka do kolan jest już cała w ziemi i jakichś miejscowych roślinkach. Tak to jest jak się wymyka z balu i leci za pierwszym lepszym kretynem, który nigdy na ciebie nie spojrzy, co Zoey? Poprawiam rajstopy, które i tak już w połowie się podarły i wytężam wzrok. Keira twierdzi, że niedługo wszystko stanie się łatwiejsze, nie będę się budzić w nocy z tym okropnym popiołem w płucach i takie tam.
      O! Stiles! Moje źrenice rozszerzają się gwałtownie, serce zaczyna trzepotać w piersi, a w brzuchu rozlewa się przyjemne ciepło. Zaraz potem czuję ukłucie w serce, bo chłopak rozgląda się zdezorientowany. Szuka Lydii. Widziałam jak tu biegła. To obrzydliwe z jej strony, że tak go olewa. Jakby za mną tak latał...
      Coś przemknęło w ciemnym lesie na lewo ode mnie. Aż mi serce podskoczyło do gardła. Ale zdaje się najniebezpieczniejszą osobą tu jestem ja, więc czym się martwić? Wracam do obserwowania Stilesa.
      Wtem do moich nozdrzy dociera zapach obcej istoty. Wilkołak. Alfa.
      Nawet nie zauważam kiedy, już pędzę w stronę wroga. Widzę, jak się czai na Lydię... i Stilesa. Nie do końca wiem, co robię, gdy rzucam się na trzykrotnie większego wilka. Boli. Boli, jak ten szapie moją skórę, jak rozrywa żyły i tętnice, boli, wgryza się w szyję, ręce, nogi. Ale najbardziej boli świadomość, że nie ocaliłam go.
      Zoey zerwała się z łóżka oblana zimnym potem. Ta scena odtwarza się w jej głowie raz po raz co noc tylko po to, by ją prześladować. Otarła wierzchem dłoni czoło, po czym uznała, że musi się umyć. Wysunąwszy się spod kołdry, zorientowała się, że Chloe nie ma w jej łóżku. Zmarszczyła brwi, ale ruszyła do łazienki. Tam przystanęła, bowiem jej myśli zamiast pamiętnej balowej nocy zapełnił głos Chloe.
      - Jak ty to sobie wyobrażasz, Milo? - Chloe syknęła do telefonu, zamknięta w łazience. Zoey oparła się o ścianę i podjęła decyzję, by podsłuchiwać. - Niby teraz kotołaki potrzebują swego Felis, tak? Jak możesz?! Akurat teraz?! Wiesz, co tu się dzieje?! Wszyscy giną, Zoey jest podejrzewana, ogólnie rozpierducha! - Była bliska krzyku. Zoey zastanowiło, dlaczego kotołaki wzywają swoją Felis. Musiało się stać coś ważnego, bowiem Felis to jedna z najwyżej postawionych kotołaków. Niemal władca.
      Nagle Chloe zamilkła, a po chwili otworzyła gwałtownie drzwi łazienki.
      - Zoey?! Jak możesz podsłuchiwać! - syknęła oburzona, rozłączając się z Milo. Zoey wzruszyła ramionami.
      - Miałam koszmar i chciałam się opłukać z potu.
      - Koszmar? - Mina Chloe natychmiast złagodniała. - Znowu śniła ci się noc przemiany?
      Zoey pokiwała głową. To tamtej nocy ugryzienie alfy Petera Hale'a doprowadziło do totalnej przemiany Zoey Dust. Jej geny się ujawniły, przepowiednia banshee wypełniła, a ona umarła i powstała jak feniks z popiołów.
      - Łazienka twoja. - Chloe ruszyła do sypialni, poprawiając kosmyk włosów.
      - Jedziesz do nich? - spytała Zoey, niemal zamykając drzwi łazienki.
      - Nie wiem jeszcze, ale chyba tak.
      - Kiedy?
      - Jutro rano. Przepraszam. Przeproś Atticusa ode mnie. Nie chcę was zostawiać, ale...
      - Rozumiem - odparła sucho Zoey. - Masz swoich poddanych, wiem.
      - Przepraszam.
***
      - Ona tak dziwnie na wszystkich patrzy - mruknął Scott, który od dłuższego czasu czujnym spojrzeniem taksował nową dziewczynę w szkole. Alicelyn Arrow o włosach koloru prochu strzelniczego w niemal morderczy sposób spoglądała na co drugą osobę. Po bliższej analizie czujnego węchu Scotta patrzyła tak na każdą nadnaturalną osobę. Co nasuwało pewnie skojarzenia.
      - A może to ona zabiła Malię? - pomyślał na głos. Stiles odwrócił się i krzywo zerknął na Alicelyn.
      - Myślisz? - mruknął tylko. Nie był pewien, co mówić w tej kwestii. Z jednej strony czuł, że powinien bronić Zoey, z drugiej nie chciał okłamywać samego siebie. Nawet jeśli to ona, to co?
      - Nie wiem. - Westchnął. - Mam dosyć tych rozważań, tego strachu o wasze życie i liczenia nowych wrogów. Kiedy to się skończy?
      - Kiedy Nyx nam odpuści, a biorąc pod uwagę jej nieśmiertelność, to nigdy - odparł. Scott jedynie spiorunował go spojrzeniem.
      - Jak zwykle sarkastyczny - odparł, ale po jego twarzy przemknął cień uśmiechu. Dawny Stiles wracał i McCall miał dziwne wrażenie, że to zasługa Zoey.
      Stilinski tylko przewrócił oczami.
      - Naprawdę myślisz, że to Zoey? - spytał cicho, patrząc gdzieś przed siebie. - Ona byłaby w stanie to zrobić? Do niedawna wstydziła się tego, kim jest i co? Nagle uznała, że mogłaby zabić Malię? - Teraz patrzył prosto w oczy przyjacielowi, mrużąc lekko oczy.
      - Na naszych oczach spaliła Aclesa i zabiła tego łowcę - odparł Scott tonem nieznoszącym sprzeciwu. Niemal warczał.
      - Zrobiła to, by ratować twój mały włochaty zad, wiesz? Między innymi! Gdyby nie ona, już dawno wszyscy bylibyśmy trupami.
      - Gdyby nie ona, nigdy nie bylibyśmy na celowniku, Stiles - wycedził.
      - Nieprawda. - Obaj gwałtownie od siebie odskoczyli i spojrzeli na przybyłą. Obok stała Zoey, niepewnym wzrokiem skacząc od jednego do drugiego. Scott jakby nie mógł znieść jej widoku.
      - On polował na ciebie, Scott. Był sobowtórem, a te najpierw pożerają ofiarę, by się w nią potem zmienić. Wtedy, gdy otumanił cię chloroformem, próbował to zrobić.
      Scott obrzucił ją spojrzeniem spode łba. Zoey jedynie wlepiała w niego spokojne srebrne tęczówki, jakby nie licząc na jakąkolwiek litość. Jakby po prostu chciała go o tym poinformować.
      Zoey tylko jeszcze chwilkę patrzyła na niego ze smutnym wyrazem twarzy, po czym odeszła w stronę damskich toalet. Stiles odprowadził ją przygnębionym spojrzeniem. Czuł się rozdarty i całkiem bezradny.
      Stojący niedaleko Liam tylko warknął cicho, obrzucając czarnowłosą ostrym spojrzeniem.
      - Uspokój się, wilczku! - skarciła go Evelyn i lekko trzepnęła po głowie. Dunbar był nieco zdezorientowany jej wybuchem, w końcu znał dziewczynę niecały miesiąc. Ta zmarszczyła nos i powróciła do wertowania książki od matematyki, którą trzymała. Od czasu pamiętnego konkursu nie daje nikomu być lepszym od niej. A już zwłaszcza Atticusowi.
      Stojący tuż za nią Gavin jedynie westchnął. W ciągu tych trzech tygodni spokoju ich spore stado podzieliło się na dwie grupki: ich, młodzików i tych, którzy siedzą w nadnaturalnych sprawach Beacon Hills od dawna. Wszystko fajnie tylko Liam strasznie się niecierpliwił, by w końcu móc zarządzić jakąś ważną misją, a w mniemaniu Gavina ten narwany chłopak niezbyt się do tego nadawał. Wiecznie skupiona i zajęta Evelyn również. A on sam po prostu nie chciał.
      - Mam! - wykrzyknął nagle Liam, którego jasne spojrzenie przesunęło się po mijającej ich niskiej, szczupłej Azjatce. Dziewczyna nawet nie zwróciła na to uwagi.
      - Zamknij się, zjebie - syknęła Evelyn, nawet nie unosząc spojrzenia znad kartek. - Niektórzy próbują się uczyć.
      - Zjebie? Co to za słownictwo, panno idealna? - odparł kąśliwym tonem Liam. Gavin jedynie przewrócił oczami.
      - Adekwatne do poziomu twojej osoby. - Chłopak niemal warknął na te słowa, a jego oczy błysnęły na żółto w półmroku korytarza.
      - Mów - poprosił w chwili ciszy, która nagle zapadła, Gavin.
      Liam, lekko zaskoczony tym, że chłopak też wydaje z siebie jakieś dźwięki, odpowiedział.
      - Zasadzimy się na tę Yumiko, co to na nią Scott patrzeć nie może! - oznajmił uradowany własnym geniuszem.
      Evelyn aż uniosła wzrok znad podręcznika.
      - Chodzi ci o tę niebieskowłosą Azjatkę, która nas mijała? - spytała z niedowierzaniem w głosie. Liam dumny pokiwał głową. Ta znów go trzepnęła. - Było się głośniej drzeć, debilu!
      - To nie jest taki zły pomysł. - Gavin wzruszył ramionami, przy czym lekko poprawił swoją pozycję. Zarówno Liam, jak i Evelyn, odwrócili się zaskoczeni. - I tak nie mamy, co robić, a ona mogłaby być dobrym treningiem.
      Po chwili, w czasie której oboje trawili jego zdanie, Liam uśmiechnął się tryumfalnie, a Evelyn tylko westchnęła głośno.
      - Skoro tak chcecie - mruknęła tonem, który sugerował, że i tak sama będzie musiała wszystko zrobić.
***
      Zoey czuła, że nie są w stanie jej ufać. Czuła ich krzywe spojrzenia na sobie, gdy choćby pojawiła się w polu widzenia. Zabiła Malię? Czy nie? Jest zagrożeniem? Zdradziła? Pokazała potęgę  Nyx? Zoey nie była pewna czy jest w stanie znieść te wszystkie pytania wiszące w powietrzu. Najbardziej bolały ją spojrzenia tej jednej osoby. Scotta. On nie był w stanie pojąć, jak można kogoś zabić. Tym bardziej kogoś z własnego stada. Choć w sumie nie było pewne, że to ona. To mógł być każdy. Ta seryjna morderczyni albo dziwny zabójca z lasu. Nie musiała to być Zoey. Prawda?
      Ich stado podzieliło się na dwa obozy: tych, co są pewni, że Zoey zabiła oraz tych, którzy wierzą w jej niewinność. Strasznie bolało, gdy Atticus wypowiedział się jako ten, co jest niemal pewny jej winy. Posłał jej przepraszające spojrzenie i wzruszył ramionami, mówiąc:"Dziwiłbym się jakbyś to nie była ty". Myślała, że się rozpłacze wtedy. Mówił to z takim spokojem, jakby od dawna na to czekał.
      - Hej, wszystko w porządku? - Usłyszała nad sobą. Zmarszczyła brwi. Siedziała zamknięta w kabinie damskiej toalety, a ten głos był zdecydowanie męski. Już miała wstać i opieprzyć podglądacza, gdy zrozumiała, że nie ma na to ochoty. Nawet ogień w jej żyłach zamarzł. Czuła się dziwnie opuszczona i zimna.
      - Mam nadzieję, że nie połknęłaś tam żadnych tabletek, bo z pierwszej pomocy miałem ledwo B - mruknął ponownie chłopak za drzwiami. Zoey parsknęła cichym śmiechem, co zabrzmiało nieco jak dławienie się.
      - Wymiotujesz? Jezu, kolejna bulimiczka. Kobieto, jesteś piękna i bez tego...
      - Zamknij się - syknęła, dusząc w sobie śmiech. - Próbuję pogrążać się we własnej marnej egzystencji, a ty mi przeszkadzasz.
      Chłopak na chwilę zamilkł.
      - Rozśmieszyłem cię? - spytał, a jego głos dochodził jakby z bliższej odległości. Zoey pomyślała, że zapewne usiadł na ziemi.
      - Trochę - przyznała, uśmiechając się lekko.
      - To dobrze. Czemu tu siedzisz?
      Westchnęła. Zawsze miała milczeć, zawsze ukrywać jakiś sekret. To jej najsilniejsze wspomnienia związane z każdą osobą. Rodzice uczyli jak się ukrywać, Atty i Chloe chowali ją i siebie razem z nią, przed Stilesem chowała swoje uczucia, przed światem siebie. A teraz co? Ma ochotę wygadać wszystko pierwszemu lepszemu chłopakowi zza drzwi? Naprawdę chce być tak nieodpowiedzialna?
      - Po prostu życie mi się pokiełbasiło - mruknęła. Ku jej oburzeniu rozmówca się roześmiał.
      - Kto dziś mówi "pokiełbasiło"? Wyłaź i chodź ze mną. Na takie smutki najlepszy jest LARP.
      Zoey uszy drgnęły na dźwięk tego słowa. Co innego być kimś nadprzyrodzonym, a co innego udawać z innymi, że się nim jest. Dziewczyna wstała, otrzepała ubranie, chwyciła torbę i otworzyła drzwi kabiny.
      - Wyglądasz tragicznie - uznał chłopak. Posłała mu jedynie krzywe spojrzenie. Ruszyła do umywalek, by jako tako się ogarnąć. Resztki łez nadal zamazywały jej widok, a rozmazany tusz z pewnością czynił ją brzydszą od zombie.
      W połowie jej ciężkiej walki z tuszem zerknęła na odbicie w lustrze swojego rozmówcy. Był to całkiem wysoki, szczupły chłopak z burzą rudych włosów, piegami na haczykowatym nosie i wydatnych kościach policzkowych. Szybko odwrócił spojrzenie zielonych oczu, kiedy dostrzegł jej wzrok.
      - Jesteś Zoey Dust, prawda?
      Drgnęła. O co mu chodzi? Czyżby nawet zwykli ludzie wiedzieli o podejrzeniach? Pociągnęła nosem. Tak, zdecydowanie był człowiekiem. Tragicznie ubranym w sweter w romby, ale jednak człowiekiem.
      - Tak. Czemu pytasz? - mruknęła, starając się nie pokazywać żadnych uczuć. Wróciła do tuszowania rzęs.
      Rudzielec zmieszał się, nerwowo pogładził kark, po czym pokręcił głową.
      - No mówże - ponagliła go, coraz bardziej będąc ciekawą.
      - No dobra! Po prostu jesteś rozpoznawalna - wypalił. - Ty, McCall, Stilinski, Martin i reszta. Niegdyś tylko za Lydią szaleli ludzie, teraz kojarzą wszystkich. Nawet Stilinskiego, co jest dosyć dziwne.
Po twarzy Zoey przemknął cień uśmiechu.
      - Ale z czego jesteśmy znani? - spytała, chowając tusz do plecaka. Odwróciła się do rudzielca i zaczęła przyglądać mu się natarczywie.
      Chłopak spłonął rumieńcem od szyi po same czubki uszu.
      - No wiesz... Jesteście... Po prostu.
      Zoey miała ochotę parsknąć śmiechem i jednocześnie się rozpłakać. Chłopak był tak uroczy w swoim zachowaniu, przy czym dokładnie rozumiała czemu i ta świadomość sprawiała jej przykrość. Widziała, że mu się podoba. Tak samo ona zachowywała się przy Stilesie. I z grubsza dalej się zachowuje.
      - A wracając do twoich problemów - odezwał się znów chłopak, tym razem śmielej. - Bądź silna, a nic cię nie zagnie. Nie można być wiecznie cichym i słabym, prawda?
      I kto to mówi! Mały, cichy kujonek! Ale Zoey była mu wdzięczna. Podniósł ją na duchu. Zawsze była taka, jak on. Cicha, słaba. Umiała nienawidzić własnej natury i ukrywać uczucia. Teraz już taka nie jest. Nigdy więcej nie będzie słaba. Jest najsilniejszym stworzeniem na ziemi, odważyła się powiedzieć Stilesowi, co czuje, a on to odwzajemnia! Czego jeszcze można się bać? Że przyjaciele ją znienawidzą? Wtedy okazałoby się, że nigdy nimi nie byli. Smutne, ale prawdziwe. Keira się jej nie wyrzekła, mimo wszystkiego, co zrobiła. Chloe i Atticus szukali jej przez cały rok, kiedy znikła. To jej rodzina. A Stiles? Mówił wiele razy, że dokładnie pamięta to, co robił Nogitsune i strasznie przez to cierpiał, ale wybaczono mu to. To samo zrobił w stosunku do niej. Wybaczył jej. Jeśli Scott nie umie, trudno. Obejdzie się bez niego.
      - Zawiesiłaś się czy jak? - Rudzielec znów przybrał pozę wyluzowanego chłopaka, co nieco kontrastowało z jego swetrem w romby. I, och, nasunął na oczy duże okulary w czarnych oprawkach. Istna esencja z kujona.
      - Wszystko dobrze. - Uśmiechnęła się, na co ten spuścił wzrok. Trudno. - Właściwie to jak się nazywasz? I co właściwie robiłeś w damskiej toalecie?
      Rudy zachichotał nerwowo, po czym potarł nos wierzchem dłoni.
      - W męskiej śmierdzi, a że jest środek lekcji uznałem, że nikt się nie zorientuje. A nazywam się Daniel Welsh.
      Znów potarł nos. Tik nerwowy?
      - Miło poznać. - Uśmiechnęła się ponownie. W ciągu tych pięciu minut robiła to częściej, niż przez ostatnie trzy tygodnie. - To jak z tym LARPem?
***
      Atticus zdecydowanie nie lubił myśleć. Nie był idiotą, ale kiedy zbyt dużo dumał, dochodził do dziwnych wniosków. Dlaczego tu jesteśmy? Dlaczego jesteśmy, jacy jesteśmy? Dlaczego je się kanapki grubszą częścią bułki do góry? Co to w sumie za różnica?
      Potrząsnął głową.
      Nie to był powód, dla którego został w domu, ignorując wszelkie prawa, zasady czy obowiązki. Przeżył ostre spojrzenie Keiry, więc wszystko przeżyje. W zamian za pozwolenie na zostanie w domu dał jej szeroki uśmiech i rzadką roślinę rosnącą wokół jej podręcznej lodówki na krew. Jakiż z niego dżentelmen.
      Tak czy inaczej, gdy tylko sprawa Aclesa i Logana Hooda została zamknięta, Atticus nie mógł przestać myśleć o dziwnej istocie, która zaatakowała śpiącą Zoey. Każdemu innemu ten szczegół w otoczeniu tak istotnych zdarzeń jak ujawnienie się Dust czy dwie śmierci w ciągu kilku minut, a potem przybycie kolejnych morderców, by umknął. Ale nie jemu. Mimo, iż był święcie przekonany, że to Zoey zabiła Malię (no bo serio? Kto inny tak bardzo pragnąłby jej śmieci? Chyba, że ją wrabiają...), nadal kochał swoją przyjaciółkę i nie chciał, by  w nocy ktoś podrzynał jej gardło. Dlatego niedawno wyhodował rosiczki patrolujące okolicę. Szybko opanował swoją moc, w końcu to Atty.
      Odkaszlnął. Te wiekowe księgi Keiry pewnie są starsze niż ona sama. Swoją drogą ile ona ma lat? Lepiej nie pytać w sumie. Zatrzasnął jedną z ludzkiej skóry, napisaną krwią i wyciągnął się na krześle. Cisza o stworach z pazurami wilkołaka i oczami wampira.
      - Ile ty tu możesz siedzieć, Atty? - Usłyszał głos za sobą, po czym po biurze jego protektorki rozległ się dźwięk siorbania. Atticus skrzywił się.
      - Musisz to pić przy ludziach? - jęknął.
      Keira mlasnęła i błysnęła kłami w uroczym uśmiechu. Mimo tego, iż wyglądała na trzydzieści parę lat, nadal bywała młodzieńczo słodka. Słodka i przerażająca.
      - Przy ludziach? -spytała, unosząc brew.
      - Ledwo Chloe wyjechała, a ta już wykorzystuje słabości mego gatunku. Rodzice prosili byś się mną zajęła, a nie mnie dobijała. - Wampirzyca jedynie przewróciła oczami, słysząc udawaną rozpacz w głosie chłopaka.
      - Czego ty tam szukasz w moich zbiorach?
      - Jakichś stworzeń z cechami kilku gatunków - mruknął, odsuwając od siebie nadpaloną wersję Biblii po grecku.
      - A konkretniej?
      Atticus odwrócił się na skórzanym obrotowym krześle, po czym odparł.
      - Oczy wampira, pazury wilkołaka.
      Keira na moment zamarła. Krótki moment, ale jednak zauważalny nawet dla niedoskonałych zmysłów Atticusa. Chłopak lekko zmrużył oczy. Ona coś wie.
      - No, mów - ponaglił ją lekceważącym ruchem ręki.
      - Kiedy ja nic nie wiem - mruknęła, powracając do siorbania krwi ze swojego kubka. Atticus widział, jak się denerwuje. Mimo że była wampirem, wciąż miała w sobie ludzkie odruchy. Dodatkowo beznadziejnie kłamała.
      - To pójdę do Petera Hale'a. - Atty wyciągnął  inną kartę. - On mi powie.
      Keira wybuchnęła suchym śmiechem.
      - O ile jego chory synalek cię wcześniej nie rozszarpie. Dziwię się, że ten dzieciak jeszcze nikogo nie zabił. - W jej głosie było coś, czego Atticus nigdy nie słyszał, a znał ją całe życie. Opiekowała się nim od małego, odkąd łowcy zabili jego rodziców. Słyszał to natomiast w snach ze swoją matką. To była tęsknota. Nuta, bo nuta, ale jednak.
      - Czemu miałby kogokolwiek zabijać? Nie powiesz mi, że ktokolwiek w tej rodzinie był zdolny do jakichkolwiek ciepłych uczuć. Że niby mogli kochać Malię? Była ich marionetką przecież. Lalką w rękach mistrza i jego ucznia. Teraz jedynie mają pretekst, by zaczaić się na Zoey. A ja nadal nie wiem, co ją zaatakowało. Podobnie nie wiemy, kim jest Michael. Przypadek? Nie sądzę.
      Keira przez chwilę skanowała go wzrokiem błękitnych jak niebo tęczówek, po czym wyszła, mrucząc:
      - To kochane jak ty się o nie troszczysz.
      I tyle.
      Atticus zamyślił się. Ona wie naprawdę dużo. Chyba źle ocenił jej zdolności do ukrywania prawdy.
____________________________________________
Serdecznie przepraszam za tak długą obsuwę! Jest mi wstyyyd ;_; po prostu nie miałam pomysłów na poszczególne sceny i zanim uznałam, żeby pisać na żywioł, był już koniec listopada huh. Na szczęście coś przyszło mi do głowy i nie musiałam zabijać moich kochanych bohaterów :3

niedziela, 1 listopada 2015

18. I can everything | part two

      Isaac jęknął przeciągle. Naprawdę nie wierzył, że aż tyle to trwa. Normalnie jego rany goiły się w okamgnieniu, a teraz... Leżał w tym nieszczęsnym mieszkaniu któryś tydzień i dopiero zaczął zauważać blizny. Zmarszczył brwi i padł z powrotem na poduszki. Jasnozielona kanapa z beżowymi dodatkami była jego ulubionym miejscem do narzekania na swój marny los. Reszta mieszkania jakoś niespecjalnie przypadła mu do gustu. Zbyt "babcina", jak mawiał.
      – Znowu cię boli? – odezwała się Iris, która weszła do pokoju z parującą miską zupy i zmartwionym wyrazem twarzy. Po wydarzeniach przed chatką Aclesa znalazła Isaaca w lesie. Był w tragicznym stanie. Razem z Derekiem zabrała go do ich nowego lokum i zajęła się chłopakiem. Wtedy właśnie odkryła, że Rytuał dał jej więcej niż tylko skrzydła. Potrafiła leczyć, co było dla niej niemałym szokiem. Całe życie miała się za potwora, stworzenie zdolne jedynie do siania śmierci i zniszczenia, a teraz okazało się, że może pomagać ludziom!
      – Trochę, ale przeżyję – odparł Isaac, podnosząc się do pozycji siedzącej z niemałym sykiem. Iris wiedziała, że nie udaje. To kompletnie nie pasowało do charakteru chłopaka, który znała dzięki opowiadaniom Dereka. Uśmiechnęła się do niego przelotnie, po czym udała się do swojego pokoju.
      Podeszła do dużego łóżka z jasną narzutą, skąd zabrała swoją komórkę. Odblokowując ekran, stanęła przy oknie. Zero nieodebranych połączeń. Zero nieprzeczytanych wiadomości. Przeklęła cicho. Przecież mówił, że przyjedzie...
      Zrezygnowana opuściła dłoń i zamyśliła się, zerkając na zewnątrz. Pojawił się pierwszy śnieg. Marny, bo marny, ale zawsze. Brakowało jej zieleni, lasu i gałęzi smagających liśćmi po twarzy. W końcu nie musiała uciekać i całą sobą pragnęła czuć świat. Niekoniecznie śnieg. Dodatkowo martwiła się Stilesem. Niby wszystko się uspokoiło, Zoey nie była już niebezpieczna, zyskała zaufanie Smith poprzez zabicie jej prześladowcy, a mimo to Iris nadal czuła w środku dziwny niepokój. Jakby do końca było jeszcze daleko.
      Nie chciała już walczyć. Miała dosyć. Chciała powoli pracować, odpokutowywać winy i zbierać pieniądze na odbudowę domu Stilinskich. Pragnęła zwykłego życia, miłości...
      – Tu jesteś. – Do pokoju wszedł Derek, niemal przyprawiając Iris o zawał. Zerknęła przez ramię na mężczyznę i uśmiechnęła się delikatnie. Czy to, co między nimi się wytworzyło, to miłość? Hale objął ją od tyłu i przytulił. – Szukałem cię. – Pocałował ją w policzek.
      Iris przeszedł dreszcz.
      – Czemu? – spytała cicho.
      – Chciałem spytać czy chcesz angażować się w sprawy dzieciaków. Wiesz, stada Scotta i Zoey...
      – Oczywiście! – przerwała mu, wyplątując się z objęć. – Tam jest Stiles, więc i ja – oznajmiła, twardo patrząc w zielone oczy. Derek uśmiechnął się, a w spojrzeniu mogła dostrzec czułość.
      – Dobrze. – Mina nieco mu zrzedła, po czym wziął głęboki wdech. – W nocy zadzwoniła do mnie Keira i powiedziała, że znalazła Zoey w lesie całą we krwi. Jak wiesz od Elsy Nyx rzuciła na nią jakiś urok albo coś w tym stylu i ta nie mogła się kontrolować. Od razu pobiegłem sprawdzić pierwszą osobę, którą mogłaby zabić, gdyby ktoś przejął nad nią władzę. Malia Hale zaginęła. Podejrzewam, że nie żyje.
      Iris uniosła dłoń do ust.
      – Przecież oni jej nie wybaczą! Nieważne, że Malia od dawna knuje z ojcem i bratem. Należała niegdyś do stada i... to twoja kuzynka! – Kręciła głową z dezaprobatą. – Zoey jest w beznadziejnej sytuacji. Jeśli to ona.
      Derek pokiwał głową.
      – Niby wszystko wskazuje na nią, jednak nie mamy pewności. Keira jest pewna, że rozpozna zapach, który miała na sobie Zoey w tę noc. Z tym, że wszystkie rzeczy Malii ma Peter... Trudna sprawa. No i czyją wziąć stronę? – Hale podrapał się po głowie. – Nie wiem.
      Iris po prostu go przytuliła.
      – Obydwie wydały mi się zbyt niebezpieczne dla Stilesa – wyznała, przyciskając policzek do jego klatki piersiowej. – Ale wiem, że Zoey bardzo go kocha i nie pozwoli, by stała mu się krzywda, co mi udowodniła, broniąc go. Wezmę jej stronę, a nie zdrajczyni Malii. Przepraszam.
***
      Zoey siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku. Z mokrych włosów skapywała woda, powoli mocząc koc, który pokrywał mebel. Dziewczyna po prostu gapiła się w kąt pokoju. Wciąż czuła się brudna. Niemal nie wychodziła spod prysznica. Czuła na sobie krew... W sumie nawet nie wiedziała czyją. Nie pamiętała nic z tamtej nocy. Co gorsza zniknęła wtedy Malia. I parę innych osób, ale to ta jedna najbardziej martwiła Dust. A co jeśli ją zabiła? Nawet będąc pod kontrolą Nyx, jednak zabiłaby. I to kogo?
      Zacisnęła zęby, bo łzy już cisnęły jej się do oczu. Ledwo przestała myśleć o sobie jako o potworze, a tu znów nim jest. Czy to się kiedyś skończy?
      Poprawiła luźny ręcznik tak, by zakrywał biust i pozwoliła skrzydłom się rozłożyć. Nie ma co dłużej ich ukrywać, poza tym to dosyć męczące. Zerknęła na swoje dłonie. Mieniły się odcieniami szmaragdu, a szpony były jasne i bardzo ostre. Czy to nimi zabiła Malię? Czy to była jej krew?
      – Zoey? – Do jej uszu dotarło ciche pukanie kłykciami o framugę drzwi. Uniosła wzrok i zmierzyła gadzim spojrzeniem stojącą tam postać. Keira opierała się jedną dłonią o wejście, drugą mając ułożoną na biodrze. Jak zwykle ubrana w czerń od góry do dołu, blada, a jej błękitne oczy skrzyły się lekko. Zoey dostrzegła w nich podziw i prychnęła. Wiedziała o fascynacji Keiry smokami i nie ukrywała, że nieco ją to irytuje.
      – Czego chcesz? – syknęła, po chwili uświadamiając sobie, że zrobiła to nieco zbyt ostro.
      – Przyszłam zobaczyć jak się masz – odparła wampirzyca, podchodząc bliżej, ale nie wchodząc w słabe promienie światła, którym udało się przedrzeć przez zasłonięte szczelnie okna. – Popadasz w depresję chyba – uznała, siadając obok nastolatki.
      Zoey tylko westchnęła.
      – Słuchaj, wszyscy szukają winnych. Derek, szeryf...
      – Co?! – pisnęła Dust, gwałtownie przenosząc wzrok na Keirę. – On nie może! Znienawidzi mnie! Uzna, że Stiles nie powinien...
      – Spokojnie! – wrzasnęła błękitnooka. Po chwili ciszy i znoszenia uporczywego spojrzenia dziewczyny kontynuowała. – Nikt cię nie podejrzewa. Derek szuka innych nadnaturalnych możliwości, a szeryf, jak to on, próbuje wytłumaczyć to po ludzku. – Nieco kłamała. Tak naprawdę Zoey była bardzo podejrzana w oczach Dereka, a prócz niego o zaginięciu Malii i kilkorga innych dzieciaków wiedziała tylko policja.
      – A Stiles? I Chloe? Atticus? – Zoey spuściła wzrok i objęła się ramionami. Cofnęła przemianę, bo miała dosyć zawadzania skrzydłami o żyrandol.
      – Przyjaciele cię nie zostawią. Wybaczyli Stilesowi bycie Nogitsune, Isaacowi dołączenie do Dereka, Gavinowi pomaganie Chase'owi. Dacie radę.
      – Chciałabym w to wierzyć – mruknęła Zoey, poddając się poczuciu winy.
***
      – Faktycznie jest ich mniej. Da się normalnie przejść korytarzem – uznał Atticus, na co Chloe sprzedała mu kuksańca w ramię.
      – Zaginęło tylko kilkoro. Właśnie, Atty, zaginęło. A to niedobrze. – Chłopak tylko machnął ręką.
      – Przecież wiem. Po prostu jestem chamem. – Wyszczerzył się i złapał ją bezceremonialnie za rękę. Ta już miała coś powiedzieć, gdy po prostu poczuła ciepło w środku i uśmiechnęła się.
      Zmierzali w stronę klasy Evelyn i Gavina. Mitchell jak zwykle był w wyśmienitym nastroju, natomiast Chloe ciągle coś dręczyło. Dziwnie zniknięcia miejscowych dzieciaków, w tym Malii, znalezienie Zoey w podejrzanych okolicznościach z dziwną amnezją... To nie dawało jej spokoju. Zbyt wiele osób było w to zamieszanych, zbyt łatwo Nyx odpuściła. A właściwie w mniemaniu Chloe – nie odpuściła. Ona się czai, jest tchórzem, czekając na odpowiednią okazję.
      – Chyba muszę iść – oznajmiła, nagle zatrzymując się, czym zaskoczyła Atticusa.
      – Co?
      Chloe patrzyła przed siebie, nieco pustym wzrokiem, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia, zostawiając Atty'ego tam, gdzie stał. Tuż przed szkołą wpadła na Stilesa.
      – Twój ojciec tam, gdzie zawsze? – spytała, nie trudząc się o żadne powitania.
      – Tak, właśnie do niego zmierzałem – odparł Stilinski, odwracając się na pięcie. Oboje ruszyli do zaparkowanego niedaleko błękitnego jeepa. – Jak Zoey? – spytał chłopak, odpalając silnik.
      – Marnie. – Chloe oparła łokieć na podłokietniku auta. – Jak zwykle sobie nie radzi. – Westchnęła i przewróciła oczami. – Nie zrozum mnie źle. Kocham ją jak siostrę, znamy się od lat, ale denerwująca jest z tym użalaniem się nad sobą. Jest smokiem i już. Powinna zacząć szukać pozytywów.
      Stiles milczał.
      Do komisariatu dojechali w kilkanaście minut. Kilku funkcjonariuszy obrzuciło ich groźnym spojrzeniem, bo jakby nie patrzeć byli na wagarach.
      – Się masz, tato! – wrzasnął Stiles, ledwo przekroczywszy próg.
      Szeryf zmierzył syna zmęczonym spojrzeniem.
      – Co ty tu robisz, Stiles? I Chloe? – dodał, widząc blondynkę. – Mam tyle rzeczy na głowie. Dziwne morderstwa, zaginiony Gomez, ta psychopatka, co kochała mordować. Raz w życiu to nie jest nadnaturalna sprawa. Przynajmniej ta jedna.
      Stiles rzucił się do przeglądania papierów i zdjęć przyklejonych do ściany, podczas gdy w głowie Chloe wciąż rozbrzmiewało jedno zdanie. Zaginiony Gomez. Czyżby jej daleki kuzyn już tu był? To znaczy był zanim zaginął. Prawdopodobnie widział już coś nieludzkiego. Niech to. Miał być jako jedyny wolny od tego. Jako jedyny wolny od klątwy kotołactwa, więc i tego nadnaturalnego półświatka. Ale nie, musiał zostać policjantem i sam się do owego półświatka pakować. Przeklęty Rafael.
      – Kiedy zaginął Gomez? – zapytała. Szeryf nawet na nią nie spojrzał.
      – Trzy tygodnie temu. Tuż po tym jak uciekła nam ta psychopatka, Isabelle Markowski.
      – Gomez? To jakaś twoja rodzina? – zainteresował się Stiles, po czym przeniósł wzrok na ojca. – Easy wam uciekła? Ona jest bardziej popaprana niż Deucalion i Nogitsune razem wzięci! A jest jedynie człowiekiem. Przynajmniej z tego, co wiem.
      Szeryf posłał synowi pobłażliwe spojrzenie.
      – Dlaczego nie zachciałeś zostać lekarzem? – zadał sam sobie pytanie, po czym powrócił do raportów.
      Kieszeń Chloe zabrzęczała. Dziewczyna wyciągnęła komórkę i rzuciła okiem na połączenie przychodzące. Milo. Odrzuciła połączenie.
***
      To nie był pierwszy raz, kiedy pazury ujrzały światło dzienne w dzień inny niż pełnia, ale Alan się jakoś tym nie stresował. Po prostu musi uspokoić serce i wszystko będzie dobrze. Ale jeśli jesteś w środku lasu i nie do końca wiesz, gdzie jest wyjście, masz prawo się denerwować. A on jako młody zmiennokształtny denerwował się łatwo.
      Szum liści sprawił, że chłopak podskoczył. Właściwie sam nie wiedział, co tu robił. Wybiegł z domu po kłótni z matką, bowiem nie mógł powstrzymać żądzy krwi, a nie chciał jej skrzywdzić. Teraz miał wrażenie, że wszystko chce skrzywdzić jego. Miał tylko czternaście lat, do cholery, nic nie wiedział o życiu.
      Kopnął w pobliski pień.
      – Teraz to na pewno się zgubiłem! – warknął sam na siebie.
      – Owszem – odpowiedział mu wysoki głos. Odwrócił się i zobaczył wysoką dziewczynę o latynoskiej urodzie.Uśmiechała się do niego. Była kilka lat starsza i bezsprzecznie niezła.
      – Hej. – Alan uśmiechnął się głupkowato. – Pomożesz mi?
      – Oczywiście. – Dziewczyna wydawała się być uradowana. Jedynie w głębi jej oczu błyskała nienawiść.
      Mina nieco zrzedła Alanowi, gdy zobaczył, że parę drzew dalej stoi chłopak. Wyglądał jak brat niezłej laski przed nim, ale miał ściągnięte brwi i założone ręce.
      – Nie patrz na niego – powiedziała słodkim głosem, wyciągając dłoń w kierunku Alana. Chłopak posłusznie zaszczycał spojrzeniem tylko ją.
      Dean zamknął oczy. Nie chciał patrzeć jak Alicelyn krzywdzi tego chłopca. I po co? Tylko dlatego, że dzieciak ma nadprzyrodzone moce. Jego przyjaciółka ma się za zbawiciela świata i po prostu wyżyna każdego nadnaturalnego jakby sama do nich nie należała. A należała.
      W chwili, gdy Dean się odwrócił, po lesie rozszedł się wrzask bólu i rozpaczy należący do Alana. Śmiech Alicelyn, gdy wypruwała mu flaki szponami nie mógł opuścić głowy chłopaka. Dlaczego taki jest jego los? Skończyć z psychopatyczną morderczynią?

niedziela, 20 września 2015

18. I can everything | part one

Na początek krótka informacja. Bardzo przepraszam za tak długą odległość między czymkolwiek, co tu wstawiłam. Wszystko spowodowane jest moim wyjazdem pod koniec wakacji oraz pierwszymi tygodniami w drugiej klasie liceum z rozszerzoną chemią i biologią. Trochę mnie to przytłoczyło i nie miałam kiedy otworzyć tekstu. Źle mi z tym, że tyle czekacie, więc postanowiłam wstawić to, co mam jeszcze sprzed wyjazdu. Po prostu podzielę ten rozdział na części i być może wszystko pójdzie sprawniej :). Tak więc przepraszam i zapraszam.
***
      Księżyc z łatwością oświetlał jej blade oblicze. Malowało się na nim zadowolenie wymieszane z pewnością siebie. Trzy tygodnie... Tyle Nyx pozwoliła żyć mieszkańcom Beacon Hills w spokoju. Po ostatecznym pokonaniu pasożyta znanego jako sobowtór obserwowała stado Scotta McCalla i grupkę Zoey Dust. Zastanawiała się czy te dwa zespoły zdecydują się na jakieś organizacyjne posunięcie, czy utworzą stado podległe alfie, a jeśli tak, to komu? Smokowi czy wilkołakowi? Fascynowała ją ludzka i nadnaturalna psychika niemal tak bardzo, jak kochała krzywdę. Albo potęgę. A była potężna. Paręset lat temu wchłonęła własną siostrę, dlatego teraz panuje i nad księżycem, i nad mocą swych poddanych. Właśnie, swych. Chciałaby panować nad innymi wilkołakami... Nie, nad wszystkimi innymi istotami, ale tak daleko nie sięgały jej zdolności. Władzę miała jedynie nad tymi, których sama przemieniła, a to już wykraczało poza zdolności przeciętej alfy. Jednak dla Nyx to zawsze było za mało. Miała tysiące lat i nadal pragnęła tego samego, dążyła do tego samego - do potęgi. A aktualnie potęgę mogła dać jej moc Zoey Dust.
      Ktoś w jej polu widzenia poruszył się niespokojnie. Nyx zwróciła czarne spojrzenie na jasnowłosą podwładną imieniem Elsa. Od samego początku jej nie ufała. Była jedną z nielicznych, których sama nie przemieniła. Przyjęła ją pod swoją władzę tylko dlatego, że ta wykazała się lojalnością, mordując własne stado i stado brata. Poza tym białe wilkołaki są niezwykle rzadkie i przykro byłoby stracić tak cenne futro w stadzie.
      Nyx zmrużyła oczy, a Elsa wzdrygnęła się. Inni podwładni stali tak samo nieruchomo jak wcześniej, patrząc pustym wzrokiem na swoją przywódczynię. Wilkołaki gamma, tak ich nazywała. Działały na innych zasadach, niż przeciętne alfy i bety, ponieważ sama ich takimi uczyniła. Dała im więcej mocy, niż mają alfy, ale de facto nie zdobyły jej one. Dlatego ich oczy miały różne barwy, a mimo to były potężne. I całkiem jej podporządkowane. Od dłuższego czasu podejrzewała, że Elsa coś kręci. Nie miała jak tego sprawdzić, więc na razie trzymała ją blisko.
      Wracając do myślami do Zoey, sięgnęła po coś do kieszeni. Stała nad małym ogniskiem, którego nieśmiały płomyk wił się pod jej stopami. Dopiero, gdy wymacała palcami mały woreczek, wyjęła dłoń.
      - Dobrze się spisałeś, Arthurze - mruknęła w stronę jednego ze słabszych wilkołaków. Nawet nie była pewna, który w szeregu to on.
      Otworzyła owy woreczek, skąd wydobyła pukiel czarnych loków. Potrzebowała włosów Zoey Dust do swego planu. Uśmiechnęła się złośliwie. Niby umówiła się z Peterem Halem na dłuższy okres czasu, bowiem Martwy Księżyc nastanie dopiero za jakiś czas, ale z drugiej strony była najgorszą możliwą kreaturą. Dlaczego miałaby dotrzymywać słowa?
      - Co robisz, pani? - odezwała się cicho Elsa, co nie zdziwiło Nyx. Teraz miała niemal pewność, że ta szpieguje. Pytanie, dla kogo? Nikt inny o nic nie pytał. Prócz niej.
      Nyx uśmiechnęła się szerzej. Powie jej, niech dziewczyna myśli, że ma przewagę. Wtedy dowie się dla kogo ta szpieguje.
      - Dziewczyna pozbędzie się wszelkich oporów. Na jakiś czas. Spłoną jak jej włosy. Oczywiście trochę pomogę jej w spełnieniu ukrytych pragnień, ale głównie sama będzie je czyniła - oznajmiła Nyx, uśmiechając się złowieszczo. - W tym czasie będę w transie, dlatego Samanta i Chris będą mnie pilnować. Reszta ma wolną wolę, cieszcie się - zakończyła, machając dłonią.
      Elsa poczuła, że niewidzialne więzy, trzymające ją blisko jej alfy, znikają. Choć i tak była z nią mniej związana niż reszta, to nadal było przyjemne uczucie. Tak smakowała wolność. Blondynka wiedziała jednak, że musi pędzić ostrzec Dereka i Iris o tym, co zacznie robić Zoey. A jako smok jest niemal niepokonana. Zdenerwowana rozejrzała się po innych. Ci budzili się z transu i powoli zaczynali się rozchodzić. Elsa odwróciła się, a ostatnim, co widziała, była Nyx wrzucająca włosy Zoey w ogień. Ten zaczął płonąć na niebiesko.
      Ona może wszystko. Jest niepokonana. To rozsadzało czaszkę blondynki, gdy pędziła w kierunku lokum Hale'a. Dlaczego ot tak nie zabierze mocy Zoey? Zrobiła tak z siostrą. Licząc na wiedzę Dereka albo Deatona, narażała własne życie. Wszystko przez grzechy przeszłości.
***
      Zoey miała wrażenie, że zaczął się nowy rok szkolny. Połowy osób nie kojarzyła, bowiem Nemeton zdawał się zwiększać swoją moc, co skutkowało kolejną falą imigrantów. Klasy pękały w szwach, a każdy mógł być potencjalnym zabójcą. Większości zapachów nawet nie umiała określić, co chwila mijała osoby z drugiego końca świata, o orientalnej urodzie. W dodatku w kręgu jej przyjaciół wiele się zmieniło.
      Najpierw wszyscy się cieszyli, że w końcu się ujawniła. A i jej nie przeszkadzało to już tak bardzo. Zaczęła uważać smoka w sobie za coś dobrego, pożytecznego. Scott bardzo ją wspierał, podobnie jak Stiles, Chloe i nawet Juliette. Potem każdy próbował jakoś nadrobić szkołę, nadszarpnięte kontakty (np. Liam przepraszał Masona miliony razy, a ten nadal się gniewał) albo podszkolić się. Tę ostatnią rzecz dosłownie wszyscy. Przykładowo Iris odkryła zdolności leczące i po cichu pomagała Melissie.
      Po pożarze domu Stiles z tatą zatrzymali się u Scotta, a kuzynka zamieszkała z Derekiem w centrum miasta. Peter i Michael zostali tam, gdzie byli i jakoś nikt za nimi nie tęsknił. Weeks nawet nie pojawiał się w szkole. Każdy czuł gdzieś w kościach, że planują coś złego, ale nie mieli ochoty na kolejne starcie. Zabójstwo Chase'a odeszło w zapomnienie, jedynie Gavin coś czasem zamierał, jakby zbyt dużo myślał. Evelyn dobrze sobie radziła ze swoją mocą i stanowczo wzbraniała się przed jakimikolwiek radami. Ignorując to, Juliette wyjechała, nieoficjalnie szukając jej innej Cogitary. Tak naprawdę czuła, że traci kontrolę, a zgodnie z naturą jej gatunku miała niesamowitą ochotę pochłonąć Liama. Przyznała się do tego, w środku nocy budząc Lydię i wyznając jej, że szczerze się w nim zakochała. Martin jedynie ją przytuliła i życzyła powodzenia, mając nadzieję, że ta kiedyś wróci.
      Atticus dalej dokuczał komu się dało, Stiles coraz częściej odpowiadał mu sarkazmem, na co Chloe przewracała oczami, a Zoey parskała śmiechem. Ich grupy powoli się łączyły w jedno wielkie stado. Do czasu.
      Pewnej nocy, tak mniej więcej trzy tygodnie po starciu z Aclesem, Zoey obudziła się w środku lasu w połowie przemieniona z poszarpanym i podpalonym ubraniem pokrytym krwią. Miała ją też na pazurach i twarzy. Nie pamiętała nic z tego, co robiła, więc przerażona wróciła do domu. W łazience przyłapała ją Keira, która w końcu wróciła z polowania. Wampirzyca niemal zemdlała, gdy zobaczyła swoją podopieczną w zakrwawionej wannie z oczami pełnymi przerażenia i łez.
      - N-nie rozumiem... Nie ma pełni, ani nic... Co się stało?
      Keira pokręciła głową w geście bezradności, po czym rzuciła się do środków czyszczących, by pomóc Zoey. Starały się to robić jak najciszej tak, aby Atty lub Chloe tam nie zawitali. Nie miały pojęcia, co powiedzieć, dlatego ta opcja wydawała się najsensowniejsza. W połowie szorowania zaschniętej krwi z przedramion Keirze zabrzęczał telefon. Wyszła i odebrała.
      - Pilnuj Zoey! - warknął w słuchawkę Derek Hale. Keira fuknęła.
      - Teraz mi to mówisz?
      - A kiedy miałem? Jedna z wilkołaków Nyx to nasz szpieg. Dopiero co przybiegła, mówiąc że Zoey pozbędzie się skrupułów, a Nyx pomoże jej w spełnianiu ukrytych pragnień. Skoro jesteś jej opieką, powinnaś wiedzieć, jak powstrzymać smoka!
      Keira stłumiła przekleństwo.
      - A kto tak powiedział? Opiekuję się nią, bo jej rodzice się ze mną przyjaźnili! Nie byłabym w stanie powstrzymać połowy z jej przyjaciół, co dopiero niej samej! Zresztą dopiero wróciłam z polowania...
      - Te wasze polowania! - warknął z obrzydzeniem. - Nigdy nie lubiłem wampirów, dlatego nie rozumiem, jak Peter mógł cokolwiek...
      - Zamilcz! - wrzasnęła na całą okolicę, za co miała ochotę dać sobie w twarz. Zaraz tu przybiegnie Atticus i wszystkiego się domyśli. - To nigdy nie miało miejsca...
      - Dowód chodzi po ziemi, moja droga! - odparł, po czym westchnął. - Przepraszam. Powinniśmy współpracować przeciw Nyx, a nie... Zoey już coś zrobiła, prawda?
      Keira pokiwała głową, pozwalając by złość uleciała wraz z kilkoma oddechami i wysuniętymi kłami.
      - Właśnie wróciła. Jest cała we krwi. Prawdopodobnie kogoś zabiła. Masz pomysł kogo?
      Druga strona słuchawki zamilkła, po czym westchnęła.
      - Niestety chyba wiem kogo. Muszę odwiedzić wuja. Jeśli to prawda, oni jej nie wybaczą...

niedziela, 2 sierpnia 2015

17. All secrets

      W środku tajemniczego i mrocznego lasu niedaleko Beacon Hills znajdował się domek. Ot, mały, drewniany, zamieszkany przez dziwnego człowieka w średnim wieku. Nietuzinkowe miejsce na lokum, ale co kto lubi. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że owy człowiek przez cały dzień znosił do piwniczki uczniów Beacon Hills High School. Miał do nich dostęp, bo był woźnym. Woźny Vincent Acles ze swoją opaloną, pomarszczoną skórą, ciemnym zarostem i dziwnymi, niemal czarnymi oczami wyposażony w buteleczkę chloroformu polował cały dzień na kilkoro wybranych uczniów.
      Na samym początku przytargał drobną rudowłosą dziewczynę, potem wysokiego, ciemnowłosego chłopaka z tatuażem na ramieniu. Zaraz po nich drugiego ciemnowłosego chłopca, chudszego i ewidentnie słabszego niż poprzedni. Godzinę później przyniósł dwójkę – blondynkę i chłopaka o zielonych oczach i dziwnych, spiczastych uszach. Na samym końcu drobną czarnowłosą. Gdy zamykał za nimi drzwi od piwnicy, śmiał się wniebogłosy.
* * *
      Gdy tylko Evelyn zniknęła za zakrętem, Liam jęknął. Pod nieobecność Scotta czuł się odpowiedzialny za pozostałą część ich ekscentrycznego stada. No, bo w sumie, co mogła zrobić ich marna resztka? Juliette co najwyżej wyssie z kogoś życie, i co? A Evelyn rzuci stołem albo czymś innym. Był jedynym, który mógł ich obronić. Pozostawała jeszcze Malia, ale ostatnimi czasy miała się z ich grupą tak źle, jak tylko się dało. I Isaac. Szkoda mu było wilkołaka, ale przecież niemal go nie znał. Wiedział tylko tyle, że był betą Scotta przed nim.
      W tym momencie przypomniał sobie o istnieniu Masona, tylko dzięki ostremu zezowaniu Juliette. Chłopak był z lekka oszołomiony słowami, jakie usłyszał. Liam miał ochotę zdzielić się po głowie za to, że nie uciszył dziewczyn. Czy one zawsze muszą tak głośno panikować?
      Dunbar sięgnął po dłoń blondynki i rzucił przyjacielowi przepraszające spojrzenie. Musiał go olać. W tym momencie po prostu nie mógł mu wyjaśniać ostatnich paru miesięcy swojego ukrytego życia, nie mógł opowiadać o sekretach innych. Po prostu nie teraz.
      Zostawiając Masona w szoku i zawodzie, pociągnął Juliette na drugie piętro. Idąc, rozglądał się, jakby mając nadzieję, że wszyscy zaraz się znajdą.
      – Co teraz? – spytała cicho blondynka, obrzucając go uważnym spojrzeniem szarozielonych oczu. Nie wydawała się groźna, ale gdzieś z tyłu głowy miał ostrzeżenia Isaaca i innych.
      Liam podrapał się po głowie. Tuż przed zniknięciem ich wszystkich ktoś podpalił dom Stilesa, ale jakoś nikt nie zdążył się tym przejąć, bo znów ich porwano. Chłopakowi wciąż chodziło po głowie, że był to ten sam sprawca. Wyglądało to tak, jakby się mścił. Tylko za co?
      – Liam? – Usłyszał cichy głos Juliette, ale uciszył ją gestem. W tej chwili wyjątkowo wysilał umysł. Zakładając, że sprawca się mścił, wystarczyło wymyślić za co. Wtem go olśniło. Urywki zdań wypowiadanych przez innych złożyły się w całość. Tuż przed zniknięciem Zoey i Stilesa dziewczyna udaremniła porwanie Scotta. Woźny chciał dopaść jego, a gdy Dust mu przerwała, postanowił się mścić, najpierw porywając ją i osobę, na której jej zależało! Skąd wiedział o Stilesie? Mniejsza o to. A skoro i to się nie powiodło, zabrał niemal wszystkich. Kim był woźny, skoro miał siłę zapanować nad taką zgrają nadnaturalnych? W tym Prawdziwym Alfą. Liama przeszedł dreszcz.
      – Chyba powinniśmy poprosić o pomoc – uznał chłopak, patrząc na Juliette poważnie. Dziewczyna skinęła głową, bo doskonale wiedziała, kogo poinformować.
      Gdy ich ucieczkę ze szkoły przerwała nauczycielka chemii, wysoka szatynka stojąca przy ścianie parsknęła śmiechem. Bardzo szyderczym, ale to nie był powód, dla którego zarówno Liam, jak i Juliette się skrzywili. Od dziewczyny i jej towarzysza – bardzo podobnego do niej opalonego bruneta – biła dziwna aura. Trochę przerażała młodego wilkołaka, a u upiora wywołała chęć ataku. Chłopak chrząknął cicho, gdy blondynka ruszyła w kierunku pseudorodzeństwa z dziwnie pustym wzrokiem. Dziewczyna opamiętała się i oboje ruszyli na lekcje. Szatynka odprowadziła ich z kpiącym uśmieszkiem.
      – Widziałeś ich? – spytała towarzysza. Chłopak lekko skinął głową, duże brązowe oczy mając utkwione w szafce. – Obrzydliwe kreatury. Dobrze, że wykończyłam tamtego. Za nich też się wezmę – mruknęła, zamykając szafkę chłopaka z trzaskiem.
      – Alicelyn! – syknął, dostrzegając długie, orle szpony wyrastające z jej palców. – Ktoś może zobaczyć!
      Ta jedynie parsknęła śmiechem, który odbił się echem po korytarzach.
      – A niech patrzą. I tak będą martwi. Nadnaturalna krew spłynie ulicami! – niemal krzyknęła. Jej towarzysz z przerażeniem zorientował się, że ciemne oczy już błyszczą jej żądzą krwi. Przeniosła na niego wzrok, a jej usta znów przybrały ten wyniosły uśmiech. – Nie bój się, Dean. Ciebie nie tknę. – Przejechała szponem po policzku chłopaka, na co ten się skrzywił. – Jesteś mi potrzebny, mój przyjacielu.
      Dean spuścił wzrok. Był potrzebny. Zawsze do tego. Do porywania, atakowania i mordowania nadnaturalnych. Nie znosił tego, ale jak mógł odmówić swojej przyjaciółce? Westchnął i ze smętną miną podążył na lekcje, na które i tak był spóźniony. Alicelyn ruszyła za nim, śmiejąc się cicho.
      Wiedział, że jest chora. Odkąd została sierotą snuła plany morderstw. On był ostatnią osobą, którą miała, dlatego nie miał serca jej zostawić. Choć hipokryzja wyłaziła jej uszami, jakoś to znosił. W imię przyjaźni i dawnej Alicelyn, która gdzieś w środku niej żyła.
* * *
      Zoey skrzywiła się. Potworne zimno biło od powierzchni, na której leżała, czuła, że ma podrapaną skórę na przedramionach i twarzy, ale przede wszystkim cholernie bolała ją głowa.
      Otworzyła oczy i nie zdumiał jej brak światła. Skupiła się na słuchu i węchu. Wyczuła obok siebie kilka bijących serc, po zapachu rozpoznała Atty'ego, Chloe, Stilesa i Lydię. Gdzieś w oddali zdawało jej się, że słyszy Scotta, ale pewności nie miała.
      Uspokoiwszy się, że nie jest tu sama, spróbowała się poruszyć. Nie dało się. W pomieszczeniu, w którym śmierdziało jeszcze stęchlizną, rozniósł się echem dźwięk uderzania łańcuchami o siebie. Siłowała się z kajdanami chwilę, ale wyglądały na mocne, więc poddała się.
      Usiadła, by zimno nie biło w jej ciało tak bardzo, choć w zasadzie nie robiło to większej różnicy. Jej zawsze było ciepło. Kiedy już nie leżała i czuła, że zadrapania zniknęły, spróbowała sobie przypomnieć, co właściwie się stało.
      W mglistych zakamarkach pamięci odnalazła jedynie scenę, gdzie szła z Chloe. Potem próbowała ją ratować przed tym nowym, nawiedzonym woźnym, a chwilę później sama poczuła dziwną, ostrą woń. Mężczyzna użył na nich tego samego, czego na Scotcie – chloroformu. Nie miała jedynie pojęcia po co. Choć właściwie kilka rzędów ogromnych zębów mówiło samo za siebie.
      – Zoey? – Usłyszała na lewo od siebie. Ucieszyła się, że i Chloe już nie śpi. – Gdzie my jesteśmy?
      – Nie wiem. – Pociągnęła nosem. – Czuję jedynie drzewa. I stęchliznę. – Skrzywiła się znów. – Jesteś cała?
      Przez chwilę w pomieszczeniu słychać było, jak wierci się i walczy z łańcuchami. Potem poddała się.
      – Tak, nic mi nie jest. Reszta też tu jest, prawda?
      – Tak, twój węch raczej cię nie myli. Spróbuj kopnąć Atticusa. Oddycha nieco głośniej, jak zwykle chrapie – mruknęła i sama wyciągnęła nogę w stronę, w której zamierzała natknąć się na Lydię. Kiedy jej kończyna natrafiła na coś miękkiego i ruszającego się, dziewczyna nacisnęła to mocniej. Po pomieszczeniu rozniósł się cichy pisk, ale Lydia nie obudziła się.
      Po paru próbach Zoey zrezygnowała. Najwidoczniej banshee działały nieco inaczej niż bardziej „fizyczne” stworzenia.
      – Ała! – wrzasnął Atticus. Zoey uśmiechnęła się pod nosem, Chloe zawsze umiała go kopnąć tak, że piszczał jak dziewczyna. – Można było delikatniej – mruknął. – Gdzie jesteśmy? – Znów dźwięk poruszanych łańcuchów.
      – Obstawiam, że w jakiejś kryjówce tego woźnego z zębami, opowiadałam wam o ataku na Scotta – odpowiedziała, jednocześnie rezygnując z prób budzenia Stilesa. Jako człowiek, będzie nieprzytomny jeszcze długo. – Słyszę go gdzieś w oddali. Boję się, co mu zrobi.
      – To Alfa – żachnął Atticus. – Poradzi sobie.
      – Fajnie, tylko co z nami? Będziemy tu czekać, aż upora się z naszym porywaczem i brawurowo nas ocali? – warknęła Chloe. Zoey niemal widziała jej poirytowaną minę. – Ten facet obezwładnił kilka naprawdę silnych nadnaturalnych, Atty. Nie jest raczej słabym przeciwnikiem.
      – Właśnie – wtrąciła się Zoey w ich uroczą wymianę zdań. – Kojarzycie coś z ogromnymi zębami? Był podobny do wendigo, ale nie miał takich pustych oczu. Nie wiem, kim jest.
      – Sobowtóry są podobne – odparła po namyśle Chloe. – Pamiętacie jak wyjechałam na trochę? Byłam wtedy w stolicy kotołaczego światka. Tam zaatakowały właśnie sobowtóry. Wyglądają jak wendigo, ale gdy zjedzą ofiarę, mogą się w nią zmienić. Stąd nazwa...
      – To dlatego rzucił się na Scotta! – wykrztusiła z siebie Zoey.
      – Prawdopodobnie – zgodziła się Chloe. – Ale nie wiem czy poradziłby sobie z mocą Alfy. Chyba nawet Juliette nie mogłaby jej wchłonąć.
      – Skoro już zidentyfikowaliśmy tego złego, czas pomyśleć o planie ucieczki – uznał Atticus, a dziewczyny się zgodziły. – Na początek poprosiłbym o światło. Wiem, że wy macie genialny wzrok, ale musimy też wyprowadzić stąd Lydię i Stilesa. Ach, no i ja średnio widzę.
      Zoey przewróciła oczami, choć nie mógł tego zobaczyć. Niby to egoistyczny pomysł, a jednak całkiem rozsądny.
      – Wiecie co? Od czasu Rytuału i we mnie się coś zmieniło – oznajmiła, po czym złożyła swoje skrępowane dłonie w łódkę i zamknęła je. Po chwili rozłożyła, a ciemność rozjaśnił złotoczerwony płomyczek. Zoey dmuchnęła delikatnie, a ognik zaczął się unosić w powietrzu, póki nie zamarł gdzieś na środku pomieszczenia.
      – Nie wiedziałem, że tak możesz – zagwizdał Atty. Teraz Zoey widziała doskonale, że się szczerzy. Chloe również była zaskoczona.
      Cała trójka rozejrzała się po pomieszczeniu. Uznali, że znajdują się w niemal pustej piwnicy. Stąd chłód, stęchlizna i chropowata betonowa podłoga. Przyjrzeli się Lydii i Stilesowi, by mieć pewność, że nic im nie jest, dopiero potem zaczęli myśleć o jakichś działaniach.
      – Nie możesz ich jakoś stopić czy coś? – spytał Atticus, patrząc spod uniesionych brwi na Zoey. Ta wzruszyła ramionami.
      – Nie mam pojęcia. Według tego, co mówiła Keira najpierw muszę przez jakiś czas pluć popiołem, a jeszcze mi się to nie zdarzyło.
      – Na pewno? A może...
      – Nie, Atty – syknęła Chloe. W półświetle jej oczy błyszczały na zielono. Była w połowie zmieniona. Kocie uszy leżały płasko na głowie, a drobne kły zostały obnażone, gdy zasyczała. Jej długi pazur wysunięty z palca wskazującego pracował nad piłowaniem grubych kajdan. – Jeśli twierdzi, że nie jest w stanie, to nie jest. Nie bądź Keirą, która próbowała ją do czegoś zmusić – mruczała, zawzięcie pracując nad kajdanami.
      Zarówno Atticus, jak i Zoey musieli poczekać, aż dziewczyna się uwolni. Atty nie miał przecież pazurów, a te Zoey miały inny kształt i były zbyt długie, by wygiąć palec w ten sposób.
      – Pamiętam. Spaliła cały dom w gniewie i musieliśmy się przenosić. – Zachichotał, na co Dust przewróciła oczami.
      – Miałam dwanaście lat, mózgu. Teraz już bym tego nie zrobiła.
      – No tak! – zgodził się Atticus, a Chloe przeszła do drugiej kajdany. Pierwsza opadła na ziemię z cichym hukiem. – A właśnie. Rozmawiałaś z kimkolwiek o pożarze w domu Stilinskich?
      Zoey pokręciła głową, gdy jej wzrok padł na coś za przyjacielem. Kanister na benzynę. Nie! Ten gość nie mógł...
      – On podpalił dom Stilesa – wyszeptała, a jej wzrok powędrował na nadal nieprzytomnego chłopaka. Miał nieco dziwną minę, gdy spał z otwartymi ustami, ale widząc to jedynie uśmiechnęła się czule. W końcu jej się udało. Powiedział, że się w niej zakochał!
      – Zoey, wracaj na ziemię – syknął Atticus, ale kiedy na niego spojrzała, dostrzegła, że ten się śmieje. Chloe zrzuciła swoje kajdany, po czym podeszła do Zoey. I wtedy wszyscy usłyszeli kroki. Spanikowana blondynka spojrzała na Dust.
      – Nie dasz rady sama. Kładź się i udawaj, że wciąż jesteś związana – szepnęła szybko Zoey, po czym cała trójka padła, udając nieprzytomnych. Ognik zgasł.
      Szczęknęły drzwi, ktoś podszedł do nich szybko i zaczął szarpać za łańcuch Zoey. Dziewczynie zrobiło się gorąco ze stresu i adrenaliny. Siłą zmuszała swój ogień, by siedział cicho. Zbyt wiele osób mogłaby teraz poparzyć. Ich oprawca w końcu odczepił koniec jej łańcucha od czegoś (pewnie ściany), po czym podszedł do niej i wziął ją na ręce. Zwisała bezwładnie, choć mężczyzna wywoływał u niej odruchy wymiotne. Śmierdział krwią. Bała się, że to krew Scotta.
      Nie otwierając oczu spróbowała ustalić, co dzieje się wokół. Kiedy mężczyzna zamknął drzwi usłyszała, jak Chloe powraca do piłowania łańcuchów. Dotarł do niej również dźwięk przyspieszającego gwałtownie tętna. Zapewne Stiles się obudził i zaczął panikować.
      Bicie serca Scotta przybliżało się, a potem zaczęło oddalać, jakby mężczyzna, którą ją niósł minął pokój ze Scottem. Potem poczuła nowy chłód i coś jakby wiatr. Do tego doszedł szum drzew i zapach sosen.
      Wyniósł ją na dwór?
      Po chwili została rzucona na trawę i przywiązana łańcuchem ponownie, tym razem do czegoś na zewnątrz. Do jej nozdrzy dotarł ostry zapach i w ostatniej chwili zdołała wziąć głęboki wdech i wstrzymać powietrze. Oprawca przycisnął chusteczkę nasączoną chloroformem do jej twarzy. Udawała, że wdycha, ruszając klatką piersiową. Z ulgą zauważyła, że odszedł, kiedy zabrał chusteczkę. Wcześniej jednak warknął coś.
      – Pilnuj jej, gówniarzu.
      Był tu ktoś jeszcze? Usłyszała kroki na miękkiej trawie, choć z trudem. Jakby ten ktoś wiedział, jak chodzić, by go nie było słychać. Łowca?
      Zaryzykowała i uchyliła jedną powiekę. Znajdowała się przed małym, drewnianym domkiem, o którego ścianę opierał się młody chłopak. Przedramiona miał zabandażowane, a na twarzy brzydką, niemal świeżą ranę biegnącą przez policzek. Przypominała pazury, jakby trzech palców. Skąd znała tę twarz?
      Wtedy przypomniała jej się prośba Iris. To był ten, który na nią polował. Logan Hood.
* * *
      Derek siedział na dosyć niskiej gałęzi, obserwując Iris. Młoda kobieta skakała z drzewa na drzewo, co jakiś czas wspinała się wyżej, czasem puszczała się i rozkładała ważkowe skrzydełka. Delikatny uśmiech błąkał mu się po ustach, ale jakoś nie mógł cieszyć się jej obecnością. Wciąż miał przed oczami widok poharatanego Logana, którego zostawił w jego własnym domu. Walczył o dobro Iris, ale wciąż miał wrażenie, że zabił dziecko. W końcu ile ten chłopak mógł mieć lat? Tyle, ile Paige? Mniej więcej.
      Westchnął, bo jeszcze jedna rzecz go dręczyła. I również miała naście lat. Poważnie myślał ostatnio nad przeprowadzką. Miał serdecznie dosyć Petera mruczącego cały dzień i noc plany prosto do ucha odnalezionej córki. Irytowała go uległość Malii i to, z jaką łatwością swych przyjaciół przerobiła na wrogów. Krew Hale'ów w końcu wygrywała. Do tego dochodził jeszcze Michael. Derek wiedział, że to również dziecko Petera i patrząc tak na tę zgraną rodzinkę, miał wrażenie, że jego wuj narobił tych dzieci tylko po to, by mieć własną mini armię.
      Nie podobała mu się ta myśl; to, jak Peter mącił im obojgu w głowach; to, jak mówił o zabijaniu tej dziewczyny, Zoey. Co prawda nie znał jej, widział zaledwie raz, podczas Rytuału, ale z pewnością nie zasługiwała na to, by cała rodzina na nią polowała. Do tego dochodziła jeszcze Keira Samuel, która nieco zbyt długo była na swoim polowaniu. Zostawiła trójkę dzieciaków samą, a biorąc pod uwagę jej znajomość z Peterem, nie skończy się to dla nich dobrze.
      Derek sporo wiedział, ale jakoś nie mówił nic. Był zbyt zajęty pomaganiem Iris. Trochę olał stado Scotta i miał przez to wyrzuty sumienia, ale w końcu teraz to on był Alfą, a Derek był potrzebny Iris. Dziewczyna zatrzymała się u niego po pożarze, lecz nie na długo. Miała w planach pomoc wujkowi i Stilesowi w zarabianiu na odbudowę. Niepokojące było to, że nie mogła znaleźć kuzyna. Podobnie jak reszty jego paczki.
      – Co masz taką minę? – spytała Iris, uśmiechając się lekko, gdy skoczyła na tę samą gałąź. Zerknęła w dół i skrzywiła się. – Nisko tu.
      Derek zaśmiał się.
      – Nisko? Dziewczyno, tu jest dobre pięć metrów – odparł, choć rozumiał, że po skakaniu na wysokości dwudziestu pięć będzie dla niej mało. Chciał po prostu pominąć to pytanie.
      Iris zaśmiała się, a na jej twarzy wciąż znajdowały się roślinne wzorki. Ponownie przyjrzała się Hale'owi.
      – No, co jest? – kontynuowała, lekko dźgając go w bok. – Chodzi o Petera? Trochę mnie wkurza, ale to twoja rodzina i uważam, że powinieneś z nią zostać...
      – Nawet, jeśli planuje morderstwo? I namawia do niego własne dzieci? – przerwał jej Derek. Emocje nieco go poniosły, bo nie chciał, by zrobiono komukolwiek coś złego. Mimo to nie reagował, bo wiedział, że zarówno Malia, jak i Michael go nie posłuchają.
      Iris patrzyła przez chwilę prosto w jego oczy. Jej orzechowe tęczówki ukazywały smutek i tęsknotę.
      – Myślę, że tak. Ja nie mam rodziny. Sama do tego doprowadziłam, dlatego uważam, że powinieneś przy swojej trwać mimo wszystko.
      – O czym ty mówisz? – Zmarszczył brwi i wziął w dłonie jej twarz. – Przecież masz Stilesa i szeryfa. To jest twoja rodzina.
      – No tak – mruknęła. – Ale miałam kiedyś rodziców. I brata. A potem ich zabiłam. – Wtedy się rozpłakała. Derek objął ją i przytulił. Rozumiał, dlaczego czuje się tak źle, ale wiedział, że z czasem czy tego chce, czy nie, zaakceptuje to, co zrobiła. Nie z radością, ale zaakceptuje.
      Wtem w lesie rozbrzmiała cicha melodia. Iris odsunęła się od Dereka, otarła twarz, po czym odebrała telefon.
      – Halo? – mruknęła cicho, ale głos jej się nie łamał.
      Derek nie chciał podsłuchiwać. Po prostu dosłyszał swoim nadludzkim słuchem.
      – Iga? Tu Kuba.
      Choć nie zrozumiał ani słowa, bo rozmówca mówił w innym języku, to reakcja Iris mówiła sama za siebie. Dziewczyna zbladła, otworzyła usta, a jej oczy zrobiły się dziwnie przerażone.
      – K–kuba? – wykrztusiła z siebie. Derek nie wiedział czy ma być zazdrosny, bo choć imię to brzmiało trochę kobieco, głos był zdecydowanie męski, chłopięcy. Wpatrywał się w końcu tylko w dziewczynę. – S–skąd ty...?
      – Gdzie jesteś? – przerwał jej chłopak.
      – W Beacon Hills – odparła odruchowo, co zaskoczyło Dereka. Tyle lat uciekała, chowała się, a teraz ot tak mówi nazwę miejsca, w którym przebywa? Tylko dlatego, że zna ten głos? Kto to był?
      – Jadę. – Rozległo się po drugiej stronie, na co Iris upuściła telefon.
* * *
      Malia uderzyła w kolejne drzewo, warcząc cicho. Co z tego, że był środek dnia? Co z tego, że była bardzo blisko miasta? Liczyła się tylko destrukcja. Dziewczyna obnażyła kły, jakby drobna brzoza była Zoey Dust, po czym rzuciła się na nią drapiąc, gryząc, kopiąc i jednym słowem mordując niewinne drzewo. Wszystkiemu temu przypatrywał się znudzony Michael. Miał ręce skrzyżowane na piersi i opierał się o nieco grubszą brzozę.
      Siostra go irytowała. Chodziła wnerwiona, klęła na wszystko (głównie na Dust), niszczyła meble i ogólnie nie dawała się uspokoić. Po nieudanej akcji z upiorem nie miał też najlepszego humoru, dlatego najchętniej ukręciłby siostrze kark, byleby się zamknęła.
      Jednak czuł tak tylko teraz. Ogólnie miał wrażenie, że łączy go z Malią dziwna więź, choć znał ją naprawdę krótko. Uznał, że jest to pewnie cała ta miłość między rodzeństwem. Ale w tym konkretnym momencie nienawidził jej bardziej niż Zoey Dust i wszystkich, których chciał zabić.
      – Zamknij się już! – syknął w stronę Malii. Ta jedynie warknęła na niego.
      – Zerwał ze mną! – odparła, tnąc ostrymi pazurami kolejne niewinne gałęzie. – Dla niej! – wrzasnęła i złamała pień sąsiedniego młodego drzewka.
      Michael ponownie przewrócił oczami.
      Malia zaprzestała mordowania kolejnego drzewa i podeszła do niego. Wściekły wzrok wbijała w brata, choć ten nic sobie z tego nie robił.
      – A ty?! Miałeś ją zabić! I co?! – warknęła mu prosto w twarz, ale nie ośmieliła się go dotknąć.
      – Obudziła się. Gdyby mnie rozpoznała, byłoby gorzej – odparł, równie agresywnie. Jakby Malia myślała, że nie zależy mu na zabiciu tej dziewczyny. A zależy bardziej niż na czymkolwiek innym.
      W tym momencie pojawił się obok nich Peter. Spojrzał na swoje dzieci jakoś dziwnie, ale Malia tego nie dostrzegła. Powróciła do ćwiartowania roślin wkoło. Michael nachylił się ku ojcu.
      – Co tak na nią patrzysz?
      Peter westchnął, jakby było mu czegoś niezwykle żal. Bardzo osobliwa sytuacja.
      – Pamiętasz, tej nocy, gdy miałeś udusić Dust, wyszedłem. Spotkałem się wtedy z Nyx...
      – Z samą Nyx? – Michael gwałtownie wciągnął powietrze. Należała ona do jednych z potężniejszych nadnaturalnych na świecie, a sądząc po zachowaniu Hale'a rozmowa nie poszła najlepiej.
      – Tak. Nie spodobała jej się moja decyzja. Powiedziała, że zapłacę. A raczej, że Malia zapłaci, jeśli nam się nie uda.
      Michael automatycznie przeniósł wzrok na wściekłą siostrę. Zapragnął ją chronić, a było to dla niego tak nowe i inne uczucie, że aż się wzdrygnął.
      – Jaki mamy plan?
      – Dała nam czas do Martwego Księżyca – oznajmił Peter, nie odrywając wzroku od córki. Michael pokiwał głową. – Chcę mocy Zoey Dust, ty chcesz ją zabić. Możemy to połączyć – uznał, a w jego oczach pojawiły się dziwne błyski.
      – Skąd wiesz, że możesz mieć jej moc? Nawet upiór by nie zniósł tego ognia!
      Peter zignorował syna i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej małą zapalniczkę, po czym bez słowa podpalił sobie dłoń. Michael syknął, ale nic nie wskazywało na to, by Peter został poparzony. Po prostu ogień sobie trwał, nie tykając skóry wilkołaka.
      – Jak?
      – Odkryłem to w sobie niedługo po tym ich całym Rytuale – oznajmił Peter, chowając zapalniczkę. – Malia mówiła o tej całej Zoey, a ja uznałem, że ją znam. I przypomniałem sobie. W dzień, w który pogryzłem Lydię Martin, w dzień ich balu szkolnego napatoczyła się taka mała czarnowłosa. Coś krzyczała, że może mi zrobić krzywdę, ale jedynie się zaśmiałem. Potem ją zabiłem. Wygląda na to, że nie do końca. Chyba przyspieszyłem jej przemianę, a teraz mam część jej zdolności jak jakby jej Alfa. Stąd wiem, że mogę wchłonąć jej moce, nie ginąc.
      Michael zagwizdał. Zabić Dust i jeszcze zabrać jej moc? Czy jest lepszy duet?
* * *
      Dopiero po wszystkich lekcjach udało im się wyjść ze szkoły. Po tej małej próbie ucieczki nauczyciele pilnowali zarówno Liama, jak i Juliette. Zgarnęli Evelyn z zamiarem udania się do Dereka Hale'a z prośbą o pomoc. W końcu zaginęli niemal wszyscy.
      Strikes bardzo się ociągała, tłumacząc, że przecież nic o nich nie wie, a i swojej mocy zbytnio używać nie umie. Liam kazał jej się zamknąć i iść z nimi, czym wzbudził chichot u Juliette. Ale to poważna sprawa. Muszą się ogarnąć.
      Ledwo opuścili szkolny parking, gdy z lasu ktoś się wyłonił. Jasnowłosy chłopak szedł nieco chwiejnie, a do nosa Liama szybko dotarła woń krwi. Chłopak zerknął na Juliette, po czym podbiegł do zakrwawionego, w którym rozpoznał Gavina. Młody wilkołak zerknął na niego rozbieganym wzrokiem i zaczął mówić.:
      – T–to nie ja... Nie j–ja... Ja się k–kontroluję...
      – Gavin – warknęła Juliette, która dopiero podeszła do nich razem z Evelyn. Ciemnowłosa gapiła się na wilkołaka otwartymi szeroko oczami.
      Gavin dalej mamrotał coś. Juliette dała mu w twarz, na co Liam się skrzywił. Paradise zdawał się otrzeźwieć. Spojrzał na nią przytomniej.
      – Czyja to krew? – spytała rzeczowo dziewczyna, marszcząc jasne brwi.
      – Isaaca – wymamrotał. Cała trójka odetchnęła. Chłopak popatrzył na nich jeszcze bardziej przerażony. – Nie rusza was to?
      – Juliette wcześniej go znalazła – wyjaśnił Liam. – Twierdzi, że to niedźwiedź.
      – Nieprawda. – Gavin potrząsnął głową. – To były szpony, nie pazury. Byłem Łowcą, znam się.
      Liam zerknął na Juliette, ale ta jedynie wzruszyła ramionami. Nadal są w punkcie wyjścia i nadal trzeba powiadomić Dereka.
* * *
      W ciągu ostatniej godziny woźny znosił na dwór wszystkich, których porwał, a Logan jedynie się temu przyglądał. Zoey przestała udawać, że jest nieprzytomna w chwili, gdy Acles (bo tak głosiła jego plakietka, wciąż nosił szkolne ubranie) ciągnął za sobą oporną i wolną Chloe. Ta szarpała się, gryzła i drapała, jednak mężczyzna spokojnie dawał jej radę. Logan jedynie podał mu nowy łańcuch i kotołaczka została szybko unieruchomiona. Po tej scenie już wszyscy byli przytomni, włącznie ze Scottem, któremu nic nie było, prócz innych kajdan – takich z dodatkiem tojadu – przez co chłopak krzywił się co jakiś czas.
      Nadal nie mieli pojęcia, co planuje ich porywacz. Wszyscy wymieniali zaniepokojone spojrzenia, gdy tak siedzieli na ziemi przypięci do metalowych pali grubymi łańcuchami. Zoey czuła na sobie wzrok Aclesa i miała wrażenie, że to ona jest powodem tego całego zamieszania.
      W końcu mężczyzna przestał miotać się w te i z powrotem, machnął na Logana, by ten chwycił broń, co chłopak uczynił z niesmakiem, po czym sam wziął do ręki mały scyzoryk i pochylił się nad Lydią. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i spróbowała się odsunąć, ale nie dała rady. Acles przyłożył jej scyzoryk do gardła, po czym zaśmiał się.
      – I co teraz zrobicie? – zapytał. Głos miał niski, niemal grobowy. Czarne oczy wlepiał w Zoey, w której coraz bardziej wzbierał gniew.
      Wytrzymywała hardo jego spojrzenie. Zostawił Lydię w spokoju, podchodząc do Chloe. O nią Zoey była nieco bardziej spokojna. Nawet jeśli poderżnąłby jej gardło, miała spore szanse na uleczenie się. Dobrze jednak grała przerażoną. Albo była.
      – Było mi bardzo źle po tym, jak przerwałaś mi posiłek, wiesz? – mruknął, wciąż patrząc na Zoey. Przejechał ostrzem po szyi Chloe. Zoey szarpnęła się w łańcuchach. Mężczyzna się zaśmiał.
      – Zostaw ją! – warknęła, za chwilę karcąc się. Jeśli okaże zbyt duże zainteresowanie to Chloe zostanie ranna. Znała taktykę stosowaną przez Aclesa. Szukał tej osoby, która była jej słabością. Nie patrzyła na Stilesa, dobrze, że siedział za nią.
      – Zostawię. To nie ona jest twoją słabością, prawda? – mruknął, podchodząc do Atticusa i jemu również jeżdżąc ostrzem po szyi.
      – Jeśli chciałeś mnie poderwać, wystarczył zwykły tekst o spadaniu z nieba, wiesz? – odparł Atty, jakby mężczyzna go nie przerażał. Zoey miała ochotę udusić go za takie teksty do psychopaty. Ku jej zaskoczeniu, Chloe zachichotała cicho, co Atticus nagrodził uśmiechem. Z kim ona się zadaje? Tacy sami psychole!
      Acles odsunął się od elfa zdegustowany. Minął Scotta i nachylił się do Zoey. Jego śmierdzący oddech owionął jej twarz.
      – Wiesz, do kogo teraz podejdę, prawda? Zabrałaś mi moc Alfy, więc ja zabiorę to, co dla ciebie ważne. – Mówiąc to, patrzył na Stilesa. Zoey szarpnęła się w łańcuchach, na co Acels się uśmiechnął, ukazując żółte zęby.
      Ona nie mogła pozwolić, by po takim czasie ochrony Stilesa, jakiś psychol zabił go tylko dlatego, że ona przeszkodziła mu w zeżarciu Scotta. Jakkolwiek głupio to brzmi.
      – To ty podpaliłeś dom Stilesa! – warknęła, chcąc zyskać na czasie.
      Mężczyzna zarżał, odrzucając głowę do tyłu.
      – Obserwowałem cię, bestio. Uratowałaś go. Wtedy uznałem, że muszę porwać was wszystkich.
      Zoey mierzyła się z nim na spojrzenia. Jej szare niczym srebro kontra jego czarne jak śmierć. Widział gdzieś w środku tych tęczówek płomień.
      – Teraz się zmienisz – oznajmił, odsuwając się od dziewczyny. – Zmienisz przy nich wszystkich, choć tak bardzo tego nienawidzisz.
      Zoey szarpnęła się ponownie. Czuła na sobie kilka par oczu, w tym te duże, brązowe, przerażone Stilesa. Nie podda się tak łatwo. Uratuje go. Nawet jeśli się przy tym zmieni.
      – Po co ci to? – spytała, żeby jeszcze na chwilę trzymać go z dala od Stilesa.
      – Tamten nie wierzy, że jeszcze istnieją tacy jak ty. – Machnął ręką w stronę znudzonego Logana, po czym znów zaczął się zbliżać do Stilinskiego. Cała piątka zaczęła się szarpać, a ich niepowodzenie z uśmiechem obserwował Acles.
      Gdy przyłożył ostrze do szyi Stilesa, przegiął.
      – Odsuńcie się ode mnie! – wrzasnęła Zoey, czując, że nie ma innego wyjścia. Zresztą, i tak nie dałaby rady dłużej tego w sobie dusić. Trudno, najwyżej ją znienawidzą.
      Chloe i Atty od razu zaczęli się odsuwać, Lydia i Scott dopiero po chwili. Trudno im się dziwić, nie wiedzieli na co stać Zoey.
      A dziewczyna oddychała szybko, mierząc wściekłym spojrzeniem szczerzącego się Aclesa. Obnażyła zęby, które szybko stały się rzędem kłów. Czuła, jak twarz pokrywa ognioodporna łuska o szmaragdowym odcieniu. Wzrok znacznie jej się polepszył, a w oczach mężczyzny widziała odbicie własnych – gadzie szparki otoczone żółtozieloną tęczówką. Powoli wstała i warknęła cicho, gdy Acles pociągnął Stilesa za włosy i stanął za nim, wciąż trzymając nóż na szyi chłopaka. Zmarszczyła nos. Tak bardzo miała ochotę go rozszarpać. Po prostu poruszyła rękami w dwie przeciwne strony, by łańcuchy rozkruszyły się i cicho uderzyły o ziemię. Czuła, jak oswobodzone ręce też obchodzą łuską. Kątem oka zaobserwowała ruch, jakby Logan nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Długie pazury wyszły na wolność, zastępując paznokcie. Była niemal zmieniona. Brakowało jeszcze dwóch rzeczy.
      Acles docisnął ostrze z sadystycznym uśmiechem, na co Zoey ryknęła. Długi ogon pojawił się znikąd za nią i wystrzelił w stronę mężczyzny. Stała blisko niego. Stiles siedział zaledwie metr od niej, więc spokojnie mogła sięgnąć jego oprawcę. Długi zielony ogon zakończony jasną błonką, przypominającą nieco to, co w helikopterze służy za sterowanie owinął się wokół szyi zaskoczonego Aclesa. Nie miała na nim ostrza z jadem, jak kanima, a bardzo szkoda. Z satysfakcją zacisnęła bardziej dodatkową kończynę na szyi mężczyzny. Oczy jej błyszczały.
      Wtedy usłyszała ruch za sobą. Błyskawicznie rzuciła Aclesem o pobliskie drzewo, starając się nie trafić w przyjaciół i uchyliła przed ciosem Logana. Chłopak kulał, ale próbował ją trafić krótkim ząbkowanym nożem. Gdy rozpęd odrzucił go na kilkanaście kroków, Zoey pazurami przerwała łańcuchy, uwalniając przyjaciół od metalowych belek. Wszyscy rzucili się głębiej w las, Scott musiał ciągnąć Stilesa. Chłopak był w szoku i gdzieś w środku Zoey poczuła smutek. Szybko jednak powrócił gniew, bo Acles właśnie podnosił się z ziemi, a Logan znów się zamachiwał.
      – Lepiej jej nie przeszkadzać. – Usłyszała głos Chloe i była jej wdzięczna. Mogłaby niechcący zranić Scotta, gdyby się wtrącił. To była jej walka.
      Logan zaatakował ją z przodu, znów z rozpędu. Zapewne przez rany nie był w stanie inaczej. Dziewczyna bez problemu chwyciła go za nadgarstek i rzuciła nim o domek. Chłopak nie podnosił się już. Zoey skierowała wściekły gadzi wzrok na Aclesa. Ten dalej się szczerzył, całkowicie bez broni, z rękami rozłożonymi po obu stronach ciała, jakby chciał ją złapać.
      – Pokaż, co potrafisz – warknął i oblizał się. Jego usta wypełniały już dwa albo trzy rzędy ogromnych zębów. Wiedziała, że nie przeżyłby jej ognia, gdyby ją pożarł. Ale skoro tak bardzo go pragnie...
      Zoey uśmiechnęła się szeroko i pozwoliła przemianie się skończyć. Rozluźniła mięśnie pleców, skąd wyrwały się ku górze dwa ogromne, błoniaste skrzydła. Dziewczyna rozciągnęła je, tak długo były ściśnięte. Sięgały dobrych kilku metrów. Dust widziała błyski w oczach Aclesa. Taka potęga z dala od twoich możliwości.
      Zamachała skrzydłami i uniosła się parę metrów nad ziemię. Właściwie był to jej pierwszy lot, więc wyszedł nieco niezdarnie, ale co z tego. Była straszna, siała zniszczenie. Była bestią. Uniosła się nad mężczyzną, który porwał jej przyjaciół, który próbował zabić osobę, którą kochała. Płomień palił jej gardło, w końcu mając możliwość ucieczki.
      Otworzyła usta i zalała Aclesa deszczem ognia. Ziała ogniem tak długo, jak długo niósł się echem wrzask mężczyzny. Gdy w końcu zamilkł Zoey zaprzestała. Czuła się wyprana z sił. Wylądowała niezgrabnie i padła na kolana. Gardło ją paliło, czuła na sobie wzrok przyjaciół i Stilesa. Przerażony wzrok. Musiała to znieść. Zerknęła jeszcze na Logana, który poruszył się niezgrabnie. Wytrzeszczał oczy.
      – A ja myślałem, że smoki wyginęły... – wycharczał, póki z jego ust nie popłynęła krew, a głowa nie przekrzywiła się. Oczy mu zgasły.
      Zoey rozejrzała się. Wciąż miała szeroko rozłożone skrzydła, łuski na całym ciele, gadzie oczy, a dym opuszczał jej nos i usta. Dotarło do niej potworne zmęczenie i padła na ziemię, całkiem stając się znów człowiekiem.
      Jej przyjaciele odetchnęli z ulgą, gdy zza krzaków wyskoczył nie kto inny jak Chase Bloom i naciągnął cięciwę łuku myśliwskiego, celując prosto w nieprzytomną Zoey.
      – Wreszcie cię znalazłem.
      Stiles nie zdążył pomyśleć, a już przykrył dziewczynę własnym ciałem, zaciskając oczy. Czekał na strzałę, ale Chase najwidoczniej nie chciał go zabić. Chłopak podniósł po chwili wzrok i zobaczył Iris stojącą za Łowcą z krótkim nożem przyłożonym do jego szyi. Jej wzrok był pusty, ale też trochę przepraszający. Poderżnęła Łowcy gardło, bo wiedziała, że nie odpuści. Nawet, jeśli był idiotą i cały ten czas chodził z ofiarą do jednej szkoły, nie odpuściłby jej. W końcu zrobiłby komuś krzywdę. Poza tym Iris widziała śmierć Logana Hooda. Zoey uwolniła ją od wieloletniego prześladowcy, choć pewnie nie do końca zdawała sobie sprawę z przysługi, jaką uczyniła.
      Zaraz za nią zza krzaków wyskoczył Derek i rozejrzał się zdezorientowany.
      – Co tu się właśnie stało? – Ale jakoś nikt nie mógł rzeczowo i jasno wszystkiego wyjaśnić.
____________________
Hej! I jak? :)
Właściwie niezbyt wiele się wyjaśniło, hm? Tyle doszło. Dziwny telefon do Iris, groźby Nyx, związek Keiry z Peterem, zmiana Zoey - sekret się wydał ._. - tak to najprostszy na świecie smok :), Gavin został sam, dziwna Alicelyn z Deanem.
Mnie się to w głowie nie mieści, a Wam? :)